Читать книгу Próba sił - T.S. Tomson - Страница 9
I
BIEL
OKRYTA CZERNIĄ
ROZDZIAŁ 7
ОглавлениеKatie siedziała na łóżku w samym szlafroku, wcierając balsam w nogi, a z telewizora dobiegały odgłosy filmu.
Stare westerny miały swój urok, pomyślała, gdy z łazienki wyszedł Stephen, przepasany tylko ręcznikiem, ze szczoteczką w zębach. Wiedziała dokładnie, że idzie po świeże bokserki do garderoby, gdyż nigdy nie brał ich przed pójściem pod prysznic. Znała ten schemat doskonale i zdążyła do niego przywyknąć. Widziała wtedy jego ciało, które zmieniło się na przestrzeni tych lat. Kiedyś tak bardzo wyrzeźbione, teraz po czasie wciąż silne i zdrowe, jednak już nie tak doskonałe.
Nie robiło jej to różnicy, prawdę powiedziawszy, nie tym tak bardzo jej zawsze imponował.
Stephen pochodził z ubogiej rodziny, mieszkającej na obrzeżach miasteczka, ona z zamożnej – w centrum Tensas (jeśli Tensas mogło mieć jakieś centrum).
Był introwertykiem, ona przeciwnie– wyrażała na głos każdą swoją myśl. Zmieniła się pod jego wpływem na przestrzeni lat, trochę uspokoiła, ale wciąż tak jak nad córką, tak nad nim– musiała dominować i twardą ręką, a raczej rękoma, trzymać ich w ryzach.
Różnili się diametralnie pod każdym względem, a jednak w jakiś sposób uzupełniali. Na początku nie potrafili się dostroić. Niczym zepsuta stacja nadawcza i nieosiągalny w pobliżu odbiornik.
Wiedziała, że wstydził się swojego pochodzenia. Niezależnie od tego, jak bardzo ona i jej rodzina próbowali zatrzeć różnice między nimi, Stephen bronił się przed tym na wszystkie możliwe sposoby. Narkotyki, bójki i alkohol skutecznie utrudniały adaptację.
Mogła mieć każdego w liceum i zdawała sobie z tego sprawę. Z jej bystrością oraz aparycją mogła mieć wszystko. Świat stał przed nią otworem i krzyczał: „bierz mnie”. Podobnie krzyczały jej koleżanki w autach na bocznych alejach Wood Hills, by nazajutrz chwalić się, kogo przeleciały (oraz w jaki sposób, co Kate nigdy szczególnie nie interesowało, no bo w jaki, do cholery, inny sposób – niż przez danie dupy – mogły tego dokonać?).
Rose od zawsze dawała jej wolną rękę i mówiła, że chociaż taty nie ma przy niej, to jest pewna, że i on pozwoliłby jej wybrać to, co słuszne, w każdym aspekcie jej życia.
Zawsze mówiła, że jeśli nie będzie wiedziała, co zrobić, „ma słuchać serca, które jest blaskiem płomienia, rozjaśniającym wątpliwości rozumu na rozstaju dróg”.
I tak też Katie czyniła.
Nigdy nie miała parcia na wystawne kolacje, piękne samochody czy drogie ciuchy. Mimo że pochodziła z zamożnej rodziny, nie była rozpieszczana i po latach doceniła to, jak została wychowana.
Gdy pierwszy raz przyprowadziła Stephena na kolację, bała się bardzo, co powie jej mama. Jak zareaguje na człowieka w podartych spodniach i o delirycznym spojrzeniu.
Bała się tego wieczoru i myślała o nim długi czas, bo chociaż kochała Stephena, to zdanie jej mamy było dla niej równie znaczące. Obawy okazały się jednak nieuzasadnione. Już w pierwszej minucie Kate ulżyło, gdyż Rose przywitała go ciepło, goszcząc i zwracając się do niego tak, jakby był jej synem.
Wtedy Kate pierwszy raz widziała u niego szok, dezorientację i wzruszenie. Jednak nie trwało to długo. Steve przypominał człowieka, który idąc pięknym parkiem, zachwyca się nim, dopóki nie znajdzie kałuży z błotem, bo gdy już znajdzie, czuje nieodpartą potrzebę tarzania się w niej. Tym błotem było otoczenie, w którym się wychował, i handel narkotykami, do których miał dostęp. Wtedy jakkolwiek park nie byłby cudowny, błoto było atrakcyjniejsze. Po kilku miesiącach bezskutecznych prób wyrwania go z rynsztoka, obrała inną taktykę.
Pewnego ranka nie odezwała się. Zaczęła żyć swoim życiem, zamykając ten rozdział, gdy ponownie złamał obietnicę i wrócił do dawnych, podejrzanych interesów.
Chociaż jednak mówiła sobie, że jest już inaczej i to koniec, cały czas czuwała przy telefonie w nadziei, że tym razem to on zadzwoni. Że odczuje jej brak.
I gdy po paru dniach zaczęła tą nadzieję zakopywać w ziemi, przeklinając się w duchu, dlaczego do cholery z wszystkich mężczyzn na świecie musiała pokochać właśnie jego, zadzwonił telefon, a na wyświetlaczu pojawiło się jego imię. Dzwonił, a ona już po pierwszym sygnale miała przesunąć palcem po ekranie, by odebrać połączenie, jednak w ostatniej chwili jej palec zawisł milimetr nad ekranem i nie poruszył się w żadnym kierunku. Wpatrywała się weń, czując tylko wibracje w dłoni. Nie odebrała ani tego dnia, ani następnego. Nie odpisywała na wiadomości. Cierpiąc ogromnie, powiedziała sobie, że jeśli jest dla niego coś warta, to będzie walczył do końca.
Aż pewnego słonecznego dnia, gdy siedziała, pisząc prace magisterską (a raczej wmawiając sobie, że ją pisze), Rose zapukała do jej pokoju, mówiąc z wymownym uśmiechem, że ma gościa.
Kate zeszła po schodach i nie wierzyła własnym oczom. Nie wiedziała, czy aby na pewno dobrze widzi.
Mężczyzna, który stał przed drzwiami, miał czyste spodnie i koszulkę, która musiała być kupiona w tym samym dniu, a Kate mogłaby się założyć, że w tej samej godzinie. Podkrążone oczy świadczyły o nieprzespanej nocy (a bardziej nocach). W jednej ręce trzymał kwiaty (co w ogóle było do niego niepodobne). Miał czapkę z daszkiem i pot spływał mu po skroniach, a ona zdawała sobie sprawę z tego, ile kosztować musiała go ta podróż. Słońce raziło go w oczy i wiedziała, że był na detoksie. Unikał jej wzrokiem, gdy stali tak w milczeniu przez chwilę, po czym powiedział: „przepraszam” i spuścił wzrok, a w wyciągniętej ręce tkwił bukiet kwiatów. Wzięła je od niego i rzuciła na ziemię, żałując tego w tym samym momencie.
–Myślisz, że tak po prostu kupisz kwiaty i będzie wszystko w porządku? – warknęła. Stała na wyciągnięcie ręki. On wciąż miał wzrok wbity w swoje buty. –Dość się namęczyłam, Stephen. Nie potrzebuję dziecka. Potrzebuję mężczyzny, którym ty chyba nigdy nie zdołasz być. Przykro mi. – Stała z założonymi rękami, zaciskając pięści. Chociaż mówiła chłodno i stanowczo, w głębi siebie drżała jak dziecko.
Stephen stał jak zbity pies i zaczął szlochać. Wiedziała, że jest rozdarty, że nie potrafi poradzić sobie z samym sobą, a ten trud, który włożył, by przyjechać do niej, kosztował go sporo sił.
I gdy odwracał się zrezygnowany, podeszła do niego i ujęła jego twarz w dłonie. Nie potrafiła już dłużej go męczyć. Sama też miała dosyć, pragnęła go w tym momencie bardziej niż kiedykolwiek.
Wzięła go za rękę i zaprowadziła do pokoju, w którym położyli się na łóżku. Leżeli twarzą w twarz, czuła jego oddech, widziała, jak łzy wysychają na jego policzkach. Leżeli tak bez słowa długi czas i patrzyli sobie głęboko w oczy. Czuła, że jego płacz był zakończeniem pewnego rozdziału w życiu, oczyszczającym duszę katharsis, i ostatnią prośbą o ratunek, jego przyjazd natomiast, dobrowolnym oddaniem życia w jej ręce.
Został u niej na noc, a Rose nie protestowała, gdy Steve nie wyszedł z pokoju. Kate przemyślała wszystko i wiedziała, że jedynym ratunkiem dla Steve’a jest odcięcie go od jego dotychczasowego życia, więc postawiła mu warunek, na który on przystał. Miał od razu porzucić wszystko w Vernon i zostać u niej, pójść do pracy i zapewnić im godny byt. Nie było to łatwe, jednak Steve ostatecznie wziął się w garść, nie doprowadzając w życiu do powstania deszczu, który tworzył kałuże. Odbił się wyżej niż sądziła. Po krótkim czasie wynieśli się z jej rodzinnego domu i wybudowali swój własny, z dala od świata, a ona powiła mu córkę. Wtedy właśnie stał się dla niej mężczyzną, trzymając Amy na rękach i patrząc na nią, jakby dostał drugie życie.
I teraz znowu go widziała, w ręczniku, siedem lat później. I chociaż kiedyś targały nią wątpliwości, teraz siedząc tu na łóżku i patrząc, jak szuka czystych bokserek ponownie nie tam, gdzie zawsze były, czuła, że jej miejsce jest właśnie tutaj. Z nim i ich córką. Nie zamieniłaby tego na nic.
– Druga szuflada, kotku. – powiedziała, po czym dodała: – Pojedziesz jutro z nami po choinkę? Amy nie da ci żyć, wiesz o tym.
– Mhm – wymamrotał, szorując zęby i podszedł do szuflady, w której miał bieliznę.
– Kosz z czystym praniem – powiedziała, uprzedzając jego pytanie o koszulkę, po czym kontynuowała, jak to miała w zwyczaju: – Chciałabym też podjechać do mamy, zresztą Amy tak samo się upomni.
– Mhm – wymamrotał znowu jakby automatycznie, po czym skierował się do kosza z praniem.
– Pamiętasz o prezentach? Zostawimy Amy z mamą i podjedziemy coś kupić, bo wkrótce zamkną sklepy, wiesz o tym.
– Mhm. –Wszedł do łazienki i wypluł pianę z ust. – Martwię się o Eda. Nie dał znać, że dojechał.
– Ed jest dużym chłopcem, Steve. Wiem, że przeżył koszmar. A raczej przeżyliście. Jednak musi sobie z tym poradzić, to w końcu tylko pies.
– Wiem, ale znasz go. Chciałbym jutro z nim wyskoczyć na piwo.
– Dobrze – powiedziała, po czym wstała i udała się do łazienki. – Jak załatwisz choinkę i mamę.
Steve patrzył na jej gładkie, nabalsamowane nogi oraz szerokie uda. Tak seksowne jak siedem lat temu. Gdyby nie ciąg dziwnych zdarzeń, wziąłby ją nawet teraz, w łazience, tam, gdzie stoi. Jednak wciąż dochodził do siebie, więc tylko podziwiał Kate za to, jak szybko potrafiła sprawić, że życie wróciło na normalne tory. Jakby nic się nie stało. Była ich murem, gdy cokolwiek próbowało dostać się do ich świata. Wpuszczała tylko dobre rzeczy, starając się jak najskuteczniej blokować całym ciałem złe.
Zgasiła światło, tylko telewizor rzucał nikłą poświatę na łóżko. Poczuł woń jej balsamu. To koiło jego zmysły, jak zawsze.
Położyła się i wyłączyła telewizor. Zapanowała ciemność, tylko śnieg odbijał światło nocy i wlewał białą poświatę do sypialni.
Położył się obok niej, a ona wtuliła się w jego ramiona. W tej chwili to ona potrzebowała opieki, i Steve o tym wiedział. Wiedział także, że Kate zaśnie szybciej, niż zamknie powieki. Przysunął ją bliżej i pocałował w głowę.
– Dobranoc, kochanie. Nie myśl już o tym wszystkim. Zaśnij – powiedziała, wtulając głowę w jego klatkę piersiową.
Zamknął oczy, lecz już po chwili je otworzył i gapił się w sufit. Cały czas coś go trapiło i zastanawiało. Nie to, że Scarlett ich uratowała dzisiaj. Nie to, że dała radę powstrzymać stado wilków i uczyniła coś, co było niemożliwe. Nie to, że omal ich córka nie zginęła. Spokoju nie dawało mu coś innego.
– Katie, słyszałaś, co mówił ten starszy gościu? Że zobaczymy się niedługo?
– Kto? – spytała, a Stephen wiedział, że mówi już, będąc nogą w krainie czarów i niebytu.
– Ten starszy gość – powiedział zamyślony, bardziej do siebie.
– Jaki gość, Steve? Jesteście z Amy jak dwie krople wody, wiesz? – Podniosła się i ucałowała go w policzek, po czym odwróciła się na drugi bok. – Nie zapomnij nastawić budzika. I śpij.
Steve leżał z szeroko otwartymi oczyma i nie oddychał. A przynajmniej tak myślał. Zastanawiał się, czy komórka Kate była w tym czasie wyłączona i starał się przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz rozmawiali ze sobą na głośniku. Nie pamiętał. Pamiętał jednak oczy tamtego starca. Ciemne jak kosmos. Błyszczące w blasku zapalniczki.
Po chwili wstał. Zegar pokazywał 23:27. Włożył bluzę i spodnie, po czym wyszedł z sypialni i zajrzał do pokoju Amy. Dziewczynka spała. Wszystko było w porządku. Więc co nie było? Wrócił do sypialni. Coś tu nie pasowało.
Spojrzał w okno, w noc, która była bezkresna i cicha. Po chwili zszedł na dół i włożył kurtkę oraz buty. Musiał coś sprawdzić. To nie dałoby mu spokoju, a rano mogło być za późno. Wziął z szafy strzelbę i otworzył kluczem zamek w drzwiach, po czym wyszedł na mroźne powietrze.
Noc, niczym otchłań studni, pogrążona była w żałobnej ciszy. Śnieg nie padał, łatwo więc mógł to sprawdzić. Poszedł śladami, którymi szli z Eddiem w stronę lasu.
Po krótkim marszu czuł, jak odmarzają mu nogi i był wdzięczny, że Kate nie widzi, jak wychodzi na zewnątrz w spodniach od piżamy. W blasku latarki odnalazł miejsce, gdzie pochowali Scarlett. Steve dygotał z zimna, a cisza potęgowała jego strach, jednak musiał się upewnić. Skierował snop światła w miejsce, w którym wypadła mu zapalniczka i dostrzegł to. A raczej nie dostrzegł i to był problem.
Steve wstrzymał oddech i poczuł głęboki strach. Starał się jeszcze raz przeanalizować to, co widzi, wciąż jednak jego oczy nie chciały zmienić zdania. Stało się tu coś niezwyczajnego, czego nie umiał wyjaśnić. Nie zaśnie już i teraz, był tego pewny.