Читать книгу A co wyście myślały? - Aleksandra Zbroja - Страница 5
OD AUTOREK
Zuzanna pyta, co myśmy myślały
Оглавление87 kilometrów na południowy wschód od Warszawy
Opowiedziałabym, ale, dziewczyny, nie mam czasu, na wóz to wszystko trzeba załadować, a już robi się ciemno. Dziś urwałam tonę jabłek. Wszystko sama. Mąż mówi, że nawet więcej jak tonę, ale co z tego? Mamy takie szczęście, że jak łosie nie sieją spustoszenia w sadach, to klimat. W tym roku załatwił nas mróz. Straciliśmy 90 procent plonów. Odszkodowanie? Panie żartują. Wyliczyli nam straty na 250 tysięcy, ale oferują 1000 złotych od hektara. Hektarów jest u nas piętnaście. To policzcie sobie, czy to, co mówią w mediach – że niby przyznano rolnikom takie superodszkodowanie – prawdą jest. Kłamią w żywe oczy. Aż serce boli. I bije szybciej, bo jeśli miesięcznica smoleńska kosztuje 90 tysięcy złotych co miesiąc, a ja dostaję 1000 złotych z hektara, to co to za sprawiedliwość? Polityka ma być dla wszystkich ludzi, nie dla garstki wybranych i jednego z problemami. Ja rozumiem, że on brata stracił, ale jak miałam 20 lat, to mama mi zmarła na ręku, mimo to nie krzyczałam po wsi. Krzyczeć to mam ochotę teraz.
W ubiegłym roku podobnie nam się nie poszczęściło. Mąż od 40 lat czekał na takie jabłka. Jednego tygodnia żeśmy 87 ton na przyczepy nasypali. Owoce soczyste, czerwone, rewelacja. I nikt nie chciał naszego jabłka. Wyszło, że pracowaliśmy za darmo. A jaka to była praca! Codziennie gotowałam dla trzynastu osób obiady do termosów, zabiłam świniaka, szykowałam domowe wyroby. Nie mówię już o samym zbieraniu, ładowaniu, nadzorowaniu. Pracownikom zapłaciliśmy 30 tysięcy robocizny. Zostało 10 tysięcy na obcięcie sadu i 10 tysięcy na nawozy. Dla nas prawie nic. W najlepszym roku, jakiśmy w życiu widzieli.
Żal mi męża, bo on kocha te drzewa. Wcześniej dzielił dzień między sad a odlewnię. Dostał 1580 złotych emerytury za pracę w warunkach szkodliwych. Z tego się utrzymujemy. Ja jeszcze sześć lat muszę opłacać KRUS, żeby doczekać emerytury. Nie mówię, że mamy całkowitą biedę, ale żyjemy jak nieudaczniki. Jak inaczej nazwać kogoś, kto ciężko pracuje, a finanse mu się ciągle nie zgadzają?
Przez 28 lat pracowałam na dwie zmiany. Poza sadem prowadziłam sklep spożywczy, o wychowywaniu dzieci nie wspomnę. Dzień i noc robiłam, co wyście myślały? Na wsi sklep jest od wpół do szóstej do dwudziestej pierwszej, a weź jeszcze ogarnij wszystko inne. Gdzie tam kogoś zatrudniać! Za co? Moje dzieci studiowały jedenaście lat w Warszawie, a ja u nich może z dwa razy byłam, bo i w niedzielę sklep musiał być otwarty. Właśnie tak się żyje kobietom na wsi. Jeśli komuś się marzy prowadzić rajskie życie, to musi mieć taki charakter, żeby poza chlebem więcej mu nie było trzeba. Wtedy na wsi są wakacje.
W sklepie różne sytuacje miały miejsce. Ludzie przychodzą, psioczą jeden na drugiego. Dawno temu myślałam o sobie, że jestem dobrym człowiekiem, ale praca z klientami różną mnie robiła. Za ladą trzeba przeklinać, trzeba krzyczeć, trzeba dla swego dobra kłamać. Człowiek człowieka potrafi zniszczyć. Żeby całkiem się nie zepsuć i móc być normalną babcią dla wnuczek, pracę przerwałam. Powiedziałam, że albo pójdę do Łukowa, albo sklepu nie będzie. W Łukowie jest psychiatryk.
Czemu dzieci nie pomogły? Przecież od dawna siedzą w Warszawie. Syn skończył marketing i zarządzanie na Uniwersytecie Warszawskim. Pracuje na kierowniczym stanowisku. Dostał od nas cztery hektary sadu wraz z zachętą, żeby na powrót się tu sprowadził. Bo założył rodzinę i powstała kwestia zakupu mieszkania w Warszawie. Mówimy: „Synu, my mamy wszyscy nie jeść, żebyś ty mieszkał w 30 metrach, jak tu stoi dom 200 metrów? Wracajcie”. Tylko jakie on ma perspektywy pracy tu albo w okolicznym miasteczku? Żadnych. Synowa też chciałaby po urodzeniu dwóch córek wrócić do pracy. A na wsi gdzie zatrudnienie znajdzie? W Warszawie w pięć minut ktoś ją do biura weźmie. Nie wiem, co będzie dalej. Ja miasta tak do końca chyba nigdy nie zrozumiem. Moja siostra od 40 lat mieszka w Warszawie. Rozmawiamy często, ale jak schodzi na jej problemy, nie potrafię się w tym odnaleźć. To jest inny świat. Delikatniejszy. Z pracą fizyczną innego kalibru.