Читать книгу Spętani przeznaczeniem - Вероника Рот - Страница 9
1
SHITHI. CZASOWNIK. W JĘZYKU THUVHE: „MÓC/MIEĆ POWINNOŚĆ/MUSIEĆ”
ROZDZIAŁ 6 AKOS
ОглавлениеAKOS BAWIŁ SIĘ ŁAŃCUSZKIEM NA SZYI. Pierścień należący niegdyś do rodziny Joreka i Ary miał znajomy ciężar. Przygnieciony zbroją odciskał się na jego skórze niczym znamię. Jak gdyby znaki na ramieniu nie wystarczały, by przypominać mu, co zrobił z Suzao Kuzarem, ojcem Joreka i brutalnym mężem Ary.
Nie wiedział, dlaczego właśnie teraz, stojąc przed celą swojego brata, wspominał śmierć Suzao. Cóż, nadszedł czas, by podjąć decyzję, czy Eijeh nadal powinien znajdować się pod wpływem środków odurzających. I jak długo? Aż dotrą na Ogrę? A może jeszcze dłużej? A może, skoro Ryzek zginął, należałoby pozwolić chłopakowi krążyć po statku z czystą głową? Cyra i Teka im zostawiły decyzję – jemu oraz matce.
Stała tuż obok niego, głową sięgając zaledwie kilka izytów ponad jego barki. Włosy, związane w węzełki, zwisały luźno wokół jej ramion. Niewiele zrobiła od śmierci Ryzeka. Zamknęła się na dziobie statku, szeptała o przyszłości, bosa chodziła w kółko. Cyra i Teka zaniepokoiły się, ale wyjaśnił im, że tak właśnie zachowują się wyrocznie. Albo przynajmniej tak zachowywała się jego matka. Czasami ostra niczym brzytwa, innym razem ukryta gdzieś poza własnym ciałem, żyjąca we własnym świecie.
– Eijeh nie przypomina tego chłopaka, którego pamiętasz – powiedział. To było niepotrzebne ostrzeżenie. Wiedziała o tym, to po pierwsze, a po drugie, prawdopodobnie widziała go już takiego, a także ze sto jego różnych innych wersji.
Mimo to rzuciła: „Wiem”.
Akos zastukał kostkami palców w drzwi, po czym otworzył je kluczem, który dostał od Teki. Wszedł do środka.
Eijeh siedział ze skrzyżowanymi nogami na cienkim materacu, który rzucili mu w kąt celi, obok stała pusta taca z resztkami zupy w misce. Kiedy ich zobaczył, podniósł się z ziemi. Dłonie trzymał tak, jakby chciał ścisnąć je w pięści i zacząć nimi gromić. Blady, roztrzęsiony, z przekrwionymi oczami.
– Co się stało? – zapytał, omijając wzrokiem Akosa. – My… Ja coś poczułem. Co się stało?
– Ryzek zginął – wyjaśnił mu brat. – Poczułeś to?
– To twoja sprawka? – warknął Eijeh. – Nie byłbym zaskoczony. Zabiłeś Suzao. Zabiłeś Kalmeva.
– I Vasa – dodał Akos. – Trzymasz gdzieś Vasa w tym posiekanym mózgu, prawda?
– To był przyjaciel.
– Człowiek, który zabił naszego ojca!
Eijeh skrzywił się, ale umilkł.
– A co ze mną? – zapytała płaskim głosem Sifa. – Pamiętasz mnie, Eijeh?
Spojrzał na nią, jakby dopiero teraz ją zauważył.
– Jesteś Sifa – stwierdził i skrzywił się. – Mama. Ja nie pa… Mam w głowie luki.
Przesunął się w jej kierunku.
– Czy kochałem cię? – zapytał.
Akos nigdy dotąd nie widział, by Sifa cierpiała. Nawet kiedy byli młodsi i powtarzali jej, że jej nienawidzą, gdy nie pozwoliła im odwiedzić przyjaciół albo skarciła za kiepskie oceny ze sprawdzianów. Domyślał się, co prawda, że może cierpieć, bo przecież była nie tylko wyrocznią, lecz także człowiekiem. Przecież wszyscy ludzie cierpią. Nie spodziewał się jednak, że ten widok tak nim wstrząśnie. Te skrzywione brwi i usta zwrócone ku dołowi…
Czy kochałem cię? Słysząc te słowa, Akos domyślił się, że całkowicie zawiódł. Nie uwolnił brata od Shotet, tak jak obiecał ojcu przed śmiercią. Bo to nie był Eijeh. A skoro Ryzek zginął, szansa na uratowanie brata przepadła.
A więc Eijeh przepadł. Akos poczuł ucisk w gardle.
– Tylko ty możesz to wiedzieć – powiedziała tymczasem Sifa. – Kochasz mnie?
Jej starszy syn drgnął i cofnął rękę.
– Ja… może.
– Może… – Sifa kiwnęła głową. – W porządku.
– Wiedziałaś, prawda? Że zostanę kolejną wyrocznią? – przypomniał. – Wiedziałaś, że mnie porwą. Nie ostrzegłaś mnie. Nie przygotowałaś mnie na to.
– Były ku temu powody – stwierdziła. – Wątpię, byś uznał je za pocieszające.
– Pocieszające – fuknął Eijeh. – Nie potrzebuję pocieszenia.
Brzmiał jak Ryzek – ten dobór słów ubranych w język thuvet.
– A ja owszem – przyznała. – Każdy potrzebuje.
Kolejne fuknięcie, ale bez odpowiedzi.
– Przyszliście znów mnie odurzyć, prawda? – Kiwnął głową w stronę Akosa. – W tym właśnie się specjalizujesz, prawda? W warzeniu trucizn. I byciu dziwką Cyry.
Teraz to dłonie Akosa zacisnęły się w pięści na zmiętej koszuli Eijeha. Uniosły go do góry, tak by palce jego stóp ledwo dotykały ziemi. Był ciężki, ale nie zbyt ciężki. Zwłaszcza dzięki energii, która spalała się w Akosie. Energii, która nie miała nic wspólnego z nurtem.
Uderzył bratem o ścianę.
– Zamknij. Swoją. Gębę – warknął.
– Obaj się uspokójcie! – powiedziała Sifa, kładąc dłoń na jego ramieniu. – Postaw go. Już! Powinieneś stąd wyjść, skoro nie umiesz zachowywać się spokojnie.
Akos opuścił Eijeha i cofnął się. Dzwoniło mu w uszach. Nie chciał tak się zachować. Eijeh zsunął się na podłogę i przesunął dłonią po bolącej głowie.
– Nie wiem, co mają wspólnego wspomnienia Ryzeka krążące w twojej głowie z tym, jak okrutnie traktowałeś swojego brata – rzuciła Sifa do Eijeha. – W każdym razie tylko taki potrafisz obecnie być. Sugeruję, byś nauczył się innego zachowania, i to szybko, ponieważ w przeciwnym wypadku wymierzę ci bardzo pomysłową karę. Jako twoja matka i jako zwierzchniczka, zasiadająca wyrocznia. Zrozumiano?
Eijeh patrzył na nią przez kilka tyków. Potem jego broda drgnęła, w górę i w dół. Odrobinę.
– Za kilka dni dotrzemy do celu – przypomniała matka. – Będziemy cię tu trzymać aż do lądowania. Oczywiście zadbamy, byś został bezpiecznie przypięty pasami. Kiedy wylądujemy, zostaniesz moim podopiecznym. Będziesz robił to, co ci powiem. Jeśli nie, Akos znów cię odurzy. Nasza sytuacja jest zbyt niepewna, by ryzykować chaos – dodała i spojrzała na młodszego syna. – Jak podoba ci się ten plan?
– Jest w porządku – odpowiedział przez zaciśnięte zęby.
– Dobrze. – Jej wymuszony uśmiech pozbawiony był jakichkolwiek uczuć. – Potrzebujesz czegoś do czytania na czas, jaki tu spędzisz, Eijeh? By szybciej ci płynął?
– Chyba tak. – Wzruszył ramionami.
– Zobaczę, co da się zrobić.
Podeszła do niego. Akos wyprężył się, na wypadek gdyby potrzebowała pomocy, ale Eijeh nawet nie drgnął, kiedy sięgnęła po pustą tacę, i nie podniósł wzroku, kiedy wychodzili z pomieszczenia. Akos zatrzasnął za sobą drzwi i dwukrotnie sprawdził klamkę, by mieć pewność, że zamknął je prawidłowo. Oddychał bardzo szybko. To był Eijeh, którego pamiętał z Shotet, który chodził z Vasem Kuzarem, jak gdyby znali się od urodzenia i nie byli zaprzysiężonymi wrogami. Który przytrzymywał go, kiedy Vas zmuszał Cyrę do torturowania go.
Oczy go zapiekły, więc je zamknął.
– Widziałaś go takiego? – zapytał. – W swoich wizjach?
– Tak – odpowiedziała cicho Sifa.
– Czy to pomaga? Świadomość tego, co się stanie?
– To nie jest takie oczywiste, jak ci się wydaje – stwierdziła. – Widzę tak wiele różnych ścieżek, tak wiele wersji różnych ludzi… Zawsze zaskakuje mnie nadchodząca przyszłość. Wciąż na przykład nie jestem pewna, z którym Akosem rozmawiam. Możesz być wieloma z nich. – Zamilkła.
– Nie – odpowiedziała w końcu. – Wcale nie pomaga.
– Ja… – Przełknął ślinę i otworzył oczy. Nie patrzył jednak na matkę, tylko na ścianę naprzeciwko. – Przepraszam, że tego nie powstrzymałem. Chyba… zawiodłem go.
– Akos… – Złapała go za ramię. Przez tyk pozwolił sobie poczuć ciepło i siłę jej ręki.
Cela zajmowana przez Ryzeka została wyszorowana do czysta, zupełnie jakby nic się w niej nie wydarzyło. Akos gdzieś w sekretnym zakątku swojego serca żałował, że Eijeh nie zginął. Byłoby mu znacznie łatwiej bez ciągłego przypominania sobie, że zawalił sprawę. Zwłaszcza że nie potrafił tego naprawić.
– Nie mogłeś nic…
– Nie – powiedział bardziej szorstko, niż zamierzał. – Już go nie ma. I nie możemy nic zrobić, tylko… jakoś to wytrzymać.
Odwrócił się i zostawił ją pomiędzy dwoma synami, z których żaden nie był już taki jak kiedyś.
Na zmianę zajmowali miejsce na pokładzie nawigacyjnym i pilnowali, by statek nie wpadł na asteroidę, inną jednostkę czy też jakieś kosmiczne szczątki. Sifa wzięła wartę jako pierwsza, gdyż Teka była wyczerpana przeprogramowywaniem statku, Cyra zaś spędziła kilka godzin, usuwając mopem z podłogi krew swojego brata. Akos sprzątnął kambuz i rozwinął koc w samym jego rogu, tuż obok zapasów medycznych.
Cyra dołączyła do niego z mokrą od potu twarzą i warkoczem zwisającym tuż nad ramieniem. Położyła się przy nim, bark w bark. Przez chwilę nie odzywali się, a jedynie oddychali równocześnie. Akos przypomniał sobie, że kiedy bywał w jej kajucie na statku, zawsze wiedział, kiedy się budziła. Przestawała wówczas wiercić się i rzucać, słyszał jedynie jej oddech.
– Cieszę się, że on nie żyje – powiedziała.
Odwrócił twarz w jej stronę, unosząc się na łokciu. Starannie obcięła włosy tuż przy srebrnej dermie. Przyzwyczaił się już do tego, że część jej twarzy błyszczała niczym lustro. Pasowało jej to. Nawet jeśli brzydził się tym, co ją spotkało.
Zacisnęła zęby i zaczęła rozpinać paski pancerza osłaniającego jej ramię. Pracowała nad nimi tak długo, aż w końcu puściły. Kiedy go zdjęła, odsłoniła nowe nacięcie na skórze, tuż nad łokciem, z charakterystyczną kratką. Delikatnie dotknął go opuszkiem palca.
– Nie zabiłaś go – powiedział.
– Wiem – stwierdziła. – Ale Isae nie odznaczy go sobie, więc… – westchnęła. – Sądzę, że zemściłby się na mnie zza grobu, gdybym tego nie zrobiła. Zhańbiłabym go, udając, że nigdy nie istniał.
– Nie powinnaś tego robić – szepnął.
– Nie powinnam – zgodziła się. – Ale to mój brat. Jego życie było… istotne.
– I wkurza cię, że nie możesz go ukarać.
– W pewnym sensie.
– Nie wiem, czy moje zdanie się liczy, ale uważam, że masz prawo mu współczuć – powiedział. – Przykro mi, że zadałaś sobie tyle trudu, by go dla mnie oszczędzić, a potem… niewiele to zmieniło.
Westchnął ciężko i opadł na podłogę. Kolejny dowód, że zawiódł.
Położyła dłoń na jego mostku, niemalże nad sercem, tę pełną blizn rękę, która tak wiele i tak niewiele o niej mówiła.
– Mnie nie jest przykro – odpowiedziała. – Przepraszam, ale mówię szczerze.
– No cóż. – Zasłonił swoją dłonią tę należącą do niej. – Mnie z kolei nie jest przykro, że oznaczyłaś go sobie na ramieniu, choć go nienawidziłem.
Koniuszek jej ust drgnął. Był zaskoczony, czując, że ukruszyła część jego winy. Zastanawiał się, czy w jakimś sensie zrobił to samo dla niej. Obydwoje nosili wiele blizn, lecz być może mogli sobie pomóc wzajemnie. Uporządkować je kawałek po kawałku.
Cieszył się, że tak właśnie to czuł. Skoro stracił Eijeha, mógł jedynie przygotować się na spotkanie ze swoim losem, a losy jego i Cyry były ze sobą powiązane. Miał umrzeć dla rodziny Noaveków, a ona była ostatnią z ich rodu. Była szczęśliwą nieuchronnością, wspaniałą i nieuniknioną.
Pod wpływem impulsu odwrócił się i pocałował ją. Wsunęła palce w jedną ze szlufek jego spodni i przyciągnęła do siebie tak jak wtedy, kiedy im przeszkodzono. Teraz jednak drzwi były zamknięte, a Teka spała w innej części jednostki.
Byli sami. Wreszcie.
Chemiczno-kwiatowy zapach transportowca ustąpił miejsca jej zapachowi, zapachowi szamponu ziołowego, którego użyła pod prysznicem, także potu i liści sendesu. Przesunął zabrudzonym miksturą palcem wzdłuż jej szyi, w bok, aż do delikatnego wzgórka jej obojczyka.
Odepchnęła go, a potem oplotła nogami i przygniotła biodrami na jeden tyk. Tylko po to, by wyciągnąć mu koszulę spod paska. Miała tak ciepłe dłonie, że z trudem oddychał. Obydwoje czuli miękkość jego talii, a potem napięte mięśnie klatki piersiowej. Cyra rozpięła mu wszystkie guziki. Aż do szyi.
Przypomniał sobie chwilę, gdy pomagał jej ściągnąć ubrania w łazience w kryjówce buntowników. Zastanawiał się wtedy, jak by to było zdejmować je w chwili, gdy nie musieli walczyć o życie. Wyobrażał sobie szał uniesień, tymczasem ona wcale się nie spieszyła. Rozpinając guziki jego mankietów, przesuwała palcami po pagórkach jego żeber oraz po ścięgnach nadgarstków, wreszcie po kościach jego barków.
Spróbował ją dotknąć, ale odepchnęła go. Nie pragnęła go w ten sposób, jednak i tak cieszył się, że może coś dla niej zrobić. W końcu była dziewczyną, która nie mogła dotykać ludzi. Poczuł coś niezwykłego, uświadamiając sobie, że z nikim wcześniej nie była tak blisko – nie ekscytację, lecz coś łagodniejszego. Bardziej czułego.
Była tylko jego – i jego ostatnią zarazem, jeśli wierzyć losowi.
Cofnęła się, by na niego spojrzeć. Pociągnął za rąbek jej koszuli.
– Mogę? – zapytał.
Kiwnęła głową.
Czuł się niepewnie, rozpinając guziki jej ubrania, od szyi w dół. Podniósł się, by pocałować jej odsłoniętą skórę, izyt po izycie. Okazała się dziwnie miękka jak na kogoś tak silnego. Delikatnie opinała twarde mięśnie, kości i stalowe nerwy.
Obrócili się i zawisł nad nią na tyle nisko, by nie dotykając jej ciała, czuć jego ciepło. Ściągnął koszulę z ramion i ponownie pocałował jej brzuch. Nie miał już guzików do rozpinania, więc musnął nosem wewnętrzną stronę jej biodra. Uniósł wzrok.
– Tak? – zapytał.
– Tak – odpowiedziała niedbale.
Połączył ręce za jej talią. Przesunął rozchylonymi ustami wzdłuż odsłoniętej przed chwilą skóry. Izyt po izycie.