Читать книгу Behawiorysta - Remigiusz Mróz - Страница 9

Allegro sonatowe
Komenda Wojewódzka Policji, ul. Korfantego

Оглавление

Beata wyszła na moment z pokoju przesłuchań i wybrała numer Gerarda. Pamiętała doskonale, jak niegdyś katował ją zasadami savoir-vivre’u, upierając się, że po piątym sygnale wypadałoby się rozłączyć. Czasem tak robiła, ale tym razem czekała do momentu, aż system sam odrzucił połączenie.

Zaklęła w duchu i popatrzyła na drzwi prowadzące do pomieszczenia, gdzie przez dobre pół godziny prowadziła monolog. Nie mogła nawet sporządzić protokołu, bo podejrzany nie chciał ujawnić swojego stanu cywilnego, nie wspominając już o imieniu i nazwisku.

Westchnęła, a potem weszła do środka, usiadła naprzeciwko niego i zaplotła dłonie za głową.

– Ten drugi to twój brat bliźniak?

Zabójca wzruszył ramionami.

– Czy może ktoś odtwarza nagranie, które sporządziłeś wcześniej? – dopytała Drejer. – Jeśli tak, to zdajesz sobie sprawę, że to odkryjemy? A potem udowodnimy, że ten twój cały koncert to tylko jedna wielka szopka?

Pokiwał głową z uznaniem.

– Zakładam więc, że to idzie na żywo.

Wydął usta i przewrócił oczami.

Beata musiała znosić to, od kiedy usiadła po drugiej stronie stołu. Wysyłał bezsensowne, nic nieznaczące sygnały. Przygotował się do swojej misji zbyt dobrze, by nie zdawać sobie sprawy, że nagranie z przesłuchania prędzej czy później trafi do Behawiorysty.

W prokuraturze tak nazywano Edlinga za plecami, mimo że samo określenie dotyczyło osób zajmujących się zachowaniem zwierząt. Gerard usłyszał to kiedyś i skwitował, że ludzie także nimi są. Pewnego razu zaczął nawet rozwodzić się nad tym, że behawiorysta to także zwolennik behawioryzmu. Beata nie przykładała większej wagi do jego filozoficznych wywodów i dziś nie pamiętała z nich zbyt wiele.

A jednak miała wrażenie, że teraz niektóre mądrości Gerarda mogłyby jej się przydać. Dzwoniła do niego bez konsultacji z przełożonymi, ale uznała, że warto podjąć ryzyko.

Ostentacyjne gesty tego człowieka mówiły same za siebie. Chciał zabawy. Oczekiwał bezpośredniej, otwartej konfrontacji.

Drejer westchnęła, rozplatając ręce.

– To jest ten moment, kiedy powinieneś powiedzieć, czy przyznajesz się do stawianych zarzutów, czy nie. Może tylko w części? A może chciałbyś rozmawiać z obrońcą?

Zabójca rozszerzył nozdrza i wybałuszył oczy. Miała tego dosyć.

– Oczywiście wiesz, że zwróciliśmy się do specjalisty od komunikacji niewerbalnej, który niegdyś był moim przełożonym. A jeśli nie wiesz, to przynajmniej przypuszczasz, że to zrobiliśmy lub dopiero zrobimy. Dlatego odstawiasz całe to przedstawienie, prawda?

Podejrzany strzelił karkiem, odginając głowę niemal do barku.

– Nie rozumiem tylko, co chcesz przez to osiągnąć – dodała. – Gerard Edling nie pełni już służby. W niczym ci nie pomoże.

Przez moment Beata miała wrażenie, że siedzący naprzeciw niej mężczyzna zacznie robić bańki ze śliny. Ostatecznie jednak pociamkał chwilę i wypuścił ze świstem powietrze.

Prokurator wiedziała, że do niczego w ten sposób nie dojdzie. Wysunęła telefon z kieszeni i rzuciła okiem na wyświetlacz. Edling nie oddzwonił.

Zaczęła zastanawiać się, czy zamachowiec rzeczywiście chciał go tutaj ściągnąć, czy może wysunęła taki wniosek, bo sama podświadomie chciała, by Gerard tu był. Bądź co bądź przez wiele lat był dla niej zawodowym oparciem. Kiedy trafiała na ślepą uliczkę, zawsze zjawiał się, by wyprowadzić ją na właściwą drogę.

Nagle zorientowała się, że mężczyzna wbija w nią wzrok. Nabrał tchu, a ona zrozumiała, że w końcu coś od niego usłyszy. Poczuła, że serce zabiło jej szybciej.

– Sprowadź go tutaj, to pogadamy.

A więc to jednak nie podświadomość. Cóż, w pewnym sensie ta myśl była krzepiąca. Z drugiej strony uświadamiała jej, że w tej sprawie może być więcej znaków zapytania, niż na początku sądziła.

– Nie jest nam do niczego potrzebny – zauważyła. – A jedyną ofertę, jaką możesz dostać, usłyszysz ode mnie.

Zabójca zagwizdał pod nosem, a potem zwrócił spojrzenie w bok. Beata próbowała nawiązać z nim kontakt jeszcze przez chwilę, ale wiedziała, że nie wydusi z niego nic więcej. Znów ją ignorował – i tym razem nie silił się już na teatralne gesty.

Drejer podniosła się i bez słowa wyszła na korytarz. Ledwo zamknęła drzwi od pokoju przesłuchań, otworzyły się te od pomieszczenia obok. Wyszło z niego kilku policjantów, którzy przysłuchiwali się rozmowie.

– Psychol – ocenił jeden z nich. – Nie muszę być Behawiorystą, żeby to widzieć.

Reszta szybko się z nim zgodziła.

Beata odeszła kawałek i ponownie wybrała numer Gerarda. Nie było to najroztropniejsze, co mogła zrobić, ale nie miała zamiaru przejmować się teraz ewentualnymi konsekwencjami. Dopóki nie ma na miejscu prokuratora okręgowego, wszystko jest w jej rękach.

Znów czekała tak długo, aż system sam zakończył połączenie. Dlaczego Edling nie odbierał? Drejer była pewna, że siedzi w tym swoim przeszklonym mieszkaniu i tylko czeka na to, aż poproszą go o pomoc.

– Chyba nie zamierza go pani tutaj ściągać? – rozległ się głos jednego z funkcjonariuszy.

Beata zignorowała go, nie odwracając się. Odeszła jeszcze kawałek i spróbowała po raz kolejny. Kiedy Gerard zobaczy szereg nieodebranych połączeń, będzie kręcił nosem, mówiąc, że to tak, jakby oblepiać czyjeś drzwi wejściowe kilkoma kartkami z informacją, że naciskało się na dzwonek.

W końcu jednak odebrał. I nie zaczął od pretensji.

– Dzień dobry, Gerard Edling.

– Mamy problem.

– Tak, widziałem.

Drejer nabrała tchu. W jakiś sposób sam jego pompatyczny ton głosu sprawiał, że poczuła się pewniej.

– Nie chodzi mi o dwójkę porwanych – powiedziała.

– Nie? A sądziłem, że to nimi powinniście interesować się najbardziej.

– Interesujemy się i robimy wszystko, żeby ich znaleźć. Problem polega na tym, że ten facet… nie chce mówić.

– Nie dziwi mnie to.

To, co miała zamiar powiedzieć, z pewnością przyniesie Edlingowi wiele satysfakcji, ale nie miała wyjścia.

– Wygląda na to, że chce rozmawiać z tobą.

– Ze mną?

Rzadko bywał na tyle zaskoczony, by stawiać retoryczne pytania. Tego dnia był to już chyba drugi taki przypadek.

– Tak – potwierdziła.

– Powiedział o tym wprost?

– Z początku nie – odparła, oglądając się przez ramię. Miny policjantów mówiły same za siebie: sprowadź go tutaj, a już z tego budynku żywy nie wyjdzie.

– Więc?

– Był dosyć teatralny w swoich gestach.

– I? – zapytał Gerard, poirytowany tym, że musiał ciągnąć ją za język.

Odwróciła się od funkcjonariuszy.

– Przypuszczam, że widział cię przed przedszkolem albo z góry założył, że się do ciebie zgłoszę.

– Wysoce prawdopodobne – odpowiedział Edling. – Jeśli zaplanował wszystko tak skrupulatnie, musiał wiedzieć, kto będzie prowadzić sprawę. A nasza przeszłość to nie żadna tajemnica. Rozpisywali się o niej w „NTO” i lokalnym dodatku do „Wyborczej”.

– Wiem. A dodatkowo przed chwilą właściwie powiedział wprost, że będzie rozmawiać tylko z tobą.

Usłyszała dźwięk odstawianego kieliszka.

– Dlaczego akurat ze mną?

– Nie wiem. I nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć – odparła i ciężko westchnęła.

– To dość istotne. Nie wspominając już o tym, że zastanawiające.

– Co mam ci powiedzieć? To chory człowiek.

– Sugerujesz, że tylko tacy chcą się ze mną widywać?

– Nie muszę. To oczywiste – mruknęła. – Jak szybko możesz tutaj być?

Odpowiedziała jej cisza.

– Wypiłem kilka kieliszków wina – powiedział po chwili Gerard. – Licząc dojazd taksówki, będę za dwadzieścia, może dwadzieścia pięć minut.

– W porządku.

– Nie zaproponujesz transportu radiowozem?

– Żeby mundurowi pożarli cię żywcem? Nie ma mowy.

– Doceniam to.

– Daj znać, jak tylko będziesz – odparła, a potem się rozłączyła.

Kiedyś nigdy by sobie na to nie pozwoliła, teraz jednak nie miała ochoty słuchać tych wszystkich zwyczajowych formułek, które w mniemaniu Edlinga należało wypowiedzieć na koniec rozmowy.

Przyjechał po dwudziestu minutach. Beata czekała na niego pod komendą i uniosła rękę, gdy tylko dostrzegła taksówkę. Gerard podziękował kierowcy, jakby ten był kelnerem w wytwornej restauracji i właśnie podał mu najstarsze wino pochodzące z lokalnej winnicy. Tymczasem facet po prostu zwracał mu resztę.

– Dzień dobry – odezwał się Edling, zamykając drzwi.

Drejer skinęła mu głową, a on uniósł wzrok. Ciemne chmury zbierały się nad Opolem i znów zanosiło się na opady, mimo że z ulic nie spłynęła jeszcze woda po ostatnich, a studzienki były pełne. Temperatura była niska, nawet jak na jesień, i wszystko to zdawało się znamienne dla ostatnich wydarzeń.

– Nie traćmy czasu – powiedziała.

– Na uprzejmości nigdy go nie szkoda.

– Nie? – zapytała. – Nawet gdy dwojgu ludziom grozi śmierć?

– Nie dwojgu, ale jednemu z nich. I owszem, nawet wówczas.

Skwitowała to milczeniem. Gerard otworzył drzwi, wszedł pierwszy do środka, a potem przytrzymał je Beacie. Za czasów pracy w prokuraturze przynajmniej raz w tygodniu instruował kogoś, że właśnie w ten sposób należy okazywać damom szacunek. Wszystko bowiem zależało od tego, w którą stronę otwierały się drzwi – jeśli do siebie, nie było problemu, wystarczyło przepuścić kobietę przodem. W przeciwnym wypadku należało postąpić tak, jak teraz zrobił to Edling.

Drejer przeszła przez próg bez słowa.

– Wiecie już, kim są porwani? – zapytał Gerard.

– To nie moja działka.

– Ale z pewnością otrzymujesz na bieżąco informacje.

Beata poczuła wyraźną woń wina. Swojego czasu zastanawiała się, czy Edling nie pije za dużo, choć właściwie był ostatnią osobą, którą można by posądzać o problemy z alkoholem. Jego obecna sytuacja jednak z pewnością stanowiła podatny grunt, by wykwitły na niej pierwsze oznaki uzależnienia.

– Nie wiemy, kim są ci ludzie – odparła po chwili. – Nie wiemy, gdzie są przetrzymywani, i nie wiemy, czy to aby nie wcześniej przygotowane nagranie.

– Nikt ich nie rozpoznał? – spytał Gerard, gdy wchodzili po schodach. Kilku policjantów spojrzało na niego spode łba. – Przecież to nagranie poszło w świat. Do tej pory ktoś powinien się zgłosić.

– Na razie cisza.

Edling miał rację, było to zastanawiające. W natłoku innych czynności Drejer o tym nie pomyślała, zresztą ta dwójka nie stanowiła jej głównego zmartwienia. Odnalezienie ich było zadaniem policji.

– Musiał zastraszyć rodziny – zauważył Gerard.

– Hm?

– Musiał zagrozić, że jeśli zadzwonią na policję, zabije obydwoje. I w takim razie nie jest to wcześniej nagrany materiał, bo ktoś dawno by się zgłosił.

Beata pokiwała głową. Brzmiało to dość sensownie.

– Zostają jeszcze znajomi, dalsza rodzina albo sąsiedzi…

– Zapewne ktoś niebawem się odezwie – ocenił.

– Więc zamachowiec nie miałby powodu, by grozić rodzinie od razu po porwaniu. Odwlókłby tylko to, co nieuniknione.

– Może tylko o to mu chodziło.

– W jakim sensie?

– Chciał pokazać nam, kto rozdaje karty, kto rozmieszcza figury na szachownicy.

Drejer miała ochotę zauważyć, że nie ma żadnych „nas”, ale ugryzła się w język. Skorzysta z wiedzy i doświadczenia Edlinga jeszcze ten jeden raz, potem dobitnie wytłumaczy mu, że używanie tego zaimka jest i pozostanie nieuzasadnione. Choć pewnie wybrał go celowo. Gerard niczego nie robił przez przypadek.

– Tak czy inaczej liczy się miejsce, nie osoby – dodał.

– Niestety na tym froncie jest jeszcze gorzej.

Edling zatrzymał się przed wejściem do jednego z gabinetów. Zajrzał przez próg, a potem wszedł do środka.

– Co robisz? – zapytała.

– Muszę skorzystać z mapy, zanim z nim porozmawiam.

– W jakim celu?

– Znam lokalizacje wszelkich opuszczonych hal przemysłowych na Opolszczyźnie.

Beata założyła ręce na piersi i westchnęła.

– Twoje poczucie humoru nigdy do mnie nie przemawiało – powiedziała. – O ile w ogóle można to nazwać w ten sposób. Tracimy czas, Gerard.

– Mimo to chciałbym sprawdzić pewną rzecz.

Uruchomił komputer, a potem usiadł za biurkiem. Ledwo sprzęt zakończył rozruch, Edling się skrzywił.

– Potrzebuję loginu i hasła.

Gdyby była tutaj z kimkolwiek innym, nawet nie rozważałaby skorzystania z policyjnego komputera. Towarzystwo Gerarda wiązało się jednak z poczuciem zupełnej bezkarności. I tak miał na pieńku ze wszystkimi służbami, więc to na niego spadnie cała odpowiedzialność.

– Poślij po jakiegoś mundurowego.

– Nie.

Edling podniósł spojrzenie znad monitora. Przez moment mierzyli się wzrokiem i Beata przypuszczała, że minie jeszcze chwila, nim dawny przełożony uświadomi sobie, że nie ma już prawa wydawać rozkazów.

– Czy słowo „proszę” cokolwiek zmieni? – zapytał, podnosząc się.

– Nie.

– W takim razie po prostu oznajmię ci, że potrzebujemy listy opuszczonych nieruchomości w promieniu stu kilometrów.

– Jestem pewna, że pracuje już nad tym cały zespół ludzi – odparła. – I dlaczego akurat sto kilometrów?

– Wydaje się, że to sensowny teren na początek.

– Tyle że równie dobrze ten budynek może znajdować się na Pomorzu lub w górach.

Edling pokiwał głową, kierując się na korytarz.

– Owszem – przyznał. – Ale od czegoś trzeba zacząć.

– Więc zacznijmy od przesłuchania.

Chwilę później wprowadziła go do pokoju, w którym czekał na nich zabójca. Kiedy tylko zobaczył Gerarda, rozszerzył nozdrza i uśmiechnął się. Wyraźne zmarszczki pojawiły się w kącikach oczu.

Behawiorysta

Подняться наверх