Читать книгу Afekt - Remigiusz Mróz - Страница 15

Rozdział 2
Manifestum non eget probatione
2
Wrzeciono, Bielany

Оглавление

Kordian wyszedł z mieszkania Asi na wciąż trzęsących się nogach. Nigdzie nie dostrzegł Zawady, więc zamknąwszy drzwi, oparł się o nie i zastygł w kompletnym bezruchu.

Wciąż nie docierało do niego to, co usłyszał. Wydawało się to po prostu niemożliwe – było jak zły sen, który rano jest równie wyraźny jak rzeczywistość i przez cały dzień nie pozwala o sobie zapomnieć.

Kordian w końcu poluzował krawat i ruszył schodami w dół. Wzdrygnął się, kiedy rozległ się dzwonek jego komórki, i natychmiast zaschło mu w ustach, bo uświadomił sobie, że dzwoni Chyłka.

Zatrzymał się i oparł o klejącą się balustradę. Zrobił wszystko, by nie dać po sobie poznać, w jak głębokim szoku się znajduje.

– Przysięgam, Zordon – mruknęła. – Wrzucę go do wora, a wór do jeziora.

– Co? Kogo?

– Halskiego.

Nie takiej reakcji się spodziewał. Po tym, czego się dowiedziała i co zobaczyła, raczej nie powinno jej być do śmiechu.

– O czym ty mówisz?

– O tym, że Mirek ma dość dobre alibi.

– Ale zdjęcie…

– Trzeba będzie dać je do badania, bo wygląda na to, że może być zmontowane – ucięła Joanna. – Wziąłeś je od Aśkanny?

Właściwie była to ostatnia rzecz, o której myślał.

– Nie – odparł. – I wątpię, żeby mi się udało. Dość szybko uświadomiła sobie, że nie powinna w ogóle nam tego pokazywać.

Chyłka zaklęła cicho.

– Wyciągnąłeś z niej coś więcej?

– Nic.

– To co tam robiłeś tyle czasu?

Oryński nabrał tchu, nie mając pojęcia, jak odpowiedzieć. Wyjawienie wszystkiego, co przed momentem usłyszał, wydawało mu się najgorszym z możliwych pomysłów.

Kurwa mać, miał syna. Asia wpuściła go do jego pokoju, pokazała mu jego zdjęcia. Już na pierwszy rzut oka widać było fizyczne podobieństwo.

– Halo – upomniała się o uwagę Joanna.

– Chciała porozmawiać o przeszłości – odparł Kordian.

– Czyli?

– O naszym ostatnim, mało fortunnym spotkaniu i tak dalej. Nic pomocnego, ale uznałem, że lepiej chwilę z nią pogadać. Utrzymanie w miarę dobrej relacji może się opłacić.

Chyłka przez moment milczała.

– Czy ty się właśnie tłumaczysz, Zordon?

– Nie.

– Ale tak zabrzmiałeś.

– Ty za to brzmisz, jakbyś mnie przesłuchiwała.

Oryński rozpiął guzik przy kołnierzyku, odnosząc wrażenie, że na klatce schodowej zrobiło się nieco cieplej.

– Nieważne – zbyła temat Chyłka. – Zasuwaj do kancelarii, musimy ustalić strategię.

– Jaką?

– Sądową. Jedziemy na czołówkę z Żelaznym i zamierzam być przygotowana.

– Więc jednak zmieniłaś zdanie?

Usłyszał, jak Joanna cicho westchnęła.

– Nie mamy specjalnego wyboru – odparła. – Poza tym alibi zmienia sytuację.

– To zależy, jak jest mocne – zauważył Kordian.

– Bardzo. Przyszło prosto od dawnego prokuratora generalnego, a obecnego wiceszefa PE. W dodatku ma on dostarczyć jakieś zdjęcia na poparcie tezy, że w dniu, który nas interesuje, Halski był ponad sześćset kilometrów od imprezowni Szajnera.

Oryński starał się skupić na tym, o czym rozmawiali, ale bezskutecznie. Myśli wciąż robiły się rozproszone, a emocje nie malały.

Sześć lat.

Kim był ten chłopak? Czy miał z niego coś poza tym, że był do niego fizycznie podobny? Czy może geny nie miały znaczenia, bo jego charakter ukształtowała samotnie go wychowująca matka?

– Zordon!

– Coś mi przerwało.

– Żebym ja ci wymarzonego związku nie przerwała i nie wymieniła cię na jakieś zwierzę domowe – rzuciła Joanna.

– Takie niebezpieczeństwo chyba nie zachodzi.

– Nigdy nie wiadomo. Mogę obudzić się pewnego dnia i przypomnieć sobie stare ludowe porzekadło.

– Niby jakie?

– Na górze róże, na dole kuweta, adoptuj kota, rzuć faceta.

Kordian mimowolnie lekko się uśmiechnął, a potem poszedł w kierunku wyjścia. Zawadę dostrzegł przy iks piątce i bez trudu rozpoznał pełne zniecierpliwienia i irytacji spojrzenie.

– Wsiadam do auta – powiedział. – Niedługo będę.

– Tylko żadnego hip-hopu w samochodzie.

– Może chociaż…

– Taco Hemingway wyłącznie w wydaniu Umowy o dzieło.

– W porządku.

Oryński przypuszczał, że o tej porze w kierunku centrum ruch będzie umiarkowany – dojazd zabierze im w porywach dwadzieścia minut. Było to mniej więcej o dwadzieścia za dużo, bo ostatnim, czego chciał, była długa rozmowa z Igą.

Streścił jej, co powiedziała mu Chyłka, a potem przez jakiś czas udawał, że słucha spekulacji aplikantki. Musiał znieść też dwa żarty, które znał każdy, kto kiedykolwiek natknął się na dowcipy o prawnikach.

Dotarł do KMK jak w transie, odpowiadając półsłówkami i starając się robić wrażenie, jakby całe jego życie właśnie nie wywróciło się do góry nogami.

Przy Zawadzie udawało mu się to bez trudu, ale nie miał pojęcia, jak poradzi sobie w towarzystwie Chyłki.

Przyszła do jego gabinetu chwilę po tym, jak zamknął za sobą drzwi. Właściwie zdążył tylko zrzucić marynarkę i powiesić ją na oparciu fotela. Joanna posłała mu badawcze spojrzenie, a jemu wydało się, że przejrzała go w ułamku sekundy.

– Lewandowscy się rozstali? – rzuciła.

– Co? Nie.

– To czemu jesteś taki smętny?

Oryński potrząsnął głową, starając się doprowadzić myśli do jakiegoś ładu.

– Bo nie wiem, czy w końcu bronimy pedofila, czy niewinnego faceta.

Nie zabrzmiało to wiarygodnie i Chyłce to z pewnością nie umknęło. Co mogła sobie pomyśleć? Że w trakcie rozmowy z byłą dziewczyną odżyły jakieś zahibernowane emocje? Nie, raczej nie, wiedziała doskonale, że przy tych, które czuł do niej, nie było już miejsca na żadne inne.

– Zordon, nie pierdol.

Kordian ciężko wypuścił powietrze nosem.

– Aśka zerwała zaręczyny po tym, jak doszło między nami do…

– Stosunku płciowego, obcowania seksualnego, współżycia i spółkowania – pomogła mu Joanna. – No i? Masz jakiś pojedynczy wyrzut sumienia z tego powodu?

– Trochę.

Zmrużyła oczy, zupełnie nieprzekonana. Zdawała się jednak odsunąć tę kwestię na później, a teraz zająć się tym, co miało realne znaczenie.

– Halski jest niewinny – powiedziała. – Groźbą ani prośbą nie załatwiłby sobie tak solidnego alibi.

– To co robimy?

– Mówiłam ci, idziemy do sądu i zrobimy z Żelaznego marmoladę.

– Wcześniej twierdziłaś, że to jest mu na rękę…

– Bo z pewnością tak było – przyznała Chyłka, stając przy oknie i wodząc wzrokiem po panoramie znacznie bardziej imponującej niż ta, która roztaczała się z jej gabinetu. – Ale teraz Żeleźniak nie ma pojęcia, że mamy asa w postaci alibi. Przerżnie sprawę, my dostaniemy zabezpieczenie roszczenia, a Aśkanna z nikim nie podzieli się swoją historyjką.

Kordian spojrzał na nią niepewnie.

– O kurwa… – burknęła Joanna. – Teraz łapię, dlaczego wyglądasz jak Żelazny, który zgubił swoje spinki.

Oryński z trudem przełknął ślinę.

– Uwierzyłeś jej, co?

– Niezupełnie… to znaczy…

– Jesteś przekonany, że ona nie kłamie.

Właściwie nie było to najgorsze założenie, które mogła przyjąć. W dodatku nie mijało się z prawdą, rzeczywiście uwierzył Aśce. Nigdy nie miała zadatków na dobrą aktorkę, nie potrafiłaby tak dobrze zagrać tego, co zobaczył w jej mieszkaniu.

Kordian czekał, aż Chyłka postara się wyprowadzić go z błędu. Joanna jednak milczała, obrócona do niego plecami.

– A Zawada? – rzuciła.

– Co?

– Też odniosła takie wrażenie?

– Z tego, co mówiła mi w aucie, wynikało, że tak – odparł Oryński.

Chyłka odwróciła się do niego ze zmarszczonym czołem, a on dopiero teraz uświadomił sobie, że dawno minęły czasy, kiedy ignorowała jego zdanie.

– Dobra – powiedziała. – Trzeba będzie posprawdzać wszystko, co możemy, i dwa razy zweryfikować każdy fakt podany przez Halskiego.

Kordian pokiwał głową.

– Dzwonimy do Kormaczyska? – spytał.

Joanna przez chwilę się namyślała. Chudzielec z pewnością jeszcze nie wrócił do kraju, a gdziekolwiek był i cokolwiek robił, z pewnością miał nieco czasu, który mógł przeznaczyć na słuszną sprawę.

– Dzwonimy – postanowiła w końcu Chyłka, wybrała numer, a potem położyła telefon na biurku.

Szczypior odebrał po kilku sygnałach.

– Jesteś zajęty, kościotrupie? – rzuciła.

– Cześć, Chyłka, też miło cię słyszeć. U mnie wszystko w porządku, dzięki, że pytasz. A co u ciebie?

Oryński pochylił się nad komórką.

– Nie drażnij bestii – poradził.

Usłyszał głośne westchnięcie przyjaciela. Z pewnością nie miał złudzeń co do powodu, dla którego dzwoni do niego dwójka prawników.

– Potrzebujemy przysługi w słusznej sprawie – oznajmiła Joanna.

– Jakiej?

– Trzeba sprawdzić, czy potencjalny pedofil nie jest aby niepotencjalny.

– Jezu… – jęknął Kormak. – W co się znowu władowaliście?

Chyłka posłała Oryńskiemu krótkie spojrzenie, jakby to jego chciała o to zapytać. Po raz kolejny poczuł, że go przejrzała.

– Zordon wyśle ci wszystko mailem – powiedziała.

– O ile nie jesteś zajęty – dodał Kordian.

Od upadku Żelaznego & McVaya chudzielec pracował w firmie zajmującej się developmentem oprogramowania dla jednego z większych banków. Utyskiwał na robotę mniej więcej tak jak Chyłka, w dodatku nie udało mu się wynegocjować choćby w połowie tak dobrych warunków, jak w kancelarii.

Koniec końców pieniądze, które w KMK zarabiał Kordian, szły w tej chwili po części na fundusz dla przyjaciela, a po części na spłatę zobowiązań finansowych Chyłki. Nie zostawało wiele, więc mimo usilnych nacisków Joanny wciąż nie zamienił daihatsu na coś, czym nie byłoby wstyd jeździć. Żółte YRV stało w garażu przy Argentyńskiej właściwie nieużywane, a Kormak twierdził, że czuje pełną solidarność z samochodem.

Oryński nie miał złudzeń, że jeśli tylko przyjaciel będzie miał okazję pomóc, nie zawaha się ani przez chwilę.

– Wysyłaj, co masz, i mów, co sprawdzić – odparł chudzielec. – Zaraz znajdę tu jakieś zaciszne miejsce, żeby się usadzić i wyciągnąć mój sprzęt.

Chyłka gwizdnęła pod nosem.

– Zdajesz sobie sprawę, jak to zabrzmiało? – odezwał się Oryński.

– I gdzie ty w ogóle jesteś, chuderlaku?

– Za granicą.

Rzucił tę enigmatyczną odpowiedź tak szybko, jakby z jakiegoś powodu chciał natychmiast uciąć temat. Przed wyjazdem też nie był zbyt wylewny, przeciwnie, oznajmił tylko, że wyjeżdżają z Anką i że znalazł coś, co może pomóc.

Chyłka i Oryński automatycznie założyli, że chodzi o jakąś nowatorską terapię dla małego, ale Kormak nigdy nie rozwinął tematu. Teraz też zdawał się specjalnie do tego nie palić.

Kordian przysunął sobie laptopa, a potem otworzył nową wiadomość na poczcie i zaczął dodawać załączniki. Chyłka w tym czasie tłumaczyła Kormakowi najważniejsze rzeczy związane ze sprawą Halskiego.

Na odpowiedzi musieli poczekać aż do wieczora następnego dnia. Siedzieli na kanapie i oboje czytali w całkowitej ciszy. Joanna przerzucała strony najnowszego tomu z Harrym Hole z prędkością karabinu maszynowego, Kordian równie zapamiętale czytał książkę Tillie Cole, którą poleciła mu jedna z prawniczek KMK.

Kiedy rozległ się dźwięk informujący o nadchodzącym połączeniu wideo na Messengerze, oboje wiedzieli, kogo się spodziewać, bo właściwie wszyscy ich znajomi używali FaceTime’a – z wyjątkiem osobnika, który miał wrodzoną awersję do nadgryzionego jabłka. Oryński podniósł komórkę i przyjął połączenie.

Na ekranie pojawił się Kormak, a wystrój wnętrz za jego plecami sugerował, że jest w jakiejś sieciowej kafejce.

– Co masz, mizeraku?

– Flat white – odparł, unosząc duży kubek z logo Starbucksa.

– Nie wspaniale, nie tragicznie – oceniła Joanna. – A jeśli chodzi o to, co interesuje nas bardziej niż twoja kawa?

Skinął kornie głową, jakby poczuwał się do wręcz żołnierskiej odpowiedzialności.

– Udało mi się potwierdzić wszystko, co przedstawił wam Halski. Dwunastego sierpnia, czyli w dzień, kiedy odbywała się impreza na Mazurach, on był z wiceszefem PE i jego żoną w Zakopcu. Nie wiem, co z tym zdjęciem, bo potrzebowałbym oryginału, ale coś takiego nietrudno sfabrykować. To nie cyfrowa kopia w HD, ale zwykła fotka dziesięć na piętnaście, w dodatku z DPI niedochodzącym do trzystu. Przy takiej jakości można by zamienić głowę Halskiego na oblicze papieża i wyglądałoby wiarygodnie.

Dwójka prawników spojrzała na siebie i odetchnęła. Od wczoraj nie mogli pozbyć się wrażenia, że Kormak znajdzie coś, co poda w wątpliwość słowa Halskiego.

– Na moje oko bronicie niewinnego faceta, którego ktoś chce wrobić.

– Kto? – odezwał się Kordian.

– Logika wskazuje na Milenę Hauer.

– Wiemy, na co wskazuje logika, chudopachołku – odparła Joanna. – Zordon pyta, bo chce dowodów.

– Nie mam żadnych.

– Poszlaki?

– Też brak. Oprócz tego, że widzieliście auto SOP-u pod blokiem Piechodzkiej.

Chyłka nabrała głęboko tchu, a z głośnika telefonu doszło głośne wołanie baristy: Cinnamon swirl for Cormack!

– Gdzie ty jesteś, Kormaczysko? – zapytała Joanna, unosząc brwi.

Chudzielec rozejrzał się nerwowo.

– Cóż…

– To zabrzmiało jak mocny brytyjski akcent – dodała. – Jesteś na Wyspach?

– Czekaj, wezmę ciastko.

Położył komórkę na stole obiektywem do góry, przez co dwoje prawników przez moment mogło obserwować jedynie sufit kawiarni. Kiedy Kormak wrócił, zdawał się nieco zakłopotany.

– Nie chciałem nic mówić ani robić wam nadziei, dopóki nie byłem pewien – rzucił.

– O czym ty gadasz? – odparła Joanna.

– Znalazłeś coś, co pomoże małemu? – dodał szybko Oryński.

– Co? Skąd ta myśl?

– Przecież wyjechałeś, żeby… jak to ująłeś? Żeby znaleźć coś, co może pomóc?

Dopiero teraz Kordian uświadomił sobie, jak wieloznaczny mógł być powód, który podał mu przyjaciel.

– Nie chodziło mi o dziecko – odparł matowym tonem Kormak. – Jestem w Manchesterze.

– Hę? – mruknęła Joanna. – I co ty tam niby robisz?

– Szukałem potwierdzenia.

– Czego?

Kormak ugryzł kawałek bułeczki cynamonowej.

– Zanim wszystkie serwery Żelaznego & McVaya zostały załadowane do kartonów, pozwoliłem sobie na małą… wycieczkę po dyskach twardych – podjął z pełnymi ustami. – Znalazłem kilka maili Williama, z których mogłoby wynikać, że spisał testament.

Kordianowi serce zabiło nieco mocniej. Sprawa związana z masą spadkową McVaya była dość skomplikowana, bo jej lwia część znajdowała się za granicą. On sam zaś nie pozostawił żadnych spadkobierców ustawowych, więc na majątek zmarłego zęby ostrzył sobie nie tylko polski skarb państwa, ale też brytyjski.

– I? – spytała Chyłka. – Spisał go?

– Tak.

– Skąd wiesz?

– Bo go odnalazłem.

– Jebaniutki – pochwaliła go cicho Joanna. – I co w nim jest?

– Dwoje spadkobierców, o których słyszeliście, ale których nigdy nie spotkaliście. Jego przyrodnie rodzeństwo.

– Amelia i Jakub? – odezwała się z niedowierzaniem Chyłka. – Zapisał im coś?

– Nie coś, wszystko. Może w geście jakiejś ludzkiej solidarności i chęci zadośćuczynienia za to, że Harry właściwie nie miał z nimi wiele wspólnego. A może chodziło o to, że William zwyczajnie nie miał już nikogo innego z rodziny, komu mógłby zostawić majątek.

Kordian zamrugał nerwowo.

– Nie tylko majątek – zauważył. – Ale też cały zbiór praw i obowiązków.

Kormak pokiwał głową z zadowoleniem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak istotne to doprecyzowanie.

– Jeśli przekonacie ich, żeby przyjęli ten spadek mimo tych wszystkich obciążeń, to…

– To wciąż nas nie urządza – ucięła Joanna.

– Niezupełnie.

– Czyli? Wysłów się, suchotniku.

Kormak cicho odchrząknął.

– Odkryłem tu coś jeszcze – rzucił. – A mianowicie to, że przed śmiercią William rzeczywiście wyprowadził trochę kasy z kancelarii. Musiał zorientować się, że Artur inwestuje w ryzykowne przedsięwzięcia, i postanowił zabezpieczyć przynajmniej część majątku firmy.

– Ile tego jest? – odezwał się Kordian.

– Tyle, żeby spłacić część długów – odparł chudzielec, nie kryjąc ekscytacji. – Jeśli przekonacie ich do przyjęcia spadku, załatwicie nie tylko to, ale też…

– Będziemy mieć prawa do wszystkiego, co wiąże się z nazwiskiem McVay – dokończyła za niego Chyłka.

Błysk, który pojawił się w oczach Joanny, mógł oznaczać tylko jedno. Zamierzała odbudować to, co zostało zniszczone.

Afekt

Подняться наверх