Читать книгу A co wyście myślały? - Aleksandra Zbroja - Страница 15
OD AUTOREK
Kalina utemperowałaby połowę z nich
Оглавление65 kilometrów na południowy wschód od Warszawy
„Warszawka” to są ludzie, którzy ze wsi poszli do Warszawy i poprzewracało im się w głowach. Znam wiele takich osób – wykształcone, dobrze ustawione, po studiach. Wszyscy wiedzą, że są ze wsi, a oni zaprzeczają. Moja koleżanka pochodzi z bardzo ładnej miejscowości, ma fajnego męża, dobrą pracę, postawiła piękny dom z ogrodem, naprawdę, do pozazdroszczenia. Pamiętam, jak ją zapytali lekarze – bo razem pracowaliśmy na oddziale – gdzie mieszka. Powiedziała, że mieszka „w okolicach Garwolina”. Dopytywali, czy na wsi. A ona mówi, że nie. Dorosła kobieta! Stereotyp „wieśniactwa” jest bardzo silny. Wstyd i strach sprawiają, że ludzie ze wsi czują się gorsi, niewykształceni, biedni, brudni. Niektórzy jadą do stolicy, żeby miastem wyleczyć kompleksy.
Może to jest kwestia charakteru. Ja czuję się wartościowa. Pracuję wśród lekarzy, osób z autorytetem, które lubią pokazać, że są kimś. Utemperowałabym połowę z nich! Faceci z tytułami, profesorowie – wszystko rozumiem, tylko że ja też mam wykształcenie, jestem magistrem, skończyłam dwa kierunki studiów, zrobiłam specjalizację. Czym się różnimy? Ale lekarze, szczególnie chirurdzy, stare wygi, bywają bezczelni. Jak nowe pielęgniarki przychodzą do pracy, to je sprawdzają, testują, która jaka jest. Mnie też kiedyś zaczepili, ja dwudziestolatka, oni po 35–40, takie chłopy wyszkolone. „A ty, Kalina, jesteś ze wsi?”, pytali. Mówię, że tak, że ze wsi. I oni dalej z uśmieszkami: „A doiłaś kiedyś krowę, Kalina?”. Mówię – pewnie, że doiłam. Od razu było widać, że próbują mnie paskudnie ośmieszyć. Niechby taki profesor spróbował mnie jeszcze raz tą krową obrazić! Ja domu rodzinnego wstydzić się nie będę. Co jest w tym hańbiącego, że doiłam? Jeśli ty nie masz z tym problemu, to inni nie są w stanie cię zranić.
Zajmowałam się promocją zdrowia, prowadziłam zajęcia w szkołach, mam porównanie między młodzieżą ze wsi i z miasta. Panuje pogląd, że dziewczyny na wsi częściej zachodzą w ciążę przez brak wiedzy o antykoncepcji. Nie w dzisiejszych czasach. Jak jeździłam z córką na badania do Warszawy, doktor sama z siebie zaproponowała córce tabletki. Tak jakby to była sprawa rutynowa, jakby wszystkie dziewczyny w mieście brały antykoncepcję hormonalną przed maturą. Byłyśmy w szoku. To nie o brak wiedzy idzie, ale o wiarę. Ostatnio moja 21-letnia córka oświadczyła, że to, co najważniejsze – cnotę – zostawia dla męża. Mówi, że przecież jest mnóstwo innych sposobów, aby się zaspokoić.
Jednak wiara nie powinna oznaczać zaślepienia. Na temat aborcji mam inne zdanie niż mój Kościół. Kobieta powinna mieć prawo decyzji w tych trzech wypadkach, o których się mówi. Córka jest aborcji całkiem przeciwna. Dopiero jak jej podałam argument gwałtu, to zaczęła się zastanawiać. Dla mnie to jest chore – jeśli jest trójka dzieci w domu, ma się urodzić czwarte, a matka nie ma szans na przeżycie, to jak można jej kazać rodzić? Przecież facet, nieważne, jaki by był zaradny, sam by zginął z tymi dziećmi.
Kobietom w wieku mojej mamy feminizm kojarzy się źle. Dla nich jest tylko jeden właściwy model rodziny: mąż, żona, dzieci. Z wyzwoleniem kobiety to się jednak kłóci. Kiedyś rzadko się zdarzało, aby jakaś kobieta zbuntowała się mężowi, który bił. Przecież przysięgała przed Bogiem. Facetowi z pewnością więcej wolno, ale to nie jest wiejskie – to jest polskie. Do tego dochodzi różnica pokoleniowa. Jak miałam 21 lat, moja starsza koleżanka, pielęgniarka z oddziału, zwróciła mi uwagę, że po ślubie nie wypada mi już chodzić do pracy w krótkich spódniczkach. To nie była jakaś wiejska baba, tylko typowa warszawianka.
Ale podejście się zmienia, u nas również. Przecież i na wsi, jak mężczyzna będzie próbował młodą kobietę zniewolić, ona na ślub kościelny nie będzie patrzyła, tylko zadba o siebie.
To też zależy od wychowania. Nie powiedziałabym, żebym była inaczej traktowana przez rodziców niż brat. Poza tym, że tata mnie nie częstował alkoholem, a brata tak. Jemu też wcześniej pozwalano wychodzić z kolegami i na dłużej – w końcu chłopak. No i rzeczywiście, ja bardziej pomagałam w domu, a brat bardziej w gospodarstwie. Jakoś nie zwróciłam na to uwagi, bo to był taki naturalny podział. Sama tak dzieci wychowywałam, że jak trzeba było skosić trawę na podwórku, szedł syn, a jak wytrzeć kurze, ścierała córka.