Читать книгу Morawiecki i jego tajemnice - Tomasz Piątek - Страница 28
CZĘŚĆ DRUGA
Od firmy Reverentia do firmy GetBack
HUMANISTYCZNE POCZĄTKI BANKIERA
ОглавлениеPraca magisterska Mateusza Morawieckiego – o własnym ojcu i jego organizacji. Początki Solidarności Walczącej (SW). Uczony Kornel i szofer Władysław. Solidarność Walcząca kontra „Solidarność Klęcząca”? Podziemny spór w cieniu komunistycznego molocha. Powściągliwa stronniczość młodego Mateusza. Kornel Morawiecki dba o lepsze jutro partii komunistycznej. Stosunki SW ze Wschodem. Antysowiecka odezwa prowokacją KGB? Wojciech Myślecki nie ufa Zachodowi. Czy chciał rozbroić USA? Wizja podpalacza altanki: Mateusz Morawiecki da odpór Germanom
Przyszły biznesmen i bankier zaczynał jako humanista. Mateusz Morawiecki po liceum poszedł na studia historyczne. W 1992 r. obronił pracę magisterską pt. Geneza i pierwsze lata Solidarności Walczącej.
Praca magisterska to zazwyczaj największe wyzwanie dla studenta. Na wydziałach historii są tacy, którzy próbują wniknąć w epokę Mieszka I. Są i tacy, którzy wgryzają się w czasy faraonów – zatem w świat nam odległy niemal jak inne planety. Tymczasem Morawiecki napisał o tym, co działo się kilka lat wcześniej w organizacji, do której sam należał i którą założył jego ojciec! Poszedł na łatwiznę?
Cóż, można bronić jego decyzji. Pisana przez kogoś takiego i w takim momencie praca na taki temat może się okazać bezcennym świadectwem spisanym na gorąco… Ale czy będzie opracowaniem naukowym? Czy będzie bezstronna? Czy historyk powinien pisać historię swego ojca? Szczególnie gdy chodzi o temat tak kontrowersyjny jak Solidarność Walcząca?
Działalność Solidarności Walczącej budziła przecież i budzi kontrowersje. Organizacja ta, która później poszerzyła swoją działalność na inne miasta i regiony, narodziła się we Wrocławiu. Wszystkie tamtejsze źródła, z którymi rozmawiałem, twierdzą, że do jej powstania przyczynił się konflikt między Władysławem Frasyniukiem a Kornelem Morawieckim. Konflikt nie tylko polityczny, lecz także osobisty i osobowościowy, a nawet klasowy.
Frasyniuk, z zawodu kierowca, był wrocławskim przywódcą Niezależnych Samorządnych Związków Zawodowych „Solidarność” – czyli głównej organizacji opozycyjnej w latach 1980–1981. NSZZ „Solidarność” miała robotniczych liderów: Lecha Wałęsę w Gdańsku, Zbigniewa Bujaka w Warszawie, a we Wrocławiu – właśnie Frasyniuka. Na pierwszym miejscu była organizacją pracowniczą, związkową, dopiero potem polityczną. Przede wszystkim walczyła o dobrobyt i prawa socjalne pracowników. Powstała w drugiej połowie 1980 r., gdy fala strajków robotniczych zmusiła komunistów do zezwolenia na utworzenie niezależnej organizacji związkowej. Rzecz jasna, zakrawało to na paradoks. Przecież w komunizmie nie mogły istnieć żadne niezależne organizacje. Całokształtem rzeczywistości miała niepodzielnie rządzić partia komunistyczna. W Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej była to PZPR, czyli Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Partia ta pretendowała do nieomylności i wszechwładzy. Próbowała zarządzać każdym aspektem rzeczywistości, włącznie z hodowlą nutrii i podlewaniem trawników. Zatem niezależna centrala związkowa, wyrosła z protestu przeciw PZPR, musiała się jej sprzeciwiać niemal na każdym kroku.
Sytuację dodatkowo komplikowało to, że PZPR miała nad sobą partię jeszcze bardziej nieomylną i wszechwładną, czyli KPZR, Komunistyczną Partię Związku Sowieckiego (lub Radzieckiego – w PRL ta druga forma była obowiązkowa). KPZR rządziła Związkiem Sowieckim, który narzucił Polsce komunizm pod koniec lat 40. W latach 1980–1981 Sowieci z KPZR nieustannie naciskali na przywódców PZPR, żądając, aby zlikwidowali „Solidarność”. Przywódcy PZPR ze swej strony obawiali się frontalnej rozprawy z „Solidarnością” (groziło to wojną domową lub ostatecznym zniszczeniem resztek poczucia wspólnoty między partią komunistyczną a społeczeństwem). Ale jeszcze bardziej się bali, że jeśli nie zlikwidują opozycji, zrobią to za nich towarzysze z KPZR. Rękami armii sowieckiej poprzez interwencję zbrojną w Polsce (na szczęście do tego nie doszło).
Zatem PZPR szukała jakiejś ścieżki pomiędzy dwoma ostatecznościami (wojną polsko-polską lub wojną polsko-sowiecką). Partia komunistyczna próbowała uspokoić i okiełznać NSZZ „Solidarność”. Usiłowała zmusić ją do tego, żeby była „zwykłą organizacją związkową” i walczyła o sprawy socjalne, nie polityczne. Oczywiście, PZPR domagała się czegoś niemożliwego. Poprzez swoje pretensje do nieomylnej wszechwładzy partia komunistyczna ze spraw niepolitycznych robiła polityczne i nawet najbardziej apolityczni liderzy związkowi musieli być politykami. Przecież każdy związkowy protest – nawet gdyby dotyczył braku serwetek w fabrycznej stołówce – narażał na szwank dobre imię PZPR. Kto odpowiada za wszystko, ten odpowiada również za brak serwetek. Nie mówiąc już o znacznie gorszych brakach komunizmu, takich jak brak mięsa i wędlin w sklepach, brak wystarczającej liczby autobusów i tramwajów (pasażerowie regularnie tłoczyli się w potwornym ścisku), wreszcie brak wolności słowa i możliwości podróżowania (media podlegały cenzurze prewencyjnej, a komunistyczna Służba Bezpieczeństwa wydawała paszporty obywatelom wedle swego widzimisię).
13 grudnia 1981 r. komunistyczny przywódca generał Jaruzelski przystąpił do rozprawy z „Solidarnością”. Może nie frontalnej, bo obyło się bez wojny, ale niewiele mniej brutalnej, gdyż wprowadził stan wojenny. Niezależna działalność związkowa została zakazana. Tysiące działaczy „Solidarności” trafiło do ośrodków internowania, inni zeszli do podziemia. W 1982 r. Kornel Morawiecki – doktor fizyki kwantowej, działacz „Solidarności” i niezależny publicysta – razem ze swoimi znajomymi z Politechniki Wrocławskiej stworzył zakonspirowaną grupę. Grupa ta cechowała się radykalizmem. Oskarżała Władysława Frasyniuka, przywódcę wrocławskiej „Solidarności”, o „ugodowość”. W końcu oderwała się od NSZZ „Solidarność” i nazwała się Solidarnością Walczącą. Zwolennicy Frasyniuka przekręcali to na „Solidarność Warczącą”. Sami przez zwolenników Kornela nazywani byli „Solidarnością Klęczącą”. Zdumiewający konflikt – szczególnie, gdy pamiętamy, że obie organizacje chciały walczyć ze wspólnym, przemożnym i bezwzględnym wrogiem. Frasyniuk musiał się ukrywać tak samo jak jego oponent Morawiecki – jeśli nie bardziej.
Jak wspomniałem, spór wypływał z różnic nie tylko politycznych, lecz także społecznych. Władysław Frasyniuk był robotnikiem, kierowcą. Doktorowi fizyki Kornelowi Morawieckiemu podporządkowanie się „szoferakowi” mogło sprawiać trudność. W późniejszych latach zdarzało mu się sugerować, jakoby robotnicy nie mieli kwalifikacji intelektualnych, a nawet moralnych, żeby zajmować się polityką. Już w latach 80. uważał, że należy odejść od formuły związku zawodowego i spraw socjalnych, albowiem przesłaniają one obywatelom przyczynę wszelkiego zła: Polska nie jest niepodległa ani demokratyczna! Najpierw trzeba pogonić komunistycznego okupanta i wywalczyć całkowitą wolność. Potem będzie można się bić o kiełbasę (jeśli w ogóle będzie trzeba).
Jednak doktorzy fizyki nie mają monopolu na myślenie i szerokie horyzonty. Robotniczy przywódcy związkowej NSZZ „Solidarność” nieraz wykazywali się wielką przenikliwością. Nie tylko o kiełbasie myśleli (choć o niej nie zapominali). Poza tym związkowa „Solidarność” miała swoich wybitnych intelektualistów. „Chłopski rozum” Wałęsy i skomplikowane analizy jego doradców-profesorów prowadziły do jednego wniosku: zbytni radykalizm nie przyspiesza zmian, tylko je spowalnia. Ludzie Morawieckiego wydawali im się szaleńcami lub prowokatorami, którzy raczej przeszkadzają niż pomagają wyzwolić Polskę.
To pęknięcie wewnątrz antykomunistycznej opozycji okazało się trwalsze niż sam komunizm. Gdy on upadł, oskarżenia się zaostrzyły – szczególnie po jednej ze stron konfliktu. Dla radykalnej prawicy Wałęsa i Frasyniuk z ugodowców stali się „zdrajcami”. Kornel Morawiecki zaś jest bohaterem nawet wtedy, gdy nawołuje do przyjaźni z Kremlem.
Takie zarzuty pod adresem Frasyniuka padały już w 1992 r., gdy Mateusz Morawiecki w swojej pracy pisał o konflikcie ojca z robotniczym przywódcą. Jak sobie z tym poradził?
Raczej – wybrnął. Aczkolwiek trzeba przyznać magistrantowi Morawieckiemu, że stara się zachować chłodny ton, unikać emocji i ewidentnej stronniczości. Przyznaje na przykład, że Kornel Morawiecki i jego zwolennicy mogli uprawiać „krytykanctwo” wobec Frasyniuka i związkowej „Solidarności”. Jednak nie da się ukryć, że magistrant historii darzy sympatią doktora fizyki i jego organizację. Każdy może się o tym przekonać: praca jest dostępna na jednej ze stron internetowych dotyczących Solidarności Walczącej200.
Charakterystyczne jest to, że magistrant Morawiecki omija kłopotliwe sprawy. Omija lub prześlizguje się obok nich. Udaje, że ich nie ma – lub że nie sprawiają kłopotu. Pisze, że siła i radykalizm wrocławskiej antykomunistycznej opozycji mogła stanowić paradoks („Wydaje się, że Wrocław był pod ściślejszą kontrolą wojskową i służb bezpieczeństwa niż inne ośrodki. Jednakże tu właśnie w zakładach najszybciej zostały utworzone komitety strajkowe”)201. Ale nie wyjaśnia tej sprzeczności. W innym fragmencie chwali rzekome zdolności organizacyjne swego ojca, czym jaskrawo zaprzecza oczywistości (według wszystkich źródeł, do których miałem dostęp, Kornel to najbardziej niezorganizowany polityk, jakiego można sobie wyobrazić). Mateusz Morawiecki pochwala również, jak się zdaje, jedno z najbardziej kontrowersyjnych posunięć Kornela w okresie legalnego działania „Solidarności”. Chodzi o wydanie tak zwanego wezwania do żołnierzy wojsk sowieckich w Polsce, które miało tych żołnierzy nastawić przychylnie do działań polskiej opozycji.
Magistrant Morawiecki całą sprawę opisuje tak: „Sporo rozgłosu i popularności w środowiskach opozycyjnych, zwłaszcza na Politechnice Wrocławskiej, przysporzyło [Kornelowi – red.] Morawieckiemu aresztowanie go 14.09.1981 r. Głównym, faktycznym powodem aresztowania było opublikowanie w lipcowo-sierpniowym numerze «Biuletynu Dolnośląskiego» z 1981 r. odezwy do Polaków i wezwania do stacjonujących wojsk sowieckich w Polsce sygnowanych przez emigracyjnych solidarystów rosyjskich NTS (Narodno-Trudowoj Sojuz). Zarząd Regionu Dolny Śląsk NSZZ «Solidarność» w odpowiedzi na aresztowanie zapowiedział akcję protestacyjną, od 16.09. gotowość strajkową ogłosili pracownicy Politechniki Wrocławskiej, uwolnienia domagali się dolnośląscy delegaci na I KZD i przedstawiciele Komisji Zakładowych. Na skutek różnych akcji interwencyjnych i zdecydowanej postawy władz regionu, z Frasyniukiem na czele, Morawiecki został po 48 godzinach wypuszczony”202.
Inni działacze opozycji – także ci, którzy interweniowali w obronie Morawieckiego – uznawali opublikowanie wezwania do żołnierzy sowieckich za wielki błąd. Sowieci, rzecz jasna, zwalczali próby zdemokratyzowania polskiego komunizmu przez opozycyjną „Solidarność”. Ale jeszcze gorzej reagowali na wszelkie przejawy jej zainteresowania sprawami i obywatelami sowieckimi. Władze ZSRR traktowały to jak ingerencję w swoje sprawy wewnętrzne. Rosyjska antykomunistyczna emigracja stanowiła tabu. Podobnie jak armia sowiecka i militarne interesy Kremla. Pośredniczenie między antykomunistycznymi emigrantami a sowieckimi żołnierzami musiało zostać odebrane w Moskwie jako zamach na bezpieczeństwo strategiczne ZSRR.
Co ciekawe, Morawiecki junior przyznaje, że pod koniec 1981 r. środowisko skupione wokół jego ojca dążyło do… ugody z komunistami: „Sztandarowe artykuły «Biuletynu Dolnośląskiego» z okresu tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego dają podstawy do przypuszczeń, że jeszcze w tamtym okresie środowisko utworzone wokół tego periodyku gotowe jest pójść na daleko idący kompromis w stosunku do partii komunistycznej. Dobitnym i charakterystycznym przykładem jest artykuł «O prawdziwe wczoraj i lepsze jutro PZPR», napisany przez człowieka, który pół roku później będzie głównym animatorem Solidarności Walczącej”203
200
Zob. M. Morawiecki, Geneza i pierwsze lata „Solidarności Walczącej”, Sw.org.pl, <http://www.sw.org.pl/h_mat.html>, dostęp: 11 kwietnia 2019.
201
M. Morawiecki, dz. cyt., <http://www.sw.org.pl/mat/mat-1.html>.
202
Tamże.
203
Tamże.