Читать книгу Afekt - Remigiusz Mróz - Страница 12

Rozdział 1
Made in China
9
Sztab wyborczy Halskiego, Wola

Оглавление

Mimo że kampania jeszcze na dobre się nie rozpoczęła, w sztabie panował rwetes przywodzący Chyłce na myśl brojlernię w Żelaznym & McVayu. Biurka poustawiano jedno przy drugim, każde było obsadzone przynajmniej przez jednego młodego pracownika. Wszyscy byli pochłonięci swoimi zadaniami, jakby od ich właściwej realizacji zależał los świata, a rozmowy były tak liczne i głośne, że zlewały się w jedną wielką kakofonię.

Joanna czuła się tu całkiem nieźle.

Minęła paru chłopaków analizujących, która z firm wynajmujących powierzchnie reklamowe ma najwięcej billboardów w interesujących ich miejscach, a potem weszła do niewielkiego pokoju.

Mirek był zawalony dokumentami, a swoją uwagę dzielił między smartfon a laptopa, przez co zdawał się ledwo odnotować wejście prawniczki.

– Życie jest ciągłą walką z entropią – odezwała się.

Halski przesunął palcem po wyświetlaczu telefonu, napisał coś na klawiaturze, a potem zerknął na Joannę.

– Co? – mruknął.

– Od przyjścia na świat aż po śmierć wszyscy staramy się uporządkować chaos.

– O czym ty mówisz?

– O zwykłej naturze wszechrzeczy. Entropia to stan domyślny wszechświata, my go tylko zakłócamy.

Mirek nabrał głęboko tchu i odsunął kilka papierów. W pomieszczeniu panował zaduch, ale nie było tutaj nawet okna, by wpadło nieco powietrza.

– Jak widzisz, jestem trochę zajęty…

– Będziesz jeszcze bardziej – skonstatowała Joanna. – Bo wygląda na to, że Piechodzka nie zgodzi się na żadną kwotę, którą jej zaoferujemy.

Chyłka nie dostrzegła nigdzie krzesła, więc oparła się plecami o ścianę i skrzyżowała ręce na piersi.

– Już mnie o tym informowałaś. A ja powiedziałem ci, że…

– Nie dogadamy się z nią, bo jedyne, na czym jej zależy, to upublicznienie tej sprawy.

Halski w końcu skupił uwagę wyłącznie na Joannie, a ona szybko nakreśliła mu oględnie sytuację. Nie wspomniała o konkretach związanych z Hauerem, uznając, że na tym etapie nie powinna przedstawiać Mirkowi wszystkiego.

Dowiedział się jedynie tyle, że cały ten szantaż to sposób, dzięki któremu Piechodzka obejdzie zobowiązanie do milczenia i termin przedawnienia.

– Hm…

– To twój komentarz? – odparła Chyłka.

– A na co liczyłaś?

– Na wyjaśnienie, dlaczego Szajner właśnie wywalił mojego narzeczonego ze swojej firmy, kiedy tylko usłyszał o tamtej imprezie na Mazurach.

Halski skrzywił się, jakby próbował wyciągnąć spomiędzy zębów kawałki jedzenia.

– Byłeś tam? – rzuciła Joanna.

– Nie.

– Wiedziałeś, co się tam stało?

– A co się stało?

Chyłka przechyliła głowę na bok i przypatrzyła się swojemu klientowi. Intuicja podpowiadała jej, że do tej pory nie mijał się z prawdą w swoich odpowiedziach, ale potrzebowała pewności.

– Zdajesz sobie sprawę, że jako twoja obrończyni nie mogę z nikim dzielić się tym, co mi powiesz.

– Oczywiście.

– Więc wiesz też, że jakiekolwiek kłamstwo z twojej strony będzie nie tylko przejawem debilizmu, ale też tragedią czekającą, by się wydarzyć?

– Tak.

Joanna nie wychwyciła w jego tonie ani zachowaniu niczego, co wzbudzałoby podejrzliwość. Problem sprowadzał się do tego, że druga strona zdawała się działać, jakby Halski rzeczywiście miał coś na sumieniu.

– To wszystko element brudnej gry – odezwał się Mirek. – I wydaje mi się, że już rozumiesz, kto za tym stoi.

Chyłka milczała, choć doskonale wiedziała, kogo Halski ma na myśli. Nie zamierzała jednak wspominać ani o tym, ani o fakcie, że dziś widziała się z prezydent.

– Milena Hauer – dodał Halski. – To jedyna osoba, która po pierwsze wiedziała o zarzutach po tamtej imprezie, a po drugie będzie czerpać z tej sytuacji korzyści.

– Więc namówiła przyjaciółkę dziewczyny, która oskarżyła Hauera, żeby ta teraz zrobiła to samo z tobą? – rzuciła z powątpiewaniem Joanna. – To bez sensu.

– Sens z pewnością jakiś jest, tylko go nie dostrzegamy.

– Mogła wybrać jakąkolwiek inną osobę.

– Widocznie nie mogła.

Po raz pierwszy w głosie Halskiego zabrzmiała nuta irytacji. Dobrze, Chyłce zależało na tym, żeby przestał się pilnować.

– Tak czy inaczej, musimy wycofać to powództwo – oznajmiła Joanna.

Mirek lekko odsunął się od biurka.

– Zwariowałaś?

– Właściwie tak, jakiś czas temu, kiedy wybrałam sobie partnera na resztę życia. Było trochę jak z otwieraniem lodówki co godzinę. Wiesz, o czym mówię? Nikt nie sprawdza, czy aby nie pojawiło się w niej nic nowego, tylko czy nasze wymagania spadły już na tyle, żeby wybrać coś, co już w niej jest.

Halski nie wyglądał, jakby miał docenić tę dygresję.

– Występując z tym powództwem, robimy dokładnie to, czego chce strona przeciwna – dodała Joanna.

– Albo tak ci się tylko wydaje.

– Nie – odparła stanowczo. – Znam Żelaznego. Wiem dokładnie, jak działa.

– Skąd? Od lat grałaś z nim w jednej drużynie, nigdy nie występowałaś przeciwko niemu, więc…

– Od zawsze występowałam przeciwko niemu, wierz mi.

Mirek kaszlnął nerwowo, zasłaniając usta dłonią.

– Ale i tak nie możemy cofnąć wniosku – odparł. – Piechodzka od razu pójdzie do mediów.

– Już by to zrobiła, gdyby miała taki zamiar.

– Nie.

– Tak – rzuciła Joanna, opierając się o biurko. – Jest związana zobowiązaniem, które podpisała i za które z pewnością dostała kasę. Nie może powiedzieć nic na temat tamtej imprezy, chyba że sami ją do tego bezsensownie zmusimy na posiedzeniu sądu.

Halski pokręcił głową, a potem podniósł się i obszedł biurko, by znaleźć się tuż przed Chyłką.

– Dalej nie rozumiesz – powiedział.

– Niby czego?

– Ona znajdzie jakiś sposób, żeby ta informacja wyciekła.

– Może – syknęła Joanna, czując, że gromadzi się w niej coraz więcej emocji. – Ale tylko może. A jeśli pójdziemy do sądu, to na pewno tak się stanie.

Halski rozłożył bezradnie ręce, patrząc na nią jak na dziecko, które nie potrafi logicznie rozumować.

– Jedyne, co zrobi sąd, to udzieli nam zabezpieczenia – powiedział.

– Nie możesz być tego pewien.

– Mogę. Bo nie znam tej kobiety, nigdy jej nie widziałem i nigdy nie miałem z nią jakiejkolwiek styczności – wyrzucił z siebie na jednym oddechu. – A w konsekwencji jest absolutnie niemożliwe, by miała jakiekolwiek dowody na poparcie swoich kłamstw. Rozumiesz teraz, dlaczego musimy pójść tą drogą?

Jedyną drogą, którą w tej chwili chciała obrać Chyłka, była ta prowadząca na zewnątrz budynku.

– Dowody można spreparować – zauważyła. – A fakty poprzekręcać i przedstawić w świetle, które może okazać się dla ciebie niekorzystne.

– Do ciebie należy, żeby tak się nie stało.

Joanna lekko pochyliła głowę i spojrzała na niego spod byka.

– Zrozum wreszcie, że oni coś mają – rzuciła. – Inaczej nie prowokowaliby nas do wystąpienia z pozwem.

– Może nie prowokują, tylko ty tak to rozczytujesz.

Dla Chyłki stało się jasne, że cokolwiek powie, nie będzie miało znaczenia. Halski już dawno postanowił, że zamierza z pomocą sądu uciszyć Aśkannę na dobre.

Oznaczało to, że albo faktycznie jest niewinny, albo ma całkowitą pewność, że nie istnieją żadne dowody.

– Nie mogę dać ci gwarancji, że sąd udzieli zabezpieczenia – powiedziała Joanna.

– Wystarczy mi zapewnienie, że zrobisz, co w twojej mocy.

– To też może okazać się…

– Powtarzam: nie może być dowodów na coś, do czego nie doszło.

Chyłka mogła wyobrazić sobie przynajmniej kilka scenariuszy, w których ta teza okazałaby się błędna.

– Nigdy nawet nie byłem na żadnej imprezie Szajnera.

– Ale może byłeś na innej. Może upiłeś się tak, że zasnąłeś na kanapie, a potem przysiadła się Piechodzka i ktoś zrobił zdjęcie, kiedy kładła głowę na twoim ramieniu – zauważyła Joanna, starając się pominąć inwektywy, które kołatały jej w głowie. – Nie trzeba wiele, żeby rzucić na ciebie cień podejrzenia.

– Poradzisz sobie i z tym, i ze wszystkim innym.

Chyłka machnęła ręką, mając serdecznie dosyć. Mruknęła coś na odchodnym, a potem w końcu wyszła na ulicę. Dwie pierwsze myśli, które ją uderzyły, były dość standardowe: papierosy i alkohol.

Zasrane nałogi będą ciągnąć się za nią do końca życia i przypominać o sobie w każdej cięższej sytuacji. Może już czas, żeby kupić sobie butelkę porządnej tequili? Chyłka wiedziała, że prędzej czy później do tego wróci. Ale tym razem będzie trzymała rękę na pulsie, nie straci kontroli.

Zordon powiedziałby, że to typowe urojenia alkoholika, ale wyciszyła jego głos i zamiast słuchać wyobrażonego Oryńskiego, postanowiła wybrać numer prawdziwego.

Odebrał po stanowczo zbyt długim czasie.

– Skurwysyn – rzuciła od razu Joanna.

– Ale ja przecież nic nie…

– Nie ty, Zordon – ucięła. – Halski. Nie chce wycofać pozwu i nawet mój dar przekonywania na niego nie podziałał.

Kordian zaklął cicho.

– To co robimy? – zapytał.

– A jesteś sam? Pozbyłeś się już tej francy?

Usłyszała, jak Oryński niepewnie odchrząknął.

– Siedzi obok mnie w samochodzie – odparł nieco zakłopotany. – A ty jesteś na głośniku.

Chyłka błagalnie skierowała wzrok ku niebiosom.

– W takim razie dobrze, że nie użyłam określeń, którymi normalnie ją obdarzam.

– No tak…

– Nieważne – rzuciła Joanna. – To powództwo nie może dojść do skutku.

– Więc co proponujesz?

– Dlaczego nie? – włączyła się Iga Zawada. – Skoro klient jest przekonany, że wyjdzie mu to na dobre…

– Zapamiętaj sobie jedno, młoda: klient jest swoim najgorszym wrogiem – przerwała jej Chyłka. – W tym wypadku jest gotowy połknąć haczyk Żelaznego i rozorać sobie gardziel, ale ja nie.

– Tak czy inaczej, nie może pani występować przeciwko niemu.

– Nie zamierzam – odparła Joanna, rozglądając się po okolicy.

– To co chce pani zrobić?

– Sprawić, żeby zmienił zdanie. A konkretnie zrobicie to wy.

– W jaki sposób? – odezwał się Kordian.

Chyłka ruszyła w kierunku The Warsaw Hub, oddalonego od siedziby sztabu wyborczego Halskiego o rzut beretem. Ostatnimi czasy rzeczywiście wyglądało na to, że wszyscy migrowali do nowych centrów biznesowych na Woli.

– Jedź do Aśkanny, Zordon – poleciła Chyłka. – I zaserwuj jej bombę termojądrową.

– To znaczy?

– Wykorzystaj wszystko, co o niej wiesz. Uderz w każdy słaby punkt, zgnój ją i przekonaj, że podczas rozpraw będzie o wiele, wiele gorzej.

Joanna mogła bez trudu wyobrazić sobie niezadowolone spojrzenie Oryńskiego.

– Masz ją psychicznie zmiażdżyć, Zordon – dodała. – I sprawić, że na samą myśl o procesie będzie rzygała dalej, niż widzi.

W słuchawce rozległo się ciche westchnienie.

– Zmuś ją, żeby zgodziła się wziąć kasę. Halski nie da zbyt wiele, ale zawsze to lepsze niż zniszczone życie. Pomóż jej to zrozumieć.

– Okej.

Chłodna, krótka odpowiedź była tym, czego się spodziewała.

– A co ze mną? – odezwała się Zawada.

– Będziesz obserwować. A jeśli ci się uda, dorzuć cegiełkę do…

– Do zniszczenia tej kobiety?

– Tak – odparła bez wahania Joanna, a potem się rozłączyła.

Stała na przejściu dla pieszych, patrząc na czerwone światło na sygnalizatorze. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że nie wcisnęła przycisku.

Czuła, że Halski mówi prawdę, ale jednocześnie miała wrażenie, że sama stoi po złej stronie barykady. Bez względu na tę konkretną sprawę powinna pomagać kobietom takim jak Piechodzka, a nie doprowadzać do ich upadku.

– Kurwa mać… – mruknęła.

Mężczyzna, który zatrzymał się obok, spojrzał na nią pytająco.

– Wszystko w porządku?

– Frustruje mnie bycie pieszą.

Światło zmieniło się na zielone, a Joanna od razu ruszyła przed siebie. Po kilku minutach była już w okolicy KMK, a potem wjechała na górę i usiadła w swoim gabinecie. Wyciągnęła nogi na biurko, odpaliła kawałek These Colours Don’t Run Iron Maiden i postarała się nieco zrelaksować.

Z każdym dźwiękiem było coraz lepiej. Skupiała się na tym, że wykonuje swoją robotę najlepiej, jak potrafi, a na poparcie tez Asianny nie było ani jednego dowodu.

Kilka kawałków później Chyłce udało się odzyskać równowagę, nad którą niegdyś musiałaby popracować znacznie dłużej i w towarzystwie tequili. Poczucie stabilności życia z Zordonem dało jej jednak więcej, niż się spodziewała. Uświadomiła sobie, że jej wcześniejsze balansowanie na krawędzi wynikało także z tego, że nie miała nikogo, kto pomógłby jej znaleźć środek ciężkości. Teraz było inaczej.

Ściągnęła nogi z biurka i zauważyła, że dzwoni jej komórka. Zerknąwszy na wyświetlacz, zobaczyła napis „MÓJ UKOCHANY”, który Zordon sam wprowadził dziś rano.

Kontaktował się zdecydowanie za szybko, by mieć dla niej dobre wieści.

– No? – spytała, podnosząc się z krzesła.

– Dziwna sprawa.

– Znaczy?

– Aśki nie ma dziś w pracy, więc podjechaliśmy pod jej blok. To niedaleko, też na Bielanach…

– I? – odezwała się Joanna. – Do rzeczy, Zordon.

– Pod wejściem stoi czarne bmw, siódemka. Blachy z Ochoty. Dokładnie to samo, którym jechaliśmy do Belwederu.

Afekt

Подняться наверх