Читать книгу Behawiorysta - Remigiusz Mróz - Страница 6
Allegro sonatowe
ul. Sieradzka, Malinka
ОглавлениеAntyterroryści otoczyli budynek szczelnym kordonem, po czym kilkuosobowa grupa w czarnych uniformach, z wysokimi tarczami i masywnymi hełmami, ustawiła się przed wejściem.
Wszystkie osoby postronne i innych mundurowych odsunięto na bezpieczną odległość. Dowodzący grupą interwencyjną zasugerował Drejer, że ona również powinna odejść, ale nie miała zamiaru tego robić. Zaczynała się czuć odpowiedzialna za tę sprawę.
Na miejscu zjawili się także wojewoda i prezydent miasta, choć trzymano ich z dala od przedszkola. Z bezpiecznej odległości przyglądali się rozwojowi wydarzeń i zapewne mieli podobne odczucia jak Beata. Obaj chcieli przejąć inicjatywę i pokierować działaniami służb. Ostatecznie jednak to do niej będzie należało wszczęcie i przeprowadzenie śledztwa.
Nabrała głęboko powietrza, przekonując się, jak nierówny ma oddech.
– Wszystko w porządku? – zapytał Gerard.
– Nie.
Skinął głową. Przez moment milczeli.
– To… to wynaturzone – odezwała się w końcu.
– Bez wątpienia.
– I po co to wszystko?
– Na tym etapie trudno powiedzieć.
W końcu oderwała wzrok od budynku. Dźwięk wystrzału nadal odbijał jej się echem w głowie. Spojrzała na dawnego przełożonego i odniosła wrażenie, że patrzy na kogoś innego niż przed momentem. Jego twarz stężała i pobladła, jakby nastąpił nagły spadek ciśnienia. I zapewne to samo można było powiedzieć o wszystkich innych w okolicy.
Edling rozmasował kark i popatrzył na nią. Mimowolnie poprawiła krótkie, sięgające uszu rude włosy. Gerard zawsze podkreślał, że ich kolor powinna traktować w tej pracy właściwie jak błogosławieństwo. Powoływał się na badania prestiżowego dwumiesięcznika „Psychology Today”, który ustalił, że ludzie postrzegają rude kobiety jako najbardziej temperamentne, a to w zawodzie prokuratora jest na wagę złota. Przeprowadzony test był nad wyraz prosty – określonej grupie odbiorców pokazywano zdjęcia tej samej kobiety z przefarbowanymi włosami. Wyniki były jednoznaczne.
Oprócz tego ustalono, że rudzi mają większą tolerancję na ból, bo geny odpowiedzialne za ten kolor włosów wpływają także na odbiór bodźców. Niemieckie badania z kolei dowiodły, że mężczyźni najczęściej mają ochotę na seks właśnie z rudymi kobietami. Jeśli jednak doświadczenia Beaty mogły o czymkolwiek świadczyć, to było wprost przeciwnie.
Nawet Edling, który swojego czasu był znany z pożądliwych spojrzeń, nigdy nie popatrzył na nią w dwuznaczny sposób. Składała to na karb zbyt pełnych policzków i zbyt dużego nosa, choć ostatecznie w swoim wyglądzie nie lubiła wielu innych rzeczy. Być może większości.
– Jakieś wnioski? – odezwał się Gerard.
– Nie.
– A wyglądasz na wyjątkowo zadumaną.
– Myśli uciekają mi w bezpieczne, znane rejony.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Moim zdaniem to demonstracyjny skowyt – rzucił.
– Co takiego?
– Polityczna lub światopoglądowa deklaracja. Nie wiem tylko, o jakiej treści.
Zbita grupa uzbrojonych po zęby antyterrorystów przygotowywała się do wyważenia drzwi. Beata sądziła, że najpierw wnikliwie ocenią sytuację, rozważą wszystkie za i przeciw, a dopiero potem przystąpią do działania. Być może jednak wystarczająco długo zastanawiali się po drodze z Lublińca.
Drejer popatrzyła na ekran laptopa, myśląc o tym, że to sytuacja bez precedensu. Po raz pierwszy masowy odbiorca znajdzie się w centrum wydarzeń i służby nie będą mogły zrobić nic, by temu zapobiec. Kamera w przedszkolu dokładnie zarejestruje każdy oddany strzał, każdy krzyk i każdą kroplę krwi. Oglądalność z pewnością będzie rekordowa. Ludzie łaknęli takich rzeczy. Potrafili godzinami przeszukiwać internet w poszukiwaniu nagrań z czarnych skrzynek, zapisów z monitoringu po zamachach czy amatorskich filmików pokazujących egzekucje przeprowadzane przez islamskich bojowników.
To będzie wyjątkowa pożywka, uznała Beata.
– Muszę z nim porozmawiać – odezwał się nagle Edling.
– Chyba żartujesz.
– Nie jest jeszcze za późno, żeby to wszystko skończyło się bez oddania pojedynczego strzału.
Obrócił się do niej i spojrzał jej głęboko w oczy.
– Muszę tam wejść.
Drejer milczała.
– Jeśli antyterroryści sforsują wejście, wszystko może się zdarzyć. A my potrzebujemy tego człowieka.
Nadal się nie odzywała, a on zdawał się coraz natarczywiej świdrować ją oczami. Wiedziała, że było to wyćwiczone prokuratorskie spojrzenie. Działało na przypadkowych kryminalistów i gangsterskie płotki, ale nie na nią.
– Doskonale zdajesz sobie z tego sprawę – ciągnął Gerard. – Zamachowiec nie działa sam. Musisz się dowiedzieć, kto za tym stoi.
Myśli kołatały jej się bez ładu w głowie. Wiedziała, że Edling ma rację, ale to nie ona podejmowała tutaj decyzje. Jeszcze nie. Na razie sprawa znajdowała się w kompetencjach policji.
– Jeśli mamy działać, trzeba zrobić to natychmiast – dodał Gerard.
– Co proponujesz?
– Telefon do komendanta wojewódzkiego.
Beata rozejrzała się nerwowo. Komendant był na miejscu, ale przy takiej liczbie osób w mundurach trudno było go wypatrzyć. Tymczasem funkcjonariusz, z którym rozmawiali, oddalił się wraz z całą resztą.
Przeniosła wzrok na grupę AT. Ci ludzie nie będą zadawać porywaczowi pytań ani prosić o podporządkowanie się ich instrukcjom. Krzykną, by rzucił broń i padł na ziemię, a kiedy tego nie zrobi, zaczną strzelać. Wszystkie odpowiedzi przepadną razem z jego życiem.
Na co on liczył? Jeśli było tak, jak twierdził Edling, to nie tyle dopuszczał taki finał, ile był nań przygotowany. Zachowywał się jak jeden z samobójców wysyłanych do Europy przez ISIS, choć w przeciwieństwie do nich jego pobudki zdawały się znacznie mniej efemeryczne.
Kierowało nim coś konkretnego. Coś, co będzie trwało.
– Czas ucieka – ponaglił ją Gerard.
– I co ja na to poradzę? – zapytała, wciąż się rozglądając.
W końcu oderwał od niej wzrok i zacisnął usta. Gdyby nie znała go lepiej, uznałaby, że klnie w duchu co niemiara. Wiedziała jednak, że nawet w myślach nie skalałby języka.
– Zadzwoń do niego – polecił.
Władczy ton zadziałał na nią jak płachta na byka. Miała ochotę odparować, że nie ma już nad nią żadnej władzy, ale w porę ugryzła się w język. Zdawała sobie sprawę, że dawny przełożony ma rację. Zamachowiec nie działa sam, być może nie jest nawet mózgiem operacji, lecz jedynie wykonawcą czyjejś woli.
Gerard spojrzał z niepokojem w kierunku grupy szturmowej.
– Teraz albo nigdy – rzucił.
– Niech cię cholera…
Oddała laptopa Edlingowi, wyciągnęła telefon, a potem wybrała numer komendanta. Nabrała tchu, przygotowując naprędce formułkę, którą postara się go przekonać, by jak najszybciej wstrzymał akcję.
Linia była jednak zajęta.
Nagle jeden z antyterrorystów uniósł otwartą dłoń. Nie trzeba było znać się na kinezyce, by wiedzieć, co to oznacza.
Przez moment nie rozumiała, dlaczego dowódca kazał pozostałym się zatrzymać. Wystarczyło jednak, że spojrzała na ekran laptopa, a wszystko stało się jasne. Zamachowiec stał przed kamerą, patrząc prosto w obiektyw.
– Grupa interwencyjna już się zbliża – powiedział z zadowoleniem. – Już puka do mych drzwi.
Gerard nerwowo się rozejrzał i zmarszczył czoło, jakby wśród anonimowego tłumu starał się rozpoznać konkretną osobę.
– Ma kogoś na zewnątrz – zauważył.
Drejer skinęła głową. Któryś z gapiów od początku musiał współdziałać z tym człowiekiem, kontrolując to, co dzieje się poza murami przedszkola. Oczywiście. Wszystko było zbyt starannie przygotowane, by zdawać się na przypadek. Porywacz musiał trzymać rękę na pulsie.
– Wygląda na to, że pozostały mi dwie możliwości – odezwał się zamachowiec. – Wysadzić się w powietrze razem z wszystkimi zgromadzonymi albo się poddać.
Edling i Beata spojrzeli na siebie z niepokojem.
– Pozostawiłbym decyzję wam, ale obawiam się, że wybralibyście tę pierwszą możliwość – dodał z przekorą. – Znam waszą naturę.
Zaraz potem zdarzyło się coś, czego Drejer się nie spodziewała.
Mężczyzna uniósł pistolet, wcisnął kciukiem zatrzask magazynka i go wyjął. Przykląkł na jedno kolano przed kamerą, po czym umieścił broń na podłodze. Potem położył się, zakładając ręce za głowę. Mimo że nie było widać jego twarzy, Drejer była przekonana, że się uśmiecha.
Jego ruchy były spokojne, niemal wytrenowane. Wykonywał je z pewną gracją, przywodząc na myśl aktora na deskach teatru, który po raz setny odgrywa swoją rolę w tym samym spektaklu.
Antyterroryści nie zamierzali tracić czasu. Wyważyli drzwi i popędzili w kierunku pomieszczenia, w którym mężczyzna przetrzymywał zakładników. Jeden z funkcjonariuszy natychmiast obrócił kamerę w stronę ściany. Słychać było tylko krzyki i płacz. Nie rozległ się ani jeden strzał.
Na zewnątrz zapanował rwetes. Publiczność starała się podejść bliżej, ale lokalni stróże prawa tym razem sprawdzili się wzorowo, nie przepuszczając ani jednej osoby.
Po chwili zabójca w szczelnym kordonie został wyprowadzony na zewnątrz i wrzucony do nissana pathfindera. Beata nie widziała jego twarzy, antyterroryści prowadzili go zgiętego wpół. Miał kajdanki i z pewnością usłyszał już zwyczajową litanię o powodzie zatrzymania i przysługujących mu prawach. Sąd będzie miał czterdzieści osiem godzin, by wydać postanowienie o tymczasowym aresztowaniu, ale Drejer była pewna, że sędzia załatwi to znacznie szybciej.
– Od teraz to twój problem – odezwał się Gerard.
Beata zignorowała uwagę, patrząc na wejście do przedszkola. Do środka wkroczyła grupa policjantów, a tuż za nimi kilka kobiet w cywilnych ubraniach. Nie zazdrościła im. To, co tam zastaną, będzie chodziło za nimi do końca życia.
Odwróciła się i odprowadziła wzrokiem odjeżdżającego z piskiem opon nissana.
– To nie będzie łatwe – powiedziała.
– Bynajmniej.
– Szczególnie biorąc pod uwagę opanowanie tego człowieka.
Edling wyprostował się i skrzyżował ręce na piersiach. Niegdyś przebąknął, że wbrew pozorom nie zawsze należy traktować to jako postawę zamkniętą. Luźniejsze założenie rąk sugeruje gotowość do wysłuchania rozmówcy, usunięcia się w cień. Mocniej zaciśnięte ręce mogą zaś świadczyć o tym, że osoba czeka na możliwość wypowiedzenia się.
Właściwie było to wszystko, co Beata zapamiętała z nauk Gerarda. Cała reszta rozmyła się w jej pamięci, ustępując miejsca znacznie ważniejszym rzeczom, takim jak przepisy Kodeksu postępowania karnego, wytyczne sztuki kryminalistycznej czy w końcu akta bieżących spraw.
– Wspominasz o tym, bo chcesz zasugerować, żebym wam pomógł? – zapytał.
– Nie – odparła bez zastanowienia.
– A jednak sprawiasz wrażenie zagubionej. Jakbyś szukała jakiegoś drogowskazu.
– Zapewniam cię, że go znajdę. W swoim czasie i bez twojej pomocy.
– Doprawdy?
Na dobrą sprawę sama nie wiedziała, dlaczego wciąż z nim rozmawia. Owszem, niegdyś był najlepszym śledczym w mieście, ale jego czas bezpowrotnie minął. I nie dość, że w społeczności prokuratorów spotkał go ostracyzm, był przytłoczony problemami prywatnymi. Beata doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
– Możesz wracać do domu, Gerard – powiedziała.
Patrzył na nią wyczekująco, przekonany, że zaraz zmieni zdanie.
– Jesteś pewna?
– Tak.
– Będziecie potrzebować pomocy przy przesłuchaniu.
– Nie sądzę – odparła. – Wierz lub nie, ale prokuratura radzi sobie bez ciebie całkiem nieźle.
– Radziła sobie.
– Słucham?
Edling rozplótł ręce i ułożył dłonie w piramidkę. Zawsze wzbudzało w niej niepokój to, że tak skrupulatnie kontrolował swoją mowę ciała. Zupełnie jakby chciał oznajmić wszystkim wokół, by mieli się na baczności, ponieważ on sam potrafi z milczenia wyczytać więcej niż ze słów.
– Ta sprawa was przerośnie – oznajmił. – Widziałaś, jaki spokój zachowywał zabójca? Jaki był powściągliwy?
– To się niebawem zmieni.
– Nie – zaoponował stanowczo. – Ten człowiek miał tyle zimnej krwi, że w ostatnim momencie pozwolił sobie na żart. To aberracja. W takiej sytuacji nie miał prawa się tak zachować.
A jednak to zrobił. Beata zdawała sobie sprawę, że czeka ją ciężka przeprawa, ale udział Gerarda tylko pogorszyłby sytuację. Czym innym było zabranie go na miejsce zdarzenia, użycie jako potencjalnej deski ratunku, a czym innym formalne włączenie do śledztwa. Nie dość, że musiałaby przebić się przez mur niechęci prokuratora okręgowego, to jeszcze ryzykowałaby, że Edling powtórzy któryś z ostatnich numerów.
Policja już raz dała mu kredyt zaufania po tym, jak został wydalony ze służby. Nie skończyło się to dobrze.
– Wracaj do domu – powtórzyła. – Mamy wszystko pod kontrolą.
Odczekał jeszcze chwilę, a potem skinął głową i bez słowa ruszył w kierunku Piotrkowskiej. Drejer odprowadzała go wzrokiem. Szedł pewnie i spokojnie, sprawiając niemal paradoksalne wrażenie. Wokół trwało pandemonium, ludzie krzyczeli, wymachiwali rękoma, starali się dostać na teren przedszkola. Gerard Edling mijał ich z obojętnością, jakby nie zauważał tych wszystkich ekspresyjnych gestów.