Читать книгу Spętani przeznaczeniem - Вероника Рот - Страница 14
1
SHITHI. CZASOWNIK. W JĘZYKU THUVHE: „MÓC/MIEĆ POWINNOŚĆ/MUSIEĆ”
ROZDZIAŁ 11 CYRA
ОглавлениеKIEDY OSTATNI RAZ ZNALAZŁAM SIĘ POŚRODKU TŁUMU, musiałam udawać, że zabijam własnego brata. Wokół wszyscy pragnęli mojej krwi.
Wcześniej rozciął mnie przy akompaniamencie setek wiwatów. Dotknęłam dłonią dermy przykrywającej moją twarz, od szyi przez szczękę aż do czaszki.
Nie, nie miałam dobrych wspomnień związanych z tłumami i nie zamierzałam zdobywać ich na tej planecie. Przecież czekali tu na mnie jedynie Ogranie i banici Shotet.
Zeszliśmy po ciemnych schodach na dół, wyczuwając stopnie podeszwami butów i opuszkami palców. Skręciliśmy za róg i oto, gdzie się znaleźliśmy: ciemna poczekalnia o skrzypiącej, drewnianej podłodze, blask miejscowej odzieży, w większości przypadków należącej do Shotet, co podpowiadał mi język, którym się porozumiewali.
Ubrania Ogranów – które nosili tu również Shotet – nie miały żadnego charakterystycznego stylu. Niektóre z nich były ciasne, inne luźne i powłóczyste, jedne ozdobne, drugie proste. Wszystkie łączył wszechobecny tu blask widoczny w bransoletach i łańcuszkach u nóg, naszyjnikach, sznurówkach, pasach i guzikach. Jeden człowiek miał nawet skrawki czerwonego światła – bladego, ale zawsze światła – wszyte w plecy kurtki. Oświetlani przez odzież ludzie wyglądali niepokojąco, zwłaszcza że trudno było rozpoznać ich twarze. Ci o jasnej skórze, jak Akos, niemalże sami się jarzyli – co wcale nie było dobre na tak wrogiej planecie jak ta.
W pomieszczeniu znajdowały się ławki i wysokie stoły, przy których można było stać. Niektórzy trzymali szklanki z przejrzystą substancją, która rozpraszała światło. Obserwowałem, jak grupa ludzi podaje sobie butelkę, ich ręce tworzyły jakby falę. Dzieci zasiadły w kółku tuż przy moich stopach, grając w łapki z podziałem na rundy. Dwóch chłopców, kilka pór młodszych ode mnie, walczyło ze sobą na niby w pobliżu jednego z potężnych drewnianych filarów. To była przestrzeń do zebrań i, jak wyczułam, niewiele więcej; to nie tu Shotet mieszkali, pracowali czy jedli. Tu najwyraźniej jedynie przeczekiwali burze. Ogranka niewiele jednak wyjaśniła, czym te burze naprawdę były. Nic dziwnego. Wszyscy jej rodacy wyglądali, jakby specjalizowali się w niejasnościach i ważkich spojrzeniach.
Teka szybko wtopiła się w tłum, rzucając się w ramiona pierwszego znanego jej banity. Wtedy właśnie ludzie zaczęli nas zauważać – z tą bladą skórą i jeszcze jaśniejszymi włosami nie potrzebowała prezentacji. Akos był o głowę wyższy od większości zebranych i w naturalny sposób przyciągał wzrok.
No i byłam jeszcze ja – błyszcząca derma i cienie nurtu krążące po całym ciele.
Próbowałam się nie denerwować, kiedy kilka osób ucichło na mój widok, a inni pomrukiwali lub wskazywali mnie palcami – kto uczył ich manier?
Przypomniałam sobie, że przywykłam do tego typu reakcji. Byłam Cyrą Noavek. Strażnicy w posiadłości instynktownie cofali się na mój widok, kobiety, widząc mnie w pobliżu, chwytały swoje dzieci. Wyprostowałam się i pokręciłam głową, kiedy Akos wyciągnął do mnie rękę, chcąc złagodzić mój ból. Nie, lepiej niech widzą mnie taką, jaką jestem naprawdę. Lepiej mieć to za sobą.
Udawałam, że nie oddycham z trudem.
– Hej! – Teka chwyciła rękaw mojego nietypowych rozmiarów kombinezonu mechanika i pociągnęła mnie za sobą. – Chodź, powinniśmy przedstawić się przywódcom.
– Jeszcze ich nie znasz? – zapytałam. Akos spojrzał za siebie. Jak sądzę, szukał swojej matki i brata, choć od przylotu starał się ich unikać.
Próbowałam wyobrazić sobie, jak bym się czuła, gdyby matka pojawiła się w moim życiu zaraz po tym, jak pogodziłam się z jej brakiem. W moich myślach widziałam szczęśliwe spotkanie, odnowienie starej nici czułości i zrozumienia. Z pewnością dla Akosa nie było to takie łatwe z uwagi na długą historię zdrad i podchodów, jaka łączyła go z Sifą. Choć pewnie i bez tego pojawiłyby się problemy. Prawdopodobnie unikałabym Yliry, tak jak on unikał swojej matki.
A może chodziło o jej zwyczaj mówienia zagadkami, co było wyczerpujące.
Kiedy Akos zebrał swoją rodzinę, podążyliśmy za Teką w głąb pomieszczenia. Próbowałam nie maszerować, choć robiłam to instynktownie – starałam się ich celowo zastraszyć, aby nie widzieć, że zaczynają się mnie bać.
– Znajdujemy się w pobliżu wioski Galo – powiedziała Teka. – Teraz mieszkają tu głównie banici Shotet, choć jest tu również trochę Ogranów. Głównie kupców. Moja matka twierdziła, że całkiem nieźle się integrują… Och!
Teka rzuciła się na szyję jasnowłosego mężczyzny z kubkiem w ręku, po czym uścisnęła dłoń kobiety z ogoloną głową, która żartobliwie poklepała ją po łatce na oku.
– To drugie oszczędzam na specjalne okazje – odpowiedziała Teka. – Wiesz może, gdzie znajdę Ettreka? Chciałam przedstawić go… ach!
W tym momencie podszedł do niej mężczyzna. Wysoki, choć nie tak jak Akos. Miał długie, ciemne włosy związane w koczek na czubku głowy. W tym świetle nie potrafiłam stwierdzić, czy był w moim wieku, czy też z dziesięć pór starszy. Jego dudniący głos niewiele pomógł.
– Ach, tutaj jest – powiedział. – Bicz Ryzeka, który stał się Katem Ryzeka.
Objął mnie ramieniem i obrócił, jak gdyby chciał pokazać mnie ludziom trzymającym szklanki cokolwiek-to-było. Błyskawicznie odsunęłam się od niego, tak że mógł nawet nie poczuć mojego daru nurtu.
Kiedy przełknęłam ślinę, ból przebiegł mi przez policzek i pomknął w dół gardła.
– Nazwij mnie tak raz jeszcze, a…
– No co? Skrzywdzisz mnie? – Uśmiechnął się kpiąco. – Ciekawie byłoby to zobaczyć. Przekonalibyśmy się, czy rzeczywiście jesteś tak dobrą wojowniczką, jak o tobie mówią.
– Niezależnie od tego, czy jestem dobrą wojowniczką, czy nie, z całą pewnością nie jestem Katem Ryzeka – ucięłam.
– Co za skromność! – powiedziała starsza kobieta stojąca naprzeciwko mnie, wlewając sobie odrobinę napoju do ust. – Widzieliśmy w wiadomościach, co zrobiłaś, panno Noavek. Naprawdę nie ma się czego wstydzić.
– Nie jestem wstydliwa ani tym bardziej skromna – wyjaśniłam, czując, jak usta układają mi się w najkwaśniejszy uśmiech. Głowa dosłownie nawalała mnie. – Po prostu nie wierzę we wszystko, co widzę. Powinniście mieć tę lekcję przerobioną, banici.
Niemal zaśmiałam się, widząc, jak jednocześnie unoszą brwi. Akos dotknął mojego ramienia, części okrytej tkaniną, po czym nachylił się do mojego ucha.
– Zwolnij z szukaniem sobie wrogów – szepnął. – Później będzie na to czas.
Zdusiłam drwinę. Miał, niestety, rację.
Najpierw zobaczyłam w ciemnościach szeroki uśmiech. Potem na Akosa wpadł Jorek. Akos wyglądał na zbyt zaskoczonego, by odwzajemnić uścisk – właściwie to zauważyłam, że z zasady nie okazywał uczuć – ale zanim odsunął się, zdołał poklepać go uprzejmie po ramieniu.
– Sporo zajęło wam dotarcie tutaj – powiedział Jorek. – Zaczynałem się bać, że ta cała kanclerz was porwała.
– Nie – rzekł Akos. – Właściwie to porzuciliśmy ją w kapsule ratunkowej.
– Naprawdę? – Uniósł brew. – Trochę szkoda. Polubiłem ją.
– Polubiłeś ją? – powtórzyłam.
– Panna Noavek – powiedział i kiwnął głową w moją stronę, po czym odwrócił się do Akosa. – Tak, była trochę przerażająca, a ja najwyraźniej szukam tej cechy u przyjaciół.
Zaczerwieniłam się, kiedy znów oderwał od niego wzrok i oczami wskazał mnie. A więc Jorek uważał mnie za przyjaciela?
– Jak twoja mama? – zapytał Akos. – Jest tutaj?
Po naszej małej misji Jorek został z tyłu. Chciał się upewnić, czy jego matka wydostała się z chaosu na Voa.
– Cała i zdrowa, choć tutaj akurat jej nie ma – odpowiedział. – Stwierdziła, że jeśli kiedykolwiek bezpiecznie wyląduje na Ogrze, to z pewnością nie będzie chciała odlecieć. Została tam i pilnuje naszych spraw. Wprowadziła się do mojego brata i jego dzieci.
– To dobrze – stwierdził Akos. Podrapał się w kark, zahaczając końcówkami palców o cieniutki naszyjnik. Ten, na którym wisiał pierścień podarowany mu przez Arę Kuzar. Nie nosił go z sentymentu, jak zapewne Ara i Jorek liczyli. Traktował go jako brzemię. Przypomnienie.
Teka na chwilę zniknęła, ale wróciła z tęgą kobietą. Nieznajoma nie była ani wysoka, ani niska, włosy miała splecione w ciasny warkocz. Uśmiech, którym mnie obdarzyła, był raczej ciepły. Podobnie jak pozostali na Akosa nawet nie spojrzała, całą swoją uwagę skupiając na mnie.
– Panna Noavek – powiedziała, podając mi swoją dłoń. – Jestem Aza. Piastuję stanowisko w naszej radzie.
Spojrzałam na Akosa, zadając pytanie bez słów. Położył dłoń na mojej gołej skórze, w miejscu, w którym szyja łączyła się z ramionami, gasząc w ten sposób szalejące cienie nurtu. Wiedziałam, że nie zdołam teraz kontrolować mojego daru, czego nauczyłam się w kryjówce buntowników na Voa. Nie w wzmacniającej nurt atmosferze Ogry, z tak niewielką ilością snu na koncie. Całą moją energię pochłaniało powstrzymywanie daru, by nie eksplodował jak podczas lądowania.
Chwyciłam dłoń kobiety i uścisnęłam ją. Akos nie przykuł jej uwagi, lecz jego zdolność kontrolowania mojego daru owszem. W rzeczywistości wszyscy dookoła spojrzeli na niego, a dokładniej na dłoń, którą dotykał mojej skóry.
– Mów mi Cyra, proszę – powiedziałam Azie.
Jej spojrzenie było bystre i ciekawskie. Kiedy opuściłam dłoń, Akos odsunął swoją i natychmiast moje cienie nurtu powróciły. Jego policzki zarumieniły się, czerwień sięgała aż na kark.
– A ty kim jesteś? – zapytała go Aza.
– Akos Kereseth – powiedział nieco zbyt cicho. Nie przywykłam do takiej jego potulności, lecz wreszcie przestali otaczać nas ludzie, którzy porwali go lub zabili mu ojca bądź w inny sposób go dręczyli… cóż. Być może taki właśnie był w normalnych okolicznościach.
– Kereseth – powtórzyła Aza. – To zabawne. Przez cały okres istnienia tej kolonii banitów nigdy nie odwiedziła nas osoba wybrana przez los. A teraz mamy takie dwie.
– A właściwie to cztery – poprawiłam ją. – Starszy brat Akosa, Eijeh, znajduje się… gdzieś w pobliżu. I do tego ich matka, Sifa. Oboje są wyroczniami.
Rozejrzałam się za nimi. Sifa wyłoniła się z cienia za moimi plecami, zupełnie jakbym ją przywołała. Eijeh stał kilka kroków za nią.
– Wyrocznie. Dwie wyrocznie – powiedziała Aza. Najwidoczniej wreszcie była zaskoczona.
– Aza – odpowiedziała Sifa i kiwnęła głową.
Celowo uśmiechała się w sposób nieodgadniony. Niemalże przewróciłam oczami.
– Dziękuję za schronienie – dodała. – Wszystkim wam. Sporo przeszliśmy, by tutaj dotrzeć.
– Oczywiście – stwierdziła sztywno Aza. – Burze wkrótce przejdą i będziemy mogli znaleźć wam miejsce nadające się do odpoczynku. – Podeszła bliżej. – Muszę jednak o coś zapytać, Wyrocznio. Czy mamy się czego obawiać?
Sifa uśmiechnęła się.
– Dlaczego pytasz?
– Goszczenie dwóch wyroczni jednocześnie wydaje się… – Aza się skrzywiła – niezbyt pomyślnym omenem na przyszłość.
– Odpowiedź na twoje pytanie brzmi tak. Nastał czas niepokoju – powiedziała miękkim tonem Sifa. – Jednak to nie ma nic wspólnego z moją obecnością tutaj.
Przechyliła głowę, a wówczas jedna z ograńskich kobiet – o jasnej skórze usianej piegami, nosząca bransolety jarzące się bielą – wysunęła się do przodu. Dzięki bransoletom zobaczyłam jej twarz. Wykonała gest w moją stronę, szepcząc coś do ucha Ettreka.
– Panno Noavek – powiedziała po chwili, kiedy skończyła szeptać. Spojrzenie jej oczu, tak ciemnych jak moje, podążały za cieniami nurtu, które umościły się teraz na mojej szyi niczym dusząca mnie dłoń. Podobnie zresztą się czułam. – Nazywam się Yssa i właśnie dostałam wiadomość z jednej z naszych wież komunikacyjnych. To wiadomość dla ciebie. Z Siedziby Zgromadzenia.
– Dla mnie? – Uniosłam brwi. – Z pewnością się mylisz…
– Nagranie zostało wyemitowane w wiadomościach Zgromadzenia kilka godzin temu. Tyle jednak trwa dotarcie sygnału na Ogrę. Niestety, wiadomość ma ograniczenie czasowe – dodała. – Pochodzi od Isae Benesit. Jeśli chcesz na nie odpowiedzieć, musisz bezzwłocznie podjąć działania.
– Co? – zdenerwowałam się. Czułam wyraźny szum w piersiach, zupełnie jakby szmer nurtu przybrał na sile, stawał się bardziej instynktowny. – Muszę natychmiast odpowiedzieć?
– Tak – odparła Yssa. – W przeciwnym razie nie dotrze na czas. Opóźnienie w przekazywaniu wiadomości jest godne ubolewania, ale nie możemy tego zmienić. Nagramy twoją odpowiedź tutaj i wyślemy materiał na satelitę. Najbliższy opuści naszą atmosferę już za kilka minut. Na kolejny będziemy musieli czekać godzinę. Chodź ze mną, proszę.
Sięgnęłam po dłoń Akosa. Podał mi ją i mocno ścisnął. Ruszyliśmy za Yssą przez tłum.
Yssa zamierzała wyświetlić wiadomość na ekranie umieszonym na dalszej ścianie, tak szerokim jak moje rozciągnięte ramiona. Najpierw jednak kazała mi stanąć w odpowiednim miejscu na podłodze i przegoniła wszystkich, którzy kręcili się wokół – wliczając w to Akosa. Potem włączyła światła, które nadały mojej twarzy żółty odcień. Pewnie na potrzeby kamery, mającej nagrać moją wiadomość.
W kwestiach dyplomacji zostałam poinstruowana przez matkę, tyle że w dzieciństwie. Po jej śmierci ani mój ojciec, ani brat nie przejmowali się tą częścią mojej edukacji. Przyjęli – nie bez powodów – że nigdy nie będę potrzebowała takiej wiedzy. Dla nich byłam tylko uzbrojoną dziewczyną. Próbowałam przypomnieć sobie, co mama mówiła: Stój prosto. Mów w sposób jasny. Nie bój się zastanowić nad odpowiedzią – milczenie wydaje się dłuższe tobie niż twoim słuchaczom. Tylko tyle zapamiętałam, jednak musiało to wystarczyć.
Na ekranie pojawiła się większa niż kiedykolwiek Isae Benesit. Miała nieosłoniętą twarz – nie potrzebowała już jej skrywać, gdyż jej siostra nie żyła i nie można było ich pomylić. Blizny wybijały się na jej skórze. Rzucały się w oczy, lecz nie narzucały się. Choć resztę jej twarzy pokrywał makijaż, ich nawet nie dotknięto. Zapewne na jej wyraźną prośbę.
Czarne oczy kanclerz błyszczały. Ubrana była w suknię z wysokim kołnierzem wykonaną z grubego, czarnego materiału, który wyglądał, jakby był płynny – tak się mogę domyślać, bo widziałam ją jedynie od pasa w górę. Umieszczony z boku guzik błyszczał złotem. Na jej czole widniała też złota przepaska, swojego rodzaju korona, choć najmniej ozdobna spośród tych, jakie w swoim życiu widziałam. To nie była kanclerz chcąca kojarzyć się z przepychem i bogactwem Othyr. To kanclerz reprezentująca Osoc, Shissę i, co najważniejsze, Hessę. Samo serce Thuvhe.
Sprawiała wrażenie osoby, która sporo wycierpiała, by nie wyglądać delikatnie i pięknie. Mimo to była olśniewająca. Oczy starannie pociągnięto jej czarną kreską, skórę zaś pozostawiono w naturalnym odcieniu oliwki, nie ozdabiając jej w żaden sposób, jedynie traktując pudrem, by nie błyszczała.
Tymczasem ja od tygodnia nie kąpałam się i miałam na sobie zbyt duży kombinezon.
Cudownie!
– Jestem Isae Benesit, wybrana przez los kanclerz Thuvhe. Przemawiam w imieniu planety-narodu Thuvhe – zaczęła. Dookoła mnie zrobiło się cicho. Ścisnęłam ręce w pięści. Ból przebiegł przez moje ciało, rodząc się w stopach i sięgając przez nogi aż do podbrzusza.
Mrugnięciem odgoniłam łzy i zmusiłam się do pełnego skupienia. Stałam tak nieruchomo, jak tylko potrafiłam.
– Ta wiadomość jest adresowana do spadkobierczyni tak zwanego tronu Shotet – kontynuowała. – Ponieważ Ryzek Noavek został uznany za martwego, zgodnie z prawami dziedziczenia krwi obowiązującymi wśród Shotet wiadomość powinna zostać przekazana Cyrze Noavek przed świtem, czyli przed szóstą trzynaście rano w dniu dzisiejszym.
Kilka ostatnich pór przyniosło ze sobą liczne akty agresji ze strony Shotet. Podczas jednej z inwazji nasza upadająca wyrocznia została zamordowana, a wschodząca wyrocznia uprowadzona. Zaledwie parę dni temu moją siostrę, Orieve Benesit, porwano, a następnie zamordowano na forum publicznym.
Ćwiczyła to wystąpienie. Musiała ćwiczyć, ponieważ nie zastanawiała się nad słowami. Z drugiej strony jej oczy błyszczały nienawiścią. Choć może to tylko moja wyobraźnia?
– Eskalacja aktów agresji nie pozwala na ich dalsze ignorowanie. Musi spotkać się z odpowiedzią. – Chrząknęła. Ot, cichy moment człowieczeństwa. – Teraz odczytam warunki kapitulacji Shotet na Thuvhe.
Punkt pierwszy: Shotet rozwiążą swoją armię zaciężną i oddadzą posiadaną broń władzom Thuvhe.
Punkt drugi: Shotet oddadzą również swój statek Zgromadzeniu Dziewięciu Planet i zrezygnują z wypraw na rzecz osiedlenia się w obszarze oraz dookoła obszaru znanego jako Voa, położonego na północ od mórz południowych.
Punkt trzeci: Shotet zezwolą siłom Thuvhe oraz Zgromadzenia na okupowanie terytorium Shotet aż do czasu, kiedy powróci tam porządek oraz nastąpi harmonijna współpraca z władzami Zgromadzenia i Thuvhe.
Punkt czwarty: Shotet zaniechają określania siebie narodem niezależnym i przyjmą do wiadomości, iż stanowią część narodu Thuvhe.
Punkt piąty: Shotet wypłacą reparacje wszystkim organizacjom użyteczności publicznej oraz rodzinom dotkniętym ich agresją w ciągu ostatnich stu pór na planecie Thuvhe i poza nią, w sumie ustalonej w późniejszym okresie przez komitet Zgromadzenia oraz przedstawicieli władz Thuvhe.
Punkt szósty: Wszyscy Shotet uważający się za rządów Noaveków za „banitów” powrócą na Thuvhe i osiedlą się w miejscu innym niż Voa, gdzie zostaną ułaskawieni i zyskają pełne prawa obywatelskie Thuvhe.
Miałam wrażenie, że całe moje ciało zaciska się w pięść, palec po palcu, wyżymając krew z każdego knykcia. Niemalże nie czułam bólu wywoływanego przez mój dar, choć cienie szalały po mojej skórze aż do najgłębszej, najmocniejszej czerni.
– Odpowiesz na tę wiadomość, akceptując przedstawione warunki, lub wydam decyzję o rozpoczęciu wojny, a wtedy krew twojego ludu splami twoje ręce – kontynuowała Isae. – Odpowiedzi oczekujemy do najbliższego świtu przypadającego w tym dniu na szóstą trzynaście rano, w przeciwnym razie uznamy cię za zmarłą i przystąpimy do rozmów z kolejnym członkiem twojej dynastii. Przekaz zakończony.
Twarz Isae zniknęła z ekranu. Wokół panowała cisza. Zamknęłam oczy i walczyłam, by odzyskać kontrolę nad ciałem. Nie teraz, powiedziałam mu, choć szalało z bólu. Teraz nie możesz zajmować mi myśli.
Znów próbowałam przypomnieć sobie lekcje mamy, lecz zamiast tego zaczęłam o niej myśleć. O tym, jak odchylała głowę, jak chłodno się uśmiechała, kiedy chciała, by ktoś zwiądł od środka. O tym, jak używała swojego cichego, lecz bogatego głosu do zdobycia tego, czego właśnie potrzebowała. Mogłabym spróbować ją imitować, lecz nie zdałoby to egzaminu. Wiedziałam już przecież, że nie jestem Ylirą Noavek.
Jedyną osobą, w którą potrafiłam się wcielić, był Bicz Ryzeka. Ze wszystkich sił próbowałam nim nie być. Nie znów. Nigdy więcej.
– Jesteś gotowa udzielić odpowiedzi, panno Noavek? Zostało nam jedynie parę chwil – powiedziała Yssa.
Nie byłam gotowa udzielić odpowiedzi, nie byłam gotowa zachowywać się jak przewodniczący podzielonego kraju, który zawsze okazywał mi jedynie pogardę. Czułam krytyczne spojrzenia otaczających mnie ludzi, którzy porzucili domy na skutek okrucieństw mojego ojca oraz brata. Byłam świadoma, jak wielką hańbą jest dla nich fakt, że potraktowano mnie jak ich przywódcę. Należałam przecież do rodziny, która ich torturowała i wyganiała.
Ktoś jednak powinien ich reprezentować i teraz obowiązek ten spadł na mnie. Musiałam dać z siebie wszystko.
Wyprostowałam się. Chrząknęłam. I kiwnęłam głową.
Yssa odkiwnęła mi. Skupiłam się na obrazie przed sobą, nagrywającym mój wizerunek i głos, by przesłać go Isae.
– Tu Cyra Noavek, działająca jako przedstawiciel władz prawowitego narodu Shotet – oświadczyłam. Choć głos mi drżał, dobrałam właściwe słowa. Żółte światło okalało mi twarz. Patrzyłam wprost przed siebie. Nie wzdrygnę się przez te cholerne cienie nurtu. Nie wzdrygnę się…
Wzdrygnęłam się. To bez znaczenia, powiedziałam sobie. Bolało mnie. Miałam prawo się trząść.
– Shotet odrzuca twoją propozycję kapitulacji, jako że życie w tych warunkach byłoby gorsze od krwi, o której wspominałaś – kontynuowałam. – Ryzek Noavek nie żyje, a przestępstwa, których dopuścił się względem Thuvhe, pośrednio czy bezpośrednio, nie są reprezentatywne dla jego ludu.
W tym momencie skończyły mi się oficjalne słowa.
– Myślę, że dobrze o tym wiesz – powiedziałam. – Towarzyszyłaś nam i spotkałaś się twarzą w twarz z naszym ruchem oporu.
Zamilkłam. Zastanowiłam się, co chcę powiedzieć.
– Naród Shotet z szacunkiem prosi o powstrzymanie się od działań wojennych do czasu, gdy będziemy mogli spotkać się i przedyskutować traktat między naszymi dwoma narodami – stwierdziłam. – Nie chcemy wojny. Ale bez żadnych wątpliwości jesteśmy narodem, podzielonym co prawda między Ogrę a Urek, ale jednak narodem. I tak właśnie powinniśmy być traktowani. Przekaz zakończony.
Dopiero kiedy zamilkłam, uświadomiłam sobie, że wyjawiłam położenie kolonii banitów – wcześniej znane jedynie Ogranom – samej Isae Benesit. Było jednak zbyt późno, by to zmienić.
Zanim ktokolwiek się odezwał, uniosłam dłoń, by przyciągnąć uwagę Yssy.
– Czy mogę nagrać kolejną wiadomość? Do przekazania bezpośrednio do Voa?
Yssa zawahała się.
– Proszę – dodałam. Nie zabolało.
– W porządku – zgodziła się. – Ale musi być krótka.
– Króciutka – powiedziałam.
Zaczekałam na jej sygnał. Tę wiadomość mogłam nagrać bez zastanowienia się, bez żadnych prób. Kiedy Yssa kiwnęła głową, wzięłam głęboki oddech i powiedziałam:
– Mieszkańcy Voa! Tu mówi Cyra Noavek. Thuvhe wypowiedziało wojnę Shotet. Nadciąga wróg. Trzeba natychmiast ewakuować statek zabierający nas na wyprawy. Powtarzam: ewakuować statek zabierający nas na wyprawy. Przekaz zakończony.
W tym samym momencie zgięłam się w pasie i chwyciłam za kolana, walcząc o oddech. Ból był olbrzymi, miałam wrażenie, że za chwilę zawiodą mnie nogi. Akos doskoczył do mnie, łapiąc mnie najpierw za ramię, a potem za dłonie. Oparłam się o niego, położyłam głowę obok jego głowy, dotykając czołem jego barku.
– Dobrze się spisałaś – szepnął. – Dobrze się spisałaś. Trzymam cię. Trzymam.
Kiedy uniosłam wzrok znad jego ramienia, zobaczyłam niepewne uśmiechy. Usłyszałam też szepty, które niemalże wydawały się… akceptujące. Czy Akos miał rację? Czy naprawdę dobrze się spisałam? Nie mogłam w to uwierzyć.
Nadciągała wojna. Bez względu na to, co powiedział Akos, albo co powiedzieliby inni, to ja ją przyspieszyłam.