Читать книгу Próba sił - T.S. Tomson - Страница 10

I
BIEL
OKRYTA CZERNIĄ
ROZDZIAŁ 8

Оглавление

Eddie jechał ośnieżoną drogą i już w aucie wyciągnął ze schowka broń.

Broń, po którą dawno nie sięgał, a która doprowadziła go niemal do śmierci. Tą bronią była whisky.

Chociaż gdy sięga pamięcią wstecz, to nie whisky doprowadziła go niemal do śmierci, tylko jego żona. Gdyby wgłębić się w to jeszcze bardziej, to nie żona, a coś lub ktoś, kto zadecydował o jej śmierci. A dzisiaj ta sama persona postanowiła odebrać mu kolejną cząstkę jego wielkiego serca, z którego niewiele już zostało.

Scarlett była ostatnim prezentem Megan.

Eddie pamiętał dzień, w którym zwolnili ją ze szpitala. Przyjechał po nią, zabrał do domu i postanowił zrobić wszystko, by nie myślała o chorobie. Kupił wielki telewizor, wypożyczył kilkanaście filmów.

Uwielbiali to. Leniwe popołudnie pod kocem, stos filmów, a w przerwach seks. Czasem namiętny, a czasem delikatny. W ostatnim okresie jej życia tylko ten drugi wchodził w grę, a i to było dla nich bardziej utrapieniem niż przyjemnością, jednak potrzebowali tego, potrzebowali siebie. Lekarz zabronił jej wysiłku fizycznego w każdej formie. Przez ostatni miesiąc nie kochali się w ogóle, bo spędziła go w szpitalnej sali. Pewnej nocy, gdy leżała wycieńczona, a w krew wlewała się morfina, zapytała: „Eddie, obiecasz mi coś? Ale tak naprawdę?”.

„Oczywiście kochanie, wszystko czego zapragniesz”, odparł i ujął jej dłonie w swoje.

„Proszę, weź ze schroniska psa. Tego, który będzie najcichszym, najbrzydszym i najsłabszym. Tylko żeby nie był za stary. Zabierz go stamtąd i dbaj o niego. Jeśli zdołam, chcę go zobaczyć”.

Eddie nie przepadał za zwierzętami, ale jej prośba była dość wymowna, on natomiast nie chciał się godzić na to, co sugerowała jej prośba. Pomimo to odparł: „Oczywiście, pojadę z rana i przyjadę z nim do ciebie”.

Tak też uczynił. Wybrał się do pomniejszego schroniska i zgodnie z życzeniem Megan znalazł po chwili psa pasującego do jej opisu.

– A ten? – spytał pracownika schroniska, który oprowadzał go między boksami.

– Złapaliśmy ją wczoraj, błąkała się przy supermarkecie. Stała po prostu przed wejściem i czekała, trwało to kilka godzin, właściciel się nie zgłosił – odpowiedział zniecierpliwiony mężczyzna, a Ed podejrzewał, że śpieszy się na przerwę obiadową.

Eddie przyglądał się psu. Podczas gdy większość innych czworonogów była ożywiona, ten siedział w kącie, patrząc tylko gdzieś przed siebie. Nie był najbrzydszym psem. Eddie pomyślał, że raczej jest jednym z ładniejszych tutaj, jednak co nie ulegało wątpliwości, to że był tu najsmutniejszy. Zdecydował, że go weźmie.

Obsługa wyszorowała dokładnie futro zwierzaka. Pies nie miał imienia, toteż miła pani zajmująca się rejestracją czworonogów spytała, jak mu dać na imię. Eddie nie pomyślał o tym, zadzwonił do Megan.

„Jakie imię kochanie?”, spytał. „To suka”, dodał, spoglądając na psa, który wpatrywał się spokojnie i ufnie w Eddiego.

„Pamiętasz, jakie imię miała nosić nasza córka?”, spytała niemal od razu cichym, zmęczonym głosem. „Tak” – odparł Eddie. „Dobrze. Będziemy niebawem”. Rozłączył się i powiedział do pani, że odtąd pies będzie wabił się Scarlett.

Pani uśmiechnęła się, po czym wpisała imię do rejestru.

Gdy Eddie wracał do szpitala, czuł zmęczenie. Czuł, jak macki snu próbują przejąć nad nim kontrolę. Czuł się wykończony, fizycznie i psychicznie. Zdeptany przez życie. Spojrzał na szczenię obok, które ciekawie obwąchiwało siedzenie, na którym siedział.

Po chwili Scarlett odnalazła jego wzrok i wtedy poczuł, że w końcu, chociaż było to absurdalne, ma swojego towarzysza niedoli. Kogoś, kto w jakiejś części będzie towarzyszył mu w smutku.

– Teraz będziemy we trójkę, musisz się zachowywać, wiesz o tym – powiedział Ed, jakby pies dokładnie wiedział, o czym on mówi, ale ten tylko patrzył na niego wciąż smutnym, nieobecnym wzrokiem.

Wysiadł na parkingu przed szpitalem i wziął go na ręce. Ordynator nie chciał się zgodzić, by wnieść go na oddział, ale gdy Eddie go poprosił, a w jego zmęczonych oczach było tylko wyczerpanie, lekarz wyraził zgodę na dziesięciominutową wizytę z psem. A może nie ze względu na oczy Edwarda Ronsona, tylko Megan Ronson, której wzrok był coraz bardziej spokojny, a każde uniesienie powiek niepewne.

Eddie otworzył drzwi pokoju Megan. Przywitał go znajomy dźwięk maszyny monitorującej jej życie. Spała, a może miała tylko zamknięte oczy. Nigdy nie był tego do końca pewien. Położył psa na podłodze, a ten od razu zaczął obwąchiwać wszystko na swej drodze.

Słyszał, jak maszyna wydaje ciche pikanie. Równo co pięć minut opaska pompowała powietrze, by mierzyć na jej wychudzonej ręce ciśnienie. Usiadł na brzegu łóżka, zapalił i jak zawsze pocałował ją w policzek.

Byli sami. Odkąd stan Megan się pogorszył, ordynator przydzielił jej prywatną salę. Eddie nie przyjął tej wiadomości z entuzjazmem. To był raczej cichy wyrok wydany na ich los, z czego zdawał sobie z tego sprawę.

Jej blada twarz, naznaczona bólem, ukazywała teraz sieć zmarszczek i zapadnięcia w policzkach. Była krucha, jak samotny domek z kart stojący przy oknie, za którym szalała burza, a które lada moment ktoś mógł otworzyć.

– Kochanie, jesteśmy – szepnął jej do ucha. – Poznaj Scarlett.

Otworzyła powoli oczy. Jedyną część jej ciała, którą oszczędziła choroba.

– Pokaż mi ją – powiedziała cichym głosem, dźwigając się na rękach.

Eddie wziął szczenię z podłogi i posadził na kolanach. Megan wyciągnęła rękę i pogładziła psa po głowie. – Jest śliczna, Eddie. – Zakaszlała mocno. – Będziesz go pilnowała, co mała?

Eddiemu zaczęły drżeć ręce, zamknął oczy, powstrzymując łzy. – Przestań tak mówić. – Powiedział najostrzejszym tonem, na jaki było go stać.

– Och, to ty przestań już, Ed. Jestem gotowa. – Mówiła to spokojnie, bez emocji. Uśmiechała się, a Scarlett lizała jej dłoń. – I ty także masz być, rozumiesz? – Mówiąc to, ujęła jego podbródek, każąc mu tym samym spojrzeć jej w oczy i potwierdzić.

– Spotkało mnie więcej cudów, niż mogłam sobie wymarzyć. A teraz nakazuję ci opiekować się Scarlett tak, jak opiekowałeś się mną. Masz żyć, Eddie. – Patrzyła mu głęboko w oczy, wymawiając te słowa, jakby w ogóle już nie była chora. Eddie nie przytaknął jej, patrzył i zaciskał dłonie, nie chciał pogodzić się z tym, co miało się stać.

– Cholerny, uparty osioł – powiedziała Megan, po czym ponownie zamknęła oczy, a blask życia, który przed chwilą tak ją ożywił, przygasł.

Umarła dwa dni później, dokładnie wtedy, gdy Eddie pojechał nakarmić Scarlett. Odeszła we śnie. Po tym, jak Eddie odebrał telefon z wiadomością, stał tylko bez ruchu w kuchni, z której dochodził jedynie szum odkręconej wody. Stał długo, nieruchomy, po czym usiadł na podłodze i zapłakał, ściskając Scarlett, jakby to była Megan.


A teraz był tu, w samochodzie bez ogrzewania, jednak nie czuł zimna.

Dom Stephena położony był na wysokiej górze, toteż mustang Eddiego nie miał łatwych warunków do zjazdu. Drogi były ośnieżone i strome, a ujemna temperatura zdążyła wytworzyć lodową powłokę na asfalcie.

Już w samochodzie zaczął pić. Odruchowo popatrzył na siedzenie obok, gdzie powinna siedzieć Scarlett, jednak miejsce pasażera było puste.

Gdy zbliżał się do końca drogi, kątem oka dostrzegł coś dziwnego. Wydawało mu się, że widzi tego samego mężczyznę, którego spotkali ze Stephenem przy lesie. Wydawało mu się, że ten schodził z góry i machał mu, uśmiechając się. Eddie zwolnił, po czym całkiem zatrzymał auto. Nie dlatego, że chciał starca podrzucić, tylko dlatego, że niemożliwym było, żeby ten mężczyzna zdążył w tych warunkach i w tym wieku zajść już tak daleko.

Cofnął samochód, włączając światła awaryjne. Spojrzał w miejsce, gdzie dostrzegł mężczyznę, jednak nikogo już nie było. Popatrzył dookoła. Tylko ciemność otaczała go zewsząd. Żółte światła migały wolno i gasły. Eddie pomyślał, że wstrzyma się z alkoholem do powrotu.


Śnieg padał intensywniej. Eddie wpatrywał się w Scarlett, która stała naprzeciw jego samochodu. Silnik pracował na niskich obrotach, wydając przyjemny, usypiający dźwięk, przenoszący delikatne drgania na fotel. Wycieraczki unosiły się i opadały, zbierając świeży śnieg z szyby, skrzypiąc przy tym cicho.

– Co, do cholery? – szepnął Eddie, wpatrując się w oczy psa. Było w nich coś magnetycznego, spokojnego. Eddie czuł, że jego głowa staje się coraz cięższa, podobnie jak powieki. Oczy Scarlett były nieruchome, tak jak tego popołudnia, gdy wpatrywała się w dal, w stronę szopy. Eddie powoli sięgnął ręką do klamki, gdy pies zaczął głośno szczekać na niego. Eddie spojrzał za siebie i zrozumiał, dlaczego Scarlett ujadała, chociaż nie rozumiał, skąd się tam wzięła. Do samochodu zbliżało się kilkanaście wilków i zaczynało otaczać samochód.

– Skurwysyny – mruknął Eddie, po czym odwrócił głowę z powrotem przed siebie, jednak Scarlett już nie było. Usłyszał melodię z oddali. Ocknął się i skierował wzrok na siedzenie, na którym spoczywał telefon. To był Steve. Spojrzał jeszcze raz za siebie, wilki podchodziły coraz szybciej. Eddie wrzucił bieg i ruszył przed siebie, widząc, jak zwierzęta znikają w oddali.

– Steve. – Odebrał telefon.

– Ed, wszystko gra? Jesteś w domu? – zapytał Steve.

Eddie jechał przed siebie i starał się zrozumieć, co zaszło przed chwilą na drodze, ale nie chciał niepokoić Steve’a.

– Tak, przyjacielu. Wszystko gra, wkrótce będę w domu. A jak nie masz co robić, to zajmij się żoną albo przyjadę i ja to zrobię.

W słuchawce była cisza. Eddie wiedział, że Steve nie dał się nabrać na jego pogodny ton. Zbyt długo się znali.

– Eddie, słuchaj… – zaczął Steve.

– Steve, pogadamy rano. Wracam już do domu, miałem ciężki dzień, tak jak i ty – powiedział Eddie, przyglądając się, jak wycieraczki zostawiają smugi po każdym ruchu.

– Jasne, widzimy się rano. Nie śpiesz się, Ed. Odpocznij – powiedział Steve.

– Pewnie. Do zobaczenia. – Eddie już chciał się rozłączyć, kiedy usłyszał głos Steve’a: – Ed, jedź do domu.

– Wiem, Steve. Nie musisz się martwić – Eddie się rozłączył.

Próba sił

Подняться наверх