Читать книгу Behawiorysta - Remigiusz Mróz - Страница 3

Allegro sonatowe
Osiedle Klonowe, Opole

Оглавление

To nie mogło się dobrze skończyć. Czerwony pasek informacyjny na dole ekranu nie pozostawiał co do tego żadnych wątpliwości. „Zamachowiec zabarykadował się z dziećmi w przedszkolu”, brzmiał news.

Gerard Edling odstawił kieliszek czerwonego wina na stolik przy fotelu, zadowolony, że zdążył zrobić tylko łyk. W przeciwnym wypadku musiałby zamówić taksówkę, gdy policja w końcu uzna, że sama nic nie wskóra i któryś z funkcjonariuszy po niego pośle.

Poprawiwszy poły jasnej marynarki, odchrząknął i spojrzał na telefon. Jego wysłużony blackberry milczał.

Edling przeniósł wzrok z powrotem na telewizor. Doskonale znał miejsce, w którym ustawiono kamerę. Był to róg niewielkich uliczek na bezbarwnym peerelowskim osiedlu z lat osiemdziesiątych. W kadrze widać było obskurne bloki za przedszkolem, stare, niedziałające latarnie i zaniedbane wierzby płaczące, których gałęzie smętnie sięgały zniszczonego bruku.

Deszcz padał rzęsiście, jesień w tym roku była wyjątkowo uciążliwa.

Idealne warunki dla zamachowca, pomyślał Gerard, a potem podniósł kieliszek. Jeszcze jeden łyk z pewnością nie zaszkodzi.

Kiedy odkładał wino, kamerzysta zrobił zbliżenie na jedno z okien. Porywacz zaciągnął pożółkłe firanki i trudno było cokolwiek dostrzec, więc kadr znów się rozszerzył. Cały teren ogrodzony był zardzewiałym metrowym płotem. Dziennikarzy i gapiów odsunięto, a wokół utworzono strefę bezpieczeństwa. Raz po raz ktoś jednak korzystał z nieuwagi funkcjonariuszy i przechodził pod taśmą. Policjanci byli zdezorientowani, nie mieli pojęcia, jak odnaleźć się w tej sytuacji – i Edling nie mógł się im dziwić. Nie pamiętał, by kiedykolwiek w Opolu stróże prawa mieli do czynienia z terroryzmem. Może z wyjątkiem wyczynów człowieka, który w siedemdziesiątym pierwszym chciał wysadzić uczelniany budynek w ramach sprzeciwu wobec ówczesnej władzy.

W końcu rozległ się chrobotliwy dźwięk fabrycznego dzwonka telefonu i mężczyzna w jasnym garniturze drgnął. Odczekał trzy sygnały, zanim odebrał.

– Dzień dobry, Gerard Edling – powiedział czterdziestopięcioletni były prokurator.

Rozmówcy dziwili się czasem, że rozpoczyna rozmowę w taki sposób, ale wymagał tego savoir-vivre, który dla Gerarda miał fundamentalne znaczenie. Bez niego zachwiałby się cały jego styl bycia.

Nie miało znaczenia, że numer specjalisty od kinezyki znało tylko kilkanaście osób i każdy, kto go wybierał, doskonale wiedział, do kogo dzwoni.

Edling spodziewał się telefonu od komendanta wojewódzkiego, ale najwyraźniej po ostatnich scysjach policja nawet w kryzysowej sytuacji nie chciała mieć z nim do czynienia. Dzwoniła kobieta, którą wprowadził w prokuratorski świat. Kobieta, która teraz zajęła jego miejsce jako naczelnik Wydziału V Śledczego w prokuraturze okręgowej.

– Oglądasz? – zapytała.

W innych okolicznościach zacząłby od upomnienia jej, że najpierw wypada się przedstawić. Informacja o przychodzącym połączeniu na wyświetlaczu nie zwalniała nikogo z dobrych manier.

– Tak – powiedział zamiast tego. – Fascynująca sprawa.

Odpowiedziała mu cisza. Był do tego przyzwyczajony.

– Nie nazwałabym tego w taki sposób – odparła po chwili rozmówczyni. – Te przedszkolanki, dzieci i ich rodzice też z pewnością nie.

– Wiem. Ale ja zwykłem nazywać rzeczy po imieniu.

Odchrząknęła.

– Co widzisz w tym fascynującego? – zapytała.

Gdyby czas nie naglił, chętnie odpowiedziałby wyczerpująco na to pytanie. Kiedy tylko dotarły do niego pierwsze wiadomości, zaczął się zastanawiać, dlaczego ktokolwiek miałby barykadować się z dziećmi w niewielkim opolskim przedszkolu. Gdyby sprawca był zwykłym szaleńcem, po prostu wystrzelałby wszystkich w środku. Gdyby miał wysunąć jakieś żądania, zrobiłby to do tej pory – a w dodatku wybrałby raczej większe miasto. Zresztą czego mógłby żądać? Zakładników brano w określonym celu. Szamil Basajew kazał zająć szkołę w Biesłanie, by Rosja uznała niepodległość Czeczenii. Irańscy rewolucjoniści uwięzili pięćdziesięciu dwóch amerykańskich dyplomatów w Teheranie, by USA podpisały Deklaracje Algierskie.

Czego mógłby chcieć ten człowiek?

Zdarzali się oczywiście także szaleńcy, tacy jak młody Siergiej Gordiejew, który wtargnął do swojej szkoły i zastrzelił nauczyciela, a potem wziął kilkudziesięciu zakładników. Oni jednak działali chaotycznie, ich obłęd był widoczny we wszystkim, co robili.

Ten porywacz nie należał ani do jednej, ani do drugiej grupy.

– Intryguje mnie wiele rzeczy – rzucił wymijająco Gerard. – Choćby to, dlaczego ktokolwiek miałby brać dzieci jako zakładników?

– Dobre pytanie.

– Na które nie macie odpowiedzi. I z tego względu do mnie dzwonisz – odparł, obracając kieliszek na stoliku. – Jakkolwiek przyznam, że spodziewałem się raczej kogoś z policji. Formalnie to jeszcze nie wasza sprawa.

– Formalnie? – zapytała słabo.

– Dopóki nie pojawią się zwłoki – odparł Edling, podciągając lewy rękaw marynarki. – Daję mu jeszcze kwadrans, zanim zabije pierwszą ofiarę.

– Skąd ta pewność?

Gerard wzruszył ramionami, jakby prokurator mogła to zobaczyć.

– Przecież nie zamknął się w tym przedszkolu po to, by leżakować.

Znów cisza.

– Mylisz się – powiedziała w końcu rozmówczyni.

– Więc już zabił.

Nie było to pytanie. Właściwie Edling przypuszczał, że zamachowiec zaczął od morderstwa – on na jego miejscu tak by postąpił. Pierwsze, co należało zrobić, to pokazać dobitnie wszystkim wokół, że to nie są żarty.

– Tak – odparła kobieta.

– Skąd o tym wiecie?

– Transmituje wszystko na żywo w sieci.

– Słucham?

Westchnęła ciężko, jakby sprawiało jej to fizyczny ból.

– Nikt jeszcze nie zwietrzył tematu, ale to tylko kwestia czasu – powiedziała. – Wystarczy, że trafi na to któraś ze stacji telewizyjnych albo przypadkowy użytkownik pierwszego lepszego serwisu społecznościowego.

Najwyraźniej sprawa była jeszcze ciekawsza, niż Gerard początkowo przypuszczał. W takich chwilach żałował, że nie jest już naczelnikiem wydziału lub choćby szeregowym prokuratorem. Nie było jednak możliwości, by pozostał w służbie – po tym, czego się dopuścił, został dyscyplinarnie wydalony bez szansy na powrót.

– Gdzie mogę to zobaczyć? – zapytał.

– A masz na czym?

Edling chwycił kieliszek, podniósł się z fotela i przeszedł do pokoju syna. Nie miał wprawdzie własnego komputera, ale orientował się w tych sprawach na tyle dobrze, by skorzystać z czyjegoś.

– Mam – powiedział, siadając za biurkiem. Otworzył laptopa. – Podaj mi adres.

– Koncertkrwi.pl.

Gerard zmarszczył czoło i otworzył witrynę. Pojawiła się informacja o nieaktualnej wersji jakiejś wtyczki, ale szybko wyłączył komunikat. Potem zobaczył obraz z publicznego przedszkola numer pięćdziesiąt sześć. Kilkanaścioro trzęsących się dzieci siedziało w zwartej grupie pod ścianą, chowając głowy między kolanami. Tuż obok na brzuchu leżały trzy przedszkolanki, a kawałek dalej Edling zauważył powód, dla którego sprawa znajdowała się już w gestii prokuratury.

Ciało.

Głowa kobiety była przestrzelona, krew pozlepiała ciemne, długie włosy. Płyn mózgowy wylewał się na beżowy dywan i wsiąkał w niego wraz z posoką. Jakość nagrania była na tyle dobra, że Edling mógł dostrzec białe, odłupane kawałki czaszki.

– Wszedłeś na witrynę? – zapytała prokurator.

– Tak.

Na moment znów zaległa cisza. Gerard nie znajdował odpowiednich słów. Machinalnie sięgnął po wino – kupaż był polską krzyżówką cabernet cortisa z regentem, ale były oskarżyciel nawet nie poczuł smaku. Jednym łykiem opróżnił pół kieliszka, choć w normalnych okolicznościach nigdy nie pozwoliłby sobie na takie faux pas.

– Zastrzelił ją poza kadrem, a potem przeciągnął ciało przed obiektyw – odezwała się w końcu prokurator.

– Pokazał się?

– Częściowo. Nosi czarną maseczkę chirurgiczną.

– Powiedział coś?

– Tylko tyle, że rozpoczyna się „Koncert krwi”, a on jest wirtuozem.

Edling odstawił kieliszek i potarł skronie. Będzie musiał zobaczyć to nagranie, przeanalizować każdy ruch, ułożenie ciała, oddech, a przede wszystkim mimikę i gesty. W szczególności te na pierwszy rzut oka niezauważalne. Słowa nie miały dla niego znaczenia. Sześćdziesiąt do siedemdziesięciu procent każdego komunikatu ludzie przekazywali pozawerbalnie.

Gerard wbił wzrok w monitor. Dzieci łkały, niektórymi targały już spazmy. Jedna z przedszkolanek sprawiała wrażenie, jakby straciła przytomność, dwie pozostałe się trzęsły. Wszystkie miały ręce skrzyżowane na plecach.

– Znasz to miejsce, prawda? – zapytała prokurator.

– Tak. Mój syn tam uczęszczał.

– Jest wejście od drugiej strony?

– To nie ma znaczenia – odparł stanowczo Edling. – Nie wejdziecie do środka.

– My nie, ale Sekcja Antyterrorystyczna jest w drodze.

– Powinni już być na miejscu – zauważył Gerard.

– Powinni – przyznała. – Ale mieli trzydniowe ćwiczenia w Lublińcu. Medycyna pola walki.

W takim razie zamachowcowi sprzyjała nie tylko dżdżysta aura. Edling przypuszczał, że nie była to kwestia szczęścia. „Koncert krwi” nie przez przypadek odbył się akurat dzisiaj.

– AT zrobi tam porządek – odezwała się rozmówczyni. – Ale do tego czasu musimy radzić sobie sami.

Gerard odpiął kabel od laptopa i przeszedł z nim do salonu. Usiadł przed telewizorem i spojrzał na relację NSI. Czerwony ticker na dole ekranu nadal stanowił zwiastun nieuchronnej tragedii.

– Więc czego ode mnie oczekujesz? – zapytał.

– Chcę, żebyś mu się przyjrzał, a potem ocenił i przeanalizował jego zachowanie.

– I?

– I powiedział, ile mamy czasu, zanim coś w tym facecie pęknie.

– W porządku – odparł. – Prześlij mi fragment nagrania, na którym było go widać.

– Nie ma mowy – zaoponowała stanowczo.

– Nie ufasz mi?

– Po tym, co zrobiłeś, nikt w tym mieście ci nie ufa, Gerard. Nawet twoja własna żona.

Nie mógł z tym polemizować. Od miesięcy trwali w stanie zimnej wojny, a gdzieś między dwiema stronami konfliktu miejsce dla siebie próbował znaleźć ich syn. Był już w klasie maturalnej, poradziłby sobie z rozwodem rodziców, ale na razie zależało im na tym, by nie czuł, że żyje w rozbitej rodzinie. Mimo że mieszkali razem, właśnie tym stał się ich związek.

– A zatem… – zaczął Edling.

– Jestem już prawie pod twoim blokiem – oznajmiła prokurator. – Możesz schodzić.

Edling spojrzał jeszcze na widoczne na ekranie dzieci kulące się pod ścianą, po czym zamknął laptopa. Pociągnął ostatni łyk wina, narzucił płaszcz i poprawił krawat, a potem wyszedł z domu.

Behawiorysta

Подняться наверх