Читать книгу Próba sił - T.S. Tomson - Страница 8

I
BIEL
OKRYTA CZERNIĄ
ROZDZIAŁ 6

Оглавление

Siedzieli przy stole w kuchni i pili herbatę, każdy pogrążony w swoich myślach. W domu panowała całkowita cisza. Tylko dźwięk palonego drewna dobywał się z kominka w salonie, gdzie spała Amy.

– Idę po nią – powiedział Eddie, wstając po raz kolejny od stołu.

– Eddie, proszę cię, nocuj u nas. Z samego rana pójdziecie ze Steve’em, przecież ona i tak… – Katie ugryzła się w język. Widziała ból, który skrywał, a który tak bardzo chciał w końcu znaleźć gdzieś ujście. Wiedziała, jak musiał cierpieć, i współczuła mu głęboko. Był dla niej jak brat.

– Nie mogę – zająknął się Eddie. – Nie mogę jej tam zostawić, ona…

– Ed – powiedział spokojnie Stephen. – Obiecuję ci, że jak tylko pierwszy promień słońca wychyli się znad horyzontu, będziemy już za drzwiami. Widziałeś, ile ich było? Cała kurewska wataha!

– Nie obchodzi mnie to! – ryknął, po czym przepraszająco popatrzył w stronę salonu, gdzie spała Amy. – Przepraszam, ja… Pójdę tam sam, nie chcę narażać nikogo, ale nie zostawię jej w tym pieprzonym lesie. – Włożył kurtkę i czapkę. – Masz jeszcze Remingtona?

Steve bezradnie spojrzał na Kate, a ona wiedziała, że tak jak Eddie nie dał wyboru im, tak Stephen nie da żadnego jej, i decyzja zapadła.

– Poczekaj, idę po kurtkę – powiedział Stephen.

– Ani się, kurwa, waż – odrzekł Eddie.

– To mnie zastrzel. Inaczej stąd sam nie wyjdziesz.

Ed podszedł do niego i przez chwile Stephenowi wydawało się, że ten go uderzy, ale zamiast tego objął go tylko, a Steve poczuł się jak w ramionach niedźwiedzia.

– Dziękuję, przyjacielu – powiedział drżącym głosem Ed.

– Tylko mnie nie zabij – wydusił z siebie Steve, ledwo łapiąc oddech, i poklepał przyjaciela po plecach.

– Jeden warunek – wtrąciła ostrym tonem Kate i podeszła do nich. – Jesteście cały czas na linii telefonicznej albo sama odstrzelę wam tyłki. Jasne?

– Zgoda – odparł Steve. – Pójdę po pistolet i latarkę, zaraz wracam. – Po czym pobiegł schodami na piętro.

– Przyjdziemy cali i zdrowi, nie martw się – przerwał ciszę Eddie.

– Lepiej, żeby tak było, Ed – powiedziała chłodno. – Lepiej, żeby tak było. – Spojrzała na niego, po czym poszła do salonu, w którym Amy spała niespokojnym snem.


Wyszli na taras, którym weszli, a raczej wbiegli do domu. Było ponad dziesięć stopni na minusie i Steve już żałował, że nie wziął czapki.

Żarówka paliła się słabo – jakby dopiero co ktoś ją zbudził ze snu – oświetlając drobny pył śniegu unoszący się w powietrzu. Stali obok siebie, patrząc w kierunku szopy i nasłuchując jakichkolwiek dźwięków, ale wokół panowała cisza.

– Gotowy? – spytał Steve i popatrzył na przyjaciela.

– Tak, chodźmy.

Dreptali po śniegu w dół zbocza. Panującą dokoła ciemność przecinał tylko snop światła latarki.

Eddie sprawdzał broń, podczas gdy Steve połączył się z Katie. Włączył tryb głośnomówiący i włożył telefon do kieszeni kurtki na piersi. Już po pierwszym sygnale usłyszał mocny, stanowczy głos swojej żony. Głos, który już nieraz w mroku rozświetlił mu drogę i jak tylko o tym pomyślał, coś błysnęło w oddali. Spojrzeli obaj i nawet Ed się uśmiechnął. Efekt ich całodniowej pracy świecił teraz tysiącem małych lampek.

– Szkoda, że Amy tego nie widzi, cieszyłaby się – powiedział Eddie, próbując się uśmiechać.

– Kate, słyszysz mnie? – spytał Steve, lekko dysząc do telefonu.

– Tak, słyszę dobrze. Lampki działają czy znowu schrzaniliście coś?

– Działają – odrzekł Steve, nachylając głowę w stronę telefonu i ściszając głos. – Są równie piękne nocą jak ty o poranku, kochanie.

– Och, zamknij się – ucięła Kate, a Steve wiedział, że jego żona uśmiecha się teraz pod nosem, więc sam też się uśmiechnął.

Stali tak, a dom rozświetlał im twarze, migotając różnymi kolorami.

Po chwili skierowali się z powrotem w dół ścieżki. Steve nie wpadł na pomysł z lampkami, ale ponownie w duchu dziękował za to, że Kate o tym pomyślała, gdyż było im teraz znacznie raźniej.

Jednak im dalej szli, tym bardziej ciemność wracała na szlak. Zupełnie jakby miejsce, gdzie odbyła się walka, wymagało stosownego nastroju i barwy. Barwy adekwatnej do tego, co się tu wydarzyło. Po chwili znowu panowała ciemność, a światło latarki natrafiło na miejsce, w którym Scarlett odparła ostatni atak, gdzie śnieg spijał wielką plamę krwi, na której leżała. Eddie podszedł powoli do niej, po czym padł na kolana w naznaczonym śmiercią kręgu. Steve podszedł do niego i położył mu dłoń na potężnym ramieniu. Las wokół spowijała całkowita ciemność, a szron omiótł drzewa niczym drapieżnik ofiarę. Steve pomyślał, że tak właśnie teraz wygląda serce Eda.

– Wszystko ok? – przerwała ciszę Kate.

– Znaleźliśmy ją. Nie żyje.

Zapadła cisza.

– Przykro mi – odrzekła cicho. – Wracajcie już, dobrze?

– Musimy ją pochować – powiedział nagle i stanowczo Eddie. – Pomożesz mi?

Stephen zerknął odruchowo na las. Wydawało się spokojnie. Wziął telefon do ręki i udał się w stronę szopy. – Kate, pochowamy Scarlett i zaraz będziemy. – Po czym zwrócił się do Eddiego: – Idę po łopatę, zaraz wracam.

– Poczekaj! – krzyknął Eddie, a Steve dostrzegł, jak ten ociera ukradkiem łzy. Pójdę z tobą, na wypadek, gdyby pojawiły się te skurwysyny. – Po czym przeładował broń.

Po drodze natknęli się na truchła wilków. Na całej przestrzeni walki widać było sporo zaschniętej na śniegu krwi. Ich ciała, niektóre znacznie większe od Scarlett, leżały bezwładnie z licznymi ranami. Początkowo Eddie naliczył cztery zabite przez sukę wilki, ale teraz dostrzegł ich co najmniej sześć.

Było wciąż spokojnie. Steve odnalazł łopatę i zabrali się do roboty.

Po krótkim namyśle postanowili pochować ją dokładnie tam, gdzie umarła. Lód był twardy, ale nie stanowiło to dla Eddiego przeszkody. Steve czuł, że przez twardą, zbitą ziemię pomaga Eddiemu przedostać się ból oraz smutek, otulające złość. Trzydzieści minut później stali nad miejscem pochówku.

– To był dobry pies. Dobry przyjaciel – powiedział Eddie.

– Tak. A teraz jest na wielkich zielonych łąkach i dostaje najlepsze przekąski, na które ty mu skąpiłeś – powiedział Stephen i poklepał go po ramieniu.

– Spoczywaj w spokoju, Scar – rzekł Ed i otarł policzki z łez. – Dziękuję, Steve. Wracajmy już.

– Nie, Eddie, to ja dziękuję – powiedział Steve i popatrzył mu w oczy. – Uratowałeś nam córkę. Gdyby nie ty… – urwał. – Gdybyśmy ją stracili, Ed…

– Nie ja ją uratowałem – wtrącił Ed i popatrzył na grób Scarlett.

– Gdyby nie ty i Scar… – poprawił się Steve. – Nie chcę nawet o tym myśleć.

– W porządku przyjacielu – odparł Ed. – Wiesz, nie pojmuję tego. – Wpatrywał się w miejsce pochówku Scarlett, jakby wciąż tam była. – Steve, ona miała ponad osiem lat. Nie miała już sił na spacery. Nie potrafiła się nawet dobrze podrapać po tyłku, a tutaj zabija z miejsca kilka wilków, ot tak? Nie potrafię tego wytłumaczyć. – Oczy znowu zaszły mu łzami. – Nie potrafię, stary.

– Ja także – przyznał Steve. I naprawdę nie wiedział, jak to było możliwe. Spodziewał się, że któregoś pięknego dnia w najbliższym czasie Eddie zadzwoni do niego z wiadomością o śmierci towarzysza. Nigdy nie widział zdrowego, pełnego sił psa w takim ferworze walki, a co dopiero tak starego.

– Wracacie? – przerwała ich rozmyślania Kate. – Steve był pewien, że już się rozłączyła. Zapewne większość kobiet by tak zrobiło, ale nie Kate. Kate musiała mieć pełną kontrolę i sprawy dopięte na ostatni guzik.

– Tak, będziemy za chwilę – powiedział Steve i gdy już się mieli odwracać, zobaczyli, jak ścieżką od strony lasu ktoś idzie. Eddie podniósł broń i wymierzył w przechodnia.

Mężczyzna, nic sobie z tego nie robiąc, zbliżał się do nich pewnym krokiem, utykając przy tym na jedną nogę.

Był siwy, niski i szczupły, na oko Steve’a miał może sześćdziesiąt lat, może trochę więcej. Co najbardziej zwróciło jego uwagę, to ubiór. Miał na sobie tylko stary sweter, sztruksowe spodnie i niskie buty.

– Spokojnie, spaceruję sobie tylko – powiedział mężczyzna pretensjonalnie.

– Spacer w lesie w takiej temperaturze w całkowitych ciemnościach? – spytał podejrzliwie Eddie, po czym splunął. Spojrzał na zegarek i po chwili zorientował się, że wskazówki są nieruchome i wskazują za kwadrans 21.00 – Jeszcze o tej godzinie. Czego pan tu szuka? To prywatna posesja.

Eddie opuścił broń.

– Doprawdy? – zdziwił się starzec. „Prywatna posesja”, zaczął powtarzać to słowo raz po raz szeptem i coraz szybciej, jakby próbował sobie przypomnieć jego znaczenie i miał je na końcu języka. – Proszę mi wybaczyć, nie widziałem żadnej stosownej tabliczki informującej o tym, iż jest to „prywatna posesja” – wyartykułował ostentacyjnie.

– Pierwszy raz w tych stronach, co? – wtrącił Stephen, próbując rozładować napięcie.

Mężczyzna podszedł do jednego z wilków, schylił się i z czułością zaczął gładzić jego futro.

– Bywam tu czasami – odparł po chwili nieznajomy z dozą smutku, wciąż gładząc futro martwego wilka. – Piękne zwierzęta – powiedział z podziwem. – Szkoda, że musiały zginąć, prawda? – dodał starzec, a Stephen od razu zrozumiał, że jest to pytanie retoryczne. – Mądre, waleczne i silne – rzekł tamten, wciąż głaszcząc truchło wilka.

– Chyba niewiele pan wie o okolicznościach, w których zginęły, co? – powiedział Eddie, po czym splunął ponownie.

Steve znał ten odruch. Zwiastował kłopoty.

– Chodź, Ed – wtrącił Stephen. – Wracamy. – Po czym zwrócił się do mężczyzny: – Proszę opuścić posesję.

– Oczywiście, młody człowieku – odrzekł nieznajomy, nieco skrępowany tym ostrym tonem, powoli wstając na nogi.

Steve trochę mu współczuł. Mężczyzna ten wyglądał na chorego. Jednak coś w tym człowieku było nie tak. Steve pomyślał, by zaprosić go do środka, ale czuł jakąś dziwną aurę w powietrzu, odkąd ten facet wyłonił się z lasu. Pomyślał również, że dopiero teraz, po dwóch latach, zorientował się, że jego dom nie był w żaden sposób odgrodzony od otoczenia. Każdy mógł sobie tędy przechodzić, a nawet patrzeć mu w okna na parterze, z tym że po prostu nigdy się im nic takiego jeszcze nie przytrafiło. Postanowił, że jutro zorientuje się w cenie ogrodzenia. Tak na wszelki wypadek. Ponownie także przypomniał sobie, że Kate wielokrotnie mu o tym przypominała.

Stephen i Ed odwracali się, gdy mężczyzna ponownie się odezwał:

– Nie macie przypadkiem ognia? Zapaliłbym, a wiecie, ciężko znaleźć ogień w pustym lesie. – Zaśmiał się, co wywołało w jego płucach mocne charczenie. Dusząc się przez chwilę, wypluł flegmę.

Steve czuł w powietrzu napięcie, niezidentyfikowany lęk, jednak odruchowo poszukał zapalniczki. Podszedł do mężczyzny, który w ustach trzymał już papierosa, wciąż kaszląc.

– Może pora już rzucić? – zasugerował, odpalając zapalniczkę i przybliżając do twarzy mężczyzny.

– Kiedyś trzeba umrzeć, prawda? – powiedział mężczyzna, po czym odsłonił w uśmiechu swoje pożółkłe zęby, a mówiąc to, wziął w dłonie dłoń Steve’a i ten poczuł jego lodowaty dotyk. Gdy starzec nachylił się, by odpalić papierosa, Steve dostrzegł, że siatkówki oczu starca były czarne niczym otchłań kosmosu. Wpatrywali się w siebie przez ułamek sekundy, a Steve czuł, jakby trwało to znacznie dłużej. Coś hipnotyzującego było w spojrzeniu tego mężczyzny. Hipnotyzującego i… niebezpiecznego? To głupota, pomyślał. Przecież ten człowiek niebawem umrze. Gdy tak trzymał ogień, chłód dotyku promieniował coraz dalej na ręce. Steve czuł, jak jego żyły zamarzają, a krew płynie w nich coraz wolniej. Trwało to tylko chwilę i Stephen– gdy nieznajomy odpalił już papierosa– od razu zabrał ręce, a zapalniczka wypadła mu z rąk.

– Dziękuję Panu. Do zobaczenia – rzekł mężczyzna i udał się z powrotem w stronę lasu.

Odczekali chwilę, patrząc, jak starzec znika w ciemnościach. Po chwili słyszeli już tylko odgłos deptanego śniegu.

– Dokąd on poszedł? Tam nie ma nic prócz drzew – zauważył Ed.

– Możliwe, że pójdzie przełęczą i dotrze do River Lake. Zresztą, jak widać, nie ma chyba domu.

Przypatrywali się jeszcze przez chwilę, jak starzec znika, po czym wrócili do domu.

• • •

Pomimo nalegania Stephena i Katie, Ed pojechał do swojej kwatery. Umówili się ze Stephenem, że rano posprzątają teren z martwych wilków.

Kominek trzaskał świeżym drewnem. Katie ostrożnie i powoli podniosła Amy z sofy i oparła jej głowę o ramię. Poszła na górę, skąd dochodził dźwięk odkręconej wody prysznica. Otworzyła stopą drzwi do pokoju Amy i położyła ją na łóżku.

– Mamusiu, czy ona jest w niebie?

Kate była pewna, że córka śpi, jednak podejrzewała, że dzisiejsze wydarzenia dość mocno odbiły się jej na psychice. Postanowiła ją uspokoić.

– Tak, kochanie, jest – szepnęła, po czym pocałowała ją w czoło. – A teraz śpij. Nic nam już nie grozi. – Uśmiechnęła się do niej promiennie.

Patrzyła tak teraz na nią i widziała cząstkę siebie i swojego męża. Jednak przede wszystkim zauważyła, jak jej córka stawała się coraz dojrzalsza. Jak silną osobowością była i jak wielka siła biła z jej oczu. Czasami inteligencja Amy zdumiewała Stephena i ją samą. Chociaż była dla córki surowa (w przeciwieństwie do Steve’a, który rozpieszczał ją na każdym kroku), to często nie potrafiła być dość stanowcza i ulegała Amy. Była z niej dumna i kochała ją najmocniej na świecie. Nie wyobrażała sobie, by mogło jej kiedykolwiek zabraknąć.

Amy patrzyła na nią przez chwilę, po czym bez słowa odwróciła się i zamknęła oczy.

Katie siedziała tak jeszcze przez kilka minut, upewniając się, że mała zasypia.

Patrzyła na jej włosy, rozrzucone na poduszce, i gdy upewniła się, że oddech córki miarowo unosi jej koszulkę, skierowała się do drzwi. Nie chciała jej już budzić. Mała już dosyć przeżyła w tym dniu.

Gdy zamykała drzwi, usłyszała głos Amy i zamarła. Nie jej głos ją przeraził, a treść wypowiedzianego zdania.

– Dobrze, że pochowali Scarlett, mamo. Nie powinna tam leżeć – powiedziała dziewczynka, jakby przez sen.

Kate próbowała sobie przypomnieć, czy Amy mogła słyszeć ich rozmowę w kuchni. Pomyślała, że pewnie tak. Nie była do końca pewna, jednak było to najrozsądniejsze wytłumaczenie.

– Tak, a teraz śpij już. Porozmawiamy jutro – Odpowiedziała, chociaż wiedziała, że mała już zasnęła.

Próba sił

Подняться наверх