Читать книгу Behawiorysta - Remigiusz Mróz - Страница 5
Allegro sonatowe
ul. Sieradzka, Malinka
ОглавлениеGerard rzadko się mylił, ale w tym przypadku tak było. Kolejne nagranie zamachowca rozwiewało wszystkie wątpliwości i podawało w wątpliwość pobieżną analizę, którą przeprowadził Edling.
Mężczyzna w czarnej maseczce podszedł do kamery, poprawił jej ustawienie, a potem odsunął się o dwa kroki. Położył dłonie na biodrach i lekko uniósł podbródek.
Jeden z policjantów podszedł do Beaty i Gerarda, po czym ustawił się za nimi, zerkając na ekran.
– „Koncert krwi” nie jest grą – oznajmił porywacz.
Edling nie wychwycił w jego głosie niepewności ani zawahania. Ten człowiek w istocie był dobrze przygotowany do tego, co robił. Zawodowiec, można by powiedzieć, gdyby tylko istniała grupa ludzi profesjonalnie trudniąca się braniem przedszkolaków jako zakładników.
– To, co dziś tutaj usłyszycie, to werbel współczesności – dodał mężczyzna, rozkładając powoli ręce, jakby witał gości.
Typowe zachowanie człowieka, który kontroluje sytuację, pomyślał Edling. Im większa pewność siebie, tym bardziej się rozsiadamy, tym szerzej rozstawiamy nogi i tym bardziej się prostujemy. Zabieramy więcej przestrzeni, bo czujemy, że nam się należy.
– Brzmi abstrakcyjnie? – zapytał porywacz, znów się podpierając. – Jeszcze tylko przez chwilę. Zaraz usłyszycie preludium do utworu, który przez dekady będzie rozbrzmiewał w waszych umysłach. Zaraz doświadczycie… dotkniecie znaku czasów.
Cofnął się, a potem obrócił się do dzieci i spojrzał na nie z góry. Trójka ludzi wpatrywała się w ekran, nie odzywając słowem. Policjant przestąpił z nogi na nogę. Chciał uciekać i Gerard nie mógł się dziwić.
– Nie zabije ich – odezwał się Edling. – Nie wszystkich.
Drejer obróciła się i spojrzała na niego zarówno z nadzieją, jak i z powątpiewaniem.
– Skąd wiesz? – zapytała.
– Bo zaprosił nas do udziału.
– W jaki sposób?
– Szeroko rozłożone ręce, otwarte dłonie. To efekt pewności siebie, ale także zaproszenie. Będzie chciał, żebyśmy to my podjęli decyzję. Wbrew temu, co twierdzi, to jakaś gra, ale nie rozumiem jej zasad. Jeszcze nie.
Policjant także się odwrócił, a potem odchrząknął. Gerard miał świadomość, że każdy, kto robi to przed wypowiedzeniem pierwszego słowa, oznajmia wszem i wobec, że ma kompleksy lub niewielką wiarę w siebie. Ten nawet nie musiał tego robić – Edling widział to jak na dłoni. Funkcjonariusz miał rozbiegany wzrok, pocierał wierzchnią stronę ręki i co chwilę dotykał szyi, jakby coś go uporczywie swędziało.
– Znamy już tożsamość ofiary – odezwał się, opuszczając wzrok.
– I? – zapytała Beata. – Co wiemy?
– Brak kryminalnej przeszłości, żadnych gróźb, wrogów czy problemów z ludźmi na osiedlu – zaraportował służbowym tonem policjant. Poczuł się lepiej, był na bezpiecznym, znanym gruncie.
Perorował przez chwilę, starając się w kilku zdaniach zmieścić całe życie tej kobiety. Gerard go nie słuchał. Nie interesowała go przeszłość ofiary – bardziej ciekaw był przyszłości oprawcy.
Wszystko to było jakimś rodzajem manifestu. Krytyczną oceną współczesności. Ale dlaczego? I co miały do tego dzieci?
– Co jest? – odezwała się Drejer.
Edling uświadomił sobie, że uniósł wzrok i skierował go w lewo. Uniwersalny znak świadczący o skupieniu i głębokim zamyśleniu. Najwyraźniej Beata pamiętała co nieco z tego, co jej niegdyś mówił.
– Nic takiego – odparł.
– A mimo to chciałabym to usłyszeć.
Gerard skinął głową. Dawna podwładna dobrze sprawdzała się w roli dowódcy. Używała władczego, ale nie nadętego tonu – był stanowczy, zarazem jednak zachęcał do współpracy. Robiła to, czego sam ją nauczył.
– Zamachowiec nie boi się więzienia ani śmierci, bo jest przekonany, że realizuje jakąś misję. Uważa się za męczennika.
– Misję? – wtrącił cicho policjant. – Religijną? Polityczną?
– Nie rozdzielałbym tych dwóch pojęć.
– Słucham?
Beata uniosła rękę.
– Nie będziemy rozważać semantyki – powiedziała, a potem skierowała wzrok na Edlinga. – Co on może chcieć osiągnąć?
– Zaraz się dowiemy.
– Zaraz to przyjadą tutaj AT i zabawa się skończy. Wyważą drzwi, wpadną do środka i nie będą o nic pytać.
– W takim razie co najmniej kilka osób zginie.
Drejer nie odpowiedziała, obracając się w stronę budynku. Czuła się odpowiedzialna za sytuację, choć formalnie ta nie leżała jeszcze w jej kompetencjach. Stanie się to dopiero wtedy, gdy właściwie będzie już po wszystkim. To ona będzie prowadzić śledztwo, starając się dojść do tego, kim jest ten człowiek, dlaczego zabił i… kto mu w tym pomagał. Wydawało się bowiem oczywiste, że nie działał sam.
Edling przez moment się zastanawiał, a potem uznał, że warto skorzystać z obecności funkcjonariusza. Ściągnął jego wzrok i wskazał na laptopa.
– Wiecie, w jaki sposób on to udostępnia? – zapytał.
Policjant skinął głową i nabrał tchu.
– Korzysta z łącza satelitarnego, od kilkunastu minut staramy się je zablokować – powiedział. – Serwery są gdzieś w Indonezji, trudno cokolwiek z tym zrobić. Technicy twierdzą, że prędzej czy później uda się zablokować domenę, ale sam content… – Mężczyzna urwał i pokręcił głową.
Gerard niewiele z tego rozumiał, choć tyle wystarczyło, by wiedzieć, że policja podjęła odpowiednie czynności stanowczo za późno.
– Można to przerwać czy nie? – zapytał.
– Obawiam się, że nie.
– W takim razie dojdzie do tragedii. Jedyny sposób, by jej uniknąć, to pozbawić go publiczności. Wraz z nią zniknie jego główny bodziec do działania, czyli potrzeba bycia widzianym.
Beata przekrzywiła głowę w prawo. Edling odebrał jasny sygnał o zaangażowaniu i gotowości do słuchania. Problem polegał na tym, że Gerard nie miał nic więcej do dodania. Informacji wciąż było zbyt mało, by wyciągnąć konstruktywne wnioski.
Cała trójka drgnęła, gdy porywacz znów obrócił się do kamery. Przyjął taką samą postawę jak ostatnio. Pilnuje się wyjątkowo rygorystycznie, uznał Gerard.
– Widzę, że mamy coraz więcej wejść – oznajmił. – Cieszy mnie to, bo oznacza, że możemy ruszyć dalej.
Edling starał się wyczytać cokolwiek z mimiki twarzy, wzroku czy ułożenia ciała, ale zamachowiec za bardzo się kontrolował. Miał świadomość, że nagranie wkrótce rozejdzie się lotem błyskawicy po całej globalnej sieci. Zobaczą go wszędzie.
– Na początek musicie wiedzieć, że nie interesują mnie zwykli gapie – powiedział. – Dość mam bierności.
Gerard miał wrażenie, że prawa ręka mężczyzny drgnęła, ale nawet jeśli tak się stało, był to ruch zbyt nieznaczny, by cokolwiek stwierdzić. Poczuł się jak biedak zbierający okruchy i starający się przygotować z nich obiad. Uświadomił sobie, że porywacz musiał od dawna ćwiczyć to wystąpienie, doprowadzając je do perfekcji.
– Na co dzień wszyscy obserwujemy społeczną znieczulicę, obcujemy z nią, uczestniczymy w niej, a w końcu sami stajemy się jej źródłem – kontynuował. – Mijamy potrzebujących, odwracamy wzrok od krzywd, gapimy się beznamiętnie na tragedie rozgrywające się na naszych oczach. Dosyć. Nie tego od was oczekuję.
W jego głosie nie było empatii. Słowa nie współgrały ze sposobem, w jaki je wypowiadał. I zapewne było to celowe – mężczyzna w masce nie miał zamiaru robić z siebie społecznika. Wygłaszał tylko chłodny osąd.
– Ja czekam na tych, którzy potrafią podjąć inicjatywę, potrafią działać – mówił dalej. – I wy nimi jesteście.
Na moment zrobił pauzę i Edling mógł usłyszeć, z jakim trudem stojący za nim policjant przełyka ślinę.
– Trwa „Koncert krwi” – dodał porywacz. – A ty nim dyrygujesz.
Nagle obraz się zmienił. Kadr zmniejszył się, jakby przycięto go z obu stron. Przesunął się na lewą stronę ekranu, podczas gdy prawa połówka podzieliła się w poziomie.
Na górze ukazało się zdjęcie małej dziewczynki o blond włosach. Na dole widniała przedszkolanka, chyba najstarsza z nich wszystkich.
– Oto twoje nuty – powiedział zamachowiec. – Wybierz dobrze, bo od twojego ruchu zależy melodia ich życia. – Pozwolił sobie na uśmiech. – Dziewczynka to Lena, a starsza kobieta to Anna. Obie znajdują się w tej samej sytuacji, ale dla jednej z nich twoja decyzja okaże się brzemienna w skutki. To ty bowiem zadecydujesz, która ma przeżyć.
Gerard wymienił bezsilne spojrzenie z Beatą Drejer. Prokurator sprawiała wrażenie, jakby była gotowa sama chwycić za broń, byleby to szaleństwo się skończyło. W oddali słychać już było syreny. Sekcja Antyterrorystyczna znajdowała się niedaleko i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa z opolskimi funkcjonariuszami jechali także ci z Lublińca.
Zamachowiec tymczasem wywlókł dziewczynkę i kobietę na środek pokoju. Potem wymierzył pistolet pomiędzy nie i obrócił głowę w kierunku obiektywu.
– To łatwa decyzja? – zapytał. – Nie tak, jak mogłoby się wydawać.
Beata potarła nerwowo skroń, Edling spojrzał z nadzieją w kierunku ulicy.
– Lena jest chora, może nie dożyć nastoletniości – dodał zamachowiec. – Lekarze są z reguły optymistami, jeśli chodzi o dzieci, ale w tym przypadku nie mają złudzeń. Choroba zabierze ją prędzej czy później. – Porywacz wycelował w przedszkolankę. – Anna ma pięćdziesiąt sześć lat, nie pali, nie odżywia się najgorzej… przed nią trzydzieści, może czterdzieści lat życia. Ma pięcioro dzieci, troje odchowanych, dwoje nastoletnich. Jeszcze niedawno planowała z mężem wakacje w Suchym Borze pod Opolem. Na nic więcej ich nie stać, jest jedyną żywicielką rodziny.
Gerard odwrócił wzrok od ekranu. Nie miał zamiaru tego oglądać.
– Ty decydujesz, koncert czyjej krwi zagramy – powiedział mężczyzna. – Masz trzydzieści sekund.
W lewym górnym rogu pokazał się zegar odliczający czas. Rozległ się gong, a na ekranie pojawiło się niewielkie okienko z dwoma imionami. Edling poczuł, jak oblewa go fala gorąca.
– Co to ma być, do kurwy nędzy? – wypaliła Beata.
Nieczęsto zdarzało się, by Gerard nie wiedział, co odpowiedzieć. Teraz był to jeden z tych momentów.
– Co on robi?
Ktoś z tłumu krzyknął, że oddział interwencyjny jest już na Częstochowskiej. Dotrze na miejsce lada chwila, ale nie było najmniejszych szans, by antyterroryści zdążyli w porę.
Drejer gorączkowo się rozglądała, policjant stojący za nimi złapał się za głowę. Edling przenosił wzrok z dziewczynki na kobietę.
Starał się nie myśleć o tym, kogo by uratował, ostatecznie jednak okazało się to silniejsze od niego. Porywaczowi o to chodziło. Sięgnął na samo dno ludzkiej duszy i wyłowił z niego to, co chciał.
– Ach – odezwał się mężczyzna w masce. – Zapomniałbym. Istnieje szansa, że rodzinie Leny uda się uzbierać wystarczająco dużo pieniędzy na eksperymentalne leczenie w Niemczech. Ale to niepotwierdzona informacja.
Gerard bezwiednie przygryzł wargę. Rzadko zdarzało mu się nie panować nad wysyłanymi sygnałami.
Spojrzał na zegarek. Siedemnaście sekund.
– Ile osób to ogląda? – zapytała Drejer.
– Nie wiem – odparł funkcjonariusz. – Przed chwilą było kilka tysięcy, teraz…
Urwał, a Edling wbił wzrok w ekran laptopa. Dwa przyciski z imionami zdawały się wręcz prosić o to, by któryś wybrać.
Nie interesowało go, ile osób ogląda, ale raczej to, ile osób zdecyduje się kliknąć. Ile pozostanie biernych? Ile postanowi uratować dziecko, mimo informacji, że nie pożyje ono długo? A ilu matkę, która może osierocić dwójkę nieletnich dzieci?
Gerard odsunął od siebie te myśli. Powinien skupić się na tym, dlaczego zamachowiec przyjął taki sposób działania. Powinien myśleć pragmatycznie. A pragmatyzm podpowiadał, by iść dalej – jedno z tej dwójki już nie żyje.
Zanim zdążył pozbierać myśli, było już za późno.
Czas się skończył. Odliczanie zostało przerwane.
Gerard musiał przyznać, że to także było przemyślne. Dawało widzom poczucie, że dzieje się coś ważnego, skoro na decyzję jest tak mało czasu, a potem szansa bezpowrotnie przepadnie.
Mężczyzna znów się obrócił i Edling zrozumiał, że musi mieć smartfon lub mały tablet, za pomocą którego kontroluje sytuację. Albo porozumiewa się z kimś, kto to robi.
– Jestem z was dumny – odezwał się. – Nie pozostaliście bierni.
Beata rozłożyła ręce, sprawiając wrażenie, jakby miała zamiar krzyczeć.
– Oto wasza melodia – dodał porywacz, po czym wycelował w głowę Leny. Dziewczynka pisnęła z przerażenia, a zaraz potem mężczyzna pociągnął za spust. Strzelił prosto w skroń, głowa odskoczyła na bok i ciało upadło na podłogę. Ułożyło się w nienaturalny sposób.
Wokół przedszkola zaległa absolutna cisza. Słychać było tylko płacz dzieci i krzyki przedszkolanki dochodzące z głośników.