Читать книгу Fantastyka z plusem - Anna Kańtoch - Страница 10

3

Оглавление

Dziew­czyna miała na imię Kaira i była córką Brina Issy. Fin­nen znał to nazwi­sko.

— Ojciec nie wie, że tu przy­szłam — powie­działa, ner­wowo bawiąc się czar­nymi ręka­wicz­kami. — Będzie na mnie wście­kły, kiedy wrócę.

— Chcesz, żebym odpro­wa­dził cię do domu? — zapro­po­no­wał z ocią­ga­niem, bo wła­śnie roz­wa­żał, czy nie dałoby się jej zwa­bić do łóżka.

— Nie, nie chcę. — Potrzą­snęła głową i przez chwilę wyglą­dała na mniej zagu­bioną i dzie­cinną. — I tak mnie uka­rze, więc rów­nie dobrze mogę dziś w nocy się bawić.

— W takim razie chodźmy do mnie — poczuł przy­pływ nadziei.

Rzu­ciła mu spło­szone spoj­rze­nie, a potem ucie­kła wzro­kiem w bok.

— Wola­ła­bym nie…

— W porządku, nie ma pro­blemu — uspo­koił ją pospiesz­nie.

Na dobrą sprawę sam nie wie­dział, czy jest bar­dziej roz­cza­ro­wany, czy też nie. Gdyby Kaira była star­sza, wszystko wyglą­da­łoby znacz­nie pro­ściej – ona opie­ra­łaby się przez jakiś czas dla zasady, a on flir­to­wałby z nią tak długo, aż wresz­cie by się zgo­dziła i oboje byliby zado­wo­leni.

Przyj­rzał jej się uważ­nie, chłodno, nie zwra­ca­jąc uwagi, że dziew­czyna czer­wieni się i peszy. Doszedł do wnio­sku, że wła­ści­wie wciąż może to zro­bić, że jesz­cze nic stra­co­nego. Bez trudu pora­dziłby sobie z jej obiek­cjami. Co z tego, że Kaira była na tyle młoda, by jej „nie” naprawdę zna­czyło „nie”? Brak doświad­cze­nia mógłby być dodat­kową zaletą, o tak, miał pew­ność, że spodo­ba­łoby mu się prze­ła­my­wa­nie nie­śmia­ło­ści – dla odmiany – praw­dzi­wej. Pomy­ślał o tym nie­mal z humo­rem, nie­mal zapo­mi­na­jąc, co się stało, by zaraz potem poczuć tępe, mdlące ude­rze­nie poczu­cia winy.

Odsu­nął się i spoj­rzał na Kairę z nie­chę­cią, jakby to była jej wina. Że prze­trwała, że nie miała urody Aliki ani jej wdzięku, a także, że pomimo tych nie­do­stat­ków Fin­nen chciał się z nią prze­spać i teraz gry­zło go sumie­nie.

Dziew­czyna odgar­nęła z czoła mokre włosy. Zepsuty, nasiąk­nięty wil­go­cią lam­pion w kształ­cie smoka ciężko szo­ro­wał po bruku, aż wresz­cie wiatr przy­gnał go pod stopy Kairy. Odsu­nęła go kop­nia­kiem w sam śro­dek papie­ro­wego pyska.

— Myślisz o dziew­czy­nie, która była z tobą, prawda?

Ski­nął głową.

— Kocha­łeś ją?

Chciał potwier­dzić, ale zawa­hał się, bo owo szcze­gólne poczu­cie zauro­cze­nia Aliką już zaczy­nało się roz­my­wać.

— Nie wiem — powie­dział wresz­cie, przy­tło­czony wła­sną bez­rad­no­ścią, a potem dodał, jakby to miało cokol­wiek wyja­śnić — była piękna.

— Tak, wiem. Na­dal chcesz, żebym została z tobą do rana? Mogli­by­śmy pójść do jakiejś kawiarni i po pro­stu tam posie­dzieć, jestem pewna, że tej nocy wszyst­kie będą czynne.

Wyda­wało się, że dziew­czyna zyskuje pew­ność sie­bie, w miarę jak on ją traci. Nie prze­szka­dzało mu to. Jaki zresztą miał wybór? Wró­cić do domu, roz­my­ślać o Alice, a potem potłuc nie­dawno nama­lo­wany obraz, co pew­nie prę­dzej czy póź­niej i tak zrobi?

— Możemy pójść do… — urwał, bo naj­czę­ściej bywał w Melan­cho­lij­nej Fan­ta­sma­go­rii, gdzie teraz pew­nie bawili się jego kole­dzy. Cho­dziło o to, że Kaira wyglą­dała dzi­wacz­nie w tej mokrej, żałob­nej sukni, a u boku Fin­nena zazwy­czaj widy­wano piękne, ele­ganc­kie kobiety. Innym razem skar­ciłby samego sie­bie i sta­rałby się prze­ła­mać, bo lubił myśleć o sobie jako o czło­wieku nie­za­leż­nym, który nie kie­ruje się opi­nią innych. Tyle że dzi­siaj zwy­czaj­nie nie miał siły, by zno­sić docinki kole­gów. Mimo wszystko był szczę­śliwy, tak paskud­nie, obrzy­dli­wie szczę­śliwy.

Kolory nabrały głębi, a dźwięki stały się czyst­sze; cie­szył nawet wiatr, który ciskał w jego twarz dro­binki stu­dzien­nej wody o smaku soli. Żył i mógł do woli sma­ko­wać życie, pod­czas gdy tamci, pozo­sta­wieni z tyłu, wkrótce umrą.

— Do Kako­fo­nii — zapro­po­no­wał po chwili mil­cze­nia cze­ka­ją­cej cier­pli­wie Kairze. — Możemy pójść do Kako­fo­nii.

Fantastyka z plusem

Подняться наверх