Читать книгу Martwa cisza - Will Dean - Страница 9
5
ОглавлениеBudzik pod poduszką zaczyna wibrować o szóstej.
W pokoju jest zaduch, muszę też zmienić pościel. Zakładam aparaty słuchowe, wstaję, żeby otworzyć okno, i zimne powietrze uderza mnie w twarz. Cofam się z powrotem w ciepło.
IPad jest prawie rozładowany, więc podłączam go do sieci i przeglądam szwedzkie portale i telewizje informacyjne. Najbardziej interesujące okazują się dyskusje w mediach społecznościowych. Hashtag „Meduza” zyskuje coraz większą popularność.
Prysznic. Ubrania. Zmiana baterii w aparacie słuchowym. W przezroczystej rurce łączącej słuchawkę z mikrofonem zebrały się kłaczki. Demontuję ją, przedmuchuję, myję pod kranem, czekam, aż wyschnie, i zakładam z powrotem. Otwieram pudełko płatków i wsypuję je do miski. Razem z nimi wypada nietoperz. Podskakuję na jego widok. Czy strzał, który wczoraj spłoszył łosia, kogoś zabił?
Drogę do biura – pięć minut spacerem – pokonuję samochodem. To absurdalne, zwłaszcza tutaj, gdzie mieszkańcy wszędzie dojeżdżają na rowerach – ale będę później potrzebować pikapa.
Saab Leny stoi na jej miejscu parkingowym przed redakcją. Zwykle przychodzi pierwsza i wychodzi ostatnia. Wchodzę do „Gavrik Posten” i nad moją głową rozlega się dzwonek. Brzmi jak dźwięk tłuczonego szkła.
– Lars przejmie twoje obowiązki związane z artykułami do dzisiejszego wydania – stwierdza Lena, która pojawiła się, gdy tylko weszłam do redakcji. – Ty będziesz się mogła skoncentrować na morderstwie. Pasuje ci to?
Kiwam głową.
– Chmary ludzi z gazet ogólnokrajowych pewnie ściągną tu przed lunchem i będzie zupełnie przerąbane. Zrób, ile się da, zanim tu dotrą.
Potakuję.
– Zaraz porozmawiam z policją, potem pojadę do Mossen pomówić z resztą mieszkańców.
– To może być ta sprawa, o której ci mówiłam – stwierdza Lena. – Twój temat. Meduza, o ile to Meduza, może pomóc ci zrobić karierę, więc się nie wychylaj, nie rozpraszaj i nie trać zimnej krwi, słyszysz?
Nie myśli o mnie jako o osobie głuchej – inaczej by tego tak nie ujęła. Kocham ją za to.
– To moja szansa na Pulitzera?
– Chciałabyś – odpowiada, opierając rękę na biodrze. – Zamierzasz zostawić mnie tu samą z Flipem i Flapem? Co to, to nie. Jeszcze nie. Gdyby zawracali ci głowę podczas pracy nad sprawą Meduzy, przyślij ich do mnie. Przygotowuję numer do druku, ale gdybyś mnie potrzebowała, będę do dyspozycji.
To dla niej tu pracuję. Lena zdobyła wiele nagród za działalność reporterską, wyspecjalizowała się w opisywaniu malwersacji i przestępczości zorganizowanej na wschodnim wybrzeżu USA, a potem, na swoje nieszczęście, zakochała się w Johanie, inżynierze hydroelektryku z małego szwedzkiego miasteczka. Z tego szwedzkiego miasteczka. Jednak, choć nigdy o tym nie rozmawiałyśmy, wydaje się zadowolona z obecnego życia.
Przesyłam Larsowi mailem wszystkie swoje artykuły. Gdzieś niedaleko w kostnicy leży ciało. Co, jeśli Nils ma rację i Meduza wrócił albo pojawił się jego naśladowca? Co, jeśli to ciało także jest pozbawione oczu? W jaki sposób wyłupuje się oczy zwłokom? Wpatruję się w ekran. Nagłówki o wadliwych fasadach bloków wyglądają absurdalnie.
Dzwonię na posterunek mieszczący się po przeciwnej stronie ulicy. Nikt nie odbiera. Mój telefon ma ośmiokątną naklejkę, która ma minimalizować sprzężenie. Działa całkiem nieźle. Raz za razem wciskam przycisk ponownego wybierania, jednocześnie googlując wioskę Mossen, żeby zdobyć informacje o pięciu domach i sprawdzić nazwiska ich mieszkańców. To wielka zaleta Szwecji: zeznania podatkowe, adresy i numery telefonów są tu publiczne.
Wybieram ponownie. Właścicielem pierwszego domu i przyczepy jest Bengt Gustavsson. Wybieram ponownie. W drugim domu mieszka Viggo Svensson, miejscowy taksówkarz. Kojarzę to nazwisko. W trzecim domu mieści się warsztat stolarski, a jego właścicielkami są dwie kobiety o norweskim nazwisku, Alice i Cornelia Sørlie. Wybieram ponownie. Tym razem linia jest zajęta. Ktoś jeszcze próbuje się dodzwonić – jakiś inny pismak właśnie wyszedł spod prysznica i pije potrójne latte. Wybieram ponownie. Dalej mamy Ghostwritera, Davida Holmqvista. Na końcu Frida i jej mąż Hannes. Wybieram ponownie. Dodaję numery mieszkańców do listy kontaktów w telefonie. Wybieram ponownie.
– Komenda policji w Gavrik. Mówi Thord Petterson.
– Hej, Thord, mówi Tuva. Dzień dobry. Nie jest za wcześnie na kilka pytań, prawda?
– Owszem, jest. Komendant chce urządzić w południe konferencję prasową. Pojawią się na niej twoi koledzy z Karlstad i Sztokholmu. Przykro mi, ale wcześniej niewiele mogę zdradzić.
– W porządku – stwierdzam rozczarowanym głosem. – Czy ofiara pochodziła z okolicy? Możliwe, że ją znałam?
– Dowiesz się o nim więcej po południu.
Czyli to „on”.
– W internecie piszą, że nie znaleziono jeszcze broni. To prawda?
– Nie dam się na to nabrać, Tuvs, i nie podoba mi się, że tak ze mną pogrywasz. Rób swoje, ja będę robić swoje. Widzimy się na lunchu.
Odkłada słuchawkę.
Lars spóźnia się piętnaście minut. Najważniejszy dzień w Pipidówce od 1994 roku, a on przychodzi po czasie.
– Przejmiesz dzisiaj moje artykuły. Ja mam się skupić na morderstwie. Wszystko czeka na ciebie w skrzynce odbiorczej, z pytaniami zwracaj się do Leny.
– Wiedziałem – stwierdza Lars z uśmiechem, który ukazuje zbyt dużo dziąseł i zbyt mało zębów. – Mnie to nie przeszkadza. Stare wieści, powolne historie – to moja specjalność. Od trzydziestu lat.
Odwiesza płaszcz i rozpina buty w żółwim tempie, potem wkłada niefirmowe adidasy na rzepy i drepcze do aneksu kuchennego w pokoju Nilsa.
Idę za nim.
– Jak wyglądały zabójstwa Meduzy z lat dziewięćdziesiątych z twojej perspektywy?
Lars, który właśnie napełnia stary ekspres przelewowy wodą z kranu znajdującego się tuż obok szpanerskiego wizytownika Nilsa, odwraca się do mnie.
– Chcesz wywiad na wyłączność?
Przysiadam na skraju biurka.
– Przede wszystkim pamiętam, że były potworne. Małe miasteczko straciło trzech dobrych ludzi. Nie zapominaj o tym. Zginęło trzech dobrych ludzi. Mieli matki, sąsiadów, przyjaciół; jeśli dobrze pamiętam, wszyscy byli żonaci i dzieciaci. Wszyscy co piątek czytali naszą gazetę i chodzili po tych samych ulicach co my. To było smutne zajście i nadal kładzie się cieniem na naszym miasteczku.
– Tyle wiem – wtrącam. – A na co powinnam się przygotować w najbliższych dniach?
– Moim zdaniem najważniejsze, żebyś pozostała ludzka. Pozwól rodzinie i przyjaciołom ofiary wypowiedzieć się w swoim czasie, własnymi słowami. Nie poganiaj ich, będą to robić ludzie z prasy krajowej i, Boże uchowaj, telewizyjne pijawki. Te pasożyty mają ludzi i wpływy, my nie. Pamiętam, że w latach dziewięćdziesiątych niektórzy z nich mieli dojścia do polityków w Karlstad, a nawet do koronera. Oni dostawali cynk, ale to my uchwyciliśmy lokalną perspektywę. Pamiętaj, jesteśmy stąd, znamy wszystkich w okolicy i powiązania między ludźmi. Poza tym, kiedy to wszystko minie, my zostaniemy w Gavrik, a te miglance ze Sztokholmu odwrócą się na pięcie i wyjadą. Ich tu nie będzie, a my będziemy musieli robić zakupy z rodzinami ofiar, parkować obok ich krewnych. Między innymi dlatego musimy opisać sprawę, jak należy.
Nils wchodzi i staje w drzwiach swojego pokoju
– Co tu się wyprawia? – Jego postawione włosy lśnią od żelu. – Możecie przepuścić mnie do biurka? Niektórzy muszą pracować.
Przesuwam się i zajmuję jego miejsce w progu. Lars nadal robi kawę w swoim tempie.
– Czego się dowiedziałaś? – pyta Nils.
– Na razie niewiele. Podejrzewam, że ofiara jest mężczyzną. W sumie to wszystko. Za chwilę ruszam znów do Mossen, w południe policjanci z naprzeciwka dają show.
– I ty uważasz się za profesjonalną reporterkę – pokpiwa, szczerząc zęby i odchylając się w tył na swoim skórzanym fotelu biurowym. Ma na sobie bladożółtą koszulę, przez którą widać wianuszki cienkich włosów okalających sutki. Po chwili zwraca się do Larsa. – A ty, staruszku? Wiesz, kto się wczoraj spotkał ze Stwórcą?
Oboje wbijamy w niego wzrok.
– No co? Ja tu tylko wciskam ludziom reklamy. Zarabiam kasę, żebyście wy, cieniasy, mogli dostawać co miesiąc okrągłą pensyjkę. Kto by się tam przejmował? Jestem tylko głupim sprzedawcą. Co ja mogę wiedzieć?
Lars bierze kawę i wraca do swojego biurka w pokoju obok.
– Mów – nalegam i koncentruję się na cienkich, spierzchniętych wargach Nilsa.
– Wszyscy twierdzą, że to Freddy Malmström. Kobitka, która gra z Lottą w badmintona, mieszka obok Malmströmów, przy trasie dla narciarzy biegowych. Freddy to miły gość, zdaje się, że uczy matmy, a może przyrody. No i nie wrócił wczoraj na noc. Poszedł z psem na polowanie i więcej się nie pojawił. Ani on, ani pies. Myślę więc, że to o niego chodzi.
– O kurde – rzucam. – Nauczyciel?
– Zacytujesz mnie, asie dziennikarstwa? To oficjalna wypowiedź, tylko dla ciebie.
Wychodzę i stukam do drzwi Leny.
– Masz chwilę?
Naczelna siedzi przy komputerze, składając kolumny z obwieszczeniami o narodzinach i zgonach do jutrzejszego numeru. Widzę symbole kwiatów i aniołków, którymi je oznaczamy.
– Kojarzysz Freddy’ego Malmströma? – pytam.
– Znam nazwisko. To syn Phila Malmströma?
Reguluję głośność w prawym aparacie.
– Nie wiem.
– Phil Malmström podobno należał do miejscowego klubu pokerowego. Zmarł parę lat przed tym, jak się tu sprowadziłam, ale ludzie wciąż o nim gadali. Zdaje się, że był przewodniczącym rady miejskiej. Do klubu przyjmowano tylko grube ryby. W pokera nie grają już od lat, ale może ten Freddy to jego syn.
– Pojadę do Mossen, zobaczę, kogo zastanę. Popytam mieszkańców o Freddy’ego, może się czegoś dowiem.
– Uważaj tam na siebie, dobrze?
– Bo w okolicy grasuje morderca? Dzięki, wiem.
– Pamiętam, jak parę lat temu wybraliśmy się tam z Johanem na grzyby – zaczyna Lena. – To raj dla grzybiarzy, o tej porze roku niektórzy zbierają w nim grzyby na sprzedaż. My pojechaliśmy we wrześniu, było jaśniej niż teraz i suchszej. Wjechaliśmy do lasu, a potem zwialiśmy gdzie pieprz rośnie. Nawet nie wysiedliśmy z samochodu.