Читать книгу Spętani przeznaczeniem - Вероника Рот - Страница 10

1
SHITHI. CZASOWNIK. W JĘZYKU THUVHE: „MÓC/MIEĆ POWINNOŚĆ/MUSIEĆ”
ROZDZIAŁ 7 CISI

Оглавление

STATEK ZGROMADZENIA MA ROZMIARY niewielkiej planety. Wydaje się przysadzisty i okrągły niczym sterolot, choć w rzeczywistości jest niezrównanie większy. Zrobiony ze szkła i gładkiego, jasnego metalu, całkowicie wypełnia okna niewielkiego statku patrolowego, który przechwycił naszą kapsułę.

– Nigdy wcześniej go nie widziałaś? – pyta mnie Isae.

– Tylko na zdjęciach – odpowiadam.

Jego szklane panele odbijają wstęgę nurtu mieniącą się różem, w pozostałych miejscach pozostawiają pustkę. Niewielkie czerwone światełka umocowane wzdłuż krawędzi jednostki zapalają się i gasną, zupełnie jakby oddychały. Ruch statku dookoła słońca pozostaje tak nieznaczny, jakby w ogóle nie zaistniał.

– Na zdjęciach wygląda inaczej – dodaję. – Znacznie mniej imponująco.

– Jako dziecko spędziłam tu trzy pory… – knykcie Isae przesuwają się po szkle – …ucząc się odpowiedniego zachowania. Miałam akcent ze skraju galaktyki, który im się nie podobał.

Uśmiecham się.

– Czasami wciąż masz, kiedy się zapominasz. Lubię go.

– Lubisz go, bo przypomina twój hessański – stwierdza i dotyka palcem dołka w moim policzku. Odtrącam jej dłoń. – Chodźmy – mówi. – Pora na dokowanie.

Kapitan, niewielki, przysadzisty mężczyzna o zroszonym potem czole, kieruje dziób statku w stronę potężnej jednostki Zgromadzenia – „do skrytki B”, słyszę jego słowa. I rzeczywiście nad bramą znajduje się ta litera. Błyszczy. Po chwili tuż pod nią rozsuwają się dwa metalowe panele, a do kadłuba naszego statku zbliża się osłonięty chodnik. Przylega do niego z sykiem. Jeden z członków załogi uszczelnia za pomocą dźwigni łącznik.

Stoimy przy drzwiach włazu. Kiedy się otwiera, Isae rusza przodem. Naszą kapsułę odnalazł tak zwany szkieletowy patrol kontrolujący środkowy krąg naszego Układu Słonecznego – na wypadek wystąpienia jakichś kłopotów bądź też w razie potrzeby wywołujący je. Załogę prócz nas tworzą kapitan, pierwszy oficer oraz dwie inne osoby. Niezbyt często się odzywają. Prawdopodobnie dlatego, że ich othyrski nie brzmi za dobrze, pod tym względem przypominają mi Trellan.

Wchodzę w jasno oświetlony tunel rozciągający się za włazem. Próbuję dogonić Isae. Szklane ściany są tak nieskazitelnie czyste, że przez tyk mam wrażenie, iż unoszę się pośród nicości. Na szczęście podłoga okazuje się stabilna.

W końcu dołączam do Isae i wita nas grupa oficjeli w jasnoszarych mundurach. U boku noszą pręty przewodzące nurt, zaprojektowane tak, by ogłuszać, a nie zabijać. Uspokajający widok. Tak właśnie powinni wyglądać – czujnie, ale nie groźnie.

Ten z rzędem medali na klatce piersiowej, kłania się Isae.

– Witaj, pani kanclerz – mówi szeleszczącym othyrskim. – Nazywam się kapitan Morel. Przewodniczący Zgromadzenia został poinformowany o twoim przybyciu. Przygotowano już dla ciebie kwaterę, podobnie jak dla twojego… gościa.

Isae gładzi sweter, zupełnie jakby chciała pozbyć się nieistniejących fałdek.

– Dziękuję, kapitanie Morel – odpowiada bez jakichkolwiek śladów akcentu ze skraju galaktyki. – Pozwól, że przedstawię ci Cisi Kereseth, przyjaciółkę rodziny z planety-narodu Thuvhe.

– Miło mi – zwraca się do mnie mężczyzna.

Pozwalam mojemu darowi pracować. W tej chwili kieruje nim instynkt. Większość ludzi dobrze reaguje, kiedy posyłam im koc opadający na ich ramiona. Kapitan Morel nie jest wyjątkiem – wyraźnie odpręża się, a jego uśmiech mięknie, zupełnie jakby był szczery. Myślę, że po raz pierwszy od wielu dni mój dar wpływa też na Isae. Ma nieco łagodniejsze spojrzenie.

– Kapitanie Morel – mówię. – Dziękuję za ciepłe przyjęcie.

– Pozwólcie, że odprowadzę was do kwater – odpowiada. – I dziękuję za bezpieczne dostarczenie tu kanclerz Benesit – rzuca w stronę kapitana, który nas przywiózł.

Mężczyzna mruczy coś pod nosem, po czym kiwa do nas głową. Odwracamy się, by ruszyć w dalszą drogę.

Buty kapitana Morela stukają podczas marszu. Kiedy skręca, lekko się ślizgają, gdyż jego stopy obracają się przy każdym kroku. Zapewne jest tutaj, gdyż urodził się we wpływowej rodzinie, nie miał jednak chęci – bądź odpowiedniego żołądka – na prawdziwą służbę wojskową. Wykonuje więc takie zadania jak to, wymagające dobrych manier, dyplomacji i ogłady.

Kiedy kapitan odprowadza mnie do kwatery – położonej tuż obok apartamentu Isae – oddycham z ulgą. Zaraz po zamknięciu drzwi pozwalam, by płaszcz zsunął mi się z ramion i upadł na ziemię.

Pokoje najwyraźniej zostały dla nas przygotowane. Tylko w ten sposób można wyjaśnić poletko piórzycy poruszające się na wietrze na dalszej ze ścian. To nagranie pochodzące z Thuvhe. Tuż przed nim znajduje się wąskie łóżko z grubym, brązowym kocem skrywającym materac.

Kładę dłoń na panelu dotykowym tuż obok drzwi. Przeglądam pojawiające się obrazy i napisy, aż znajduję opcję, której szukałam. Obraz ścienny. Przewijam dalej, aż do Hessy zasypanej śniegiem. Szczyt wzgórza mieni się czerwienią dachu świątynnej kopuły. Podążam wzrokiem przez kolejne dachy, na sam dół wzgórza, obserwując poruszające się wiatrowskazy. Wszystkie budynki przysłania biała ściana płatków śniegu.

Czasami zapominam, jak piękny jest mój dom.

Kątem oka dostrzegam pola, które uprawiał mój ojciec. Obraz urywa się w tym miejscu, tymczasem tuż obok znajdowała się pusta działka, na której pochowaliśmy Eijeha i Akosa. Pomysł nie był mój – to mama ułożyła żarki i drewno, to ona zmówiła modlitwę i następnie je podpaliła. Stałam obok w płaszczu z futra kutyi i masce osłaniającej twarz. Mogłam płakać tak, żeby nikt nie widział.

Aż do dnia pogrzebu nie sądziłam, że ich straciliśmy. Tak całkowicie i nieodwołalnie. Uznałam jednak, że skoro moja mama paliła stosy, to zapewne wiedziała już, że nie żyją. Tak jak wiedzą to zazwyczaj wyrocznie. Okazało się, że nie wiedziała tego tak dobrze, jak sądziłam.

Kładę się na łóżku i patrzę na śnieg.

Może przyjazd tutaj nie był mądrym posunięciem – wybór mojej kanclerz zamiast rodziny. Niewiele wiem o polityce czy rządzeniu, pochodzę z Hessy, świata tak innego, że aż mnie to bawi. Znam jednak Thuvhe. Znam ludzi.

No i ktoś musi zaopiekować się Isae, zanim znów zatopi się w smutku.


Ściana Isae przypomina okno z widokiem w przestrzeń kosmiczną. Błyszczą tam gwiazdy, niewielkie kropki światła wśród zawijasów falującej wstęgi nurtu. Przypominają mi lot, który kiedyś odbyłyśmy. Zanim jeszcze dobrze ją poznałam.

Nic nie wiesz o mojej planecie i narodzie, powiedziałam jej wtedy. Ogłosiła już publicznie, że została kanclerzem. Razem z Ori pojawiła się w moim szkolnym apartamencie i była dla mnie nieprzyjemna, gdyż przyjaźniłam się z jej siostrą. Z jakichś powodów dar nurtu pozwolił mi odpłacić jej tym samym. To zaledwie twoja pierwsza pora na tej ziemi.

Smutne spojrzenie, którym mnie obdarzyła, przypomina to posłane mi teraz. Wchodzę do jej kwatery – dwukrotnie większej od mojej, co akurat nie było zaskakujące. Siedzi na skraju łóżka w podkoszulku i bieliźnie, którą stanowią szorty naciągnięte na jej długie, chude nogi. Wygląda zwyczajniej niż kiedykolwiek wcześniej, jeszcze bardziej bezbronnie. Zupełnie jakby pozwoliła mi zaraz po przebudzeniu zajrzeć do swojego poszarpanego wnętrza.

Całe życie kochałam tę planetę, żarliwiej niż moją rodzinę, przyjaciół czy siebie, odpowiedziała wtedy. Całe życie chodziłaś po jej powierzchni, ale ja zanurzyłam się głęboko w jej trzewia, więc nie waż się mówić, że czegoś nie wiem!

Problem z Isae polega na tym, że jej zewnętrzna skorupa jest na tyle gruba, że czasami nie wierzę już, iż coś kryje się pod spodem. Nie przypomina Cyry Noavek, która nie ukrywa, jak wszystko wije się w jej wnętrzu. Nie przypomina też Akosa, którego emocje mienią się w jego oczach niczym cenny metal na dnie rondelka. Isae jest po prostu pusta.

– Mój przyjaciel, ten, o którym ci opowiadałam, wkrótce tu przybędzie – mówi szorstkim głosem. – Kiedy skontaktowałam się z nim, był niedaleko.

Na chwilę zajęła pokład nawigacyjny patrolowca, który po nas przyleciał. Stwierdziła, że musi skontaktować się ze starym przyjacielem. Nazywa się Ast i dorastała z nim. Dodała, że przyda jej się pomoc kogoś, kto nie jest związany ze Zgromadzeniem, Thuvhe czy Shotet. Ast był „pomiotem Skraju”, jak to niektórzy mawiali, człowiekiem urodzonym na jakimś zniszczonym księżycu gdzieś za wstęgą nurtu.

– Cieszę się – odpowiadam.

By ją uspokoić, próbuję jednej z moich ulubionych tekstur – wody, co jest dziwne, bo dorastając na lodowej planecie, niewiele wiedziałam o wodzie. Pod świątynią w Hessie biło jednak gorące źródło, które poszerzało wizje wyroczni. Mama zabrała mnie tam kiedyś, bym nauczyła się unosić na jego powierzchni. Na dole było ciemno jak w grobie, lecz gorąca woda szybko mnie otoczyła. Była miękka jak jedwab, tylko trochę cięższa. Pozwoliłam teraz temu ciężkiemu jedwabiowi otoczyć Isae i obserwowałam, jak napięcie w jej ramionach ustępuje. Uczę się jej powoli i wydaje mi się to coraz łatwiejsze. Zwłaszcza że nie jesteśmy już na tym shoteckim stateczku.

– To syn mechanika z jednostki, na której dorastałam – mówi, pocierając oczy wierzchem dłoni. Jej statek handlowy wiecznie żeglował, nigdzie nie zatrzymując się na dłużej. Był idealnym miejscem dla kogoś, kto się ukrywał. – Był podczas ataku. Stracił ojca. Niektórych z przyjaciół.

– A co teraz robi? Wciąż jest mechanikiem?

– Tak – odpowiada. – Właśnie skończył pracę na stacji paliwowej niedaleko stąd. W dobrym momencie.

Może chodzi o to, że choć Isae ma przy sobie mnie, potrzebuje kogoś jeszcze. Może jednak przemawia przeze mnie czysta zazdrość. W każdym razie nie mam dobrych przeczuć co do Asta. I boję się, co pomyśli o mnie.

Myślenie o kimś najwyraźniej tego kogoś przyciąga, gdyż po chwili rozlega się dzwonek. Kiedy Isae otwiera drzwi, pojawia się typowy przedstawiciel Zgromadzenia. Przesuwa wzrokiem po jej gołych nogach. Za nim pręży się mężczyzna o szerokich barach, z dwoma płóciennymi workami. Kładzie dłoń na ramieniu tego pierwszego i z jego rękawa wylatuje coś, co wygląda jak latający żuk.

– Pazha! – woła Isae, kiedy żuk ląduje na jej wyciągniętej dłoni. Nie jest to prawdziwy owad – wykonano go z metalu! Wydaje ciągłe klikanie, najwyraźniej będąc przewodnikiem służącym osobie niewidomej. Ast przechyla głowę, podążając za dźwiękiem. Tuż za progiem puszcza worki. Isae obejmuje go ramionami. Robak siedzi już na jej kłykciach.

Jej dar nurtu wiąże się ze wspomnieniami – Isae nie może odebrać ich komuś tak jak Ryzek, ale może je zobaczyć. Czasami dostrzega je nawet wtedy, kiedy tego nie chce. Rozumiem więc, dlaczego wsuwa nos pod jego ramię, próbując poczuć jego zapach. Powiedziała mi kiedyś, że zapachy związane są z przeszłością, a przez to dla niej ważne: zamieniają bowiem falę wspomnień pojawiających się po dotknięciu kogoś w niewielki strumień. Kontrolowany.

Dopiero kiedy Ast mruga, dostrzegam jego oczy. Ich tęczówki otoczone są bladozielonym światłem, a źrenice przykryte bielą. Mechaniczne implanty. Nieruchome, a jednak poruszające się w regularny sposób. Domyślam się, że pewnie niewiele mu dają – może trochę ułatwiają życie, lecz są jedynie suplementami tak jak żuk, którego Isae nazwała Pazhą.

– Niezłe gadżety – mówi Isae.

– Tak, zrobiły się modne na Othyrze – cedzi z zaśpiewem rodem ze Skraju. – Wszyscy, którzy są kimś, wydłubują sobie oczy kuchennymi nożami i zastępują takimi właśnie cacuszkami.

– Jesteś jak zwykle sarkastyczny – zauważa Isae. – Rzeczywiście pomagają?

– Trochę. W zależności od światła. – Ast wzrusza ramionami. – Całkiem nieźle tu się urządziliście – dodaje i pstryka palcami, podrywając Pazhę z dłoni przyjaciółki i posyłając na zwiady. Owad przelatuje po obwodzie pokoju, pogwizdując w każdym kącie. – Duży. Pachnie czystością. Jestem zaskoczony, że nie masz na sobie diademu, kanclerzu.

– Nie pasował do mojego stroju – odpowiada Isae. – Chodź, poznasz moją przyjaciółkę Cisi.

Żuk sunie teraz ku mnie i zatacza szybkie kręgi dookoła mojej głowy, ramion, brzucha i nóg. Próbuję wzorem Asta wsłuchać się w stukanie. Zapewne ujawnia mu ono moje kształty i rozmiary, ale okazuje się, że nie mam aż tak wyszkolonych uszu.

Mężczyzna ma na sobie tak wiele warstw, że nie rozpoznaję poszczególnych ubrań. Czy kaptur należy do płaszcza, czy do bluzy pod spodem? Ile T-shirtów włożył, dwa czy trzy? Rzeczywiście przy pasku zamiast noża ma śrubokręt?

– Ast – mówi do mnie, a raczej burczy pod nosem. Wyciąga dłoń, oczekując, że podejdę do niego i po nią sięgnę. Robię to.

– Cisi – odpowiadam. Ma ciepłą skórę i mocny, choć niezbyt silny uścisk. Instynktownie mój dar nurtu wybiera dla niego uczucie – falę ciepła przypominającą drgania rozchodzące się w powietrzu.

Większość moich tekstur działa na wszystkich ludzi, o ile nie przechodzą przez trudne chwile. Najbardziej lubię te, których w ogóle nie wyczuwają. Sądząc jednak po jego delikatnym grymasie, Ast doskonale wie, że coś robię.

– Hej! – mówi. – O co chodzi?

– Och, przepraszam. Nie zawsze kontroluję mój dar.

Zawsze kłamię w ten sposób. Dzięki temu ludzie aż tak bardzo nie zwracają na mnie uwagi.

– Cisi jest córką wyroczni z Thuvhe – dodaje Isae.

– Zasiadającej wyroczni – poprawiam automatycznie.

– A to są różne ich odmiany? – Ast wzrusza ramionami. – Nie wiedziałem o tym. Na Skraju nie mamy wyroczni. Ani elit obdarzonych losami.

– Elity obdarzone losami na Thuvhe wcale nie są elitami – mówię. – Raczej pechowcami.

– Pechowcami! – Ast unosi brew. – Zakładam, że twój los nie przypadł ci do gustu?

– Nie, nie przypadł – odpowiadam cicho.

Zagryza dolną wargę. Jeden z paznokci ma tak brudny, że wygląda jak pomalowany.

– Przykro mi – mówi po chwili. – Nie zamierzałem narzucać ci się z bolesnym tematem.

– Nie szkodzi.

To nieprawda i czuję, że obydwoje to wiemy, ale nie naciska mnie.

Isae sięga po sukienkę leżącą na podłodze i narzuca ją sobie na ramiona, zapinając z przodu i tym samym dopinając ją. Omija jednak kilkanaście guzików, które pokrywają się z podkoszulkiem.

– Jak się pewnie domyślasz, nie zaprosiłam cię tutaj, byś przywiózł mi moje rzeczy – mówi, splatając ręce przed sobą. Przeszła na formalny sposób mówienia i postawę kanclerza.

Wiem, że Ast wyczuwa różnicę. Wydaje się zaniepokojony, oczy skaczą mu na boki.

– Chcę poprosić cię o twoją obecność. Przez dłuższy czas – dodaje kanclerz. – Nie mam pojęcia, co teraz robisz i co musiałbyś zostawić za sobą. Ale niewielu osobom mogę zaufać… może tylko znajdującym się w tym pomieszczeniu i…

Mężczyzna unosi rękę, by ją uciszyć.

– Daj spokój – mówi. – Oczywiście zostanę. Tak długo, jak będziesz tego potrzebować.

– Naprawdę?

Wyciąga dłoń, a kiedy ona po nią sięga, zmienia uchwyt i łapie ją za kciuk w sposób typowy dla żołnierzy. Przyciąga ich złączone dłonie do serca, tak jak gdyby składał przysięgę, ale według plotek pomioty Skraju nie przysięgają, co najwyżej plują sobie na dłonie.

– Przykro mi z powodu twojej siostry – mówi. – Wiem, tylko raz miałem okazję ją spotkać, ale zdążyłem ją polubić.

W pewnym sensie to piękne. Szczere i uczciwe. Rozumiem już, dlaczego Isae go lubi. Dlatego wybieram dla niego inne uczucie – objęcie w ramionach, przytulenie do klatki piersiowej. Stanowcze, ale dodające otuchy.

– Teraz to wręcz niepokojące, Cisi – stwierdza. – Nie możesz tego jakoś wyłączyć?

– Dar nurtu mojego brata pozwala na to, lecz niestety, nic innego nie działa – przyznaję. Nigdy wcześniej nie spotkałam kogoś tak świadomego moich umiejętności. Zapytałabym go, jaki ma dar, gdyby to nie było nieuprzejme.

– Nie denerwuj się, Ast – mówi Isae. – Cisi bardzo mi pomogła.

– No dobrze. – Pozwala sobie na skromny uśmiech, który posyła w moją stronę. – Opinia Isae wiele dla mnie znaczy.

– I dla mnie też – mówię. – Słyszałam mnóstwo opowieści o statku, na którym dorastaliście.

– Pewnie wspominała ci, że cuchnąłem jak czyjeś stopy – zwraca uwagę Ast.

– Owszem – przyznaję. – Ale uznała to za czarujące. Na swój sposób.

Isae chwyta mnie za rękę, wsuwając palce pomiędzy moje.

– Teraz jest nas troje przeciwko całej galaktyce – mówi. – Mam nadzieję, że jesteście gotowi.

– Nie przesadzaj – odpowiada Ast.

Isae krzywi usta, zaciska dłoń na mojej, po czym dodaje cicho:

– Nie przesadzam.

Spętani przeznaczeniem

Подняться наверх