Читать книгу Peryferal - William Gibson - Страница 7
1
Haptyki
ОглавлениеU brata Flynne nie zdiagnozowali zespołu stresu pourazowego. Uznali, że czasami dopadają go haptyki. Ich zdaniem było to trochę jak bóle fantomowe amputowanej kończyny, wspomnienie po wojennych tatuażach, dyktujących, kiedy ma biec, kiedy zamierać w bezruchu, a kiedy zagrać zajebistego twardziela, oraz w którą stronę i na jaki dystans. Dzięki nim dostał małą rentę dla kalek. Wprowadził się do przyczepy przy strumieniu. Kiedy byli mali, mieszkał w niej wujek alkoholik, weteran innej wojny, starszy brat ich ojca. Była fortem w zabawach jej, Burtona i Leona latem, miała wtedy dziesięć lat. Leon próbował zapraszać do niej dziewczyny, to później, ale później to już za bardzo śmierdział. A kiedy Burtona puścili do cywila, stała pusta, jeśli nie liczyć gniazda os tak wielkiego, jakiego w życiu nie widzieli.
Leon powiedział, że to ich najcenniejsza rzecz, ten airstream z 1977 roku. Pokazał jej zdjęcia z eBaya. Wyglądały na nich jak tępe pociski karabinowe, a szły za szalone pieniądze, niezależnie od stanu technicznego. Wujek oblepił ją białą gąbką z metra, teraz już szarą, postrzępioną. Ocieplała i uszczelniała. Leon twierdził, że to gąbka uratowała ją przed kolekcjonerami. Jej zdaniem przyczepa wyglądała jak wielki stary wykarczowany pień, ale z tunelami prowadzącymi do okien.
Na ścieżce widziała strzępki pianki wbite mocno w ciemną ziemię. Zostawił włączone światła w przyczepie. Z bliska, przez okno, dostrzegła brata: wstawał, obracał się, na plecach i bokach miał ślady po zdjęciu haptyków, jakby skórę pokrywała przydymiona rybia łuska. Twierdzili, że je też mogą usunąć, ale nie chciał ciągle wracać do przeszłości.
– Hej, Burton! – zawołała.
– Kruchy Lód – odpowiedział. Tak się nazywała w grach.
Jedną ręką otworzył drzwi, drugą upychał w spodniach nowy biały podkoszulek przykrywający pierś, dar Korpusu i srebrną łatę nad pępkiem wielkości karty do gry.
W środku przyczepa miała barwę wazeliny, w którą wetknięto LED-y podłączone do bursztynowych gniazd z Hefty Mart. Nie chciało mu się przynieść przemysłowego odkurzacza z garażu, tylko zbombardował wnętrze prawie trzycentymetrową warstwą chińskiego polimeru, po wyschnięciu elastycznego i przezroczystego. Widać było przez nią resztki wypalonych zapałek i przypominające fakturą korek zgniecione filtry starszych od Flynne, sprzedawanych niegdyś legalnie papierosów. Wiedziała, gdzie szukać zardzewiałego jubilerskiego śrubokrętu, a gdzie dwudziestopięciocentówki z 2007 roku.
Co tydzień, czasem dwa, wynosił swoje rzeczy i zmywał wnętrze wodą z węża, jakby mył Tupperware. Leon twierdził, że to warstwa konserwacyjna i że można ją zerwać przed wystawieniem amerykańskiego klasyka na eBayu na licytację. Razem z nią zniknie też cały brud.
Burton wziął ją za rękę, ścisnął, pociągnął do siebie i w górę.
– Jedziesz do Davidsville? – spytała go.
– Leon po mnie podjedzie.
– Łukasze 4:5 protestują. Tak mówiła Shaylene.
Wzruszył ramionami. Jego mięśnie lekko zagrały.
– To byłeś ty, Burton. W zeszłym miesiącu. W Wiadomościach. Ten pogrzeb, w Chicago.
Prawie się uśmiechnął.
– Mogłeś zabić tego chłopca.
Pokręcił głową, zaledwie dostrzegalnie. Oczy mu się zwęziły.
– Mam stracha, że się bawisz w to gówno.
– Nadal prowadzisz zwiad dla tego prawnika z Tulsy?
– Nie gra. Pewnie prawo zbyt go zajmuje.
– Byłaś najlepsza. Udowodniłaś mu to.
– Gra to tylko gra – powiedziała bardziej do siebie niż do niego. – Równie dobrze mógł zaangażować komandosa.
Wydawało się jej, że dostrzegła wówczas, co zrobiły mu haptyki. To drżenie. Pojawiło się i znikło.
– Chcę, żebyś mnie zastąpiła – powiedział, jakby nic się nie stało. – Pięciogodzinna zmiana. Pilotujesz quadcoptera.
Spojrzała nie na niego, lecz na jego wyświetlacz. Nogi duńskiej supermodelki znikające w jakimś samochodzie, którego nikt z jej znajomych nigdy nie poprowadzi, pewnie takich już się nawet nie widzi, nie na drodze.
– Dostajesz rentę za kalectwo. Nie wolno ci pracować.
Patrzył na nią nieruchomym wzrokiem.
– Gdzie się pracuje? – spytała.
– Nie mam pojęcia.
– Outsourcing? Wydział Do Spraw Kombatantów cię dorwie.
– Gra – powiedział. – Beta jakiejś gry.
– Strzelanka?
– Nie ma do czego strzelać. Oblatujesz wieżę na wysokości trzech pięter, od pięćdziesiątego piątego do pięćdziesiątego siódmego. Obserwujesz. Może coś się pojawi?
– Jakie coś?
– Paparazzi. – Pokazał jej wyprostowany palec wskazujący. – Takie malutkie drobiażdżki. Wchodzisz im w drogę. Przepłaszasz je. I to już wszystko.
– Kiedy?
– Dzisiaj. Przygotuję cię, nim zjawi się Leon.
– Miałam pomóc Shaylene. Później.
– Dostaniesz dwie piątki. – Wyjął portfel z kieszeni dżinsów, wysunął z niego dwa nowiutkie banknoty, okienka bez rys, jasno świecący hologram.
Zwinęła je, schowała do prawej przedniej kieszeni szortów.
– Przyciemnij światło – poprosiła. – Oczy mnie bolą.
Przesunął dłonią po displeju. Wnętrze przyczepy wyglądało jak sypialnia siedemnastolatka. Wyciągnęła rękę, rozjaśniła je lekko.
Usiadła w jego fotelu. Chińskim, skonfigurowanym już na jej wzrost i wagę. Brat przysunął sobie stary metalowy stołek niemal całkiem odarty z farby. Gestem wywołał ekran.
MILAGROS COLDIRON SA.
– A to co? – spytała.
– Dla nich pracujemy.
– Jak płacą?
– Przez Hefty Pal.
– No to złapią cię z pewnością.
– Na konto Leona. – Leon służył w piechocie mniej więcej wtedy, co Burton w marines, ale nie nabawił się żadnego kalectwa. Jak mawiała ich matka, nie mógł nawet udawać, że to tam nabawił się głupoty. Ale Flynne była zdania, że głupotą chytrze maskuje lenistwo. – Potrzebujesz mojego loginu i hasła. Hak Dziad. – Tak literowali jego nick, Hap-Zwiad, żeby utrzymać go w tajemnicy.
Z tylnej kieszeni wyjął kopertę, rozłożył ją, otworzył. Jej kremowy papier wydawał się bardzo gruby.
– To z Fabu?
Wyciągnął długi pasek podobnego papieru, zadrukowany pełnym akapitem liter i symboli.
– Zeskanujesz to albo zapiszesz poza tym okienkiem i tracimy pracę.
Wzięła kopertę z czegoś co, jak się jej wydawało, było złożonym stołem. Papeteria Shaylene, z najwyższej półki, trzymana dosłownie na najwyższej półce. Kiedy od wielkich firm albo prawników przychodziły polecenia pisemne, sięgało się właśnie tam.
Przesunęła palcem po logo w lewym górnym rogu.
– Medellin?
– Ochroniarze.
– Powiedziałeś, że to gra.
– To dziesięć tysięcy dolarów. Z ręki do ręki.
– Od kiedy to robisz?
– Od dwóch tygodni. Niedziele mam wolne.
– Ile dostałeś?
– Dwadzieścia pięć tysięcy. Za tydzień.
– Więc płacisz dwadzieścia. Nie dałeś mi czasu i muszę wystawić Shaylene.
Dał jej następne dwie piątki.