Читать книгу Fantastyka z plusem - Anna Kańtoch - Страница 16
9
ОглавлениеDaniel Pantalekis unosił się na fali, która w jego wyobraźni była czerwona jak świeża krew. Czasem nurkował tak głęboko, że tracił przytomność, i to było dobre, bardzo dobre. A potem wynurzał się i jego ciało znów zaczynało skowyczeć, zalewane szkarłatnym bólem. Szybko odkrył, że cierpi mniej, jeśli nie próbuje się poruszać, więc leżał w ciemności, modląc się do Boga, aby pozwolił mu zejść niżej, w błogosławioną ciszę śmierci.
Tak naprawdę jednak nie chciał umierać.
Rozchylił sklejone wargi i poruszył ustami. Otworzył oczy.
— Proszę… — wyszeptał.
Jego wzrok powoli przyzwyczajał się do czerwonawego półmroku. Zobaczył wysokie sklepienie wspierane przez czarną kolumnę w kształcie tańczących postaci, a potem, niżej, pysk zwierzęcia, które przypominało panterę.
Pantera z mechanicznym zgrzytem obróciła łeb w jego stronę.
Krzyknął cicho, bo tylko na tyle było go stać, i szarpnął się w tył. A przynajmniej próbował to zrobić. Szkarłatna fala była niczym w porównaniu z bólem, który wybuchł w jego ciele i w jednej chwili spopielił mu nerwy, a potem wtrącił w ciemność.
Obudził się mokry od potu i rozpalony gorączką. Leżał z zamkniętymi oczami, skupiając się na oddychaniu: wdech, wydech, wdech, wydech. Przynajmniej to potrafił zrobić.
Wiedział, że obok czai się niebezpieczeństwo. Czuł instynktownie, jak zwierzę, choć jego umysł nie potrafił sformułować odpowiednich słów i nawet wspomnienie pantery było tak rozmyte, jakby widział ją dawno temu.
Uniósł powieki i powoli obrócił głowę.
Pantera wciąż tam była.
Gdy na nią spojrzał, ze zgrzytem poruszyła łbem. Jej oczy lśniły zielenią. Tym razem wytrzymał, drgnął tylko lekko i zaraz zamarł.
Pantera znowu przekręciła głowę. I znowu. Za każdym razem ruchowi towarzyszył zgrzyt zardzewiałego mechanizmu.
To maszyna, pomyślał, w dodatku chyba zepsuta. Nic mi nie zrobi.
Odczuł ulgę. Niewielką, bo w niczym nie zmieniało to faktu, że wciąż miał poważne kłopoty.
Mógł poruszać obiema dłońmi, a także palcami prawej stopy – wyczuwał je doskonale, wciąż tkwiące w bawełnianej skarpetce i wojskowym bucie. Ale poniżej lewego uda nie czuł już nic prócz bólu, który promieniował na całe jego ciało, skręcał wnętrzności i żelaznymi kleszczami obejmował żołądek. Nie chciał patrzeć w tamtą stronę. Spojrzał raz, z wysiłkiem unosząc się na łokciach, i zobaczył, że jego lewą nogę przygniata kamienny blok, tak duży i ciężki, że za nic nie zdołałby go podnieść. Jego kości… Kości musiały być zgruchotane, widział własne udo znikające pod kamieniem, sztywną od krwi nogawkę spodni.
Poczuł mdłości i odwrócił głowę. Zwymiotowałby, ale żołądek miał pusty, więc po prostu starał się leżeć nieruchomo, czekając, aż miną skurcze.
Tak bardzo chciało mu się pić. Jego usta i gardło były suche, jakby ktoś nasypał w nie pustynnego piasku. Oddałby duszę za łyk chłodnej wody, płakał, kiedy wyobrażał sobie rozkoszną wilgoć na wargach, na języku, spływającą po podniebieniu. Płakał cicho, bez łez, wciąż skupiając się na tym, by leżeć nieruchomo.
Zielonooka pantera przyglądała mu się dalej, od czasu do czasu kręcąc łbem jakby z dezaprobatą.
Gorączka zniekształcała obraz miejsca, w którym się znajdował. Mechaniczne zwierzę, tańczące na kolumnie sylwetki i zawalona wnęka, która go uwięziła – wszystko to rozmazywało się przed oczami. Przez wyrwę w murze wpadało przyćmione czerwone światło, lecz Daniel nie potrafił dostrzec niczego, co znajdowało się na zewnątrz.
Nie potrafił też sobie przypomnieć, skąd się tu wziął. Jak przez mgłę pamiętał bardzo podobną salę, tylko znacznie bardziej zniszczoną, zrujnowaną. Uciekał przed jakimś koszmarem i z jakiegoś powodu uznał, że idealnym schronieniem będzie ta właśnie wnęka, więc wpadł do niej, a potem…
Potem były już tylko ból i gorączka. Z nich wynurzały się sceny, zatrzymane w czasie niczym wycięte z filmu kadry. Katerina leży na ziemi, Ivain, pochylony nad nią, coś mówi, o coś prosi…
Mężczyzna spychał wspomnienia w głąb umysłu. Wiedział, że kiedyś nadejdzie czas, gdy będzie musiał stawić czoła temu, co się wtedy wydarzyło. Kiedyś, ale nie teraz, teraz był ranny i potrzebował pomocy.
Mimo to obrazy wciąż napływały, a Daniel powoli przegrywał nierówną walkę. Próbuje pomóc Katerinie, sięga po pakiet medyczny…
Pakiet medyczny?
Jego serce zabiło mocniej, w głowie się rozjaśniło. Spróbował sobie przypomnieć, ile ampułek środka znieczulającego zużył. Dwie dał Katerinie, Ivainowi… Ivainowi chyba nie dał żadnej.
Powinien więc mieć jeszcze jedną.
Ostrożnie, niczym uzdrowiony paralityk po raz pierwszy wstający z łóżka, uniósł się na łokciach. Przeniósł ciężar ciała na lewą rękę, prawą zaś sięgnął za plecy, tam gdzie pod kręgosłupem czuł wypukłość pakietu medycznego, który przesunął się podczas upadku. Namacał miękką sztuczną skórę i odnalazł zamek błyskawiczny. Długo trwało, zanim zdołał go otworzyć, język zamka był maleńki i zdawał się śliski niczym kostka lodu, a Daniel palce miał niezgrabne jak pęczek zdrewniałej marchwi. Raz poruszył się zbyt gwałtownie i musiał przeczekać, aż minie spazm bólu, a sklepienie przestanie wirować przed oczami. Spocony i dygocący od gorączki, wbijał palce lewej dłoni w szparę między dwiema kamiennymi płytami, czerpiąc odrobinę ulgi z ich chłodu.
Wreszcie otworzył pakiet i sięgnął do środka. Teraz czekało go jeszcze odnalezienie ocalonej ampułki, jeżeli w ogóle istniała, wymacanie jej pośród leków przeciwgorączkowych i przeciwwymiotnych, środków odkażających i opatrunków. Najpierw trafił na iniektor, który starannie odłożył na bok. Potem wrócił do poszukiwania ampułki. Byłoby mu łatwiej, gdyby zdołał przekręcić pas tak, żeby pakiet znalazł się tam, gdzie powinien być, czyli na biodrze, ale w tym celu musiałby wyżej unieść się na łokciach, a na to nie miał siły. Grzebał więc w torbie coraz bardziej zdrętwiałymi palcami, z każdą chwilą mocniej przekonany, że jeśli nawet ampułkę odnajdzie, to nie zdoła jej rozpoznać, bo zaczynał tracić czucie. Chciało mu się krzyczeć i przeklinać, wywrzeszczeć z siebie całą nagromadzoną złość i rozpacz, całe przerażenie.
— No chodź tu, mała — mamrotał przez zaciśnięte zęby. — Wiem, że tam jesteś, no chodź, chodź, zrobimy z ciebie użytek, dobry użytek. Przecież się nie zniszczyłaś, maleńka? Nie mogłaś się potłuc, nie jesteś ze szkła…
Kiedy jego palce dotknęły plastikowej osłonki, w duchu odmówił krótką modlitwę. Sięgnął głębiej i zacisnął pięść. Opanowała go pokusa, by włożyć ampułkę między zęby, rozgryźć i choć przez chwilę poczuć w gardle wilgoć. Jak smakuje środek przeciwbólowy? Kiedyś pił rozpuszczone w wodzie witaminy i wtedy smak wydawał mu się obrzydliwy, ale teraz całowałby po rękach kogoś, kto dałby mu taki napój.
Czy jeśli połknie płyn, to zadziała tak samo, jakby go wstrzyknął?
Prawdopodobnie nie, podpowiedział rozsądek, i to przeważyło. Najważniejsze było wyciszenie bólu, potem będzie się martwił pragnieniem.
Drżącymi dłońmi włożył ampułkę w iniektor, przyłożył go do prawego uda i wcisnął tłok. Po chwili po ciele rozlało się ciepło. Nie gorąco, jakim płonął wcześniej, po prostu przyjemne ciepło. Czerwone fale uspokoiły się, wygładziły. Ból nadal trwał, ale ukryty pod powierzchnią. Wszystko rozmywało się, oddalało, traciło na znaczeniu. Daniel dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest zmęczony. Pragnął jedynie zwinąć się w kłębek w tym miękkim cieple i spać, spać…
Zasypiając, myślał o deszczu.