Читать книгу Afekt - Remigiusz Mróz - Страница 8

Rozdział 1
Made in China
5
Kancelaria KMK, The Warsaw Hub

Оглавление

Chyłka szła przez korytarz, jakby przebijała się przez niewidzialne zastępy wrogiej armii. W istocie jednak nie napotkała na swojej drodze nikogo, bo open space w wypadku tego przybytku rzeczywiście był open.

Prawniczka zatrzymała się przed gabinetem jednego z imiennych partnerów, który przed chwilą w niezbyt zawoalowany sposób dał jej do zrozumienia, że chce wiedzieć, jak postępuje sprawa.

Joanna wbiła wzrok w widniejące na szybie imię i nazwisko. Paweł Messer. Przez lata jej główna konkurencja na salach sądów karnych w Warszawie. Ucieleśnienie wszystkiego tego, co z palestrą było nie w porządku.

I facet, z którym wylądowała w łóżku, kiedy lata temu sięgnęła alkoholowego dna. Przez pewien czas obok Szczerbińskiego i Williama ten człowiek był jednym z podejrzanych o spłodzenie pasożyta – i niegdyś Chyłka liczyła, że to właśnie na niego padnie. Z dwoma pozostałymi musiałaby jakoś się układać. Z Messerem bynajmniej, po prostu usunęłaby go ze swojego życia.

Weszła do środka bez pukania.

Paweł siedział na fotelu przy oknie, wyciągnąwszy nogi na podnóżku. Mebel był nie byle jaki – od razu dało się rozpoznać charakterystyczny eames lounge chair. W tym wypadku nie była to replika za parę tysięcy, ale oryginał za jakieś trzydzieści.

– I jak? – odezwał się Messer, obracając do niej głowę. – Jakiś update?

– Taki, że musisz wreszcie przestać używać głowy wyłącznie jako pojemnika na zęby.

Paweł założył nogę na nogę i rozsiadł się wygodniej.

– A jeśli chodzi o twój case?

– Jest postępowy.

– Czyli?

Chyłka przysiadła na skraju biurka, wcześniej odsunąwszy plik kartek.

– Wygląda na to, że znaleźliśmy dziewczynę, która szantażuje Halskiego – odparła.

– Co to za jedna?

– Szkolna miłość Zordona.

Messer ściągnął brwi, jakby nie był do końca pewny, czy to rzetelna informacja, czy może zwyczajowe wciskanie kitu.

– Jak się nazywa?

– Asianna Piechodzka. Lat tyle co Zordon, szczupła, zgrabna i powabna.

– Przyznała, że to ona za tym stoi?

– Pośrednio – odparła ciężko Joanna. – Kiedy ją o to zapytał, w odpowiedzi dała mu wizytówkę swojego prawnika.

Paweł w końcu zdjął nogi z podparcia, a potem obrócił fotel w kierunku Chyłki.

– Kto ją reprezentuje?

– Zgaduj.

Messer ostentacyjnie westchnął.

– Kurwa mać, sfokusuj się na chwilę i po prostu zbriefuj mi, co się dzieje – rzucił. – Jasne?

Może rzeczywiście powinna załatwić to jak najszybciej i mieć z głowy obcowanie z człowiekiem, który normalnie doprowadzał ją do furii – a w sytuacji, kiedy był jej przełożonym, efekt był zwielokrotniony.

Niedziwne, że Kosmowski dogadał się z nim i Kratem, by wysadzić z siodła Czymańskiego. Wszyscy trzej nadawali na tych samych falach, posługiwali się tym samym językiem i mieli równie niskie mniemanie o każdym, kto nie był nimi.

– Żelazny – odparła Joanna.

– No way.

– Prowadzi jednoosobową kancelarię w Wawrze.

– Daleko go wywiało – zauważył Paweł. – Kolnęłaś już do niego?

– Nie. Zadzwoniłam.

Messer potarł czoło, przywodząc na myśl szefa zmęczonego niekompetencją pracowników.

– Jestem z nim umówiona za dwie godziny pod Pajacem.

Wybór nie był przypadkowy. Chyłka zamierzała usiąść z Arturem w miejscu, z którego będą mieli dobry widok na Skylight. Chciała, by Żelazny czuł, co już stracił – i co jeszcze może stracić, jeśli nie zatańczy tak, jak mu z Kordianem zagrają.

– Wiadomo, czy dziewczyna ma cokolwiek na poparcie swoich zarzutów?

– Jeszcze nie.

– A ty masz coś na nią?

Chyłka lekko pokręciła głową, starając się zignorować obcesowy ton i fakt, że odpytywanie jej wyraźnie sprawiało Messerowi przyjemność. Skurwysyn. Jeszcze nie tak dawno temu to jej kariera rozwijała się szybciej, ona miała więcej perspektyw i to ją umieszczano ponad tym kutasem w rankingach. Teraz jednak wszystko się zmieniło.

– To znajdź coś – rzucił Paweł. – Trzeba to załatwić na asapie.

Joanna przewróciła oczami, co nie uszło uwadze imiennego partnera.

– Coś nie tak? – spytał.

– Wszystko. Ale zwłaszcza to, że kto sieje asap, zbiera fakap.

– W takim razie postaraj się, żeby nie było czego zbierać – syknął Messer, a potem podniósł się z krzesła. – I obyś rozumiała, jak ważna jest dla nas wszystkich ta sprawa.

– Z natury was niespecjalnie rozumiem, więc…

– To nasz bilet do świata wielkiej polityki – uciął Paweł. – Wygramy tę sprawę, to będziemy mogli liczyć na wdzięcznego nam prezydenta państwa. Wyobrażasz sobie, jakie to możliwości otwiera?

– Obiadów czwartkowych?

– Pomijam już, że przy jakiejkolwiek okazji to nas wyznaczy do reprezentowania kancelarii prezydenckiej – ciągnął Messer, jakby jej nie słyszał. – Najważniejsze jest to, że będziemy mogli liczyć na przysługi. I że każdy człowiek mający w tym kraju choć trochę do powiedzenia będzie chciał, żebyśmy to my go bronili. Politycy będą walić drzwiami i oknami, a każda sprawa z ich udziałem to marketingowe błogosławieństwo.

Miał trochę racji. Polacy zdawali się obsesyjnie interesować tymi ludźmi w nie mniejszym stopniu niż celebrytami. Byle wyjazd jakiegoś ministra na wakacje rozgrzewał opinię publiczną do czerwoności, a romans czy zdefraudowanie unijnych pieniędzy nie schodziły z nagłówków miesiącami.

Gdyby choć przy części takich wydarzeń widniała informacja o kancelarii Kosmowski Messer Krat, byłaby to najlepsza reklama, jaką można by sobie wymarzyć.

– I nie muszę ci chyba przypominać, że od wygrania tej sprawy zależy realizacja warunków, na które się zgodziliśmy.

– Bez obaw, pamiętam.

Messer zamilkł, ale wbijał wzrok w Chyłkę, jakby na coś czekał.

– To wszystko – dodał.

Joanna zacisnęła usta, powstrzymując się od powiedzenia rzeczy, które właściwie sprawiłyby tylko tyle, że musiałaby zostać w tym gabinecie jeszcze dłużej. Obróciła się, a potem ruszyła w kierunku korytarza.

Zanim zamknęła za sobą drzwi, usłyszała jeszcze głos Messera:

– Nie skiluj tego kejsa.

Sądziła, że przez dwie godziny, które dzieliły ją od spotkania z Żelaznym, zdąży się nieco wyciszyć. Kiedy jednak wraz z Kordianem jechali iks piątką w kierunku samego serca Śródmieścia, emocje wciąż w niej buzowały.

Zaparkowała pod Pałacem Kultury, wychodząc z założenia, że nawet rzecz tak prozaiczna, jak zostawienie samochodu w Złotych Tarasach przywołałaby zbyt wiele wspomnień. Przeszli w kierunku Sali Kongresowej, minęli główne wejście, a potem usiedli na murku za przystankiem.

Kordian rzucił okiem na zegarek i się rozejrzał.

– Powinien już być.

Chyłka wbijała wzrok w znajdujący się dokładnie naprzeciwko budynek Skylight. Życie toczyło się tutaj jak dawniej – tłumy ludzi przewalały się przez Dworzec Główny, turyści wchodzili do autobusów lub z nich wychodzili, zdezorientowani kierowcy z innych miast gorączkowo szukali miejsca, a na Alejach ciągnął się długi korek.

– Może to nie był taki dobry pomysł – odezwał się Oryński.

– Co?

– Żeby spotykać się tutaj.

Joanna musiała przyznać mu rację. Chciała wbić szpilę Żelaznemu, zamiast tego sama się pokłuła. Trudno, jak tylko zobaczy tę marnotę, skupi się wyłącznie na tym, by tu i teraz zakończyć sprawę Halskiego. A potem zacznie formować KMK tak, by w końcu poczuć się tam jak w domu.

I by nie musieć dłużej znosić wywyższającego się Messera.

– Przysięgam, Zordon, ten skurwiel to ludzki odpowiednik Internet Explorera.

– Co? Żelazny?

– Nie – odparła Joanna i potrząsnęła głową, dopiero teraz orientując się, że nie zwerbalizowała wcześniejszej myśli. – Miałam na myśli Messera.

Kordian mruknął potwierdzająco.

– Tyle że Explorera już nie ma, Microsoft porzucił go w…

– Właśnie dlatego ta analogia jest trafiona.

– Tak bardzo cię wkurwił?

– Bardziej – odparła pod nosem, a potem odsunęła od siebie te myśli i spojrzała na Oryńskiego. – Ale ty niewiele mniej, Zordon.

– A co ja zrobiłem?

– Zełgałeś jak pies.

– Kiedy?

Położyła rękę na murku i kokieteryjnie się do niego nachyliła.

– Mówiłeś, że nie widziałeś się z Aśkanną od dziesięciu lat, czyli od pogrzebu Kingi. A ona była całkiem mocno przekonana, że ostatnim razem spotkaliście się sześć lat temu.

Kordian potarł czoło i się rozejrzał.

– Skąd ta rozbieżność, frędzlu?

Zanim zdążyli rozwinąć temat, oboje dostrzegli znajomą postać wychodzącą ze Skylight. Artur Żelazny trzymał w ręku kubek z Costy, nie miał krawata i sprawiał wrażenie, jakby postarzał się o kilka lat. Aktówka, którą niósł, wydawała się pusta.

Podszedł do nich wolnym krokiem, zatrzymał się tuż przed nimi i pociągnął łyk kawy.

– Może byśmy się przywitali? – rzucił.

– Wal się – odparła Chyłka.

Pokiwał głową i usiadł ma murku obok niej.

– To powiem chociaż, że wyglądasz całkiem dobrze. Włosy odrastają, widzę… i fryzura aktualnie na księgową z PRL-u.

– Żeby tobie tak odrosły jaja, Artur, to byłoby świetnie.

Żelazny chrząknął z niezadowoleniem.

– Przejdziemy do rzeczy? – spytał.

Oryński podniósł się i stanął tak, by widzieć swojego dawnego szefa. Ostatnie wydarzenia wyraźnie odcisnęły na nim piętno i w tej chwili z pewnością balansował na granicy bankructwa. Mimo to spinki znów były na swoim miejscu.

– Zacznij od wyjaśnienia, jakim cudem to akurat ty reprezentujesz kobietę, która oskarża naszego klienta – rzuciła Joanna.

Artur wzruszył ramionami.

– Zgłosiła się do mnie.

– Więc to niby przypadek? – włączył się Kordian.

– Na to wygląda.

Chyłka i Oryński spojrzeli na siebie wymownie, a Żelazny postawił aktówkę przy murku.

– W Warszawie jest ponad trzy tysiące adwokatów – odparował Kordian. – Trudno uwierzyć w taki zbieg okoliczności.

– Wierzcie sobie, w co chcecie. Mnie na szczęście już nie musi to interesować.

– To zainteresuj się tym, co grozi twojej klientce za zniesławienie – poradziła Joanna.

Żelazny prychnął i upił łyk kawy.

– Nie wystąpicie na drogę karną – zauważył. – Jeśli w ogóle zdążycie podjąć jakieś działania, to na cywilnej, żeby wystąpić o zabezpieczenie roszczenia. I od razu wam podpowiem, że to strata czasu, bo kiedy sędzia usłyszy, co mam do powiedzenia, niczego wam nie da.

Żadne z prawników się nie odezwało. Na Emilii Plater długi rząd samochodów niespiesznie dojeżdżał do skrzyżowania, a na przystanku obok grupa ludzi właśnie wsiadała do autobusu zmierzającego w kierunku Świętokrzyskiej. Chyłka uwielbiała ten miejski gwar i zapach spalin wypełniający niewielką przestrzeń między gąszczem wieżowców.

– Dobra, słuchaj – rzuciła. – Po pierwsze, nie masz żadnych dowodów. Po drugie, dziewczyna, która rzekomo została zgwałcona, nie żyje od dziesięciu lat. Po…

– Po trzecie, mylisz się.

– A co, zmartwychwstało jej się?

Żelazny pozwolił sobie na zdawkowy uśmiech.

– Nie – odparł spokojnie. – Ale Piechodzka ma dowody.

– Niby jakie?

– Przekonasz się, jak znajdą się w aktach sprawy.

Chyłka przewróciła oczami.

– Kurwa, Artur… – jęknęła. – Gdybyś był jeszcze trochę głupszy, to trzeba byłoby cię podlewać dwa razy w tygodniu.

Żelazny przez moment sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar odparować, ale nie bardzo wiedział jak.

– Naprawdę wydaje ci się, że to łykniemy? – dodała Joanna. – Albo dajesz jakiś konkret, albo uznajemy, że nic nie masz, i idziemy na całość. Blefem niczego u mnie nie ugrasz.

– Przedwczesnym pokazywaniem kart też nie.

Miał oczywiście rację – ona na jego miejscu też zachowałaby dowody na zaś, gdyby faktycznie je miała. Nie było sensu przepychać się z nim w ten sposób. Przez te wszystkie lata poznali swoje zagrywki zbyt dobrze.

– Ile chcesz? – zapytała Joanna.

– Trzysta tysięcy.

Kordian i Chyłka w jednym momencie prychnęli.

– Pytam poważnie.

– Tyle oczekuje moja klientka – odparł Artur. – I ani złotówki mniej.

– Wierzy też w płaską Ziemię, globalny spisek masoński i reptilian? – zapytał Oryński. – Bo to mniej więcej ten sam poziom realności.

– Szkoda czasu na przeciąganie liny, Artur – dodała Chyłka. – Wszyscy wiemy, że ty startujesz z trzystu tysięcy, my z okrągłego zera, a spotkamy się gdzieś…

– Nie rozumiecie – uciął Żelazny i też podniósł się z murka. Rozejrzał się z pewną bezradnością, a potem wsunął ręce do kieszeni. – Sam próbowałem jej wytłumaczyć, że nigdy nie ugra tyle kasy.

Joanna lekko zmarszczyła czoło.

– Ale postawiła sprawę jasno: zgodzi się tylko na trzysta tysięcy. Nie dopuszcza negocjacji, nie przyjmuje w ogóle do wiadomości, że Halski mógłby zapłacić mniej.

– Za groźby z drugiej ręki? – rzuciła pod nosem Chyłka. – Jak sobie to wyobraża? Będzie próbowała sprzedać mediom głodny kawałek o tym, że jej nieżyjąca przyjaciółka została zgwałcona przez Halskiego? Powodzenia.

Żelazny nadal się rozglądał.

– Wszystko to jej mówiłem – odezwał się. – Ale jest nieugięta. Trzysta albo upublicznia sprawę.

W głosie Artura dało się usłyszeć rezygnację, jakby rzeczywiście zrobił wszystko, by przekonać swoją klientkę do zejścia z ceny. Chyłka nie miała jednak wątpliwości, że na miejscu jej dawnego szefa w tej chwili starałaby się stworzyć takie samo wrażenie.

– Niech pan nad nią popracuje – rzucił Oryński. – Nasz klient nie zapłaci więcej niż kilka tysięcy.

– Daj spokój, chłopcze.

– Najwyraźniej Halski jest w tym względzie równie nieprzejednany jak Asia – odparł Kordian i wzruszył ramionami.

Joanna miała dosyć. Bezowocna przepychanka mogła trwać godzinami – i właściwie często tak bywało, tyle że przy stole w sali konferencyjnej, przy dobrym cateringu i w nieco innej atmosferze.

– Dość tego pierdolenia – rzuciła. – Halski dał górną granicę dziesięciu tysięcy.

– W takim razie nie mamy o czym…

– Mogę naciągnąć go na podniesienie o parę patyków, ale wątpię, żeby dobił do dwudziestu.

Żelazny spojrzał Chyłce prosto w oczy, jakby starał się ocenić, czy to dalsza gra, czy może rzeczywiście wyciągnięta ręka.

– To i tak bez znaczenia.

– Kurwa, Artur…

– Dwadzieścia tysięcy to dobra oferta – odparł szybko. – Powiedziałbym nawet, że za dobra. Ale ona tego nie weźmie.

Dwoje prawników z KMK spojrzało na siebie z lekką konsternacją. Jeśli Żelazny dalej grał, to robił to wyjątkowo dobrze. W dodatku zanim którekolwiek z nich zdążyło cokolwiek dodać, Artur najwyraźniej uznał spotkanie za zakończone i podniósł aktówkę.

– Jeszcze jedno – rzucił, sięgając do środka. – Coś do was przyszło.

– Do nas? – zapytał machinalnie Kordian.

Żelazny wyciągnął niewielką kopertę, która rzeczywiście była opatrzona ich imionami. Zaadresowano ją jednak na kancelarię przy Mrągowskiej w Wawrze.

– Co to ma być? – odezwała się Chyłka.

– Sami zobaczcie.

Podał jej kopertę, a Joanna od razu ją odwróciła.

– Przypadkowo ci się otworzyła?

– Musiałem sprawdzić. W końcu dotarło pod mój adres.

Teoretycznie mógł to być przypadek. Chyłka potrafiła sobie wyobrazić, że ktoś wpisuje w Google nazwisko Artura, bo kojarzy dawną nazwę kancelarii, i trafia na nową lokalizację.

W praktyce wydawało się to jednak mało prawdopodobne. Joanna wyciągnęła złożoną na pół kartkę i przesunęła wzrokiem po krótkim wydruku.

„Jeden z imiennych partnerów w KMK stoi na czele Konsorcjum.

To on odpowiada za upadek Żelaznego & McVaya”.

Kordian stał obok, czytając tę samą wiadomość. W głowie obydwojga natychmiast pojawiło się całe naręcze pytań i ani jednej odpowiedzi.

– Możecie mi to wyjaśnić? – rzucił Artur.

Afekt

Подняться наверх