Читать книгу Spętani przeznaczeniem - Вероника Рот - Страница 4
1
SHITHI. CZASOWNIK. W JĘZYKU THUVHE: „MÓC/MIEĆ POWINNOŚĆ/MUSIEĆ”
ROZDZIAŁ 1 CYRA
ОглавлениеLAZMET NOAVEK, MÓJ OJCIEC I BYŁY TYRAN SHOTET, od ponad dziesięciu pór uchodził za zmarłego. Po pierwszej wyprawie urządziliśmy mu pogrzeb. Wysłaliśmy w przestrzeń jego starą zbroję, ponieważ ciała nie odnaleźliśmy.
A teraz mój brat Ryzek, więzień naszego statku transportowego, powiedział: „Lazmet wciąż żyje”.
Czasami matka nazywała ojca „Laz”. Nikt inny się nie odważył, tylko Ylira Noavek. „Laz”, mawiała. „Odpuść”. I słuchał jej, o ile nie żądała tego zbyt często. Szanował ją, choć przecież nikogo nie szanował, nawet swoich przyjaciół.
Bywał dla niej łagodniejszy, ale dla innych… cóż.
Mój brat zaczął życie jako człowiek łagodny, ale potem zmężniał i stał się osobą gotową torturować własną siostrę. Od Lazmeta nauczył się wyłupiać oczy. I konserwować je, by nie zgniły podczas przechowywania. Zanim zrozumiałam, co zawierają słoje w Sali Oręża, nieraz chodziłam je oglądać. Stały wysoko nad moją głową, mieniąc się bladym światłem. Zielone, brązowe i szare tęczówki pływały niczym rybki szukające pokarmu tuż przy powierzchni akwarium.
Mój ojciec sam nikomu nie wyciął znaku. Nigdy też nie wydał takiego rozkazu. Dzięki darowi nurtu przejmował ciała innych ludzi. Zmuszał ich, by sami to sobie robili.
Śmierć nie jest jedyną karą, jaką można wymierzyć ludziom. Można też zafundować im koszmary.
Akos Kereseth odnalazł mnie na pokładzie nawigacyjnym niewielkiego statku transportowego wiozącego nas z mojej rodzinnej planety, gdzie Shotet szykowali się do wojny z jego narodem zwanym Thuvhe. Siedziałam na fotelu kapitańskim, a raczej wierciłam się, próbując się uspokoić. Chciałam powiedzieć Akosowi, że według mojego brata mój ojciec – o ile Lazmet był moim ojcem, a Ryzek moim bratem – wciąż żył. Ryzek był przekonany, że nie łączy nas krew i w rzeczywistości nie należę do rodziny Noaveków. Dlatego właśnie, powiedział, nie mogłam otworzyć zamku genetycznego jego prywatnego apartamentu i nie zdołałam zabić go, kiedy po raz pierwszy próbowałam to zrobić.
Nie wiedziałam jednak, od czego zacząć rozmowę z Akosem. Od śmierci ojca? Od ciała, którego nigdy nie znaleźliśmy? Od niepokojącego wrażenia, że Ryzek fizycznie nie jest do mnie podobny na tyle, byśmy z całą pewnością byli rodzeństwem?
Akos również nie chciał mówić. Na podłodze, pomiędzy fotelem kapitańskim a ścianą, rozłożył koc znaleziony gdzieś na statku. Wyciągnęliśmy się na nim tuż obok siebie i patrzyliśmy w przestrzeń. Cienie nurtu – moja wiecznie żywa, bolesna dolegliwość – owinęła moje ramiona czarnymi nićmi, przesyłając głęboki ból aż do koniuszków palców.
Nie bałam się pustki. Czułam się nic nieznacząca. Niewarta spojrzenia, choćby przez sekundę. Było w tym coś kojącego, ponieważ zbyt często niepokoiłam się, że potrafię krzywdzić ludzi. Gdybym rzeczywiście była nieważna i skutecznie unikała świata, nikogo bym nie skrzywdziła. Chciałam tylko tego, co znajdowało się na wyciągnięcie ręki.
Palec wskazujący Akosa zahaczył o mój najmniejszy. Cienie zniknęły, jego dar nurtu pochłonął mój.
To, co znajdowało się na wyciągnięcie ręki, całkowicie mi wystarczyło.
– Czy… powiesz coś w thuvhe? – poprosił.
Odwróciłam głowę w jego stronę. Wciąż patrzył w okno i niewyraźnie się uśmiechał. Piegi nakrapiały jego nos, a także jedną z powiek, tuż obok rzęs. Lekko uniosłam koc i zawahałam się. Chciałam go dotknąć, a jednocześnie zatrzymać to pragnienie na chwilę. Potem przesunęłam koniuszkiem palca wzdłuż jego brwi i poprzez twarz.
– Nie jestem ptaszkiem domowym – powiedziałam. – Nie ćwierkam na rozkaz.
– To prośba, a nie żądanie. Raczej skromna – stwierdził. – Może po prostu wypowiedz moje imię i nazwisko?
Zaśmiałam się.
– Niemal całe jest w języku shotet, zapomniałeś?
– Racja. – Sięgnął ustami po moją dłoń. Kłapnął zębami, czym mnie rozbawił. – Co sprawiało ci najwięcej trudności, kiedy zaczęłaś się uczyć?
– Nazwy waszych miast. Co za koszmar! – jęknęłam. Puścił moją dłoń i chwycił drugą, dotykając opuszkami mój kciuk oraz najmniejszy palec. Całował wnętrze mojej dłoni. Dotykał ustami skóry zrogowaciałej od trzymania ostrzy nurtu. Dziwne, że taki prosty gest w zetknięciu z tak twardą częścią mojego ciała nasycał mnie niemal całkowicie. Tchnął nowe życie w każdy mój nerw.
Westchnęłam pogodzona.
– No dobrze, wymienię je. Hessa, Shissa, Osoc – powiedziałam. – Pewien kanclerz nazywał Hessę sercem Thuvhe. Nazywał się Kereseth.
– Jedyny kanclerz Kereseth w historii Thuvhe – stwierdził Akos, przykładając moją dłoń do swojego policzka. Podniosłam się na łokciu i pochyliłam nad nim. Moje włosy, tylko z jednej strony długie, bo z drugiej nosiłam srebrną dermę, osłoniły nasze twarze. – Tyle o nim wiem.
– Przez wiele lat na Thuvhe tylko dwie rodziny dysponowały swoimi losami – wyjaśniłam. – I nie licząc tego jednego wyjątku, los zawsze wybierał kogoś z rodziny Benesit. Czy nie wydaje ci się to dziwne?
– Może nie nadajemy się do rządzenia.
– Może los was ceni – odpowiedziałam. – Może władza to przekleństwo.
– Los nigdy mnie nie cenił – stwierdził łagodnie. Tak łagodnie, że prawie nie zrozumiałam, co chciał mi przekazać. Jego los – trzecie dziecko z rodziny Keresethów umrze, służąc rodzinie Noaveków – kazał mu zdradzić jego dom i rodzinę, służyć nam i dla nas umrzeć. Czy mógł dostrzegać w tym coś więcej niż niedolę?
Pokręciłam głową.
– Przepraszam. Nie sądziłam…
– Cyra – szepnął i zamilkł, marszcząc brwi. – Czy właśnie mnie przeprosiłaś?
– Znam pewne słowa – odparłam z grymasem niezadowolenia na twarzy. – Nie jestem pozbawiona manier.
Zaśmiał się.
– Wiem, jak brzmią „odpady” po essanderyjsku. Co nie znaczy, że wypowiadam je we właściwym momencie.
– No dobrze, cofam przeprosiny! – Pstryknęłam go w nos, i to mocno. Odsunął się, wciąż chichocząc.
– Jak brzmią „odpady” po essanderyjsku?
Powiedział. Słowo to brzmiało jak odbite w lustrze, wypowiedziane normalnie i od tyłu jednocześnie.
– Odkryłem twoją słabość – dodał. – Mogę dręczyć się wiedzą, której nie posiadasz. Strasznie się wtedy dekoncentrujesz.
Zastanowiłam się.
– Niech będzie, możesz znać jedną z moich słabości… biorąc pod uwagę to, że sam masz ich wiele.
Uniósł pytająco brwi, więc zaatakowałam go palcami, dźgając w lewy bok tuż pod łokciem, w prawy nad biodrem, wreszcie w ścięgno za prawą nogą. Poznałam jego czułe miejsca, kiedy razem trenowaliśmy – nie chronił ich zbyt dobrze lub wzdrygał się, kiedy w nie obrywał. Teraz jednak drażniłam się z nim w łagodniejszy sposób, wywołując śmiech zamiast bólu.
Złapał mnie za biodra i wciągnął na siebie. Kilka jego palców znalazło się pod paskiem moich spodni. Tego rodzaju zmagania nie przeszkadzały mi. Podparłam się na kocu po obu stronach jego głowy i powoli opuściłam, by go pocałować.
Całowaliśmy się zaledwie kilka razy. Nikogo innego nie całowałam, więc wciąż było to dla mnie nowością. Tym razem odkryłam krawędź jego zębów i czubek języka; poczułam jego kolano pomiędzy moimi nogami oraz ciężar jego dłoni na karku. Przyciągała mnie bliżej, głębiej, szybciej. Nie oddychałam, nie chciałam marnować czasu, więc po chwili zaczęłam dyszeć tuż przy jego szyi, czym go rozbawiłam.
– To dobry znak – powiedział.
– Nie bądź zbyt pewny siebie, Kereseth!
Nie zdołałam się nie uśmiechnąć. Lazmet i wszystkie pytania dotyczące mojego pochodzenia nagle straciły na ważności. Czułam się bezpieczna. Dryfowałam w statku pośrodku nicości razem z Akosem Keresethem.
A potem rozległ się krzyk. Gdzieś z głębi statku. Brzmiał jak jego siostra, Cisi.