Читать книгу Zemsta Nilu - Wilbur Smith - Страница 19

Оглавление

Wtedy do Gallali zawitał kolejny gość. Przybył nocą, lecz płomień gwiazdy Lostris jaśniał z chorobliwą gwałtownością niczym lampa oliwna tuż przed wypaleniem, dlatego Meren zauważył karawanę, gdy była jeszcze bardzo daleko. Wskazał ją Taicie.

— Te juczne zwierzęta pochodzą z dalekich krain — rzekł. Wielbłąd nie był egipskim gatunkiem, toteż jego widok wciąż wzbudzał zaciekawienie. — Nie podążają szlakiem karawan, idą z pustyni. To dziwne. Musimy zachować czujność. — Cudzoziemcy skierowali się prosto do świątyni, jak gdyby wskazano im drogę. Poganiacze przywiązali wielbłądy, zapanował gorączkowy ruch towarzyszący zwykle rozbijaniu obozu przez karawanę.

— Idź do nich — polecił Taita. — Dowiedz się jak najwięcej.

Meren wrócił, gdy było już dobrze po zachodzie słońca.

— Jest ich dwudziestu, sami słudzy. Mówią, że wędrowali wiele miesięcy, żeby do nas dotrzeć.

— Kto im przewodzi? Czego się o nim dowiedziałeś?

— Nawet go nie zobaczyłem, bo udał się na spoczynek. Jego namiot stoi w samym środku obozu. Jest utkany z najlepszej wełny. Wszyscy słudzy wyrażają się o swoim panu z największym szacunkiem i podziwem.

— Jak brzmi jego imię?

— Nie wiem. Mówią o nim Hitama; w ich języku oznacza to człowieka bardzo wykształconego.

— Po co tu przybył?

— Żeby spotkać się z tobą, Magu. Przewodnik karawany zapytał o ciebie po imieniu.

Taita nie był zbytnio zaskoczony.

— Co mamy do jedzenia? Musimy ugościć Hitamę.

— Szarańcza i susza pozbawiły nas prawie wszystkiego. Mam trochę wędzonej ryby i ziarno na kilka słonych placków.

— A grzyby, które wczoraj zebraliśmy?

— Zgniły i cuchną. Może znajdę coś w wiosce.

— Nie zaprzątajmy głowy naszym przyjaciołom. Życie i tak jest dla nich dość ciężkie. Poradzimy sobie z tym, co mamy.

Sytuację uratowała hojność gościa, który przyjął zaproszenie na wieczorny posiłek, ale obdarował Merena tłustym wielbłądem. Najwyraźniej wiedział, jak bardzo głód daje się ludziom we znaki. Meren zarżnął zwierzę i upiekł łopatkę. Reszta mięsa wystarczyła, by nakarmić służących Hitamy oraz większość mieszkańców wioski.

Taita czekał na gościa na dachu świątyni. Bardzo chciał się dowiedzieć, z kim ma do czynienia. Przydomek sugerował, że jest mędrcem albo arcykapłanem sekty zajmującej się zgłębianiem wiedzy. Czarownik miał przeczucie, że dowie się czegoś niesłychanie ważnego.

Czy ten człowiek przynosi wiadomość zapowiedzianą przez wróżby? Czy na niego tak długo czekałem? Taita poruszył się, słysząc, że Meren prowadzi gościa krętymi schodami.

— Uważajcie na swojego pana. Stopnie się kruszą, mogą być niebezpieczne — mówił Meren do sług niosących krytą lektykę. Gdy weszli na dach, pomógł im ustawić ją blisko maty, na której siedział Taita, a następnie postawił na niskim stole srebrny dzbanek z sorbetem z granatu i dwie czarki. Zerknął na mistrza. — Podać coś jeszcze, Magu?

— Możesz nas zostawić, Merenie. Wezwę cię, kiedy będziemy chcieli zjeść posiłek. — Taita nalał sorbetu do czary i postawił ją przed szczelnie zaciągniętą zasłoną lektyki. — Witam cię i rad jestem, że zaszczyciłeś mnie swoją wizytą — rzekł do niewidzialnego gościa. Nie usłyszawszy odpowiedzi, skupił całą moc Oka Wewnętrznego na palankinie. Zdumiał się, nie mogąc dostrzec za zasłoną aury żywego człowieka. Wysilał się, a mimo to nie znajdował tam znaku życia. Wnętrze lektyki wydawało się puste. — Jest tam kto? — Czarownik wstał błyskawicznie i podszedł do lektyki. — Odezwij się! — rozkazał. — Co to za diabelski podstęp?

Rozsunął zasłonę i cofnął się zaskoczony. Na poduszce siedział ze skrzyżowanymi nogami mężczyzna ubrany tylko w przepaskę biodrową. Był chudy jak szkielet, jego łysa głowa wyglądała jak czaszka, a skóra była sucha i pomarszczona niczym powłoka zrzucona przez węża. Oblicze mężczyzny wyglądało jak starożytna skamielina, lecz jego wyraz był radosny, a nawet piękny.

— Nie masz aury! — krzyknął Taita, zanim zdołał się powstrzymać.

Hitama skłonił lekko głowę.

— Podobnie jak ty, Taito. Ludzie, którzy wrócili ze świątyni Saraswati, nie roztaczają aury. Część naszej ludzkiej natury zostawiliśmy u Kaszyapa, powiernika lampy. Ten uszczerbek pozwala nam się rozpoznać.

Taita milczał. Hitama powtórzył to, co usłyszał od Samany.

— Kaszyap zmarł, jego miejsce przed obliczem bogini zajęła kobieta. Ma na imię Samana. Powiedziała mi, że przede mną byli inni. Jesteś pierwszym, którego spotykam. Niewielu z nas uzyskało dar Oka Wewnętrznego, a jeszcze mniej pozostało przy życiu. Nasze szeregi się skurczyły. Ma to swoją złowrogą przyczynę, o której powiem we właściwym czasie. — Hitama zrobił miejsce na poduszce. — Usiądź tu obok, Taito. Słuch zaczyna mnie zawodzić; mamy wiele do omówienia, a czasu mało. — Gość przeszedł z egipskiego, którym mówił z wysiłkiem, na tenmass; wysławiał się w języku magów nienagannie. — Musimy zachować dyskrecję.

— Jak mnie znalazłeś? — spytał w tym samym języku Taita, siadając obok Hitamy.

— Gwiazda mnie przyprowadziła — odparł sędziwy mędrzec, spoglądając na wschód. Zapadła już noc i niebo roziskrzyło się majestatycznie. Gwiazda Lostris wciąż wisiała nad miastem, lecz jej postać znów się zmieniła. Nie miała już wyraźnego środka, stała się teraz obłokiem gazów, który rozpływał się długim pióropuszem pod naporem słonecznego wiatru.

— Zawsze wiedziałem, że jestem ściśle z nią związany — rzekł cicho Taita.

— I nie myliłeś się — zapewnił go tajemniczo Hitama. — Twoje przeznaczenie się z nią łączy.

— Ale ona umiera na naszych oczach.

Starzec spojrzał na Taitę wzrokiem, który sprawił, że ciarki przeszły po plecach.

— Nic nie umiera. To, co nazywamy śmiercią, jest tylko zmianą stanu istnienia. Gwiazda zawsze z tobą będzie.

Taita otworzył usta, by wypowiedzieć imię Lostris, lecz gość powstrzymał go gestem.

— Nie wypowiadaj głośno jej imienia. Czyniąc to, możesz ją zdradzić przed tymi, którzy źle ci życzą.

— Czy to znaczy, że imię ma taką wagę?

— Bez niego nie istnieje żadna istota. Nawet bogowie go potrzebują. Tylko Prawda jest bezimienna.

— Oraz Kłamstwo — dodał Taita, lecz Hitama pokręcił głową.

— Imię Kłamstwa brzmi Aryman.

— Ty znasz moje imię, ale ja nie znam twojego.

— Jestem Demeter.

— Demeter to jeden z półbogów. — Taita od razu rozpoznał imię. — Czy to ty?

— Jak widzisz, jestem śmiertelny. — Mężczyzna podniósł drżącą dłoń. — Należę do długowiecznych tak samo jak ty, Taito. Żyłem nadmiernie długo, ale niebawem umrę. Już umieram. W swoim czasie podążysz za mną. Żaden z nas nie jest półbogiem. Nie jesteśmy Dobrymi Nieśmiertelnymi.

— Demetrze, nie możesz mnie tak szybko opuścić. Dopiero się zeszliśmy — zaoponował Taita. — Tak bardzo chciałem cię odnaleźć. Tyle muszę się od ciebie nauczyć. Wszak po to do mnie przybyłeś. Nie przyszedłeś tu, by umrzeć?

Demeter skłonił głowę.

— Zostanę tak długo, jak długo zdołam, lecz przygniata mnie brzemię lat i wyniszczają moce Kłamstwa.

— Nie wolno nam zmarnować ani godziny. Nauczaj zatem — poprosił pokornie Taita. — Przy tobie jestem zaledwie dzieckiem.

— Już zaczęliśmy naukę — odrzekł Demeter.

Zemsta Nilu

Подняться наверх