Читать книгу Martwa cisza - Will Dean - Страница 14
10
ОглавлениеPoduszka budzi mnie wibracjami o siódmej rano. Wpatruję się w swoją twarz w lustrze – wygląda jak pobojowisko. Zakraplam krople do oczu. Według ulotki powinnam wpuścić jedną lub dwie krople do każdego oka. Zużywam pół butelki.
Moje śniadanie składa się z pięciu herbatników zbożowych i kubka herbaty. Muszę się wybrać na zakupy. Biorę prysznic, czyszczę aparaty, zakładam je, a wychodząc, chwytam torebkę i zatrzaskuję za sobą drzwi.
Wczoraj wygooglowałam adres siostry Freddy’ego. To małe miasteczko, ma dziewięć tysięcy mieszkańców, ale nie znam tu jeszcze każdego zaułka tak dobrze, jak miejscowi. Mijam kolejne identyczne drewniane bliźniaki z małymi zadbanymi ogródkami, szukając numeru czterdzieści trzy.
Drzwi otwiera kobieta. Wiem, że to ona, jeszcze zanim się odezwie. Ma całkiem niezły makijaż, ale nawet on nie może ukryć jej zapłakanych oczu ani wysiłku, jaki musi wkładać w uśmiech. Wygląda, jakby zainkasowała sto ciosów w brzuch.
– Wejdź, Tuvo. Jestem Esther Malmström.
Wchodzimy do środka. Zdejmuję buty.
Dom jest cichy i wypełniony kwiatami. Widzę, że skończyły jej się wazony. Niektóre wiązanki są identyczne, bo w Gavrik działa tylko jedna porządna kwiaciarnia. Bukiety lilii stoją w wiadrach, a przy schodach długie białe róże bezceremonialnie wychylają się z głębokiego garnka.
– Usiądźmy tutaj. Dziękuję, że przyszłaś ze mną pomówić.
Prowadzi mnie do salonu z kanapą z Ikei, wielkim naściennym telewizorem, kominkiem-kozą i jednobarwną tapetą na jednej ścianie.
– Współczuję straty. Postaram się nie zająć wiele czasu.
– W porządku – mówi. – Chcę z tobą porozmawiać. Chcę, żeby znaleźli drania, który za to odpowiada. Gavrik to małe miasteczko, musimy połączyć siły i odkryć, kto zrobił to Freddy’emu. – Uśmiech znika z jej twarzy. – Jestem gotowa i chcę pomóc.
– Doceniam to. Esther, czy twój brat kiedykolwiek wspominał, że się czegoś boi albo że ktoś mu groził?
– Policja już o to pytała – mówi, gładząc dłonią bok sofy. – Nic o tym nie wiem. Był przyjazny, uczył w szkole. Wszyscy go lubili. Z nas dwojga to on był świętym, a ja urwisem.
Marszczę brwi.
– Kiedy byliśmy mali, Freddy był wzorem wszelkich cnót.
– Czy słyszałaś, żeby kiedykolwiek wcześniej został zaatakowany? Wdawał się w jakieś bójki?
– Nie.
– Ludzie łączą jego śmierć z zabójstwami z lat dziewięćdziesiątych. Myślisz, że słusznie?
– Żartujesz? Oczywiście, że tak. Uważasz, że jest dwóch maniaków, którzy wydłubują ludziom oczy? Policji nie udało się ująć sprawcy tamtych morderstw, a teraz wrócił i… – Wbija wzrok w sufit i dodaje ciszej: – Jasne, że to ten sam człowiek.
Milczę przez chwilę.
– Przepraszam, nie wiedziałam o tym.
– Musiałam przecież go zidentyfikować. Myślałam, że zaciągną zasłonę, żebym mogła godnie się z nim pożegnać. – Pociąga nosem. – Ale tylko pokazali mi zdjęcie. Miał zakryte oczy, więc chyba nie muszę dodawać nic więcej.
– Przykro mi.
– Mnie też.
– Esther, czy Freddy miał przyjaciół, których nie lubiłaś albo uważałaś za niebezpiecznych? – pytam po chwili.
Kobieta odrywa dłoń od podłokietnika i wbija w nią wzrok. Potem przenosi go na mnie.
– Cóż… – Znów zaczyna wpatrywać się w dłoń, jakby czekała, aż ta zabierze głos. – Być może.
Burczy mi w brzuchu. Wiję się w fotelu, żeby stłumić ten odgłos, ale mi się nie udaje. To niedorzeczny dźwięk, bardzo niestosowny w tej sytuacji.
Esther pociera oczy, zakrywa twarz rękami i mówi dalej. Nie jestem w stanie jej zrozumieć. Mówi niewyraźnie, a nie mam jak czytać z ruchu warg.
– Bardzo przepraszam – przerywam jej. – Jestem głucha i nie zrozumiałam, co teraz powiedziałaś.
– Głucha? – pyta, wysoko unosząc brwi. – Ale przecież mnie słyszysz?
Wskazuję swoje uszy.
– Z aparatami słuchowymi słyszę całkiem nieźle. Wspomagam się też czytaniem z ruchu warg.
– Masz bardzo dobrą dykcję jak na osobę niesłyszącą.
Mówi to życzliwie, ale i tak czuję ucisk w brzuchu. To jak pochwalić człowieka z protezą nogi: „Hej, nieźle chodzisz jak na kalekę”. To nie jest komplement. Nie i już.
– Mówiłaś o przyjaciołach Freddy’ego, których nie lubiłaś albo którym nie ufałaś?
– Znasz język migowy? – pyta.
Kręcę głową.
– Jak to jest?
Pociągam nosem.
– Być głuchą?
Kiwa głową i lekko wychyla się do przodu na kanapie.
– Jesteś sobą, tylko nie słyszysz. To nic takiego, jestem głucha od wczesnego dzieciństwa.
– Dlaczego? Jak do tego doszło?
– Zapalenie opon mózgowych. – Przypominają mi się odgłosy, które zapamiętałam: przyjęcie urodzinowe, furgonetka z lodami, śmiech taty. – Nie chcę być niegrzeczna, ale bardzo mi zależy, żeby napisać dobry artykuł, po którym ludzie będą dzwonić i pisać z informacjami o Freddym. Czy możesz mi opowiedzieć o jego przyjaciołach?
Esther odchyla się z powrotem na sofie i wsuwa rękę pomiędzy poduszki.
– Zawsze byliśmy z Freddym bardzo blisko, mówiliśmy sobie o wszystkim. Nie lubiłam dwojga z jego przyjaciół i wiedział o tym. Jednym był Hannes, jego kumpel od polowań.
– Hannes Carlsson, ten, który mieszka w Utgardzie?
– I jest właścicielem większości lasu. Są z żoną bardzo dobrze sytuowani.
Znów słyszę to określenie.
– Należą do najbogatszych ludzi w gminie – ciągnie moja rozmówczyni. – Ale on jest tyranem. Zastraszał męża mojej przyjaciółki, który pracował w celulozowni. Podobno jest szefem koła łowieckiego. Jestem pewna, że terroryzuje wszystkich jego członków.
– Myślisz, że jest odpowiedzialny za śmierć Freddy’ego?
Wzrusza ramionami.
– Nie wiem. Powiedziałam policjantom, żeby z nim porozmawiali i sprawdzili jego broń, ale wiesz, jak to jest… Wszyscy kumplują się z Hannesem. To gruba ryba, każdy chce być jego kolegą i polować w jego lesie. Rozmawiałam z nimi, ale nie wiem, co to da.
– A druga osoba, co do której miałaś wątpliwości?
– Nie znam jej nazwiska, przynajmniej tego prawdziwego. Wołają na nią „Candy”. Pracuje w klubie ze striptizem przy E16, tym na zupełnym pustkowiu, na południe od celulozowni SPT. Wiesz, że był tam kiedyś burdel?
– Nie wiedziałam.
– Teraz już wiesz. I myślę, że dalej działa… tylko nieoficjalnie. Wiesz, jakie są striptizerki.
Prawdę mówiąc, nie wiem.
– Fred i Candy byli… – Przerywam na ułamek sekundy i zerkam na dyktafon. – Przyjaciółmi?
– Co to, to nie. On jej płacił. To nie była żadna przyjaźń. Mówił mi, że nie stać go na to, ale nie potrafi przestać. Chyba się w niej zakochał. Powiedziałam mu, że to frajerstwo zakochiwać się w cholernej striptizerce, ale to właśnie zrobił. Spędzał w tej norze dwie czy trzy noce w tygodniu, pijąc dietetyczną colę i patrząc na jej taniec. – Ociera z oka łzę. A może rzęsę. – Szczerze mówiąc, marne miał życie.
Przygryzam wargę i rozglądam się po pokoju. Fotografie w białych drewnianych ramkach, niska biblioteczka w połowie wypełniona grami planszowymi i puzzlami.
– W takim miasteczku rozwodnicy po pięćdziesiątce nie mają lekko – rzucam. Esther kiwa głową.
– Jego syn jest na górze. Gra w te przeklęte gry komputerowe i nie chce zejść na dół. Nie chce o tym rozmawiać.
– Ile lat ma twój bratanek?
– Czternaście, ale zachowuje się, jakby miał dwadzieścia jeden. Nie chce nikogo wpuścić ani z nikim pomówić. Zostawiam mu jedzenie pod drzwiami, jakby był jakimś mnichem albo więźniem. Jego mama mieszka na Florydzie, ma do niej pojechać na Boże Narodzenie. Powinno mu to dobrze zrobić, chociaż specjalnie za nią nie przepada. – Wbija wzrok w sufit i dodaje szeptem: – Trudno go za to winić.
– Czy mogę spróbować z nim pogadać? Jestem tylko dwanaście lat starsza od niego i świetnie znam się na grach.
– No nie wiem…
Milczę. To jedna z wielu sztuczek, których nauczyła mnie Lena.
– Możesz spróbować – stwierdza w końcu Esther. – Chwila rozmowy nie zaszkodzi.
Prowadzi mnie na górę i puka do drzwi pokoju chłopca.
– Martin, jesteś przyzwoicie ubrany?
Bez odpowiedzi.
– Jesteś ubrany, Martin?
– Nie! – odkrzykuje chłopak.
– Jest ubrany. Poczekam tu.
Otwieram drzwi i widzę za nimi patykowatego dzieciaka. Leży na podłodze, grając w Call of Duty na swoim PlayStation. Zerkam na niego, ale potem koncentruję się na ekranie.
– Zmień broń na RPG – radzę. – I uważaj na tyły.
Przez chwilę patrzy na mnie z padem w ręku, potem odwraca się z powrotem do telewizora. Ma zaczerwienione oczy. Nie jestem pewna, czy od płaczu, czy od grania.
– Jest pani dziennikarką?
– Jestem Tuva… Uważaj na tyły, skurwiele za każdym razem urządzają tu zasadzkę.
Martin spogląda na mnie, pociąga nosem i pauzuje grę.
– Będziesz pisać o moim tacie?
Kiwam głową. Chłopak głośno przełyka ślinę.
– Wiesz, że wydłubali mu oczy? Były takie same, jak moje. Szaroniebieskie. Mama mówi, że mamy takie same oczy. Dokładnie identyczne. Zawsze to powtarza. Wszystko jest nie tak. Wydaje mi się, że zaraz po prostu wróci do domu. Ale wiem, że to bzdura. A mam takie same oczy. Identycznego koloru. Może będę następny.
Pokazuje mi swoje oczy.
– Nie – mówię głośniej, niż zamierzałam. – Na pewno nie, Martin. Jesteś tu bezpieczny.
– Mamy nie ma, a tata odszedł – stwierdza. – Wszyscy moi kumple twierdzą, że winny jest ten pisarz.
– Który pisarz?
– Ten dziwak, który mieszka w lesie. Starsza siostra mojego kolegi pracuje w ICA. Koleś przychodzi tam co tydzień, zawsze tego samego dnia, o tej samej porze. Staje w kolejce do jej kasy, chyba mu się podoba. I kupuje bardzo dziwne rzeczy. Nie nachosy, ziemniaki i szynkę, jak normalni ludzie, tylko świńskie nóżki, ogony, nawet uszy. Kto to widział, kupować świńskie uszy?
– Policja na pewno przesłucha wszystkich mieszkańców wioski, więc z nim też porozmawiają. Niektórzy ludzie gotują podroby i tanie skrawki. Ja akurat ich nie jadam, ale to wcale nie takie niespotykane.
– To odmieniec – upiera się chłopak. – Napisz o tym w swojej gazecie.
Esther Malmström staje w drzwiach.
– Jesteś głodny, Martin? Zrobić ci kanapkę?
Bratanek kiwa jej głową.
– Dziękuję za rozmowę, Martin – mówię. Czuję się jak policjantka, która rozmawiała ze mną w noc śmierci taty. – Pomówię jeszcze chwilę z twoją ciocią. Bardzo mi przykro z powodu twojego ojca. Chcę pomóc rozwiązać tę sprawę. Obiecuję, że zrobię, co w mojej mocy.
Chłopak wraca do gry. Zamykam drzwi.
Kiedy schodzimy na dół, Esther nachyla się do mnie i szepcze w mój aparat słuchowy:
– Nie ma jak porozmawiać o tym z kolegami, bo mają czternaście lat. I nie ma jak porozmawiać o tym ze mną ani innymi dorosłymi, bo ma czternaście lat. Myślisz, że ma rację i coś jest na rzeczy z tym pisarzem?
W powietrzy unosi się zapach lilii. Czy w miasteczku grasuje ten sam zabójca, czy jego naśladowca? Skąd, do cholery, te dwadzieścia lat przerwy?
– Nie wiem. Ale mam za zadanie napisać o tej sprawie. To jedyna rzecz, nad jaką teraz pracuję. Postaram się pomóc znaleźć winnego, żebyście mogli poczuć, że to się skończyło i sprawiedliwości stało się zadość. Co do słów Martina… Dzieciaki gadają dziwne rzeczy, ale na pewno to sprawdzę. Po południu jadę do Mossen.