Читать книгу A co wyście myślały? - Aleksandra Zbroja - Страница 10
OD AUTOREK
Po Magdzie jeździli, że to jej wina
Оглавление93 kilometry na zachód od Warszawy
Różnie mówili – że powinnam z nim dalej mieszkać, że trzeba się było jakoś dogadać. Nie miałam wyjścia – to on powiedział, że odchodzi. Teraz mam 31 lat, dziecko i rozwód za sobą. Pielę truskawki, co mi przeszkadza pogadać?
Każdy mnie osądza, ale co czułam, nie pyta nikt. Ludzie na wsi po nim też jechali, jednak głównie mówili, że moja wina. Szczególnie starsze kobiety. Za to koleżanki bardzo mnie wsparły. Byłam młoda, jeszcze w nim zakochana, bałam się zostać sama z dzieckiem. Osiem lat jestem po rozwodzie i dopiero teraz myślę, że dobrze się stało.
Poznaliśmy się na weselu. Miałam osiemnaście lat, on był starszy, potem się okazało, że aż dziewięć lat – łatwo mu było oszukać, bo młodo wyglądał. Nie pił, ale bardzo słuchał mamusi, wciąż wszystko z nią omawiał. Nieraz miałam inne zdanie i to chyba wystarczyło, żeby mnie bił.
Dla wszystkich rozwód to był szok – życie jednak zmarnowane, ślubu kościelnego już nie wezmę. Trudno mi myśleć, że jeszcze kogoś poznam. Bo gdzie? A dlaczego ty jesteś sama? Miałaś pięć różnych związków, i co? Nikt ci się nigdy nie oświadczył? To też miałaś trochę rozczarowań.
Ten mój były sobie wziął nową żonę z Ukrainy, bardzo to jest teraz popularne. Przyjeżdżają tu do pracy i wszystkie chcą się żenić. Mogą dostać obywatelstwo, choć jakieś 5–6 lat musi minąć. Ja nic do nich nie mam, Ukraińcy to są normalni ludzie, bardzo pracowici. Tak samo jak my jeździmy na zachód, tak oni do nas. Niedziwne, że chcą lepszego życia.
Pracuję w firmie ochroniarskiej. Robię 24 godziny, a potem 48 mam wolne. To jest pilnowanie magazynów dużych firm logistycznych, wydaję przepustki kierowcom TIR-ów. Dojeżdżam pod Warszawę, bo nic nie znalazłam bliżej. Jeździmy we czworo, składamy się na paliwo. Ochraniam też koncerty zespołów discopolowych. Na imprezach masowych bywa różnie, ale nie uważam, aby to była jakaś szczególnie niebezpieczna praca.
Synek ma jedenaście lat. Urodziłam dziecko, kiedy miałam dwadzieścia, więc nauka nie wchodziła w grę. Teraz zarabiam poniżej dwóch tysięcy. Mam umowę-zlecenie i nie chciałabym mieć o pracę, bo wtedy zarabiałabym jeszcze mniej. Jak jadę do pracy, to mama się nim zajmuje, bo razem mieszkamy. Bardzo mi pomaga, choć sama łatwo nie ma – tata umarł, ona jest na rencie KRUS-owskiej, a to nie jest rewelacja jak w ZUS-ie. Mieć koło dwóch tysięcy, a 700–800 złotych – jest różnica, nie?
Jestem za PiS-em, bo PiS dużo robi dla wsi, choćby 500 plus. Jak się skończy, to dobre i to, co dotychczas dali. W mieście jest mniej rodzin, które potrzebują takiej pomocy. Choćby do pracy masz blisko, możesz sobie podjechać czerwoniakiem, a tu musisz jechać jakieś 30–40 kilometrów.
Dobrze, że moje najlepsze przyjaciółki mieszkają niedaleko. Powychodziły za mąż, mają poukładane życia. Raz w tygodniu odwiedzamy się w domach na babskie rozmowy. Pojemy, popijamy, posłuchamy disco polo. Wieś słynie z disco polo. Ludzie najlepiej przy tym się bawią. A dlaczego wy mówicie, że te teksty są okropne dla kobiet? Przecież kobiety też śpiewają disco polo i wtedy to jest ich przekaz do facetów. Tak robi Etna, Kamasutra, Basta. No nie mów, że nie znasz! Proszę cię, nie słuchałaś nigdy disco polo? Niemożliwe. Przecież teraz to jest znowu tak popularne, ciągle leci w telewizji. Nie masz telewizora? Jak można żyć bez telewizora? Ja oglądam seriale. Chyba nie ma kobiety na wsi, która by nie lubiła „M jak Miłość” i „Rolnik szuka żony”. Choć oni pokazują wieś idealną – zmechanizowaną, elegancką, w domu cuda-niewidy. Zdarzają się wyposażenia w gospodarstwach na tip-top, najlepsze maszyny, ale to rzadkość. Gorzej, że te dziewczyny nie bardzo się do rolnictwa nadają. To jest ciężka, fizyczna praca, a one przyjeżdżają i chciałyby się opalać cały dzień. Ja całe życie byłam na polu, na zarobku – chodziłam do pielenia, do rwania wiśni, truskawek. Dopiero od dwóch lat tak się rozwinęłam w tej ochronie.
Poza telewizją dla przyjemności biorę kąpiel z bąbelkami i kieliszkiem wina. Albo idę z koleżankami na dyskotekę, spotykamy się na pizzę, czasami jedziemy do kina. Głównie do Płocka, Łowicza, Sochaczewa. Warszawa? Skąd! Przecież my tam mamy za daleko, co wyście się tak na tę Warszawę uwzięły? Poza tym to nie na moje warunki – dwoje musiałoby pracować i mieć dobre zarobki, aby utrzymać tam mieszkanie. Mało komu z moich znajomych tak się powiodło. Płock, Łowicz – tam się jeździ. A wy nie myślałyście, aby się tam przenieść? Jak mieszkacie w Warszawie, to musicie być zmęczone, przecież to jest nie do życia. W dużym mieście co chwila są jakieś napady na ulicach, nawet w biały dzień. U nas tego nie ma, w szkołach gminnych też jest bezpieczniej niż w tych waszych miastach. Jak nieraz słyszę, co się dzieje, tobym chyba chora ze stresu była, gdyby moje dziecko tam chodziło.
Tylko pamiętajcie, jakbyście się kiedyś wyprowadzały na wieś, to koniecznie przy asfalcie, bo zimą gmina odśnieża tylko asfalty. No i nie w pojedynkę – samej dziewczynie byłoby ciężko. Przecież trzeba narąbać, napalić w piecu, węgiel kupić. W mieście zimą sobie wchodzisz do ciepłego mieszkania, nic cię nie obchodzi. Dlatego dziewczyny w Warszawie mają czas. Są stale umalowane, wypiększone, wypachnione, wycudnione. Chyba tylko biegają na makijaże i spa – rzęsy zawsze zrobione na sztywno, paznokcie pomalowane. Nie wiem, skąd biorą na to kasę.
Agnieszka Pajączkowska miała nie opowiadać o lego, nowym polonezie, żaglówce na Zegrzu
Za płotem mieliśmy sąsiadów. Prowadzili małorolne gospodarstwo, mieli trójkę dzieci. Ja przyjeżdżałam na wakacje na wieś, a moja dwa lata starsza sąsiadka nigdy ze wsi nie wyjeżdżała. Pamiętam jej opowieść o pierwszej w życiu wizycie w supermarkecie (zabrała ją tam daleka ciotka z miasta) i moje skrępowanie, że dla mnie supermarket to normalna sprawa. Od niej za to dowiedziałam się o istnieniu firmy Avon, w której dorabiały jej starsze koleżanki – przynosiła na podwórko próbki wód toaletowych i kremów.
Początek lat dziewięćdziesiątych był dla moich rodziców dość łaskawy. Mieli pieniądze, które wystarczały na ten dom na wsi, nowego poloneza, LEGO, kablówkę, wakacje w Polsce, kamerę VHS i żaglówkę na Zegrzu.
Wiedziałam, że nie wypada o tym mówić. Że jak idę do tych sąsiadów za płotem, to nie powinnam opowiadać, gdzie byłam, co widziałam, jak wygląda nasze mieszkanie w Warszawie, gdzie robimy zakupy i na czym polega taty praca. Rodzice mówili, że tym dzieciom zza płotu może być przykro. Teraz myślę, że uczyli mnie tak również dlatego, aby po wsi nie niosło się, że Pajączkowscy niby bogaci. Wiedzieli, że gadanie dzieciaków między sobą puści plotkę w wiejski świat, a ten ją rozdmucha do rozmiarów grożących niechęcią lub kradzieżą.
Efekt tych przestróg jest taki, że choć wieś uczyła mnie, aby do domu sąsiadów wchodzić bez pukania i czuć się u nich swojo, to mój dom wykształcił we mnie podszyte wyższością poczucie winy, że jestem z miasta.