Читать книгу Zemsta Nilu - Wilbur Smith - Страница 18

Оглавление

Taita wstał jednym płynnym ruchem. Mimo sędziwego wieku poruszał się jak młodzieniec. Jego żwawość i zręczność nigdy nie przestały zdumiewać Merena, nawet po tylu latach. Czarownik wziął swój kij stojący w kącie tarasu; oparł się na nim lekko, gdy przystanął u podnóża schodów, by spojrzeć na wysoką wieżę. Wieśniacy wznieśli ją dla niego. Każda rodzina w Gallali wzięła udział w budowie. Była to widoma oznaka ich miłości i szacunku dla starego Czarownika, który otworzył źródło słodkiej wody zasilające miasto i który ochraniał ich niewidzialną, lecz potężną siłą swej magii.

Ruszył w górę schodami oplatającymi wieżę; były wąskie i niebezpieczne, bo nie miały poręczy. Starzec wspinał się jak koziorożec, nie spoglądając pod nogi i stukając lekko kijem o kamienie. Dotarłszy do platformy na szczycie, usiadł twarzą ku wschodowi na jedwabnym dywaniku modlitewnym. Meren położył obok srebrną flaszę, a później usadowił się nieopodal, w razie gdyby Mag go potrzebował, lecz nie za blisko, żeby nie mącić jego skupienia.

Czarownik wyjął rogowy korek z flaszy i wypił łyk gorzkiego wywaru. Przełknął go powoli, czując, jak płyn rozchodzi się do wszystkich mięśni i nerwów ciała, dając umysłowi krystaliczną czystość. Westchnął cicho i pozwolił Oku Wewnętrznemu otworzyć się pod tym kojącym wpływem.

Dwie doby wcześniej potwór nocy pochłonął stary księżyc i teraz niebo należało w całości do gwiazd. Taita patrzył, jak zjawiają się po kolei, poczynając od najjaśniejszych i najpotężniejszych. Wkrótce niebo zaroiło się od nich, pustynię zalała srebrzysta poświata. Mag studiował gwiazdy przez całe życie. Kiedyś myślał, że wie wszystko, co można o nich wiedzieć, lecz teraz dzięki Oku Wewnętrznemu zaczynał na nowo rozumieć cechy i położenie każdej z nich w wiecznym planie materii oraz w sprawach ludzi i bogów. Gorliwie szukał wzrokiem jednej, bardzo jasnej gwiazdy. Wiedział, że znajduje się najbliżej wieży. Gdy tylko ją ujrzał, ogarnęło go gwałtowne uniesienie; tego wieczoru zdawało się, że gwiazda wisi dokładnie nad wieżą.

Zabłysła na niebie dokładnie dziewięćdziesiąt dni po mumifikacji królowej Lostris, tej nocy, gdy Mag zamknął ją szczelnie w grobowcu. To był cud. Przed śmiercią królowa obiecała Taicie, że do niego powróci, a on był głęboko przeświadczony, że gwiazda jest spełnieniem przysięgi. Nigdy go nie opuściła. Przez te wszystkie lata była jego gwiazdą przewodnią. Spojrzawszy na nią, czuł, że osamotnienie, które spadło na jego duszę po śmierci królowej, nie jest już takie przytłaczające.

Teraz, patrząc na gwiazdę Lostris swoim Okiem Wewnętrznym, widział, że otacza ją aura. Mimo że była maleńka w porównaniu z niektórymi astralnymi olbrzymami, żadne inne ciało niebieskie nie mogło dorównać jej piękności. Miłość Taity do Lostris płonęła spokojnym, niezmiennym płomieniem, ogrzewając jego duszę. Nagle ciało starca zesztywniało, zimno pomknęło żyłami do serca.

— Magu! — Meren wyczuł zmianę nastroju mistrza. — Co cię trapi? — Chwycił ramię Taity, drugą dłoń kładąc na rękojeści miecza. Nie mogąc wymówić słowa, przygnębiony Mag strząsnął rękę Merena, nie odrywając wzroku od gwiazdy.

Od czasu gdy ostatnio ją obserwował, powiększyła się kilkakrotnie. Jasna i niezmienna niegdyś aura promieniowała nieprzerwanie, drżąc rozpaczliwie niczym sztandar pobitej armii. Sylwetka gwiazdy zniekształciła się, wybrzuszyła po bokach i zwęziła pośrodku.

Nawet Meren dostrzegł zmianę.

— Twoja gwiazda! Coś się z nią stało. Co to znaczy? — Wojownik wiedział, jak ważna jest ta gwiazda dla Taity.

— Nie wiem — odparł szeptem Mag. — Zostaw mnie, Merenie. Połóż się spać. Nic nie może mnie rozpraszać. Przyjdź o świcie.

Taita nie zszedł z posterunku aż do rana, gdy słońce przyćmiło blask gwiazdy. Kiedy Meren wrócił, by sprowadzić go z wieży, Czarownik wiedział już, że gwiazda Lostris ginie.

Choć długie czuwanie wyczerpało go, nie mógł jednak zasnąć. Obraz umierającej gwiazdy wypełniał jego umysł; niepokoiły go mroczne, pozbawione kształtów przeczucia. To był ostatni, najokropniejszy przejaw działalności sił zła. Najpierw plagi, które uśmiercały ludzi i zwierzęta, a teraz koszmar niosący zgubę gwiazdom na niebie. Następnej nocy Taita nie wszedł na wieżę, lecz udał się na pustynię, szukając odosobnienia. Zabronił Merenowi iść za sobą, ten jednak nie posłuchał i podążył za nim w pewnej odległości. Naturalnie Mag wyczuł jego obecność i ukrył się za zaklęciem niewidzialności. Rozgniewany i zmartwiony Meren szukał go przez całą noc. O świcie, pospieszywszy do Gallali, by zebrać grupę poszukiwawczą, zastał Taitę siedzącego samotnie na tarasie starej świątyni.

— Rozczarowujesz mnie, Merenie. To do ciebie niepodobne, snuć się po pustkowiu, zaniedbując obowiązki — zadrwił Taita. — A teraz chcesz mnie zamorzyć głodem? Wezwij służącą, którą nająłeś, i miejmy nadzieję, że jej umiejętności kulinarne dorównują urodzie.

Czarownik nie zmrużył oka w ciągu dnia; siedział samotnie w cieniu na tarasie. Gdy tylko spożyli wieczorny posiłek, znów wspiął się na szczyt wieży. Słońce ledwie skryło się za horyzontem, on jednak nie zamierzał marnować ani chwili z godzin ciemności, kiedy będzie mógł obserwować gwiazdę. Noc zakradła się szybko i podstępnie jak złodziej. Taita wytężył wzrok i patrzył na wschodnią stronę nieba. Gwiazdy zalśniły na nieboskłonie i stopniowo stawały się coraz jaśniejsze. Nagle nad głową Taity ukazała się gwiazda Lostris. Mag zdumiał się, widząc, że opuściła swoje stałe miejsce w korowodzie ciał niebieskich. Zawisła niczym latarnia nad wieżą w Gallali.

Nie była już gwiazdą. Od chwili gdy ostatni raz znikła mu z oczu, rozdęła się niczym ognisty obłok rozpadający się na kawałki. Otaczały ją ciemne, złowieszcze opary rozświetlane potężnymi wewnętrznymi płomieniami, które bezlitośnie pochłaniały gwiazdę.

Taita czekał i obserwował przez długie godziny. Chora gwiazda nie zmieniła położenia nad jego głową. O świcie wciąż tam była, a nazajutrz ukazała się w tym samym miejscu. Trwała tam noc po nocy jak płonąca latarnia, której niesamowite światło musi dotrzeć do krańców nieba. Otaczające ją mordercze chmury wirowały i falowały. Ognie rozbłyskały w ich wnętrzu, by po chwili zamrzeć i zapalić się w innym miejscu.

O świcie mieszkańcy miasta przyszli pod starożytną świątynię i w cieniu wysokich kolumn głównej sali czekali na audiencję. Gdy Taita zstąpił z wieży, otoczyli go, dopytując się o gorejące nad miastem płomienie: „Wielki Magu, czy to zapowiedź kolejnej plagi? Wytłumacz nam, co oznacza ten straszny omen”. Jednakże Taita nie mógł ich pocieszyć. Nic, czego się do tej pory nauczył, nie przygotowało go na nienaturalne zachowanie gwiazdy Lostris.

Księżyc wszedł w fazę pełni i jego blask złagodził przerażające widmo płonącej gwiazdy. Lecz gdy zbladł, zabłysła z taką siłą, że przyćmiła wszystkie inne. Jak gdyby na ten znak z południa nadciągnęła ciemna chmura szarańczy i spadła na Gallalę. W ciągu dwóch dni owady spustoszyły nawodnione pola, nie zostawiając ani jednego kłosa durry, ani jednego liścia na drzewach oliwkowych. Gałęzie granatów ugięły się pod ciężarem rojów, a potem pękły. Rankiem trzeciego dnia olbrzymia chmura uniosła się z szumem i zaczęła sunąć na zachód, w stronę Nilu, niosąc zagładę ziemiom, które już umierały z powodu braku wylewu rzeki.

Lud Egiptu jęknął z przerażenia, zapanowała rozpacz.

Zemsta Nilu

Подняться наверх