Читать книгу Peryferal - William Gibson - Страница 14

8
Podwójne jaja

Оглавление

Jeśli szef plamiarzy nie nosił karnawałowego hełmu ze zrogowaciałej skóry, to nie miał szyi. Poza tym wyglądał jak wielka żaba. Z dwoma penisami.

– Obrzydliwe – powiedział Netherton. Nie oczekiwał komentarza od Rainey.

Mierzący zapewne nieco ponad dwa metry, z nieproporcjonalnie długimi ramionami, szef przyjechał przezroczystym dwukołowcem, pensem z ćwiartką; puste w środku szprychy wielkiego koła zostały sporządzone na wzór kości albatrosa. Miał na sobie spódniczkę z odbarwionych ultrafioletem plastikowych odpadów, przez którą przeświecały kruszące się falbany czegoś, co Rainey nazwała jego podwójnymi jajami. Górnego penisa, mniejszego z dwóch i (jeśli rzeczywiście był to penis) w erekcji, być może permanentnej, udekorował czymś, co wyglądało jak papierowa czapeczka imprezowa, ale z szorstkiego szarego rogu. Drugi, znacznie bardziej konwencjonalny, choć nienaturalnie wielki, kołysał się pod nim bezwładnie.

– W porządku – powiedziała Rainey. – Są wszyscy.

Lorenzo obserwował profil Daedry w rozecie obrazu z kanałów dwóch kamerek. Stała zwrócona twarzą do pięciu składanych stopni, które prowadziły wprost pod reling moba. Z pochyloną głową i spuszczonym wzrokiem wyglądała, jakby się modliła. A może medytowała?

– Co ona robi? – zdziwiła się Rainey.

– Wizualizuje.

– Ale co?

– Powiedziałbym, że samą siebie.

– Przez ciebie przegrałam zakład. Przez to, że się z nią dogadałeś. Ktoś twierdził, że to możliwe, a ja powiedziałam, że nie.

– Długo ta zgoda nie potrwa.

– Tak jak bycie trochę w ciąży?

– Tymczasowo w ciąży.

Daedra uniosła głowę. Udając, że wcale o tym nie myśli, jakby machinalnie dotknęła amerykańskiej flagi, łatki w stłumionych kolorach umieszczonej na prawym bicepsie.

– Na tym się zarabia – powiedziała Rainey.

Daedra zrobiła kilka kroków. Skoczyła przez reling: lekko, zwinnie, głową do przodu.

Między dwiema poprzednimi otworzył się kanał trzeciej kamerki. Ujęcie od dołu.

– Mikro. Wczoraj wysłaliśmy kilka – wyjaśniła Rainey, gdy paralotnia rozpostarła skrzydła nad wyspą, czerwona i biała. – Plamiarze dali nam do zrozumienia, że wiedzą, ale na razie nic ich nie zjadło.

Netherton przesunął językiem po podniebieniu. Wyciszył telefon. Zobaczył niepościelone łóżko.

– I jak wyglądała, twoim zdaniem? – spytała Rainey.

– Nieźle – powiedział. Wstał.

Podszedł do narożnego okna, wklęsłego, wysokiego, prostokątnego. Okno zdepolaryzowało się. Spojrzał w dół, na skrzyżowanie, na spodziewany i oczekiwany całkowity brak ruchu. Brak skamieniałej soli, dramatu, atonalnej pieśni wiatru. Po drugiej stronie Bloomsbury Street metrowej długości modliszka w lśniącej brytyjskiej, wyścigowej, butelkowej zieleni, ozdobionej żółtymi kalkomaniami, przyczepiona do fasady Królowej Anny dokonywała w niej drobnych napraw. Założył, że to jakiś hobbysta operuje nią teleobecnie. Lepiej zrobiłby to niewidzialny rój asemblerów.

– Naprawdę chciała zrobić to nago? – zdziwiła się Rainey. – Cała pokryta tatuażami?

– Zaraz „cała”. Widziałaś miniatury jej poprzednich skór. O nich można powiedzieć: „całe”.

– Udało mi się nie widzieć. I całe szczęście.

Postukał dwukrotnie w podniebienie. Kamerki, lewa i prawa, wykonały polecenie, ze swych rogów placu pokazały mu szefa plamiarzy i jego dzielną jedenastkę, patrzących w górę, nieporuszonych.

– Spójrz na nich – powiedział.

– Naprawdę ich nienawidzisz, prawda?

– A co, nie mam powodów? Tylko na nich popatrz.

– To chyba oczywiste, że nie mamy ich lubić za wygląd. Kanibalizm to problem, zgoda, jeśli te opowieści są prawdziwe, ale oczyścili kolumnę wody, nie angażując niczyjego kapitału. I w tej chwili consensus jest taki, że do nich należy największe pojedyncze złoże przetworzonych polimerów, które dla mnie jest krajem, bez dwóch zdań, nawet jeśli trochę mu brakuje do państwa narodowego.

Plamiarze zebrali się w nieregularny krąg, wraz ze swymi skuterkami i rowerkami otaczając bossa, który położył welocyped na krańcu skweru. Byli tak mali, jak on był wielki, nieduże obrzydliwe karykatury ludzi zbudowane z szorstkiego szarego ciała, odziane w kilka warstw szmat poszarzałych od słońca i soli. Drastyczne modyfikacje szerzyły się wśród nich jak zaraza. Postaci najoczywiściej kobiece miały sześć piersi, obnażonych i oznaczonych nie tatuażami, lecz skomplikowanymi, choć pozbawionymi znaczenia wzorami z pseudoichtiotycznych łusek. Wszystkie miały identyczne nagie, pozbawione palców, przypominające buty stopy. Szmaty powiewały na wietrze, poza nimi na skwerze nie poruszało się nic.

Obraz ze środka: Daedra szybuje, obniża lot, zatacza szerokie kręgi. Paralotnia zmieniała szerokość, profil.

– Już za chwilę – powiedziała Rainey.

Daedra leciała nisko nad najszerszą z krzyżujących się alej. Paralotnia przekształcała się płynnie, hamowała, jak puszczona w przyśpieszonym tempie sfilmowana meduza. Dotknęła stopami polimerów, wyrzucając w powietrze chmurki soli. Nawet się nie zachwiała.

Paralotnia uwolniła ją, skurczyła się, stanęła na czterech niezdarnych nóżkach, ale trwała tak tylko sekundę czy dwie, a potem znów przyjęła dwupłatkowy kształt, znakiem firmowym do góry. Wiedział, że nie było szans, by zatrzymała się z logo w dół. Na tym ujęciu się zarabia.

Obraz z mikry znikł.

Na pozostałych dwóch kamerkach unoszących się nad placem, na obrazach z dwóch wzajemnie się uzupełniających kanałów, Daedra wytracała pęd. Biegła imponująco wyprostowana, zbliżała się do kręgu małych postaci.

Szef poruszył nogami. Odwrócił się. Oczy, umieszczone po bokach wielkiej, całkowicie nieludzkiej twarzy, wyglądały jak coś narysowanego przez dziecko. Narysowanego, a potem zmazanego.

– I to by było tyle – stwierdziła Rainey.

Daedra podniosła prawą rękę w geście będącym albo pozdrowieniem, albo – może – sygnałem, że przybyła nieuzbrojona.

Netherton zobaczył, że lewa ręka zaczyna rozpinać kombinezon. Ale zamek błyskawiczny zablokował się na szerokość dłoni pod mostkiem.

– Suka – powiedziała Rainey niemal wesoło, widząc na twarzy Daedry pojawiający się i zaraz znikający mikrowyraz: wściekłą złość.

Lewa dłoń szefa plamiarzy, wyglądająca jak artykuł sportowy zrobiony z poszarzałej od soli skóry, zamknęła się na jej prawym nadgarstku. Uniósł ja, artystycznie porysowane buty zerwały kontakt z przezroczystą nawierzchnią. Kopnęła go mocno w obwisły brzuch, tuż nad krawędzią obszarpanej spódniczki. Z miejsca, w które trafiła, wzniosła się chmurka soli.

Szef przyciągnął ją bliżej, aż zawisła nad jego pseudofallusem z rogową czapeczką. Jej lewa ręka musnęła wówczas jego bok, tuż pod żebrami. Palce zwinęła, lecz nie zaciskała ich, kciuk przywarł do szarego ciała.

Drżał, przez krótką chwilę. Zachwiał się.

Podkuliła nogi, oparła stopy o jego brzuch. Pchnęła. Cofnęła pięść, wyglądało to tak, jakby wyciągnęła długi kawałek czerwonej taśmy mierniczej. Paznokieć kciuka. W pełni widoczny był długi jak jej ramię.

W świecie wszechmocnej szarości krew wydawała się tym jaskrawsza.

Boss puścił ją. Wylądowała na plecach, przetoczyła się błyskawicznie, paznokieć skrócił się o połowę. Boss otworzył ogromną paszczę. Netherton dostrzegł w niej wyłącznie ciemność.

Upadł na brzuch.

Daedra zdążyła wstać. Obracała się powoli, paznokcie kciuków miała wklęsłe i lekko zagięte, lewy śliski od krwi plamiarza.

– Hipersoniczna – powiedział nieznany im głos z kanału Rainey, pozbawiony genderu, spokojny, wręcz błogi. – Nadchodzi. Utrata prędkości. Fala uderzeniowa.

Jeszcze nigdy nie słyszał tu grzmotu. Aż do teraz.

Nad i odrobinę poza kręgiem plamiarzy, którzy – wszyscy – porzucili swe rowery i skutery i zrobili pierwszy krok w stronę Daedry, pojawiło się sześć nienagannie czystych, białych, pionowych cylindrów, zachowujących idealnie równą odległość w szyku. Na powierzchni każdego z nich tańczyły w prostej linii pionowej małe pomarańczowe igły, w górę i w dół, w górę i w dół. Kolejni plamiarze, w sposób, którego Netherton nie był w stanie dostrzec ani pojąć, rozpadali się pocięci na strzępy. Kanały kamerek Lorenza zamknęły się na technicznie doskonałym, niemożliwym, absolutnie czarnym obrazie odciętej dłoni niemal wypełniającym kadr.

– Aleśmy to totalnie spierdolili – powiedziała Rainey, dziecinnie zdumiona, zachwycona.

Netherton widział, jak Michikoid z pokładu moba wytwarza wiele luf i wiele muszek, a w następnej chwili przeskakuje reling.

Nie mógł nie zgodzić się z tą opinią.

Peryferal

Подняться наверх