Читать книгу Zemsta Nilu - Wilbur Smith - Страница 13

Оглавление

Tej nocy Tansid i Meren spali w komnacie Taity. Przed zgaszeniem lampy Tansid przyniosła Taicie porcelanową miseczkę z ciepłym wywarem z ziół. Gdy tylko go wypił, rozciągnął się na macie i zapadł w głęboki sen. Meren zbudził się dwa razy w nocy, żeby słuchać jego oddechu i przykryć go, gdy zimne powietrze wsączyło się do komnaty.

Obudziwszy się, Taita ujrzał Samanę, Tansid i Merena, którzy siedzieli wokół jego maty.

— Jesteś gotów, Magu? — zapytała nieodgadnionym tonem Samana.

Taita skinął głową, lecz Meren rzekł porywczo:

— Nie gódź się. Nie pozwól im tego zrobić, to jest złe.

Taita chwycił go za umięśnione przedramię i lekko potrząsnął.

— Wybrałem cię do tego zadania, potrzebuję cię. Nie spraw mi zawodu, Merenie. Jeśli będę musiał uczynić to sam, kto wie, jak to się skończy? Razem sobie poradzimy, tyle razy zwyciężaliśmy. — Meren oddychał nierówno, głęboko. — Czyś gotów, Merenie? Czy stoisz u mego boku tak jak zawsze?

— Wybacz mi, okazałem słabość, lecz teraz jestem już gotów, Magu — wyszeptał Meren.

Samana poprowadziła ich przez zalany jasnym słonecznym światłem ogród do starożytnego budynku. Przy jednym końcu stołu leżały instrumenty chirurgiczne, a przy drugim stał mosiężny kociołek, nad którym mieniło się rozgrzane powietrze. Na posadzce pod stołem leżał dywanik z owczego runa. Taita bez pytania wiedział, co czynić: uklęknął na środku dywanika twarzą do stołu. Samana skinęła Merenowi głową; najwyraźniej został poinstruowany, co ma robić. Wojownik uklęknął za Taitą i otoczył go ramionami, tak że starzec nie mógł się poruszyć.

— Zamknij oczy, Merenie — poleciła Samana. — Nie patrz. — Stanęła nad nimi i podała Taicie pasek skóry, by zacisnął na nim zęby. Czarownik pokręcił głową. Samana uklękła przed nim ze srebrną łyżeczkę w prawej dłoni; dwoma palcami drugiej ręki rozchyliła powiekę prawego oka Taity.

— Zawsze przez prawe oko — wyszeptała. — To strona Prawdy. — Rozchyliła powiekę jeszcze szerzej. — Trzymaj mocno, Merenie!

Meren mruknął i zacieśnił chwyt; jego ramiona były teraz jak obręcz z brązu. Samana wsunęła starcowi łyżeczkę pod powiekę i mocnym, pewnym ruchem umieściła ją za gałką oczną. Gałka zwisła niczym jajko na policzku Taity, dyndając na wiązce nerwów wzrokowych. Pusty oczodół wyglądał jak głęboka różowa jaskinia błyszcząca od łez. Samana podała srebrną łyżeczkę Tansid, która odłożyła ją na bok i wybrała jedną z bambusowych igieł. Wsunęła koniuszek w ogień, aż bambus zaskwierczał i stwardniał. Wciąż dymił, gdy podawała go Samanie. Z igłą w prawej dłoni Samana schyliła głowę i zajrzała w pusty oczodół Taity. Oceniła położenie i kąt nachylenia ścieżki optycznej biegnącej w głąb czaszki.

Powieka Taity drżała i kurczyła się pod palcami Samany. Ta jednak nie zwracała na to uwagi. Powoli wprowadziła igłę w jamę oka, aż czubek bambusu dotknął otworu ścieżki. Zwiększała nacisk, dopóki nie przebiła błony, i wsunęła igłę do środka wzdłuż nerwu, nie uszkadzając go. Igła wchodziła coraz głębiej niemal bez oporu. Kiedy tkwiła prawie na długość palca w czołowym płacie mózgowym, Samana wyczuła prawie niedostrzegalny opór — ostrze igły dotknęło wiązki włókien nerwowych w miejscu ich skrzyżowania. Igła dotarła do bramy. Następny ruch musiał być bardzo precyzyjny. Wyraz twarzy Samany pozostał spokojny, lecz jej nieskazitelna skóra pokryła się cieniutką warstewką potu, a oczy się zwęziły. W skupieniu wykonała ostatnie pchnięcie. Nie wyczuła żadnej reakcji Taity. Wiedziała, że chybiła celu. Minimalnie cofnęła igłę, ustawiła ją, a potem wsunęła na tę samą głębokość, ale nieco wyżej.

Taita zadrżał i wydał lekkie westchnienie. A potem zwisł bezwładnie w ramionach Merena i stracił świadomość. Meren został uprzedzony, że tak się stanie, bo podsunął mocarną dłoń pod brodę ukochanego mistrza, by głowa nie opadła. Samana wyjęła igłę z oczodołu tak samo ostrożnie, jak ją wsunęła. Nachyliła się, żeby obejrzeć otwór w tkance wyściełającej wnętrze jamy. Nie było krwi. Krawędzie maleńkiej ranki zamknęły się samorzutnie.

Samana mruknęła z aprobatą, a następnie za pomocą łyżeczki umieściła zwisającą gałkę oczną z powrotem w oczodole. Powieka Taity drgnęła i wróciła na swoje miejsce. Samana sięgnęła po bandaż, który Tansid nasączyła leczniczym roztworem i ułożyła na krawędzi stołu, a potem owinęła go wokół głowy Taity, zawiązując oczy i starannie zaciskając węzeł.

— Merenie, zanieś go do komnaty, najszybciej jak zdołasz, zanim odzyska przytomność.

Siłacz uniósł Czarownika niczym śpiące dziecko i oparł jego głowę na swoim ramieniu. Pobiegł do świątyni i zaniósł Taitę do komnaty. Samana i Tansid podążały za nim. Gdy tam dotarły, Tansid podeszła do paleniska, nad którym zostawiła czajnik. Napełniła czarkę naparem i podała Samanie.

— Unieś mu głowę! — poleciła Samana i przyłożyła naczynie do warg Taity; ostrożnie wlała napój do ust, masując gardło starca, by przełknął płyn. W ten sposób sprawiła, że wypił całą zawartość czarki.

Nie musieli długo czekać. Taita zesztywniał i sięgnął ręką do bandaża krępującego głowę. Dłoń zaczęła mu drżeć jak w konwulsjach. Zęby zaszczękały, a potem się zacisnęły. Mięśnie szczęk nabrzmiały i Meren przeraził się na myśl, że Mag odgryzie sobie język. Chciał rozchylić mu kciukami szczęki, lecz nagle usta otwarły się same i wyrwał się z nich przeraźliwy ryk; wszystkie mięśnie skurczyły się niczym wysuszony tek. Taita krzyczał z przerażenia i rozpaczy, a w następnej chwili zaniósł się szaleńczym śmiechem. Potem równie nagle zaczął szlochać, jak gdyby pękało mu serce. Znów krzyknął, zgiął się w pałąk, aż głowa dotknęła pięt. Nawet Meren nie zdołał utrzymać wątłego starego ciała, w które wstąpiła demoniczna moc.

— Co go opętało? — spytał błagalnie. — Powstrzymaj go, zanim się zabije.

— Jego Oko Wewnętrzne jest szeroko otwarte. Jeszcze nie nauczył się nad nim panować. Przenikają przez nie do umysłu obrazy tak straszne, że każdego zwykłego człowieka doprowadziłyby do obłędu. Taita doznaje wszystkich cierpień ludzkości. — Samana dyszała ciężko, próbując wlać Czarownikowi do ust kolejny łyk gorzkiego naparu. On zaś wypluł go na sufit komnaty.

— Właśnie to zabiło Wotada, przybysza z północy — rzekła Samana do Tansid. — Wizje przepełniły jego mózg niczym gorąca oliwa pęcherz. — Samana trzymała Taitę za rękę, którą próbował sięgnąć do bandaża na oczach. — Mag poznaje żal każdej wdowy i każdej matki, która patrzyła na śmierć swojego pierworodnego dziecka. Doświadcza cierpienia każdego mężczyzny i kobiety, którzy byli okaleczani, dręczeni albo wyniszczani chorobą. Jego dusza wzdraga się na okrucieństwo każdego tyrana, na niegodziwość Kłamstwa. Płonie żywym ogniem w plądrowanych miastach, ginie na tysiącach pól bitewnych razem z pokonanymi. Odczuwa rozpacz każdej zagubionej duszy, która kiedykolwiek żyła. Spogląda w otchłań piekła.

— To go zabije! — jęknął Meren, jakby sam tego wszystkiego doznawał.

— Jeśli nie nauczy się panować nad Okiem Wewnętrznym, tak, może go to zabić. Trzymaj go, nie pozwól mu się zranić. — Taita rzucał głową tak gwałtownie, że uderzała w kamienną ścianę obok łóżka.

Samana drżącym głosem zaczęła nucić inkantacje w obcym języku, którego Meren nigdy przedtem nie słyszał. Jednakże zaklęcia nie odniosły żadnego skutku.

Meren trzymał w ramionach głowę Taity. Samana i Tansid przycisnęły się z obu stron do ciała Czarownika, chroniąc go przed zranieniem. Tansid chuchała pachnącym oddechem w szeroko rozwarte usta Maga.

— Taito! — zawołała. — Wróć do nas!

— On cię nie słyszy — rzekła Samana. Nachyliła się i przyłożyła zwinięte dłonie do prawego ucha Taity, ucha Prawdy. Kojącym szeptem zaczęła przemawiać do niego w tym samym języku, w którym przedtem śpiewała zaklęcia. Meren, choć nie rozumiał słów, rozpoznał język, bo słyszał, jak Taita rozmawiał w nim z innymi magami. Był to ich tajemny język, który nazywali tenmass.

Taita uspokoił się i przechylił głowę na jedną stronę, jak gdyby słuchał Samany. Ona zaś mówiła ciszej, lecz bardziej naglącym tonem. Taita wymamrotał coś w odpowiedzi. Meren uświadomił sobie, że Samana poucza go, jak panować nad Okiem Wewnętrznym, jak odrzucać groźne obrazy i dźwięki, rozumieć to, czego doświadcza, i trzymać w ryzach gwałtowne strumienie emocji, które nim targają.

Wszyscy troje zostali z nim do końca dnia i przez całą noc. O świcie wyczerpanego Merena zmorzył sen. Kobiety nie próbowały go budzić, pozwoliły mu spać. Jego ciało było zahartowane w boju i wyćwiczone, ale nie mogło iść w zawody z ich duchową wytrwałością. Był przy nich jak dziecko.

Trzymały się bardzo blisko Taity. On zaś czasem wyglądał, jakby spał, a czasem był niespokojny, popadał w delirium i wychodził z niego. Za bandażem zakrywającym mu oczy fantazja mieszała się z rzeczywistością, a on nie umiał ich oddzielić. W pewnej chwili usiadł i z dziką siłą przycisnął do piersi Tansid.

— Lostris! — zawołał. — Wróciłaś, tak jak mi obiecałaś. O Izydo i Horusie, czekałem na was. Tęskniłem za wami tyle lat. Nie opuszczajcie mnie już.

Tansid nie przeraził ten wybuch. Pogładziła długie srebrne włosy Maga.

— Taito, nie dręcz się. Pozostanę z tobą tak długo, jak długo będziesz mnie potrzebował. — Trzymała go delikatnie w ramionach niczym dziecię przy piersi, aż Czarownik znów stracił świadomość. Wtedy spojrzała pytająco na Samanę. — Kim jest Lostris?

— Była kiedyś królową Egiptu — odparła. Oko Wewnętrzne Samany oraz wiedza Kaszyapa pozwoliły jej zajrzeć głęboko w umysł Taity i odczytać jego wspomnienia. Widziała miłość Maga do Lostris tak wyraźnie, jakby to było jej własne uczucie. — Taita wychowywał ją od maleńkości. Była piękna. Ich dusze splotły się ze sobą, lecz oni nie mogli się połączyć. Jego okaleczonemu ciału brakowało męskiej siły, która pozwoliłaby mu być dla niej czymś więcej aniżeli przyjacielem i opiekunem. Mimo to kochał Lostris przez całe jej życie i jeszcze dłużej. Ona odwzajemniała to uczucie. Zanim umarła w jego ramionach, wypowiedziała ostatnie słowa: „W całym życiu kochałam tylko dwóch mężczyzn, a ty byłeś jednym z nich. Może w następnym życiu bogowie potraktują naszą miłość z większą przychylnością”.

Głos Samany się załamał, w jej oczach zalśniły łzy.

Tansid przerwała ciszę.

— Opowiedz mi wszystko, Samano. Nie ma na tym świecie nic piękniejszego od prawdziwej miłości.

— Po śmierci Lostris — zaczęła cicho Samana, gładząc głowę Czarownika — Taita ją namaścił. Przed złożeniem ciała w sarkofagu wziął z jej głowy kosmyk włosów i umieścił w złotym medalionie. — Nachyliła się i dotknęła Talizmanu Lostris, wiszącego na złotym łańcuszku na szyi Taity. — Widzisz? Nosi go po dziś dzień. Wciąż czeka na powrót Lostris.

Tansid się rozpłakała; Samana dzieliła jej smutek, lecz nie potrafiła zmyć go łzami. Zaszła tak daleko drogą adeptów, że ta kojąca ludzka słabość została poza nią. Smutek to drugie oblicze radości. Żal jest rzeczą ludzką. Tansid wciąż potrafiła płakać.

Zemsta Nilu

Подняться наверх