Читать книгу Afekt - Remigiusz Mróz - Страница 5

Rozdział 1
Made in China
2
Gabinet Oryńskiego, The Warsaw Hub

Оглавление

– Zordon! – rozległ się z korytarza głośny krzyk, który bez trudu sforsował teoretycznie dźwiękoszczelne ściany.

Kordian uniósł wzrok znad laptopa akurat w momencie, kiedy Chyłka wpadła do gabinetu. Zatrzasnęła za sobą drzwi i stanęła przed biurkiem, po czym położyła dłonie na biodrach.

– Słuchaj – rzuciła.

– Zawsze cię słu…

– Zostaw wszystko, co robisz, i przygotuj się na przygodę życia.

– Muszę?

– Tak – odparła Chyłka, nie ruszając się z miejsca.

– I na czym ta przygoda będzie polegała?

– Na tym, że poprowadzisz ze mną sprawę.

– Znowu?

Joanna opuściła ręce i położyła dłonie na blacie. Pochyliła się tak, że dekolt zrobił swoje, a Oryński od razu skorzystał z okazji.

– Opanuj się, Zordon. Jako nastolatek naoglądałeś się więcej piersi niż twoi przodkowie przez setki pokoleń.

Kordian odchrząknął i odchylił się na krześle.

– Ale nie takich – zaznaczył.

– Słuszna uwaga.

Oryński podniósł się z krzesła, a potem podszedł do Chyłki i przysiadł na biurku. Było całkowicie białe, w stylu skandynawskim – jak niemal każdy element wystroju kancelarii. Gabinety wszystkich prawników poza imiennymi partnerami były identyczne i Kordianowi kojarzyły się ze szpitalem. Nie narzekał na nie jednak tak bardzo, jak Chyłka. Jej zdawało się w tym miejscu przeszkadzać właściwie wszystko.

– Powiesz mi, o co chodzi, czy mam zgadywać?

– Będziemy bronić pedofila.

Oryński niemal zakrztusił się śliną.

– Że co?

– To znaczy nie jest pedofilem.

– No to teraz wszystko jasne.

Podeszła do niego i położyła ręce na jego udach.

– Kojarzysz Halskiego? – rzuciła.

Kordian zmarszczył czoło, sięgając pamięcią wstecz. Nazwisko niemal od razu skojarzyło mu się z jednym.

– Dawno nie czytałem Tyrmanda, ale…

– Nie chodzi mi o doktora ze Złego, farfoclu.

– Farfoclu?

Joanna wzruszyła lekko ramionami.

– Doszłam do wniosku, że potrzebuję nowych pieszczotliwych określeń na ciebie.

– Kiedy?

– W tej konkretnej chwili.

– I właśnie na to wpadłaś? – spytał Oryński, zsuwając się z biurka, które nagle wydało mu się znacznie mniej stabilne. – Normalni ludzie używają „kotku”, „kochanie”, „słońce”…

– Nie jesteśmy normalnymi ludźmi, cielaku.

– Racja – przyznał, kładąc ręce na jej biodrach. – To co to za Halski?

– Kazimierz. Legenda opozycji, polityczny Clint Eastwood i facet, który po upadku PRL-u chciał rozprawić się z komunistami mniej więcej tak, jak Wielka Orda Czyngis-Chana z podbitymi ludami.

– Gość w twoim typie.

Joanna omiotła wzrokiem Oryńskiego, jakby sama nie była pewna, czy tego rodzaju uwaga jest wciąż aktualna. Przesunęła dłonią po krawacie Kordiana, poprawiła nieco węzeł, a potem podeszła od okna wychodzącego na zachodnią część Woli. Gabinety po drugiej stronie budynku miały zapierający dech w piersiach widok, tutaj wprost przeciwnie – oko było można zawiesić zasadniczo tylko na kominie gazowni PGNiG i majaczących za nim blokach na Odolanach.

– To dzięki takim jak on możesz dzisiaj wywalać kasę na nowego iPhone’a, który prawie niczym nie różni się od poprzedniego, a Klara Kabelis może popierdalać sobie po Smolnej z włosami w kolorze bubblegum róż.

Oryński podrapał się po skroni.

– Naprawdę go nie kojarzysz? – rzuciła Chyłka.

– Niespecjalnie.

– Ale co Paluch powiedział o Białasie, a Szpaku o Bedoesie w relacjach na Instagramie, to się orientujesz doskonale.

Kordian stanął obok niej i posłał jej niepewne spojrzenie.

– Kontroluję, co robisz w sieci, Zordon.

– Oczywiście – mruknął.

– Muszę trzymać rękę na pulsie. Jak tylko zaczniesz czytać o wychowywaniu dzieci, najlepszych wózkach, najmniej podrażniających pupkę niemowlęcia pieluszkach i tak dalej, zwijam się z tego związku.

Oryński chrząknął niepewnie i obrócił się do niej.

– Więc co z tym Halskim?

– Nic. Chodzi o jego brata.

Nabrała głęboko tchu, a potem zrelacjonowała mu całą rozmowę z Trzygłową Hydrą Moczarową i Mirkiem. Kordian słuchał z coraz większym niedowierzaniem, doskonale pamiętając jej solenne postanowienie, że nigdy nie wystąpi w obronie kogokolwiek oskarżonego o pedofilię.

Kiedy skończyła, oparł się plecami o wysokie okno i zmrużył oczy.

– Co ci nie pasuje? – rzuciła Chyłka.

– Wszystko. Nie masz powodu, żeby bronić tego faceta.

– Jedyne, czego nie mam, to wybór, Zordon.

– Oj tam.

Zerknęła na niego z rezerwą.

– Gdybyś nie chciała, znalazłabyś sposób, żeby nie wziąć tej sprawy – zauważył. – A zamiast tego zgodziłaś się niemal natychmiast. O co chodzi?

– O to, że dziewczyna najpewniej powtarza zagranie z Hauerem. Wykorzystuje coś, czego nie powinna, i pluje w twarz wszystkim prawdziwym ofiarom przemocy seksualnej. Nawet gorzej, niż robiła to Karaś.

Kordian westchnął i też oparł się o szybę. Oboje przez moment wodzili wzrokiem po ascetycznym pokoju.

– I to cię tak bulwersuje?

– Jak widzisz.

– Sama nigdy nie sięgnęłaś po podobne zagrania na sali sądowej?

Obróciła do niego głowę, a potem machinalnie potarła bliznę na szyi.

– Raz. Paręnaście lat temu – przyznała. – Broniłam chłopaka, który nie zasługiwał na to, żeby resztę życia spędzić w więzieniu. Jego dziewczyna skłamała, że została przez kogoś wykorzystana.

– Tak czy inaczej, nie o to chodzi – odparł bez wahania Kordian. – Jego brat nie ma znaczenia, wysokie prawdopodobieństwo ściemy też nie. Obiecałaś sobie, że nie poprowadzisz nigdy takiej sprawy.

– No.

– Więc co się zmieniło?

– Okoliczności.

Znał ten ton doskonale i nawet bez patrzenia na Chyłkę mógł stwierdzić, że uśmiecha się pod nosem.

– To znaczy? – zapytał.

Joanna odsunęła sobie jego krzesło, a potem usiadła i wyłożyła nogi na biurku.

– Cierpię tu na monachopsję, Zordon.

– Na co?

– Doskwiera mi subtelne, ale uporczywe i ustawiczne poczucie, że jestem nie na swoim miejscu.

– To w ogóle prawdziwe słowo?

Założyła ręce na karku i rzuciła mu krótkie spojrzenie.

– Od kiedy je wypowiedziałam, tak – odparła. – Poza tym skup się na meritum.

– Którym jest to, że…

– Że nie mogę tu, kurwa, dłużej wytrzymać.

Szybko uznał w duchu, że właściwie mógł sam sobie odpowiedzieć.

– Chcę z powrotem do Skylight, do Costy, nawet do gabinetu tej nędznej kreatury międlącej spinki. W dupie mam wysokie biurowce i nową dzielnicę biznesową, wolę stare śmieci pod Patykiem.

– Wiem, ale…

– Od pewnego czasu układam pewien plan – ucięła.

– To nie brzmi dobrze.

– Dokładnie to samo sobie myślisz, kiedy rano dzwoni budzik. A on robi tylko to, do czego został stworzony.

– Yhm…

– Ja zostałam zaprojektowana do siania chaosu, Zordon.

– Zdążyłem się już o tym…

– I zamierzam go tutaj zaprowadzić – przerwała mu i wbiła nieruchomy wzrok w drzwi. – Nazwałam tę inicjatywę Generalplan.

– O, świetnie. Hitlerowska terminologia z pewnością świadczy o tym, że to będzie wyjątkowo szlachetna misja.

– To nie ma związku z nazizmem.

– A jednak używasz niemieckiego tylko wtedy, kiedy chcesz niszczyć świat.

Chyłka przewróciła oczami.

– Zresztą na cokolwiek wpadłaś, nie zrobisz z tego miejsca drugiego Żelaznego & McVaya, nie ściągniesz tutaj Costy, no i Pałac Kultury wedle wszelkiego prawdopodobieństwa też się nie ruszy.

– Nie to mam w planach.

– A co?

Szturchnęła go lekko łokciem i posłała mu uśmiech.

– Zaprowadzimy tu taki burdel, że największe tąpnięcie w śląskich kopalniach będzie jak lekki wstrząs.

– Znaczy?

– Wszystko po kolei – odparła Joanna i podeszła do laptopa. Podniosła klapę, a potem wpisała w Google imię i nazwisko dziewczyny, która chciała wyciągnąć od Halskich zapłatę za milczenie. – Połowę warunków, które postawiłam, te trzy miernoty spełnią dopiero po wygraniu sprawy.

Kordian pochylił się nad komputerem, jedną rękę kładąc na plecach Chyłki, a drugą podpierając się o blat. Wciąż nie patrzył na ekran.

– To, że nie mają tutaj specjalisty do spraw pozyskiwania informacji, jest skandalem – burknęła. – Muszą wyhodować sobie Kormaka.

– O ile wiem, on przyszedł na świat w klasyczny dla ssaków sposób.

– Żartujesz? Takie osobniki są genetycznie modyfikowane i inkubowane. W środowisku naturalnym nie występują.

Oryński uśmiechnął się lekko, a potem zerknął na monitor i nagle zamarł. Miał wrażenie, że świat wokół niego skurczył się do wąskiej przestrzeni, która dzieliła jego oczy od monitora.

– Ale dopóki nie mamy tu informatycznego cyborga, musimy sami…

Chyłka urwała, orientując się, że coś jest nie tak.

– O co chodzi? – rzuciła.

Kordian niepewnie podniósł rękę i wskazał laptopa.

– Ta dziewczyna…

– No?

– Chyłka, ja ją znam.

Joanna obróciła się raptownie w jego kierunku, a on wzdrygnął się, jakby kopnął go prąd. Cofnął rękę z jej pleców i się wyprostował.

– A raczej znałem – dodał. – Ona nie żyje od jakichś… dziesięciu lat.

Afekt

Подняться наверх