Читать книгу Spętani przeznaczeniem - Вероника Рот - Страница 12
1
SHITHI. CZASOWNIK. W JĘZYKU THUVHE: „MÓC/MIEĆ POWINNOŚĆ/MUSIEĆ”
ROZDZIAŁ 9 CYRA
Оглавление– CYRA! – TEKA NA MÓJ WIDOK UNIOSŁA BREW. Stała właśnie przed niewielką łazienką znajdującą się na pokładzie naszego statku. Niedawno wstałam na moją zmianę. Miałam na sobie jedynie bieliznę oraz sweter z poprzedniego dnia. Szukałam w magazynku zapasowego kombinezonu mechanika, unikając jednocześnie jej wzroku. Kończyły nam się ciuchy. Na szczęście nowe mieliśmy dostać na Ogrze.
Teka chrząknęła. Opierała się o ścianę z rękami założonymi na piersiach. Czarna łatka zasłaniała jej brakujące oko.
– Nie muszę martwić się, że w przyszłości zacznie tu biegać jakaś krzyżówka Keresethów i Noaveków, prawda? – zapytała i ziewnęła. – Ponieważ bardzo bym tego nie chciała.
– Nie musisz – fuknęłam. – Takiego ryzyka bym nie podjęła.
– Nigdy? – Skrzywiła się delikatnie. – Istnieje coś takiego jak „antykoncepcja”, wiesz?
Pokręciłam głową.
– Nie ma nic pewnego.
Lekko kpiące spojrzenie, jakim na ogół obdarzała mnie, zniknęło, ustępując miejsca powadze.
– Mój dar nurtu… – odpowiedziałam i uniosłam dłoń, pokazując jej cienie krążące po moich palcach, sprawiające mi ból – …to przecież instrument tortur. Myślisz, że zaryzykowałabym podarowanie ich osobie rosnącej wewnątrz mnie? Nawet jeśli ryzyko jest małe? Nie!
Pokiwała głową.
– To uczciwie z twojej strony.
– Właściwie… – dodałam – to nie jest jedyną rzeczą, jaką można robić z drugą osobą.
Jęknęła i zasłoniła twarz rękami.
– Nie prosiłam cię o tak szczegółowe informacje – powiedziała zduszonym głosem.
– Więc nie zadawaj pytań, geniuszu!
W końcu znalazłam zakopany pod stertą ręczników świeży kombinezon mechanika. Wyprostowałam się, przymierzając go do siebie. Nogawki okazały się zbyt długie, więc musiałabym je podwinąć, ale jako całość nadawał się. Ponownie zanurzyłam się w ręcznikach, tym razem szukając bielizny.
– Kiedy wreszcie dotrzemy na Ogrę? – zapytałam. – Wkrótce skończy nam się jedzenie.
– Jedzenie i papier toaletowy. Woda z recyklingu też zaczyna dziwnie pachnieć – zgodziła się Teka. – Myślę, że przeżyjemy, jeśli nie będziemy podjadać. Czeka nas jeszcze kilka dni…
– Usprawnienia statku robią wrażenie – stwierdziłam. Znalazłam parę nieco zbyt dużych majtek wciśniętych w róg jednej z półek. Przycisnęłam zwinięte w kulkę ciuchy do piersi, gdyż przez plecy przeszedł mi ból. – Sama je zrobiłaś?
– Jorek mi pomógł – odpowiedziała i nieco posmutniała. – Nie wiem, gdzie teraz jest. Miał upewnić się, że na Voa jego matce nic nie grozi, a potem wysłać mi wiadomość.
Nie znałam dobrze Joreka, lecz wiedziałam, że jest bardziej cnotliwą duszą niż jego ojciec i że najwyraźniej został banitą. Nie próbowałam jej uspokoić. Moje słowa byłyby puste.
– Na Ogrze sporo się dowiemy – oświadczyłam. – Choćby to, co dzieje się z Jorekiem.
– Tia… – Teka wzruszyła ramionami. – Zabieraj się na pokład nawigacyjny, Noavek. Koniec przerwy!
Kilka następnych dni minęło mi jak w mgle. Większość czasu spędziłam, śpiąc w kambuzie tuż obok zlewu lub siedząc na fotelu pierwszego oficera, kiedy Akos miał swoją zmianę. Ta część kosmosu została chyba tak zaprojektowana, by doprowadzać nas do szaleństwa. Była zupełnie nieinteresująca. Niebo ciemne, pozbawione gwiazd, planet czy dryfujących statków, które mogłyby przełamać monotonię otoczenia. Wszystko kompletnie płaskie. Często sprawdzałam mapę nawigacyjną, by się upewnić, czy nie stoimy.
Większość czasu, którego nie przespałam i nie przesiedziałam na fotelu kapitana, spędziłam z Teką, próbując zapomnieć o moim darze nurtu. Nauczyła mnie pewnej gry, w której normalnie wykorzystywało się kolorowe kamienie, my jednak używałyśmy fasolek z kambuza. Narysowałyśmy na nich kropki, by jakoś je rozróżnić. Bardzo często kłóciłyśmy się, która fasolka jest która, ale zaczęłam postrzegać te kłótnie jako oznakę przyjaźni z Teką. Nie przeszkadzały nam, dopóki nikt nie wychodził w nerwach. Czasami Akos wpadał do nas przed snem, siadał blisko mnie i wsuwał nos w moje włosy, zwłaszcza kiedy sądził, że Teka tego nie zauważy. Zawsze widziała.
Kiedy mogłam, spędzałam z nim czas, znajdując coraz nowsze miejsca, które można pocałować. Nasze pierwsze intymne kontakty kończyły się dziwacznym śmiechem i niewygodnym wierceniem się – uczyłam się dopiero, jak dotykać drugą osobę, a w szczególności jak dotykać jego. Uczenie się tego wszystkiego jednocześnie okazało się trudne, ale ćwiczyliśmy z radością.
Pomimo jego powracających koszmarów – nie zrywał się z krzykiem, lecz budził ze spoconym czołem, cały drżąc – oraz mojej tęsknoty za bratem zamienionym w potwora znajdowaliśmy w sobie okruchy szczęścia, budowane głównie na ignorowaniu wszystkiego dookoła. Działało.
To znaczy działało, dopóki przed nami nie pojawiła się Ogra.
– Dlaczego… – zapytała Teka, patrząc się na czarną dziurę planety, w której stronę zmierzaliśmy – …ktoś w ogóle chciał się tu osiedlić?
Akos zaśmiał się.
– To samo mogłabyś powiedzieć o Thuvhe.
– Nie nazywaj go tak, kiedy wylądujemy – powiedziałam, unosząc brew. – Mów „Urek” albo milcz.
– Jasne.
Urek oznaczało pustkę, ale nazwy tej używano z szacunkiem, nie zaś jako obelgę. Pustka oznaczała dla nas możliwości. Oznaczała wolność.
Ogra pojawiła się przed nami jako niewielka, czarna szpara wśród gwiazd, potem jednak powiększyła się do rozmiarów dziury, niczym zbłąkany węglik przepalający się przez materiał. Teraz zaś wyłaniała się z mroku tuż nad pokładem nawigacyjnym, pożerając każdy fragment światła w swoim otoczeniu. Zastanawiałam się, skąd pierwsi osadnicy w ogóle wiedzieli, że jest planetą. Mnie przypominała potężne ziewnięcie.
– Podejrzewam, że to nie będzie łatwe lądowanie – oświadczył Akos.
– Nie – zaśmiała się Teka. – Z pewnością nie. Jedyny sposób na przebicie się przez jej atmosferę bez ryzykowania rozdarcia statku na strzępy polega na całkowitym wyłączeniu zasilania i swobodnym opadaniu ku jej powierzchni. Oczywiście uruchomię napęd, zanim grzmotniemy w ziemię. – Głośno klasnęła w dłonie. – Mimo wszystko musicie starannie się przypiąć i zmówić paciorek bądź cokolwiek, co przynosi wam szczęście.
Akos wyglądał na bledszego niż zazwyczaj. Zaśmiałam się.
Za naszymi plecami pojawiła się Sifa, trzymająca książkę na wysokości brzucha. Na pokładzie było zaledwie kilka tomów – bo po co miałyby tu być? – i wszystkie, które udało się jej wyszperać, zanosiła Eijehowi razem z jedzeniem. Akos nie pytał o niego, podobnie jak i ja. Podejrzewam, że jego stan nie zmienił się i że najgorsze fragmenty osobowości mojego brata wciąż w nim żyły.
– Szczęście… – powiedziała Sifa – …to tylko prosty konstrukt, dzięki któremu ludzie mogą wierzyć, że kontrolują pewne aspekty swojego przeznaczenia.
Teka sprawiała wrażenie, jakby się nad tym zastanawiała, lecz Akos przewrócił oczami.
– A może to słowo określające, co los oznacza dla większości z nas – powiedziałam. Jako jedyna byłam gotowa stanąć do dyskusji – Teka zbyt ją szanowała, jej syn zaś nadmiernie lekceważył. – Zapomniałaś już, jak to jest patrzeć w przyszłość z naszego punktu widzenia, a nie ze swojego.
Sifa posłała mi uśmieszek. Często mi go posyłała.
– Być może masz rację.
– Wszyscy się zapnijcie – powtórzyła Teka. – Wyrocznio, usiądź na fotelu pierwszego oficera. Najwięcej wiesz o lataniu.
– Hej! – zaprotestowałam.
– Dary nurtu na Ogrze szaleją – powiedziała do mnie. – Nie wiemy, jak zachowa się twój, dlatego zajmij miejsce z tyłu. Miej oko na Keresethów.
Przed rozpoczęciem lądowania Sifa przyprowadziła Eijeha. Starannie związany usiadł w fotelu i patrzył w podłogę. Westchnęłam i przeszłam przez pokład. Ostatecznie usiadłam naprzeciwko niego i założyłam mu pasy na klatkę piersiową oraz kolana. Akos męczył się ze swoimi, ale nie pomogłam mu – wiedział, jak się to robi, po prostu potrzebował praktyki.
Patrzyłam, jak Teka i Sifa przygotowują się do podejścia, naciskają guziki i przekładają dźwignię. W przypadku Teki wyglądało to jak rutynowa operacja. Uspokajało. Nie chciałbym swobodnie spadać poprzez wrogą atmosferę z kapitanem, który wpadł w panikę.
– Zaczynamy! – zawołała w końcu Teka. Potem na całym statku zgasły światła, a silnik przestał szumieć. Ciemna atmosfera planety wypełniła okno nawigacyjne niczym fale deszczu na Pitsze. Przez kilka długich chwil nie widziałam zupełnie nic i niczego też nie czułam. Chciałam krzyczeć.
W końcu pochwyciła nas grawitacja Ogry. Okazało się to gorsze, znacznie gorsze niż brak czucia. Miałam wrażenie, że mój żołądek oddzielił się od ciała i pofrunął do góry, podczas gdy reszta mnie runęła w dół. Jednostka zadrżała, metalowe płyty zaczęły szarpać za śruby, schody prowadzące na pokład nawigacyjny niebezpiecznie zagrzechotały. Moje zęby zaczęły szczękać. Wciąż było zbyt ciemno, by cokolwiek zobaczyć, nawet cienie nurtu, które pojawiły się dookoła moich ramion.
Tuż obok mnie Akos wygłaszał pod nosem litanię przekleństw. W trzech językach. Ja z kolei nie mogłam mówić. Moje ciało zbyt mocno było wgniatane w kości.
Rozległ się huk jakiegoś uderzenia, a potem silniki znów zaczęły pracować. Zanim zapaliły się światła, pod nami rozświetliła się planeta. Wciąż była ciemna – ani słońce, ani wstęgi nurtu nie przebijały się przez jej atmosferę – ale upstrzona światłami, zasilana nimi. Panel kontrolny statku zapalił się i paskudne wrażenie spadania ustąpiło. Statek ruszył bowiem do przodu, zamiast sunąć w dół, dół i jeszcze raz w dół.
A potem pojawił się ostry, mocny i palący ból.