Читать книгу Peryferal - William Gibson - Страница 16
10
W uścisku Menad
ОглавлениеNetherton uznał, że kiedyś popijali tu turyści: obmurowany łuk z lat tysiąc osiemset trzydziestych w narożniku niższego poziomu Covent Garden. Za obsługę miał jednego Michikoida; oczekiwał, że lada chwila rozpadnie się on na urządzenia bojowe. Był tu, wiszący za barem na cztery stołki, naturalnych rozmiarów, wyglądający zdumiewająco autentycznie szyld pubu z czymś, co wziął za Menady, całkiem sporo Menad. Za zasłoną znajdowała się prywatna salka, w której siedział teraz, oczekując Rainey. Zawsze był tu jedynym klientem i dlatego wybrał to właśnie miejsce.
Poruszyła się zasłona grubego weluru koloru czerwonego wina. W szczelinie zobaczył dziecięce oko, orzechowe, pod jasną grzywką.
– Rainey? – spytał, choć był pewien, że to ona.
– Bardzo przepraszam – powiedziało dziecko, wślizgując się do salki. – Nie mieli nikogo z dorosłych. Dziś wieczorem jest coś popularnego w operze, więc wszyscy z okolicy są zajęci.
Wyobraził ją sobie w tej chwili rozciągniętą na kanapie w wielkim apartamencie w Toronto, po drugiej stronie alei most łączący po przekątnej dwie starsze wieże. Na głowie opaska stymulująca we śnie system nerwowy tak, by uznał ruchy wynajętego peryferala za jej własne.
– Przed chwilą skończyłam z Michikoidami – oznajmiła. Wyglądała na dziesięć lat, może mniej, i jak większość wynajmowanych nie była podobna do nikogo. – Obserwowałam jednego z moba, jak strzegł Daedry. Obrzydliwość. Potrafią poruszać się jak pająki, kiedy uznają to za stosowne.
Usiadła po przeciwnej stronie stołu. Spojrzała na niego ponuro.
– Gdzie jest teraz?
– Nie sposób powiedzieć. Jej rząd wysłał po nią jakiś samolot, ale oczywiście odcięli kanał. Kazali mobowi się wynieść.
– Ale mimo to mogłaś ją obserwować?
– Jak ją wyciągali, nie. Całą resztę tak. Ten wielki padł na pysk, resztę pocięło na kawałki. Nikt już się nie pojawił, więc nie ma więcej ofiar. To dobrze dla nas, w teorii, jeśli w jakiś sposób będziemy kontynuowali projekt.
– Czy pański przyjaciel życzy sobie czegoś? – spytał Michikoid zza zasłony.
– Nie. – Nie widział powodu, by lać dobry alkohol w peryferala. Zresztą skąd tu dobry alkohol?
– Jest moim wujkiem – powiedziała głośno. – Naprawdę.
– To był twój pomysł, żebyśmy się spotkali w ten sposób – przypomniał jej Netherton. Wypił łyk najtańszej whisky, identycznej jak najdroższa, której spróbował, czekając.
– Gówno – powiedziała, machając ręką, delikatny gest doskonale opisujący sytuację, w której się znaleźli. – Cholerna kupa gówna. Jedna z wielu. Największa. Nie tylko my w nią wdepnęliśmy.
Rainey, jak rozumiał, pracowała dla rządu Kanady, bez wątpienia oddzielonego od niej nieprzenikalną prawną barierą i nieponoszącego żadnej odpowiedzialności za jej działania. Układ ten wydawał się mu doskonały w swej przejrzystej prostocie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że wiedziała przecież, mniej więcej, kto ją zatrudnia.
– Może trochę dokładniej? – zaproponował.
– Saudyjczycy się wycofali – oznajmiła.
Tego należało się spodziewać.
– Singapur się wycofał. I kilka większych organizacji pozarządowych.
– Naprawdę?
Dziecinna główka kiwnęła raz i drugi.
– Francja. Dania...
– Kto został?
– Stany Zjednoczone. I frakcja rządu Nowej Zelandii.
Wypił łyk whisky. Język ognia na jego języku.
Przechyliła głowę.
– Uważa się to za zamach.
– Absurd.
– Tak słyszeliśmy.
– To znaczy, kto?
– Nawet nie pytaj.
– Nie wierzę.
– Wilf – powiedziało dziecko, pochylając się w jego stronę. – Mieliśmy zamach. Ktoś nas użył, by go zabić. Że nie wspomnę już o jego dworze.
– Daedra dostaje procent, znaczny procent, od każdego udanego przedsięwzięcia. A poza tym to, co się stało, w żaden sposób się jej nie przysłuży.
– Samoobrona, Wilf. Nie ma numeru łatwiejszego do wykręcenia. Oboje wiemy, że chciała ich sprowokować. Wystarczył byle pozór i mamy samoobronę.
– Ale przecież to ona miała być zawsze na widoku. Kiedy w to wchodziłaś, już była częścią tego, w co wchodziłaś. Mam rację?
Skinęła głową.
– A potem ty wynajęłaś mnie. Pozostaje pytanie, kto wynajął ją.
– Pytania te – powiedziało dziecko, starannie dobierając słowa i wypowiadając je z niezwykłą precyzją – chyba sugerują, że nie zrozumiałeś niczego z sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Ani ciebie, ani mnie nie stać na luksus zainteresowania możliwymi odpowiedziami na tak zadane pytania. Jako profesjonaliści musimy przyjąć ten cios. To i tak lepiej... – Nie dokończyła zdania.
Spojrzał w nieruchome oczy dziecka.
– Lepiej niż otrzymać kolejny?
– Nie wiemy – powiedziało dziecko stanowczo – i nie chcemy wiedzieć.
Zajrzał do swojej whisky.
– Naszpikowali ją systemem sterowania bronią naddźwiękową, prawda? Czekała na orbicie gotowa do użycia.
– Jej rząd mógłby. Rządy już takie są. Ale nie powinniśmy nawet o tym rozmawiać. Nie ma o czym mówić. Obojgu nam zależy, żeby nie było o czym mówić.
Tylko na nią patrzył.
– Mogło być gorzej – powiedziała.
– Doprawdy?
– Przecież tu jesteś – powiedziało dziecko. – A ja jestem w ciepłym, przytulnym domu i mam na sobie piżamę. Żyjemy. Niedługo zaczniemy pewnie szukać pracy. I niech tak zostanie.
Skinął głową.
– Prawdopodobnie wszystko byłoby nieco prostsze gdybyś z nią nie sypiał. Ale to była tylko przygoda, prawda? I szybko się skończyła? Prawda, Wilf?
– Oczywiście.
– I nie zostawiłeś żadnych śladów, tak? – spytało dziecko. – Zestawu do golenia? Bo rozumiesz, Wilf, nam zależy tylko na tym, żeby to się już skończyło. Wyłącznie. Zależy nam, żebyś nie miał żadnego powodu, by chcieć znowu się z nią skontaktować.
Wtedy sobie przypomniał.
Ale to mógł załatwić sam. Nie ma powodu wtajemniczać Rainey.
Sięgnął po whisky.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji eBooka.