Читать книгу Spętani przeznaczeniem - Вероника Рот - Страница 13
1
SHITHI. CZASOWNIK. W JĘZYKU THUVHE: „MÓC/MIEĆ POWINNOŚĆ/MUSIEĆ”
ROZDZIAŁ 10 AKOS
ОглавлениеCYRA KRZYCZAŁA.
Na skutek lądowania dłonie Akosa wciąż drżały, ale mimo to próbował odpiąć pasy przytrzymujące go na miejscu jakby bez jego zgody. Kiedy wreszcie się uwolnił, zerwał się z fotela i padł na kolana przed Cyrą. Cienie odrywały się od jej ciała pod postacią ciemnych chmur, dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy Vas zmusił ją do dotknięcia go w więzieniu w amfiteatrze, gdzie niemalże straciła życie. Zaciśnięte dłonie zanurzyła we włosach. Kiedy uniosła wzrok i spojrzała na niego, dziwny uśmiech wykrzywił jej twarz.
Położył ręce na jej dłoniach. Cienie wyglądały jak dym unoszący się w powietrzu, lecz zaczęły już wracać do jej ciała niczym setki zwijanych jednocześnie żyłek.
Zniknął też dziwaczny uśmiech Cyry. Teraz patrzyła na ich złączone dłonie.
– Co się stanie, kiedy mnie puścisz? – zapytała cicho.
– Nic ci nie będzie – odpowiedział. – Nauczysz się to kontrolować. Potrafisz przecież, nie pamiętasz?
Zaśmiała się głucho.
– Mogę trzymać cię tak długo, jak chcesz – dodał.
Jej spojrzenie stwardniało. W końcu odezwała się przez zaciśnięte zęby:
– Puść.
Akos mimowolnie przypomniał sobie opis, który znalazł w jednej z książek zostawionych mu przez Cyrę w jego pokoju na statku zabierającym ich na wyprawy. Opracowany w shotet tom zatytułowany Dogmaty kultury i wierzeń Shotet czytał za pomocą translatora.
Napisano w nim: Najkrótszą charakterystykę ludu Shotet stanowi słowo „opancerzeni”, choć przybysze z zewnątrz wolą termin „gorliwi”. Nie odnosi się on do aktów odwagi przejawianych w trudnych sytuacjach – choć Shotet z pewnością traktują męstwo z należytym szacunkiem – ale jest nieodłączną cechą tego ludu, niemożliwą do nauczenia bądź podrobienia, płynącą w ich krwi niczym język objawień. Gorliwość to podnoszenie się raz za razem z kolejnych problemów. To wytrwałość, akceptacja ryzyka i niechęć poddania się.
Ten paragraf nigdy nie był dla niego aż tak prawdziwy jak w tej chwili.
Posłuchał Cyry. Początkowo cienie nurtu powróciły i znów utworzyły chmurę dymu nad jej ciałem. Zacisnęła zęby.
– Nie mogę spotkać się z Ogranami z chmurą śmierci dookoła – powiedziała.
Patrzyła mu w oczy i głęboko oddychała. Cienie zaczęły pełzać pod jej skórą, przesuwać w stronę palców, wić się ku gardłu. Znów zaczęła krzyczeć przez zaciśnięte zęby, może pół tuzina izytów od jego twarzy. Ale potem odetchnęła i nabrała powietrza. Wyprostowała się i chmura odeszła.
– Są takie jak wcześniej – poinformował ją. – Jak były wtedy, kiedy cię poznałem.
– Tak – stwierdziła. – To ta planeta. Mój dar jest tu silniejszy.
– Byłaś tu kiedyś wcześniej?
Pokręciła głową.
– Nie, ale po prostu to czuję.
– Potrzebujesz środków przeciwbólowych? – zapytał.
Kolejne potrząśnięcie głową.
– Jeszcze nie. Kiedyś i tak muszę się przyzwyczaić. Może być i teraz.
Na pokładzie nawigacyjnym Teka rozmawiała z kimś po othyrsku.
– Nazwa Kodowa: Transport Buntowników. Kapitan Surukta prosi o pozwolenie na lądowanie.
– Kapitan Surukta, pozwolenie udzielone, obszar lądowania trzydzieści dwa. Gratuluję bezpiecznego podejścia – odpowiedział głos z interkomu.
Teka fuknęła, kiedy wyłączyła komunikator.
– Założę się, że to standardowa procedura: gratulowanie ludziom przeżycia.
– Byłam już tutaj – odpowiedziała cierpko Sifa. – To rzeczywiście standardowa procedura.
Teka zawiozła ich do obszaru trzydzieści dwa położonego pomiędzy pasami światła, które powitały ich tuż po przebiciu się przez atmosferę. Kiedy lądowali, Akos poczuł lekkie uderzenie. A więc byli. Na nowej planecie. Na Ogrze.
Ogra była zagadką dla niemal całej galaktyki. Stała się tematem plotek, poczynając od tych głupich: „Ogranie żyją w podziemnych jamach”, aż po niebezpieczne: „Ogranie zasłaniają się atmosferą, byśmy nie mogli odkryć, że przygotowują zabójczą broń”. Kiedy więc Akos schodził z pokładu, zupełnie nie wiedział, czego się spodziewać. O ile czegokolwiek powinien się spodziewać. Wiedział przecież, że Ogra jest odludziem.
Przestał kurczowo ściskać dłoń Cyry i zatrzymał się przy schodach, by się rozejrzeć. Z pewnością byli w jakimś mieście, ale nie przypominało żadnego, które dotychczas widział. Dookoła nich wznosiły się niewielkie budynki jarzące się zielonymi i niebieskimi światłami różnych kształtów i rozmiarów. Były ciemnymi zarysami na tle ciemnego nieba. Wokół nich i pomiędzy nimi rosły drzewa pozbawione liści, które mogły absorbować światło – ich gałęzie zawijały się wokół filarów, obejmując całe wieże. Drzewa były wysokie, wyższe niż cokolwiek innego w pobliżu. Bliskość równych linii budynków oraz organicznych krzywizn roślin wydawała się dziwna.
Jednak dziwniejszy był wszechobecny blask. W powietrzu unosiły się niewyraźne kropki, w których rozpoznał insekty; panele świetlne odsłaniały kształty ukryte w mroku wnętrz domów; nawet w wąskich kanałach wodnych, którymi zastąpiono niektóre ulice, pojawiały się smugi barwne, zupełnie jakby ktoś wylał do nich farbę, oraz ślady ruchów przepływających nimi stworzeń.
– Witamy na Ogrze – dobiegł ich gdzieś z przodu głos z wyraźnym akcentem. Akos zobaczył jego właściciela tylko dzięki białej kuli unoszącej się obok jego głowy. Kiedy mówił – w sprawnym shotet, żeby nie było wątpliwości – kula przyczepiła się do jego piersi tuż pod podbródkiem i od dołu oświetliła mu twarz. Nieznajomy był w średnim wieku, naznaczony zmarszczkami, z prostymi, siwymi włosami, które kręciły mu się za uszami.
– Jeśli ustawicie się w kolejce, odnotujemy wasze przybycie i odprowadzimy was do sektora Shotet – powiedział. – Mamy zaledwie godzinę do rozpoczęcia burz.
Burz? Akos uniósł brew, spoglądając na Cyrę, która wzruszyła ramionami. Najwyraźniej wiedziała tyle samo co on.
Teka stanęła w kolejce jako pierwsza. Podała mężczyźnie swoje nazwisko tonem na tyle dziarskim, by uchodził za biznesowy.
– Surukta – powtórzył mężczyzna, kiedy zapisywał je do niewielkiego urządzenia trzymanego w dłoni. – Znałem twoją matkę. Zmartwiłem się, kiedy odeszła.
Teka mruknęła coś w odpowiedzi, być może były to podziękowania, choć ich nie przypominały. Potem przyszła kolej na Cyrę.
– Cyra – powiedziała. – Noavek.
Mężczyzna znieruchomiał z palcami nad klawiaturą. Dzięki białemu światłu padającemu mu na twarz wyglądał co najmniej groźnie. Cienie wypełniały jego oczodoły oraz najgłębsze spośród zmarszczek. Spojrzała na niego, pozwalając mu się dokładnie obejrzeć, począwszy od srebrnej dermy przez opancerzone nadgarstki aż po znoszone buty. Nie powiedział jednak nic, po prostu wpisał jej nazwisko w urządzenie i machnął dłonią, by przeszła dalej. Nie puściła Akosa, wyciągając ramię do tyłu, trzymała go, aż jemu także machnięto.
Teka podeszła do nich. Miała szeroko otwarte, błyszczące oczy.
– Niesamowita, prawda? – zapytała z uśmiechem. – Zawsze chciałam ją zobaczyć.
– Nigdy wcześniej tu nie byłaś? – zdziwiła się Cyra. – Nawet po to, by spotkać się z matką?
– Nie, nigdy nie pozwolono mi się z nią zobaczyć. – Jej głos nabrał surowości. – To nie byłoby bezpieczne. Kolonia banitów istniała tu jednak od ponad dwóch pokoleń, od czasów gdy Noavekowie doszli do władzy.
– I Ogranie po prostu… pozwalają ludziom tu zostać? – zapytał Akos.
– Mawiają, że każdy człowiek potrafiący tu przetrwać zasługuje na swoje miejsce na tej planecie – odpowiedziała.
– Nie wygląda tak niebezpiecznie, jak sądziłam – oceniła Cyra. – Wszyscy ciągle gadają, jak trudno jest tu żyć, tymczasem wydaje się całkiem spokojnym miejscem.
– Nie sądź po pozorach – powiedziała Teka. – Wszystko wokół nas przygotowane jest do ataku lub obrony. Rośliny, zwierzęta, nawet sama planeta. Nie mogą żywić się słońcem, więc zjadają siebie nawzajem… albo ciebie.
– Tutejsze rośliny są mięsożerne? – zaciekawił się Akos.
– Z tego, co wiem, tak. – Wzruszyła ramionami. – Albo żywią się nurtem. Co wyjaśnia, dlaczego zdołały tu przetrwać. Jeśli Ogra ma czegoś pod dostatkiem, to właśnie nurtu. – Uśmiechnęła się psotnie. – A jeśli ciągłe niebezpieczeństwo zostania pożartym wam nie wystarcza… Cóż, kiedy powiedział „burze”, nie miał na myśli lekkich kapuśniaczków na Przebudzenie.
– Mówisz zagadkami, wiesz? – Cyra skrzywiła się.
– Tak. – Teka się wyszczerzyła. – Fajnie mieć choć raz jakąś przewagę nad wami. Chodźmy już!
Poprowadziła ich w kierunku jednego z kanałów. Nad wodę zeszli po schodkach. Były nierówne, popękane od korzeni drzew. Akos przesunął dłonią po nieustępliwych kłączach. Pokrywał je ciemny, gruby mech.
A więc były tu rośliny. Na Pitsze nie myślał o roślinach z innych planet, przede wszystkim dlatego, że w ogóle nie było tam roślin – a przynajmniej w miejscach, w których bywał. Ogrę natomiast porastały drzewa. Podekscytowany zastanawiał się, co da się zrobić z miejscowych roślin.
Na brzegu czekała na nich łódź, długa i wąska, z miejscem dla czterech osób w każdym rzędzie ławek. Akos rozpoznał po jej blasku, że została wykonana z metalu. Nadal było ciemno, nie licząc jarzącej się pod nimi wody i jej pasm różanej różowości.
– Co to za światła? – zapytał Tekę.
Lecz to nie Teka odpowiedziała, tylko siedząca z przodu łodzi kobieta o czarnych oczach podkreślonych białą farbą. Początkowo myślał, że białe kreski zrobiła ze względów praktycznych, jednak im dłużej na nią patrzył, tym bardziej wydawały się ozdobą, zupełnie jak czarne linie, które w jego stronach ludzie malowali na powiekach u nasady rzęs. Tu biały po prostu bardziej się odznaczał.
– W wodach Ogry żyje wiele odmian bakterii – powiedziała. – Mienią się różnymi kolorami. Podpowiadają, że tylko nasza najciemniejsza woda nadaje się do picia.
Nawet woda na tej planecie umiała się bronić.
Akos wszedł za Teką na niezbyt stabilną deskę, która łączyła brzeg kanału z łodzią. Stanął na ławce, by przejść na kolejną. Cyra usadowiła się obok niego, więc położył dłoń na jej nadgarstku, tuż nad pancerzem. Lekko ścisnął, a potem wychylił się z łódki, by przyjrzeć się wodzie. Pasy różu poruszały się leniwie wraz z jej biegiem.
Próbował nie myśleć o siadających tuż za nimi Sifie i Eijehu, o czujnych oczach matki, dzięki którym jego oczy nie musiały czuwać. Jednak łódź zanurzyła się pod ich ciężarem, a wraz z nią jego żołądek. Tutaj nie mógł unikać brata tak, jak to robił na pokładzie statku. Utknęli razem, Thuvhe wśród Shotetów żyjących wśród Ogran.
Kobieta na dziobie sięgnęła po olbrzymie wiosła i zaczęła odpychać się nimi raz z jednej, raz z drugiej strony łodzi. Jednym szarpnięciem poderwała ich do przodu, choć na jej twarzy nie malował się najmniejszy wysiłek. Musiała być silna.
– Użyteczny dar nurtu – stwierdziła Cyra.
– Co jakiś czas się przydaje. Najczęściej jestem wzywana, gdy trzeba otworzyć uparty słoik – odpowiedziała kobieta, kiedy odnalazła rytm wiosłowania. Stateczek przecinał wodę niczym gorący nóż masło. – A tak przy okazji, nie wkładajcie dłoni do wody.
– Dlaczego? – zapytała Cyra.
Nieznajoma tylko się zaśmiała.
Akos wciąż patrzył na bok, na zmieniające się kolory pod powierzchnią wody. Różowy blask trzymał się płycizn i brzegów kanału. Miejsca głębsze wskazywały krople błękitu oraz fioletowe farfocle i plamy głębokiej czerwieni.
– Tam – powiedziała Ogranka. Podążył za ruchem jej głowy, spoglądając w stronę potężnego kształtu zanurzonego w wodzie. Początkowo myślał, że to kolejne bakterie szukające nurtu. Kiedy jednak przepływali tuż obok, zorientował się, że patrzy na stworzenie dwukrotnie szersze od ich łódki i przynajmniej dwukrotnie dłuższe. Miało kulistą głowę – albo coś, co wziął za głowę – i przynajmniej tuzin macek zwężających się w pierzaste końcówki. Widział je tylko dlatego, że do gładkich boków stwora przywarły bakterie niczym farba.
Stworzenie odwróciło się, splątując macki niczym sznur, a wtedy dostrzegł jego pysk tak szeroki jak cały korpus, otoczony ostrymi, wąskimi zębami. Zesztywniał.
– Dna naszych łodzi zrobione są z odbijającego nurt materiału zwanego soju – powiedziała kobieta. – To zwierzę, galansk, podąża za nurtem i pożera go. Jeśli włożysz rękę do wody, podpłynie do ciebie. Ale nie wyczuje nas na pokładzie.
Jakby na potwierdzenie jej słów po kolejnym pociągnięciu wiosła galansk odwrócił się raz jeszcze, potem zanurkował, zamieniając się w blady blask dochodzący gdzieś spod powierzchni wody. Po chwili znikł.
– Tu wydobywacie ten metal? – zapytała Teka.
– Nie, nie. Na tej planecie wszystko obfituje w nurt – stwierdziła kobieta. – Importujemy soju z Essander.
– Dlaczego w ogóle żyjecie w miejscu, które tak bardzo chce was zabić? – zapytał.
Ogranka uśmiechnęła się do niego.
– Mogłabym zadać Shotet to samo pytanie.
– Nie jestem Shotet – odpowiedział.
– Nie jesteś? – Wzruszyła ramionami i wiosłowała dalej.
Od przylotu bolały go plecy. Głównie z powodu stresu związanego z lądowaniem, ale i od siedzenia na niewygodnej ławce łodzi. Ogranka skierowała się w końcu ku brzegowi kanału, do miejsca, w którym wznosiły się kamienne schodki pokryte tym samym miękkim, atłasowym drewnem, którego dotykał wcześniej. Obok schodów widoczna była paszcza tunelu.
– Musimy zejść pod ziemię, by uniknąć nadciągających burz – powiedziała. – Sektor Shotet odwiedzicie innym razem.
Burze. Wypowiedziała to słowo z szacunkiem, ale bez sympatii – były czymś, czego ta kobieta o sile sześciu mężczyzn wyraźnie się obawiała. Akos również się zaniepokoił.
Z łodzi wyszedł na drżących nogach, z ulgą witając ziemię pod stopami. Wyciągnął dłoń za siebie, by pomóc Cyrze.
– Sądziłem, że Shotet są nieustraszeni – powiedział. – Ale ci ludzie muszą być wręcz zabójczy.
– Być może cechuje ich zaciekłość – wyjaśniła. – Nie wahają się, lecz walczą w sposób pozbawiony finezji. To taka… niezdarna odwaga. Również rodzaj szaleństwa, skoro mieszkają w takim miejscu.
Słuchając jej, Akos uświadomił sobie, że spędziła na obserwacji Ogran więcej czasu, niż mu się wydawało, i nawet nie przyszło jej na myśl, by o tym wspomnieć. Założyła, że wszyscy ludzie są równie ciekawscy jak ona. Zapewne oglądała wszystkie nagrania przedstawiające walczących Ogran, jakie tylko udało jej się znaleźć, a także materiały dotyczące paru innych tematów. Wszystkie pliki przechowywała w swojej kwaterze na statku, takiej małej jaskini wiedzy.
Weszli do tunelu. Początkowo podążali za pogwizdującą kobietą, jednak po dziesięciu krokach Akos zobaczył światło. Niektóre kamienie tworzące mury tunelu najwyraźniej jarzyły się. Były małe, mniejsze od jego pięści, i wbudowane w przypadkowe miejsca na ścianach i suficie.
Kobieta zagwizdała głośniej i kamienie pojaśniały. Akos zasłonił sobie twarz i ułożył usta, również próbując zagwizdać. Blask kamieni tuż obok niego stał się bardziej intensywny, a towarzyszyło temu ciepło promieni słonecznych. Czy tylko na takie słońca mogli liczyć mieszkańcy Ogry?
Spojrzał na Cyrę. Krzywiła się, bo cienie nurtu krążyły po jej karku, ale uśmiechnęła się do niego.
– Co? – zapytał.
– Choć ta planeta pewnie nas zabije, tobie się podoba.
– No cóż, jest fascynująca, i tyle – próbował się bronić.
– Wiem – stwierdziła. – Po prostu nie spodziewałam się, że inni ludzie też mogą lubić rzeczy niebezpieczne i oryginalne. Takie, jakie i ja kocham.
Objęła go w pasie. Miała lekki dotyk. Przysunął się do niej, przesuwając dłonią po jej ramionach. Pod wpływem dotyku jej skóra znów oczyściła się.
I wtedy coś usłyszał – niski warkot, jak gdyby planeta rezonowała. W tym momencie mógł się jedynie domyślać, co to było.
– Chodźcie, mieszkańcy lodu – zanuciła Ogranka dźwięcznym głosem.
Sięgnęła ku ziemi i wsunęła najmniejszy palec w rodzaj metalowej pętli ukrytej w ciemnej podłodze. Poruszyła nadgarstkiem i uniosła klapę, wzniecając kurz. Akos zobaczył wąskie schody znikające w nicości.
No cóż, pomyślał. Pora odnaleźć w sobie gorliwość Shotet.