Читать книгу Peryferal - William Gibson - Страница 9
3
Odbugowanie
ОглавлениеUdało się. Skończyła rozmowę, nie wspominając o Burtonie. W liceum Shaylene chodziła z nim, tak trochę, ale naprawdę zainteresował ją, kiedy zwolniono go z marines z tym wszystkim, co mu wisiało na piersi, no i były jeszcze krążące po miasteczku historie o Pierwszej Haptycznej Zwiadu... Flynne miała wrażenie, że bawi się w coś, co różne telewizyjne „Rozmowy o związkach” nazywały „uromantycznieniem patologii”.
Ale w okolicy nie dało się łatwo znaleźć czegoś lepszego.
W każdym razie, jak Shaylene, bała się, że Burton wpadnie w kłopoty z powodu Łukaszów 4:5, i przynajmniej pod tym jednym względem były zgodne. Nikt nie lubił Łukaszów 4:5, ale Burton wpadł na poważnie. Ona sama miała wrażenie, że tylko znaleźli się we właściwym miejscu we właściwym czasie, ale i tak się ich bała. Zaczęli jako kościół czy też może w kościele, nie lubili gejów, aborcji, nawet kontroli urodzin. Oprotestowywali wojskowe pogrzeby, duża rzecz. W zasadzie byli po prostu dupkami, uważającymi, że dowodem boskiego uznania dla ich działań jest sam fakt, że wszyscy inni mają ich za dupków. Burtonowi służyli jako sposób na uwolnienie się od tego czegoś, co go krępowało zawsze, gdy nie był wśród nich.
Pochyliła się, zajrzała pod stół. Szukała czarnej nylonowej pochwy, w której trzymał tomahawk. Nie byłoby dobrze, gdyby zabrał go ze sobą do Davisville. Nazywał go toporkiem, nie tomahawkiem, ale toporek to coś, czym rąbie się drewno. Przyciągnęła pochwę do siebie. Nie musiała jej otwierać, ale i tak otworzyła. U góry była szersza, żeby zmieścić tę część, którą rąbie się drewno. Wyglądała trochę jak ostrze dłuta, chociaż miała kształt orlego dzioba. No i toporek jest z drugiej strony płaski, jak młotek, a tomahawk miał dziób, mniejszy od ostrza, ale podobny, chociaż wygięty w drugą stronę. Oba miały grubość małego palca i były tak ostre, że mogły skaleczyć, nim się poczuło, że tną skórę. Drewniany trzonek, zgrabnie wygięty, nasycony był czymś, co sprawiało, że drewno wydawało się twardsze i bardzo elastyczne. Twórca narzędzia miał kuźnię w Tennesee, wszyscy żołnierze Pierwszej Haptycznej Zwiadu sprawili sobie u niego takie zabawki. Ta wyglądała na używaną.
Uważając na palce, zamknęła pochwę. Wsunęła ją z powrotem pod stół.
Przesunęła telefonem przez wyświetlacz, w ten sposób sprawdziła mapę okręgu Borsuka. Oznaka Shaylene wskazywała jej obecność w Forever Fab, cząstka niepokojącego fioletu w pierścieniu emo. Nie wydawało się, by ktokolwiek robił cokolwiek interesującego. Nic dziwnego. Madison i Janice grali, Sukhoi Flankers, staroświecki sym lotów, Madison na nim zarabiało najwięcej. Ich pierścienie były beżowe, oznaka zanudzenia na śmierć, ale tę barwę u nich miały zawsze. A więc pracowały dziś cztery znane jej osoby... łącznie z nią samą.
Wygięła telefon, tak jak lubiła do gier, wpisała „Hak Dziad” w okienko loginu, i cholernie długie hasło. Wcisnęła „GO”. Nic się nie zdarzyło, a potem nagle cały displej rozjarzył się jakby strzeliła lampa w antycznym aparacie fotograficznym na starym filmie, zabłysł srebrno niczym pamiątki po haptykach.
Zamrugała.
A potem uniosła się z tego, o czym Burton powiedział jej, że będzie lądowiskiem na dachu furgonetki. Jakby siedziała w windzie. Nie miała jeszcze żadnej kontroli. A wszędzie wokół, i tego już Burton nie powiedział, słyszała ciche lecz natarczywe szepty, chmurę niewidzialnych elfów, dyspozytorów policji.
I to inne wieczorne światło, deszczowe, różane i srebrzyste, a po lewej rzeka barwy zimnego ołowiu. Mroczny kopiec miasta, w dali wieże, trochę świateł.
Kamerka w dół, widok białego kwadratu furgonetki, coraz mniejszego w perspektywie ulicy. Kamerka w górę, w dali wielki, wysoki budynek, skalna ściana wielkości świata.