Читать книгу Martwa cisza - Will Dean - Страница 17
13
ОглавлениеIntruz próbuje skulić się pod oknem, chwytając się jednocześnie metalowej poprzeczki nad tylną szybą. Niewiele widzę. Jest na długość wyciągniętej ręki, oddzielają nas tylko szyba i rząd siedzeń. Zaczynam oddychać za szybko. Patrzę na pióra wycieraczki. Nie widzę, kto to, ale na pewno nie dziecko, jest za duży. Przyspieszam. To dorosły mężczyzna. Na pewno.
Mój oddech zwalnia, kiedy uświadamiam sobie, że panuję nad sytuacją. Napastnik nie ma jak się do mnie dostać i nie będzie mógł tego zrobić, dopóki się nie zatrzymam. Zadzwonię na policję, zablokuję drzwi i zaparkuję tuż przed posterunkiem. Ja jestem w środku, on musi zostać na zewnątrz.
U stóp wzgórza zaczyna walić w tylną szybę. Czuję i słyszę uderzenia jego pięści o szkło. Próbuje się przedostać na tył kabiny.
Mocno przyspieszam i zaczynam jechać zakosami. Walenie ustaje. Słyszę, jak nieznajomy upada i turla się po pace. Odczuwam, jak się zmienia środek ciężkości samochodu, kiedy mężczyzna przesuwa się z boku na bok. Serce bije mi jak oszalałe. Mijam dom Taksówkarza z prędkością siedemdziesięciu kilometrów na godzinę, wjeżdżając w każdą dziurę, jaką uda mi się wypatrzyć. Półciężarówka podskakuje, ale czuję się w niej pewnie, mam wrażenie, że chce, żebym docisnęła jeszcze mocniej, i ma pretensje, że dotąd jeździłam po asfalcie. Mijam przyczepę Rupieciarza, w której pali się słabe światło, i jadę dalej. Wciąż nie widzę napastnika, musi leżeć na podłodze paki. Kiedy droga staje się szersza, przyspieszam do stu na godzinę. Potem zwalniam, włączam migacz i wskakuję na główną drogę, opuszczając Utgard. Słyszę łoskot. Zerkam w lusterko i widzę postać zeskakującą z tyłu pikapa. Uciekinier upada na drogę, przetacza się na bok, wstaje i biegnie w kierunku drzew. Zapada zmrok. Miejscowi nazywają tę porę „godziną łosia”. Nie udało mi się dobrze przyjrzeć intruzowi. To mógł być każdy.
Chwytam telefon i przyspieszam do stu dziesięciu na godzinę. Zaschło mi w ustach. Zerkam na ekran komórki, potem na drogę, potem znów na telefon. Wyświetlacz drży, bo cała się trzęsę. Jadę w kierunku komisariatu, pod autostradą E16, i tętno zaczyna mi zwalniać. W oddali widzę furgonetkę Tammy. Dzwonię do niej.
– Tajskie zielone curry, wściekle ostre, z podwójnym ryżem i chipsami, za dziesięć minut. Już się robi.
– Nie! – krzyczę. – Nie o to chodzi, nie odkładaj słuchawki!
– Co się stało?
– Dalej masz w furgonetce broń?
– Pistolet hukowy? Jasne. A co?
– Mogę go pożyczyć? Przyjadę za pięć minut. Będziesz musiała na chwilę zamknąć.
– Dobra.
To jedyna osoba, na którą mogę liczyć. Mówi „dobra”, nie zadając żadnych pytań. Dojeżdżam do miasta, mijam ICA, parkuję blisko jej food trucka i oddycham głęboko. Spływam potem. Patrzę w lusterko wsteczne. Nikogo nie ma. Wszystko w porządku. Ale sprawdzam jeszcze raz.
Tammy stoi z ręką ukrytą w kurtce jak chicagowscy gangsterzy z filmów. Otwieram drzwi i padam jej w ramiona.
– Co się stało? – pyta.
Odrywam głowę od jej ramienia, oddycham głęboko, zerkam na tył ciężarówki i opowiadam jej o wszystkim.
– Jaki gnój mógł zrobić coś takiego? – pyta.
Prawy aparat słuchowy zaczyna trzeszczeć od wilgoci. Unoszę dłonie, żeby osłonić uszy przed deszczem.
– Zostawił coś w pikapie? Są jakieś ślady?
Tammy staje na nadkolu i oświetla pakę latarką z telefonu. Ja nic tam nie widzę. Ale ona po chwili wyciąga rękę, podnosi coś i mi pokazuje.
To złoty spinacz do papieru.
– Jedziesz zgłosić to glinom? Jeśli chcesz, mogę zamknąć na dzisiaj i pojechać z tobą – proponuje.
– Jutro się tym zajmę – odpowiadam, wciąż osłaniając uszy dłońmi. – A mogłabym pożyczyć twój pistolet, tylko na tę jedną noc?
– Wiesz, że jedynie robi hałas?
– I tak będę się czuła pewniej.
Podaje mi pistolet i spinacz. Chwytam je wciąż trzęsącymi się palcami. Przyglądam się broni. Czuję, że jestem coraz bliżej prawdy. Bo niby dlaczego ktoś ukrywałby się w mojej ciężarówce? Jestem coraz bliżej, a to miało być ostrzeżenie.