Читать книгу Spętani przeznaczeniem - Вероника Рот - Страница 11
1
SHITHI. CZASOWNIK. W JĘZYKU THUVHE: „MÓC/MIEĆ POWINNOŚĆ/MUSIEĆ”
ROZDZIAŁ 8 CISI
ОглавлениеCO JAKIŚ CZAS ZE ZDZIWIENIEM przypominam sobie, że większość ludzi nie zawiera przyjaźni w odwiedzanych miejscach. Ja – owszem. Siedziba Zgromadzenia nie jest pod tym względem wyjątkowa – również i tu ludzie chcą być wysłuchani, nawet jeśli to, co mają do powiedzenia, bywa nudne. Rany, to niemal zawsze jest nudne!
Czasami jednak zdobywam w ten sposób cenne informacje. Kobieta stojąca za mną rano w kolejce w stołówce – nakładająca na talerz kupkę syntetycznych jajek i polewająca je jakimś zielonym sosem – zdradza mi, że na drugim piętrze znajduje się szklarnia wypełniona roślinami z całego Układu Słonecznego, oddzielny pokój na każdą planetę. Pochłaniam miskę gotowanej kaszy i ruszam tam tak szybko, jak to możliwe. Od dawna nie widziałam żadnej rośliny.
W ten właśnie sposób zjawiam się na korytarzu przed pomieszczeniem dedykowanym Thuvhe. Krawędzie jego okien pokryte są szronem. By wejść, musiałabym włożyć kombinezon ochronny, dlatego pozostaję na zewnątrz, kucając obok kępki zazdrośnic rosnących przy drzwiach. Są żółte, w kształcie łezek, ale kiedy dotknie się ich w odpowiednim momencie, wypluwają chmurę jasnego pyłu. Sądząc po opuchniętych brzuszkach, te są już gotowe, by wybuchnąć.
– Widzisz, niezależnie od tego, jak bardzo się staramy, wciąż nie jesteśmy w stanie hodować tu szakwiatów – mówi ktoś za moimi plecami.
Mężczyzna jest stary – głębokie bruzdy okalają jego oczy oraz usta – i łysy, o błyszczącym czubku głowy. Nosi jasnoszare spodnie, podobnie jak wszyscy pracownicy Zgromadzenia, oraz cienki szary sweter. Również jego skóra wydaje się niemal szara, zupełnie jakby załapał się na zstępujący wiatr po złej stronie pola na Zold. Gdybym się zastanowiła, pewnie domyśliłabym się, skąd pochodzi – a to dzięki lawendowym oczom, jedynej niezwykłej cesze, jaką u niego zauważyłam.
– Naprawdę? – odpowiadam, prostując się. – A co się dzieje, kiedy próbujecie? Więdną?
– Nie, po prostu nie kwitną – wyjaśnia. – Zupełnie jakby wiedziały, gdzie są, i oszczędzały całe swoje piękno dla Thuvhe.
Uśmiecham się.
– To bardzo romantyczne.
– Zbyt romantyczne jak na takiego starca jak ja. – Jego oczy pobłyskują. – Wiem! Musisz być z Thuvhe, skoro z takim uczuciem przyglądasz się tym kwiatom.
– Rzeczywiście jestem – mówię. – Nazywam się Cisi Kereseth.
Podaję mu dłoń. Jego jest sucha niczym stara kość.
– Nie wolno mi podawać swojego imienia, gdyż zdradziłoby ono moje pochodzenie – informuje mnie. – Jestem jednak Przewodniczącym Zgromadzenia, panno Kereseth, i bardzo miło mi cię poznać.
Moja ręka drętwieje w jego. Przewodniczący Zgromadzenia? Nie przywykłam do myślenia o osobie noszącej ten tytuł jako o prawdziwym człowieku. Człowieku o skrzeczącym głosie i kpiarskim uśmiechu. Kiedy przedstawiciele wszystkich planet wybierają spośród grona kandydatów przewodniczącego, pozbawiają go imienia i pochodzenia, by w ten sposób wykluczyć stronniczość. Dzięki temu mówi się, że służą oni całemu Układowi Słonecznemu.
– Przepraszam, że nie rozpoznałam pana – mówię. Coś, co dostrzegam w tym człowieku, każe mi sądzić, że doceni subtelny przejaw mojego daru, podmuch ciepłej bryzy. Uśmiecha się do mnie, więc uznaję, że się nie pomyliłam. Nie wygląda na człowieka przyzwyczajonego do uśmiechów.
– Nie czuję się obrażony – odpowiada. – A ty jesteś córką wyroczni!
Kiwam głową.
– Zasiadającej wyroczni z Thuvhe, tak.
– A także siostrą wyroczni, o ile Eijeh Kereseth wciąż żyje – mówi. – Tak, zapamiętałem imiona wszystkich wyroczni, choć przyznaję, że musiałem skorzystać z kilku technik pamięciowych. To dość długi wierszyk mnemoniczny. Podzieliłbym się nim z tobą, gdyby nie zawierał kilku wulgaryzmów dodanych, by było bardziej interesująco.
Śmieję się.
– Przyleciałaś z Isae Benesit? – pyta. – Kapitan Morel mówił mi, że podczas tej wizyty przywiozła ze sobą dwoje przyjaciół.
– Tak. Byłam przyjaciółką jej siostry Ori – odpowiadam. – To znaczy Orieve.
Przewodniczący, nie otwierając ust, wydaje miękki, smutny jęk.
– Głęboko współczuję ci tej straty.
– Dziękuję – mówię. Teraz mogę już odepchnąć smutek na bok. To nie byłby przyjemny widok, ale nie pokazałabym go mu nawet wtedy, gdyby chciał wykorzystać mój dar w tym właśnie celu.
– Musisz być wściekła – zauważa. – Shotet odebrali ci ojca, braci, a teraz jeszcze przyjaciółkę!
Dziwne to słowa. Zbyt wiele zakładają.
– To nie Shotet mi ich odebrali – odpowiadam. – To Ryzek Noavek.
– To prawda. – Znów skupia się na oszronionym oknie. – Wciąż myślę o ludziach, którzy dają sobą rządzić takim tyranom jak Ryzek Noavek. Część winy za ich decyzje spada na nich.
Chciałabym się z nim nie zgodzić. Ludzi wspierających Noaveków, jasne, można obarczyć winą. Ale buntownicy, banici, wreszcie ci biedni, chorzy i zdesperowani ludzie, którzy mieszkali w sąsiedztwie budynku służącego nam za kryjówkę? Dla mnie są takimi samymi ofiarami Ryzeka jak ja. Po wizycie w tym kraju nie potrafię już traktować Shotet jako całości. Są zbyt zróżnicowani, by być jednością. To jakby powiedzieć, że córka hessańskiego farmera i delikatna lekarka z Shissy to jedno i to samo.
Chciałabym się nie zgodzić, ale nie mogę. Język mi zdrętwiał, gardło napuchło od mojego głupiego daru nurtu. Patrzę posłusznie na Przewodniczącego Zgromadzenia i czekam, aż znów się odezwie.
– Jeszcze dziś spotykam się z panną Benesit – mówi w końcu. – Mam nadzieję, że będziesz obecna. Czasami jest nieco drażliwa. Czuję, że twoja obecność ją ukoi.
– To właśnie w niej lubię – przyznaję. – Że jest „drażliwa”.
– Wierzę, że w przyjaźni ma to swój walor rozrywkowy. – Starzec uśmiecha się. – Ale w dyskusjach politycznych często jest przeszkodą na drodze do postępu.
Ulegam instynktowi i cofam się o krok.
– Podejrzewam, że to zależy od definicji „postępu” – mówię, starając się zachować lekki ton.
– Mam nadzieję, że do końca dnia zgodzimy się co do jego definicji – oświadcza. – Zostawię cię teraz z roślinami, panno Kereseth. Nie pomiń obszaru Tepesser – jest tam zbyt gorąco, by wejść do środka, ale gwarantuję ci, że takich okazów jeszcze nie widziałaś.
Kiwam głową, a on odchodzi.
Pamiętam już, gdzie wcześniej widziałam takie oczy – na zdjęciach przedstawiających elity intelektualne Kollande. Przyjmowali pewien lek, który miał utrzymywać ich na nogach dłużej, niż byli w stanie wytrzymać. Bez wrażenia zmęczenia. Jego długie przyjmowanie sprawiało, że tęczówki jasnookich ludzi często zabarwiały się na fioletowo. To, że pochodził z Kollande, niewiele mi o nim mówiło – nigdy tam nie byłam, choć wiedziałam, że to bogata planeta, niezbyt przejmująca się swoimi wyroczniami. Co innego oczy. Dzięki nim zrozumiałam, że cenił postęp wyżej niż swoje bezpieczeństwo czy zbytki. Że był skupiony i inteligentny. I prawdopodobnie sądził, że wie wszystko lepiej niż my.
Teraz rozumiem, co Isae miała na myśli, kiedy powiedziała, że teraz jest nas troje przeciwko całej galaktyce. Nie tylko z Shotet zadzieramy, lecz także ze Zgromadzeniem.
Ast, Isae i ja siedzimy po jednej stronie stołu z polerowanego szkła, po drugiej zaś Przewodniczący Zgromadzenia. Stół jest tak czysty, że jego szklanka z wodą i stojący obok dzbanek wyglądają, jakby unosiły się w powietrzu. Kiedy siadałam, uderzyłam w stół nogami, bo nie wiedziałam, gdzie się kończy. Jeśli miał mnie rozkojarzyć, to spełnił swoje zadanie.
– Przede wszystkim porozmawiajmy o tym, co wydarzyło się na Shotet – mówi Przewodniczący Zgromadzenia i nalewa sobie szklankę wody.
Znajdujemy się w zewnętrznym pierścieniu statku Zgromadzenia, który składa się z koncentrycznych okręgów. Wszystkie zewnętrzne ściany zrobione są ze szkła, które matowieje, gdy jednostka ustawia się pod słońce, bo mogłoby to uszkodzić wzrok. Ściany po mojej lewej są właśnie matowe, a temperatura w pomieszczeniu rośnie. Mój kołnierzyk powoli robi się mokry od potu. Ast wciąż skubie przód koszuli i odrywa ją od ciała, by się nie przyklejała.
– Jestem przekonana, że materiały dostarczone przez ekrany informacyjne są wystarczające – ucina dyskusję Isae.
Ma na sobie strój kanclerski: ciężką suknię z Thuvhe z długimi rękami oraz guzikami zapiętymi aż po szyję. Do tego ciasne buty, które wiązała, krzywiąc się. Włosy spięła z tyłu głowy i spryskała błyszczącym lakierem. Jeśli jest jej gorąco – a pewnie jest, bo to suknia uszyta z myślą o naszej planecie, a nie… tym czymś – to nie okazuje tego. Może właśnie dlatego przed wyjściem nałożyła na siebie tak grubą warstwę pudru.
– Rozumiem twoją powściągliwość w omawianiu tej kwestii – mówi Przewodniczący Zgromadzenia. – Być może zatem panna Kereseth streści nam sytuację? Ona też tam była, zgadza się?
Isae spogląda na mnie. Składam ręce na kolanie i uśmiecham się. Wciąż pamiętam, że ulubioną fakturą Przewodniczącego Zgromadzenia była ciepła bryza. Taka muszę być i ja – ciepła i zwyczajna jak warstwa potu, która nikomu nie przeszkadza, jak podmuch wiatru, który ledwo łaskocze.
– Oczywiście – odpowiadam. – Cyra Noavek wyzwała swojego brata Ryzeka na pojedynek, co zaakceptował. Zanim jednak którekolwiek z nich zdołało uderzyć swojego przeciwnika, pojawił się mój brat Eijeh… – dodaję i dławię się.
Nie jestem w stanie dokończyć zdania.
– Przepraszam – mówię. – Mój dar nurtu odmawia współpracy.
– Ona nie zawsze może powiedzieć to, co chce – tłumaczy mnie Isae. – A chodzi o to, że Eijeh przyłożył nóż do gardła mojej siostry. I zabił ją. Koniec.
– A Ryzek?
– Też zabity – wyjaśnia Isae i przez tyk mam wrażenie, że za chwilę powie mu, co zrobiła na statku. Jak weszła z nożem do magazynku, wyciągnęła z niego ostatnie wyznanie, a potem wbiła mu ostrze w ciało niczym jakąś kąśliwą uwagę. Po chwili jednak dodaje: – Przez jego własną siostrę, która następnie zaciągnęła jego ciało na pokład. Podejrzewam, że chciała ocalić je przed tłuszczą, wśród której wybuchł chaos.
– A ciało jest…
– Dryfuje w kosmosie, jak sądzę – mówi Isae. – To preferowana metoda pochówku Shotet, prawda?
– Nie jestem zaznajomiony z obyczajami Shotet – mówi Przewodniczący Zgromadzenia, opierając się o krzesło. – No dobrze, tego właśnie się spodziewałem. Z tego co wiem, reszta galaktyki zareagowała już na te wydarzenia… Cóż, od czasu nagrania przedstawiającego śmierć twojej siostry otrzymałem wiadomości od innych przewodniczących i przedstawicieli. Odebrali to zabójstwo jako działanie wojenne i chcą wiedzieć, w jaki sposób zamierzamy zareagować.
Isae śmieje się. To ten sam gorzki śmiech, którym uraczyła Ryzeka tuż przed rozcięciem go.
– My? – mówi. – Dwie pory temu poprosiłam Zgromadzenie o poparcie. Zamierzałam wypowiedzieć wojnę Shotet w reakcji na zabójstwo naszej upadającej wyroczni. Dowiedziałam się, że „spór cywilny” pomiędzy Shotet a Thuvhe, jak to określiłeś, jest kwestią wewnątrzplanetarną. Że muszę się tym zająć sama. A teraz zastanawiasz się, co my zamierzamy zrobić? Nie ma żadnego my, panie Przewodniczący.
Przewodniczący Zgromadzenia spogląda na mnie z uniesionymi brwiami. Jeśli spodziewał się, że – jakiego to sformułowania użył? – ach, ukoję ją… Cóż, będzie zawiedziony. Nie zawsze kontroluję mój dar, ale też nie zamierzam robić czegoś tylko dlatego, że on tak chce. Nie jestem pewna, jaką zaletę miałoby ukojenie Isae.
– Dwie pory temu Ryzek Noavek nie zabił siostry kanclerz – odpowiada Przewodniczący Zgromadzenia, gładko i bez emocji. – Shotet też wtedy nie wrzało. Sytuacja się zmieniła.
Matowe panele po lewej stronie sali zaczynają jaśnieć. Powoli zamieniają się ze ściany w okno.
– Czy wiesz, jak długo nas atakowali? – pyta Isae. – Jeszcze zanim się urodziłam. Ponad dwadzieścia pór temu.
– Jestem świadomy historii konfliktu pomiędzy Thuvhe a Shotet.
– Więc jaki był wasz proces myślowy? – docieka kanclerz. – Że jesteśmy tylko bandą twardogłowych hodowców lodokwiatów i nikogo nie obchodzi, czy nas atakują, dopóki produkt jest bezpieczny? – Śmieje się szorstko. – Miasto Hessę zdziesiątkowały działania partyzanckie, a ty nazywasz to sporem cywilnym. Moja twarz została rozorana, moi rodzice zginęli, a nikt nie kiwnął w tej sprawie palcem, nie licząc wysłania kondolencji. Kiedy jedna z moich wyroczni umiera, a kolejna zostaje porwana, to na mnie spoczywa obowiązek rozwiązania tej sprawy. Dlaczego więc tak podskakujecie z radości, chcąc nam pomóc? Czego się wszyscy boicie?
Jego oczy lekko drgają.
– Musisz zrozumieć, że do czasu, gdy Noavekowie doszli do władzy, Shotet było dla galaktyki drobnym zmartwieniem – mówi. – Kiedy zwróciłaś się do nas dwie pory temu, opisując ich jako nikczemnych wojowników, pomyśleliśmy o tych smutnych ludzkich wrakach, które co porę żebrały na progach kolejnych planet, by pozwolić im przeczesać śmieci.
– Ze swoich statków okradali szpitale i atakowali stacje paliwowe znacznie dłużej niż przez dwie pory. Czy do dziś uchodziło to uwadze rządów każdej pojedynczej planety?
– Niezupełnie – odpowiada Przewodniczący Zgromadzenia. – Jednak teraz otrzymaliśmy informację z wiarygodnego źródła, że Lazmet Noavek wciąż żyje i wkrótce wróci, by odzyskać władzę. Być może jesteś zbyt młoda, by to pamiętać, ale… Ryzek był wyjątkowo cywilizowany w porównaniu do swojego ojca. Odziedziczył po matce dyplomatyczne ciągoty, jeśli nawet nie jej talent w tej kwestii. To za rządów Lazmeta Shotet stali się tak przerażający. Za jego rządów – najwyraźniej również zza grobu – Ryzek ścigał wyrocznie. I oczywiście zabił twoją siostrę.
– A więc wszyscy się go boicie. Zaledwie jednego człowieka! – Ast krzywi się. – Co on może zrobić, strzelić ogniem z tyłka?
– Lazmet kontroluje ludzi. I to dosłownie, za pomocą daru nurtu – odpowiada Przedstawiciel Zgromadzenia. – Jego talentów w połączeniu z potęgą militarną Shotet nie wolno lekceważyć. Musimy traktować ich jak robactwo, śniedź niszczącą ziemię, powinno się ich wykorzystać pod uprawę lodokwiatów. Pod coś użytecznego i cennego.
Jego oczy błyszczą. Być może nie jestem wybitna, ale potrafię czytać między wierszami. Przewodniczący chce się pozbyć Shotet. Kiedyś był to nic nieznaczący lud, podróżujący przez galaktykę w swoim wielkim, przestarzałym statku, głodujący, chorujący i słaby. Nasz rozmówca chce, by znów tak było. Chce więcej lodokwiatów, więcej cennej ziemi Thuvhe. Więcej dla niego, a nic dla nich. A przede wszystkim pragnie wykorzystać w tym celu Isae.
Mama wspominała mi, że kiedyś z Shotet drwili wszyscy w galaktyce. „Brudni śmieciarze”, wołali na nich, „świńskie włosienie”. Oni przecież latali w kółko po Układzie Słonecznym, ścigając swoje własne ogony. Często nawet brzmieli, jakby nie potrafili mówić. Wiem to. Słyszałam ich, a nawet sama o tym wspominałam.
Ale Przewodniczący Zgromadzenia już nie żartuje sobie z Shotet.
– Powiedz mi zatem… – odzywa się Isae – …jakie sankcje dyplomatyczne Zgromadzenie przewidziało dla Pithy, której rząd nie tak dawno proponował podpisanie umowy handlowej z Shotet?
– Nie kpij sobie ze mnie, pani kanclerz – mówi Przewodniczący Zgromadzenia, nie jest jednak wściekły, raczej zmęczony. – Dobrze wiesz, że nie możemy wystąpić przeciwko Pitsze. Galaktyka nie może funkcjonować bez dostarczanych przez nich surowców.
Nigdy wcześniej nie myślałam o rządzie Pithy. W sumie to nigdy wcześniej nie myślałam o polityce, kropka. Nagle jednak, tuż po śmierci ojca, natknęłam się na siostry Benesit. Przewodniczący Zgromadzenia nie mylił się – trwałe surowce z Pithy używane są w niemal wszystkich nowoczesnych technologiach w galaktyce, wliczając w to statki. A i na Thuvhe, z uwagi na mroźne powietrze, korzystamy z izolowanego pithańskiego szkła okiennego. Nie możemy stracić jego źródła, a tym bardziej nie może sobie na to pozwolić reszta Zgromadzenia Dziewięciu Planet.
– Pitha wycofała chęć podpisania umowy z Shotet i to będzie musiało nam wystarczyć. A co do reszty planet-narodów, to wciąż uważają, że wysiłek wojenny powinien spaść na barki Thuvhe. Ich zdaniem to nadal jest sprawa wewnątrzplanetarna. Są jednak gotowi do rozmów o pomocy i wsparciu.
– Innymi słowy… – odzywa się Ast – …rzucicie jej pieniądze, ale to ona będzie musiała wystawić mur z mięsa armatniego, który odgrodzi was od Shotet.
– Najwyraźniej cenisz sobie obrazowy język. Prawda, panie… – Przewodniczący Zgromadzenia przechyla głowę. – Ma pan jakieś nazwisko?
– Nie potrzebuję zaszczytów – odpowiada mężczyzna. – Możesz mówić na mnie Ast lub w ogóle mnie pominąć.
– Ast – mówi Przewodniczący Zgromadzenia miękkim głosem, jak gdyby mówił do dziecka. – Pieniądze nie są jedyną formą wsparcia, jaką możemy zaoferować. A jeśli to wojna cię niepokoi, panno Benesit, nie powinnaś odrzucić naszej pomocy.
– Może nie chcę prowadzić wojny – stwierdza, opierając się na krześle Isae. – Może chcę być pośrednikiem w drodze ku pokojowi.
– Masz oczywiście do tego prawo – oświadcza Przewodniczący. – Wtedy jednak będę zmuszony przeprowadzić śledztwo, którego miałem nadzieję uniknąć.
– Śledztwo dotyczące czego?
– Zbadanie śladów cieplnych w amfiteatrze Voa w momencie domniemanej śmierci Ryzeka nie stanowi większego problemu. Ale osoba, która to zrobi, może odkryć, że Ryzek żył jeszcze, kiedy został wniesiony na pokład statku transportowego – wyjaśnia mężczyzna. – Co oznacza, że jeśli jego ciało rzeczywiście dryfuje w kosmosie, to ktoś musiał go zabić. I to nie była Cyra Noavek.
– Interesująca teoria – ocenia Isae.
– Nie widzę powodu, byś miała mnie okłamywać, sugerując, że na arenie to Cyra popełniła zbrodnię. Chyba że chroniąc siebie, panno Benesit – dodaje Przewodniczący. – Problem w tym, że gdyby prowadzono przeciwko tobie śledztwo w sprawie zaplanowanego zabójstwa samozwańczego suwerena, musiałabyś oddać władzę nad Thuvhe aż do chwili uniewinnienia.
– Żeby wyjaśnić sytuację… – wtrąca Ast, patrząc na niego spode łba. – Czy właśnie grozisz wciągnięciem Isae w biurokratyczne nonsensy, żeby wymusić na niej zrobienie tego, czego od niej oczekujesz?
Przewodniczący Stowarzyszenia jedynie się uśmiecha.
– Jeśli chcesz, bym przejrzał waszą deklarację wojny przed wysłaniem jej ludowi Shotet, z przyjemnością rzucę na nią okiem – mówi. – A teraz muszę się oddalić. Miłego dnia, panno Benesit, panno Kereseth… I tobie, Ast.
Jego głowa skłania się trzykrotnie, po razie dla każdego z nas. Po chwili już go nie ma. Spoglądam na Isae.
– Czy on naprawdę to zrobi? – pytam. – Oskarży cię o morderstwo?
– Nie wątpię. – Isae krzywi się. – Idziemy!