Читать книгу Peryferal - William Gibson - Страница 11
5
Ważki
ОглавлениеZapomniała się wysikać. Musiała zostawić helikopter oblatujący perymetr na autopilocie, pięć metrów od budynku klienta, i pobiec do nowej kompostowej toalety Burtona. Zapięła zamek błyskawiczny szortów, potem guzik, wrzuciła do dziury szufelkę trocin drewna cedrowego, z rozmachem otworzyła drzwi. Załomotała wielka łapa powieszonego na zewnątrz rządowego odkażacza do rąk, chlapnęła zawartość. Trąciła jej biały plastik, przechwyciła krople, rozsmarowała po czubkach palców. Zastanowiła się przelotnie, czy przypadkiem nie zwinął go ze szpitala dla weteranów.
Wyszła z toalety. Otworzyła lodówkę, wzięła z niej kilka pasków domowego suszonego mięsa – dzieło Leona – i red bulla. Wsunęła nierówny pasek wołowiny do ust, usiadła, sięgnęła po telefon.
Paparazzi wróciły. Wyglądały jak dwupoziomowe ważki, skrzydła i wirniki przy tych szybkościach przezroczyste, mała szklana kula z przodu. Próbowała je policzyć, ale były szybkie i cały czas się przemieszczały. Może było ich sześć, może dziesięć? Interesował je budynek. Jak emulujące AI robale, ale ona też to potrafiła. Raczej nie próbowały niczego poważniejszego, tylko przeskakiwały tu i tam, zawisały w powietrzu. Zbliżyła się do kilku, odskakiwały i znikały. Ale wrócą. Wyglądało na to, że czekają, aż coś się zdarzy. Na pięćdziesiątym szóstym piętrze, to pewne.
Widziany pod niektórymi kątami budynek wydawał się czarny, ale w rzeczywistości był bardzo spiżowobrązowy. Może i miał okna, ale piętra, na których pracowała, albo ich nie miały, albo je zasłonięto. Fasadę zdobiły wielkie płaskie prostokąty, niektóre poziome, niektóre pionowe, rozmieszczone pozornie zupełnie przypadkowo.
Kiedy według wskaźnika poziomów minęła dwudzieste, elfy się uspokoiły. Obowiązywały tu ściślejsze zasady? Nie przeszkadzałoby jej, gdyby wróciły. Tu, na górze, odstraszanie ważek nie było aż tak interesujące. W wolnym czasie oglądała sobie miasto, ale nie płacono jej przecież za podziwianie widoków.
Tam, na dole, co najmniej jedna ulica wydawała się przezroczysta, podświetlona od spodu, jakby wyłożono ją szkłem. Prawie żadnego ruchu. Może go jeszcze nie doprogramowali? Wydawało się jej, że widziała coś dwunożnego spacerującego przy granicy lasu. A może to był park? Coś zbyt wielkiego, by było człowiekiem. Niektóre pojazdy nie miały żadnych świateł. I jeszcze za linią wież przeleciało wolno coś wielkiego jak wieloryb albo rekin wielkości wieloryba. Świeciło jak samolot.
Przygryzła mięso. Za twarde. Jeszcze nie da się pożuć.
Naskoczyła na ważkę. Przednią kamerką. Ich szybkość nie miała żadnego znaczenia, i tak zdążały zniknąć. Nagle na zewnątrz wysunął się poziomy prostokąt. I złożył się, stał się występem, odsłonił ścianę z matowego szkła płonącą światłem.
Wyjęła pasek mięsa z ust, położyła go na stole. Robale wróciły, walczyły o najlepszą pozycję przed oknem... jeśli tym właśnie była szklana tafla. Wolną ręką po omacku odszukała red bulla, otworzyła puszkę, wypiła łyk.
Na matowej szybie pojawił się cień szczupłej kobiecej pupy. Cień łopatek, wyżej. Zaledwie cień. Ręce, sądząc z rozmiaru, męskie, nad ramionami kobiety. Szeroko rozwarte palce.
Przełknęła, jakby piła rozcieńczony syrop na kaszel.
– Sio! – Machnęła ręką, rozpędziła robale.
Mężczyzna cofnął rękę, jej cień znikł. Cofnęła się kobieta, ale druga ręka mężczyzny pozostała na swoim miejscu. Flynne wyobraziła sobie, że się pochylił, oparty o szkło, i że nie dostał pocałunku, którego się spodziewał, a nawet jeśli, to pocałunek nie odniósł oczekiwanego skutku.
Dość to ponure, jak na grę. Chociaż na podstawie czegoś takiego można stworzyć całkiem przekonujący show o związkach. Druga dłoń mężczyzny też znikła. Wyobraziła sobie niecierpliwy gest.
Zadzwonił telefon. Włączyła głośnik.
– Wszystko w porządku? – spytał Burton.
– Wszystko w porządku – przytaknęła. – Jesteś w Davisville?
– Właśnie dojechałem.
– Łukasze są?
– Są.
– Z nimi nie ma żartów.
– Nie zamierzam z nimi żartować.
Akurat.
– Czy w tej grze kiedyś coś się dzieje?
– Kamerki... trzymasz je na dystans?
– Jasne. No i pojawiło się coś w rodzaju balkonu. Z długim oknem z matowego szkła. Oświetlonym od wewnątrz. Widziałam cienie ludzi.
– To więcej, niż ja miałem okazję obejrzeć.
– Widziałam też sterowiec czy coś. Pasuje gdzieś?
– Nigdzie. Po prostu opędzaj się od kamerek.
– To mniej gra, a bardziej ochrona.
– Może to jest gra o ochronie? Muszę lecieć.
– Bo co?
– Wrócił Leon. Ma kimchi dogi. Mówi, że szkoda, że cię tu nie ma.
– Powiedz mu, że odwalam pieprzoną robotę za pieprzonego brata.
– Odwalaj – powiedział i przerwał połączenie.
Odpędziła robale.