Читать книгу Próba sił - T.S. Tomson - Страница 6
I
BIEL
OKRYTA CZERNIĄ
ROZDZIAŁ 4
ОглавлениеStephen palił papierosa i patrzył na swój dom. Był wczesny, słoneczny poranek. Obok, z prawej strony stała jego żona, Katie, a z lewej córka, Amy. Stali tak we trójkę, patrząc w milczeniu, które przerwała Katie:
– Kochanie, odwlekałeś to równy tydzień, a za trzy dni są święta. Musisz to zrobić.
–Tatusiu, ulepimy dzisiaj bałwana? – spytała podekscytowana Amy. Jej szeroko otwarte oczy świeciły w blasku słońca i oczekiwały twierdzącej odpowiedzi.
– Kotku, najpierw tatuś obwiesi domek lampkami, żeby był równie piękny jak u sąsiadów – ucięła Katie. – Prawda?
To było pytanie retoryczne i Stephen wiedział o tym.
– Ale tatuś obiecał mi, że ulepimy dzisiaj bałwana – odrzekła z grymasem na twarzy Amy.
– I tak się stanie. Zaraz po tym, jak zawiesi lampki.
– Więc zawiesi lampki po tym, jak ulepi bałwana – powiedziała Amy, podnosząc zadziornie twarz. Miała to po Kate.
– Bałwan nie ucieknie, a pogoda może, dlatego nie dyskutuj – odpowiedziała Kate, urywając tę dyskusję.
Stephen zorientował się, że w całej tej konwersacji nie odezwał się nawet słowem. Tak było często, więc przywykł. Jednak teraz poczekał na odpowiedni moment i postanowił od razu go wykorzystać.
– Kochanie, nie wiem, Eddie mówił wczoraj, że coś go zbiera i może się dzisiaj nie wyrobić – rzekł do żony. –A bałwan to deklaracja zobowiązująca. – Mrugnął okiem do córki.
– A co to jest deklaracja zająca? – Amy zmarszczyła czoło.
Zanim zdążył odpowiedzieć, na podjazd zajechał niebieski, wyblakły ford mustang i przez otwarte okno usłyszeli głośne „czołem, rodzinka”.
– Wujek! – zawołała Amy i podbiegła do auta, by rzucić mu się w ramiona.
– Cześć, łobuzie! – powiedział Eddie, po czym podrzucił ją na ręce. Byłaś grzeczna?
Stephen popatrzył na Kate. Uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Eddie, byku, miałeś leżeć w łóżku! – krzyknął Stephen.
– Czemu? – odrzekł Eddie, otwierając bagażnik, z którego wyskoczyła ociężale Scarlett.
– Scar! – krzyknęła Amy, podbiegając do psa.
Stephen posłał Eddiemu delikatny uśmiech, po czym odwrócił się do żony.
– Gdzie są lampki? – zapytał, nie patrząc na dom, by uniknąć spojrzenia żony, które zawsze mówiło: „może kiedyś uda ci się mnie okłamać”.
Kate wspięła się na czubki butów i delikatnie musnęła go ustami w policzek, szeptem mówiąc na ucho: – W garażu, zwinięte przy piecu. Bawcie się dobrze. – Cmoknęła go w policzek.
– Mamusiu, mogę pomóc tacie i wujkowi?
– Jasne, kochanie, tylko uważaj na siebie i nie przeszkadzaj im, mają dzisiaj szczytny cel do osiągnięcia. I pamiętaj, że masz tylko dziesięć lat.
– Dobrze! – ucieszyła się Amy, nadal tuląc psa.
Scarlett była suką rasy rottweiler, starą już, i chociaż Eddie ją kochał, wiedział, że długo nie pożyje. Była sporym psem jak na swoją rasę i pomimo agresji, którą odziedziczyła w genach, miała nadzwyczaj łagodne usposobienie. Nigdy nie zaatakowała nikogo, nawet prowokowana, co z początku irytowało Eddiego, po pewnym czasie jednak zaakceptował wszelkie słabości swojego psa. Scarlett lubiła towarzystwo ludzi, a szczególnie dzieci, toteż pomachała szybko ogonem, gdy zobaczyła, że Amy się zbliża.
Kate, kołysząc biodrami, skierowała się ku drzwiom i zgrabnym krokiem ruszyła przez ogród do domu. Pomimo skończonych trzydziestu lat można było powiedzieć, iż czas obchodził się z nią nadzwyczaj łagodnie. Miała doskonałe nogi i pośladki, wąską talię i – co kochał w niej najbardziej– piękne, doskonałe oczy, które odziedziczyła ich mała córka. Stephen kochał ją, była dla niego całym światem. Jego drugą, bratnią duszą. Brakującą połową, którą odnalazł kiedyś, gdzieś. A dokładniej w klubie, z którego ledwo uszedł z życiem. Uratowała go wtedy i potem jeszcze nie raz. Tylko dzięki niej wychodził jakoś z opałów. Tylko ona miała tyle siły, by kierować rozsądnie jego krokami i czuł, że wszystkie te najlepsze cechy ma po swojej matce.
Obaj z Eddiem odprowadzili ją wzrokiem.
– Podać wam coś, bohaterowie? – spytała, będąc już przy drzwiach.
– Ja raz to, co Stephen. – Pokazał na Kate. – Gdzie takie można dostać? – Eddie wyszczerzył zęby i wyciągnął cygaro, które włożył do ust.
– Nie wiem gdzie, ale może Steve ci pożyczy. – Uśmiechnęła się zalotnie.
– Steve, pożyczysz? – zapytał Eddie.
– Nie pożyczam tylko wozu i grilla. Resztę bierz.
– Doprawdy? – odrzekła Kate. – Więc musisz pożyczyć dzisiaj inne łóżko. – Posłała mu całusa i weszła do domu.
Mężczyźni stali przez chwilę i patrzyli na miejsce, w którym zniknęła.
– Ale serio, mogę? – spytał po chwili Eddie.
– Chrzań się – odrzekł Stephen i sięgnął do kurtki Eddiego, z której wyciągnął paczkę cygar.
– Nie były tanie – zauważył Eddie.
– A ty miałeś być chory – odparł Stephen i pomachał żonie, która sprzątała kuchnię, uśmiechając się szeroko. Odmachała mu z uśmiechem, co miało prawdopodobnie dodać mu otuchy przed trudnym zadaniem.
– Pójdę po narzędzia – powiedział Eddie, gładząc wolno cygaro, jak to miał w zwyczaju.
– Ja po lampki – odparł Stephen i pokiwał wolno głową, jakby ten pomysł był naprawdę dobry.
Stali tak jeszcze przez chwilę, po czym zabrali się do roboty.
Pracowali przy wesołych dźwiękach świątecznych piosenek dobiegających z małego, przenośnego radia. Blask słońca topił śnieg na ulicach i rozświetlał ich pogodne twarze. Amy pomagała przez pierwsze dziesięć minut, po czym zajęła się czymś ciekawszym. Bawiła się ze Scarlett, rzucając jej patyk i w nagrodę co chwilę karmiąc smakołykami. Oczywiście w tajemnicy przed wujkiem. Często musiała robić przerwy, gdy Kate kazała się jej ogrzać w domu i wtedy wywracając oczami, szła ze spuszczoną głową, nie mogąc doczekać się, kiedy będzie już dorosła.
Stephen czuł się wspaniale. Raz po raz rzucali sobie z Eddiem cięte żarty, które tylko oni rozumieli. Chociaż często pracowali w ciszy, nie czuli przy tym dyskomfortu. Byli przyjaciółmi, facetami, którzy rozumieją się bez słów. Dogadywali się świetnie już od szkolnych lat. Eddie był strasznym skurwysynem, ale jeśli chodziło o bliskich i rodzinę, był w stanie poświęcić swoje życie i Stephen o tym wiedział. Od lat zresztą traktowali go jak członka rodziny. Eddie prowadził kiedyś podobne życie jak on sam. Zajmował się przez krótki czas windykacją długów oraz pracował jako ochroniarz. Łatwo dostawał takie posady, gdyż miał nienaturalnie potężną posturę. Teraz, gdy skończył trzydzieści lat, jego mięśnie z braku treningu doznały lekkiego zaniku, a czas nie był dla niego tak łaskawy jak dla Kate czy nawet Stephena.
Jednak jego sylwetka wciąż budziła podziw i był największym człowiekiem, jakiego Stephen znał, a przy tym miał łagodny charakter i Stephen często myślał, że musi coś w tym być, iż pies upodabnia się do pana. A sporo czasu miał, by się upodobnić. Kobiety w życiu Eddiego były nietrwałym elementem, ale pies, którego kochał i dzielił z nim życie już ponad osiem lat – tak.
I teraz tak patrząc na Eddiego (który akurat przeklął coś pod nosem, gdy upuścił gwóźdź, a przekleństwa w jego ustach były naturalną składową języka), pomyślał, że ten do szczęścia potrzebuje niewiele. Stephen również cieszył się z życia i niczego więcej nie pragnął. Miał trzydzieści lat, był w dobrej formie i otoczony ludźmi, którzy skoczyliby za nim w ogień. Po chwili, nucąc melodyjkę z radia (po których najczęściej Phil Convoy piskliwym, radosnym i niepasującym do radia głosem, który znany i przeklinany był już w całej Ameryce wtrącał swoje „Iiii taaak, już swięęętaa”), Stephen wrócił do pracy.
Skończyli przed zachodem słońca.
Na skrzynce na listy napisane było: Stephen, Kate i Amy Abrams. Wiatr poruszał wiatrakiem, który Amy zrobiła ojcu na urodziny i który co chwilę wirował i obracał się wokół własnej osi.
Słońce zachodziło powoli, by udać się na spoczynek, ostatnimi promieniami oświetlając las, który sąsiadował z domem Abramsów. Radio wciąż grało. Temperatura szybko spadła poniżej zera.
Jakąś godzinę temu Scarlett straciła chęć do zabawy. Ignorowała Amy, ilekroć ta próbowała skupić na sobie jej uwagę. Pies po prostu, siedząc na trawniku, w pewnej chwili zaczął gapić się w las.
– Wujku, co się stało Scarlett? – spytała niezadowolona Amy.
Eddie przybijał ostatnie gwoździe i mając jednego w ustach, odparł:
– Nie wiem, może chce odpocząć?
Mrugnął do niej okiem, po czym zagwizdał na psa.
– Scar! Chodź tu!
Gwizdnął, ale pies nie ruszył się z miejsca.
Tylko czasami podnosił na moment uszy. Patrzył przed siebie jak zahipnotyzowany półotwartymi oczyma.
– Pewnie odpoczywa – powiedział Eddie, chociaż znał swojego psa i wiedział, że to nieprawda. Scarlett odczuwała jakiś niepokój.
– Chodźmy lepiej zanieść te narzędzia do szopy, co? – Poprawił jej szalik i czapkę.
Szopa znajdowała się dobre dwieście stóp od domu, idąc w dół ogrodu, nieopodal lasu. Amy, której nie trzeba było nigdy długo namawiać, chwyciła również jedną skrzynkę, ledwo utrzymując równowagę, i udała się za wujkiem.
– Uważajcie tam, w szopie jest bałagan! – krzyknął Stephen, widząc ich z góry. Siedział na drabinie, zbierając ostatnie narzędzia z dachu.
– Wiem przecież, tato – odkrzyknęła Amy i wywróciła oczyma.
– A jeszcze raz powiedz, że to ja mam burdel w samochodzie! – dodał Eddie.
– Samochód to nie szopa – odparł Stephen – I owszem, masz –skwitował. W odpowiedzi zobaczył środkowy palec Eda.
Szli stromym zejściem, słysząc odgłosy butów wbijających się w zamarznięty śnieg. Przed nimi rozciągał się potężny las, a w nim wydeptana była niewielka dróżka, którą Eddie, Scarlett i reszta rodziny niejednokrotnie urządzali sobie spacery. Za dnia las wyglądał pięknie, ale teraz, gdy dzień dobiegał końca, było tu trochę strasznie.
Doszli do szopy i położyli narzędzia. Eddie otworzył drewniane drzwiczki, które zaskrzypiały przeciągle, i weszli do środka. W szopie panował mrok. Eddie pomyślał, że jeszcze kwadrans i nie byłby w stanie tu nic zobaczyć.
– Kiedy ten twój staruszek tu posprząta? – spytał, układając narzędzia na półkach. Chociaż było to raczej pytanie retoryczne. Sam sobie odpowiedział, po czym stanął wyprostowany i popatrzył jeszcze raz na wnętrze. – Naprawdę niezły bajzel. – Otarł czoło z potu. – Wiesz, Amy, czasami zastanawiam się, po kim masz te dziwne nawyki i chyba wiem. Dlatego nigdy nie przejmuj się uwagami swoich rodziców, a szczególnie swojego ojca. – Mówiąc to, obrócił się w jej stronę z uśmiechem na ustach i zamarł.
Amy była odwrócona do niego plecami, patrzyła przed siebie. Dostrzegł, jak trzęsą się jej ręce. Wstrzymał oddech. Przed nimi stało kilka wilków. Parę młodych i kilka potężnych. Eddie słyszał, że czasami niektórzy spotykali pojedyncze okazy w tych rejonach, przeważnie przy polowaniach. Jednak zwierzęta te nigdy nie wychodziły z lasu.
– Amy – szepnął. – Amy! Nie ruszaj się. Stój spokojnie.
Wilki z przodu zaczęły delikatnie warczeć i obnażać kły.
Eddie rozejrzał się dookoła. Słońce już prawie zaszło, w szopie panowała ciemność. Szukał jakiejś broni i obmyślał gorączkowo plan działania. Wilki były zbyt blisko i jakakolwiek impulsywna reakcja wydawała się zbyt ryzykowna. Zobaczył, że z głębi lasu wyłaniają się kolejne. Dostrzegł obłoki pary unoszące się z ich pysków. Wszystkie wilki miały ciemną, prawie czarną sierść, kontrastującą ze śniegiem. Było ich teraz na oko ponad piętnaście. Szczerzyły zęby, ślina skapywała im na ziemię. Zwężone źrenice podkreślały pełne nienawiści oczy. Oczy głodu? Eddie nie wiedział, ale nie miał czasu, by myśleć o tym teraz.
Dostrzegł sekator i powolnym ruchem sięgnął po niego. Wilki zauważyły to i podeszły bliżej, cofnął więc rękę. Te z tyłu zaczęły wyć. Eddie jedną rękę położył dłoń na ramieniu dziewczynki. Poczuł, jak bardzo mała się boi. Przysunął ją bardzo powoli do siebie. Wilki zaczęły wyć, kierując pyski do nieba, robiły się coraz bardziej nerwowe.
Eddie zdawał sobie sprawę, że Stephen nie widzi zajścia, gdyż szopa nie była widoczna z domu. Jednak był pewny, że słyszy skowyt wilków. Przynajmniej modlił się o to w duchu. Miał już małą blisko, teraz bardzo powolnym ruchem przesunął się, ustawił ją za sobą. Dziewczynka dygotała coraz bardziej. Lewą rękę powoli wyciągnął w kierunku drzwi szopy. Wilki szczerzyły kły, a ich pyski ziały parą.
To był moment.
Wilk, który był najbliżej Eddiego, skoczył na niego, jednak nie dotarł do celu, chociaż dzieliły ich centymetry. Gdy Eddie zamknął oczy i podniósł rękę, by zasłonić twarz, coś przecinając powietrze, z ogromną prędkością uderzyło w bestię. Wilk zaskomlał. Po chwili Eddie się zorientował. To była Scarlett.
Ogłuszając pierwszego wilka, w mgnieniu oka doskoczyła do drugiego, złapała go za szyję i z potworną siłą (jakiej Eddie jeszcze nie widział u niej) wyrwała mu kręgi szyjne. Padł trupem i suka błyskawicznie dosięgła trzeciego, najbliższego obok, po czym zatopiła zęby w jego pysku. Wilk wydał skowyt, krew polała się na trawę. Eddie otrząsnął się z szoku, wziął Amy w ramiona i wybrał jedyne możliwe rozwiązanie.
Pobiegł co sił w kierunku domu. Kątem oka zauważył, że jeden z największych wilków puścił się w pogoń za nimi. Eddie dostrzegł, jak z oddali Stephen patrzy i nie wie, co się dzieje, by po chwili zobaczyć jak ten z wolnego truchtu przechodzi w sprint.
Amy! – krzyknął i biegł z całych sił – AMY!!
Wilk pędził za Eddiem, był już o krok. Za nim pędziła mocno pokiereszowana Scarlett. Cztery wilki leżały martwe, reszta ruszyła w pościg za psem. Gdy wilk doganiał Eddiego, Scarlett, pędząc niczym pocisk, zrównała się z nim i doskoczyła mu do gardła. Dwa obroty zgodnie z prawami fizyki wyrzuciły zwierzęta w bok, gdzie zaczęły ze sobą walczyć. Stephen dotarł do nich i wziął córkę w ramiona. Eddie zawołał psa i odwracał się, by po niego biec, ale Stephen mocno go chwycił za ramię.
– Już po niej. Chodź!
Eddie zobaczył, jak Scarlett niknie pod watahą wilków, które raz po raz kąsały ją śmiertelnie. Po chwili, która trwała dla nich wiecznie, popędzili do domu.
– SCARLETT! – Amy płakała i krzyczała, szlochając za suką, której nie było już widać. – SCARLETT, CHODź TU!! – Panicznie wołała, mając nadzieję, że pies za nimi pobiegnie. Ale Scarlett nie przybiegła.
Dotarli do domu i zamknęli drzwi na zamek. Zdyszany Eddie usiadł na podłodze, opierając się o ścianę, krople potu lśniły mu na wielkim czole. Stephen przyciskał do siebie córkę, która wciąż szlochała i nie mogła złapać oddechu.
Z kuchni wybiegła Kate.
– Co się stało? – spytała osłupiała. – Kochanie o co chodzi? – Podbiegła do nich i kucnęła, wciąż nic rozumiejąc.
– Scarlett – wyszlochała Amy. – Zabiły Scarlett. – Powiedziała i wtuliła się w Stephena, łkając.
Kate popatrzyła na Eddiego, który również miał w oczach łzy. Patrzył w sufit i milczał. Zszokowana, spojrzała pytająco na Stephena.
– Kto zabił Scarlett? – spytała przerażona.
Stephen tylko patrzył na nią, głośno oddychając.
Siedzieli tak w milczeniu. Tylko już cichszy szloch Amy przerywał ciszę.
W odpowiedzi na pytanie w oddali zawyły wilki.