Читать книгу Fantastyka z plusem - Anna Kańtoch - Страница 15

8

Оглавление

— Kairo, podejdź bli­żej. Noora, zostań.

Star­sza dziew­czyna została przy roz­su­wa­nych drzwiach, młod­sza pode­szła do fotela. Syl­wetka Brina Issy ginęła w mroku, pod­czas gdy blask świe­tli­ko­wych lamp padał na zupeł­nie przy­pad­kowe ele­menty: glo­bus, na któ­rym Luna­po­lis roz­le­wało się ciemną plamą pośrodku górzy­stego kon­ty­nentu, zabyt­kowe astro­la­bium, czę­ściowo zło­żony pro­to­typ głowy mecha­nicz­nego z cza­sów, gdy głowy te były dwa razy więk­sze niż ludz­kie, zegar wodny i gablotę, za któ­rej szybą tkwiły wypchane ptaki, każdy z nich wart for­tunę.

Wszystko to nie­gdyś nale­żało do ojca Issy.

Kaira rozej­rzała się dys­kret­nie. Pokój nie­mal się nie zmie­nił, od czasu gdy przy­cho­dziła tu jako dziecko, by bawić się ukła­dan­kami, far­bami i muzycz­nymi instru­men­tami. Potem roz­cza­ro­wany ojciec stop­niowo prze­stał po nią posy­łać, a przez ostat­nich kilka lat miała wręcz wra­że­nie, że w ogóle dla niego nie ist­nieje.

Teraz przy­po­mniał sobie o naj­młod­szej córce.

— I co ja mam z tobą zro­bić, Kairo?

Czy jej się zda­wało, czy rze­czy­wi­ście w gło­sie Brina Issy brzmiała nutka zado­wo­le­nia? Może cho­dziło o to, że naprawdę ład­nie wygląda, a może ojca ucie­szyła jej samo­wola. Nie mogła być córką uta­len­to­waną, to niech cho­ciaż będzie krnąbrna, może z jego punktu widze­nia byłoby to inte­re­su­jące.

— Nie wiem, tato, decy­zja należy do cie­bie.

Pokój się nie zmie­nił, ale jej ojciec tak, i to bar­dzo. Daw­niej, gdy spę­dzała z nim naj­wię­cej czasu, był rzeź­bia­rzem, potem chi­rur­giem, jesz­cze póź­niej hodowcą jedwab­ni­ków i zawo­do­wym gra­czem w kości, a teraz han­dlo­wał dzie­łami sztuki. Kaira jako mło­dziutka dziew­czyna sta­rała się wyłu­skać spo­śród zmien­nych talen­tów jądro jego oso­bo­wo­ści.

Zna­la­zła dwie cechy, które pozo­sta­wały bez względu na kolejne geno­zmiany: inte­li­gen­cję oraz talent do zada­wa­nia bólu.

— Dużo ćwi­czysz z Nira­jem?

Kairze ścier­pła skóra. To Brin Issa pozwo­lił, by uczyła się walki nożem darakka, bo miał nadzieję, że przy­naj­mniej w tej dzie­dzi­nie córka wykaże uzdol­nie­nie. Nie wyka­zała, a przy­naj­mniej nie­wy­star­cza­jąco duże, by go zado­wo­lić, lecz nie zabro­nił jej dal­szej nauki i ni­gdy póź­niej o tym nie wspo­mi­nał.

Aż do teraz.

— Ow­szem.

— I jak ci idzie?

— Nie naj­go­rzej.

Ozna­czało to mniej wię­cej tyle, że potrafi się bro­nić przez pierw­szych pięć–dzie­sięć minut. To i tak długo, bio­rąc pod uwagę, że naj­lepsi duszo­in­ży­nie­ro­wie Prin­ci­pium dobrali cechy jej brata pod kątem sztuk walki. Wła­śnie pod­czas tych ćwi­czeń Brin Niraj dwa razy pró­bo­wał Kairę zabić.

— Jest suro­wym nauczy­cie­lem, prawda? Założę się, że cała jesteś posi­nia­czona.

Mil­czała, zgar­biona pod cię­ża­rem jego słów. Jeśli jej podej­rze­nie jest słuszne…

— Kairo? — pona­glił ją szept z mroku. — Mam rację?

— Nie jest tak źle… — wymam­ro­tała, dosko­nale wie­dząc, że nie brzmi to prze­ko­nu­jąco.

— Zawsze byłaś twardą dziew­czyną — zaśmiał się Brin Issa, ale w jego gło­sie nie sły­chać było ani odro­biny uzna­nia. — I spo­kojną, to też trzeba ci przy­znać. Przy­naj­mniej do nie­dawna. Wszyst­kie te dni, które tak grzecz­nie spę­dza­łaś w swoim pokoju…

On wie, pomy­ślała, teraz już abso­lut­nie, cał­ko­wi­cie pewna. Wie dokład­nie, co roz­wa­ża­łam, zanim tu przy­szłam. Może pod­czas ostat­niej geno­zmiany kazał dodać sobie zdol­no­ści tele­pa­tyczne. Albo zwy­czaj­nie zna nas wszyst­kich lepiej niż my sie­bie, potrafi przej­rzeć wszyst­kie nasze kłam­stwa i zawsze wie, za jaki sznu­rek pocią­gnąć.

Tak czy ina­czej nie uka­rze mnie ani biciem, ani zamknię­ciem na klucz w pokoju. Znaj­dzie inny spo­sób, gor­szy.

— Zde­cy­do­wa­łem, że nie zasłu­ży­łaś na karę — powie­dział lekko, a ona mu uwie­rzyła i poczuła wdzięcz­ność, może nawet coś zbli­żo­nego do miło­ści, jaką darzyła ojca w dzie­ciń­stwie. Wspo­mnie­nie tej chwili miało ją póź­niej palić ogniem upo­ko­rze­nia.

— Jesteś tak młoda, że za twoje wybryki odpo­wia­dają twoi bez­po­średni opie­ku­no­wie, nie ty — cią­gnął Brin Issa. — Uka­ra­nie słu­żą­cych nie ma sensu, więc oba­wiam się, że będę musiał obar­czyć odpo­wie­dzial­no­ścią cie­bie, Nooro. Powin­naś pil­no­wać młod­szej sio­stry. Myślę, że dwa­dzie­ścia ude­rzeń dys­cy­pliną wystar­czy.

Kaira zdrę­twiała. Od strony drzwi dobiegł cichy pisk stra­chu.

— Ojcze, pro­szę…

— To nie­spra­wie­dliwe — poparła sio­strę Kaira, gdy już udało jej się odzy­skać głos. — Jestem doro­sła, mogę odpo­wia­dać za sie­bie. To moja wina, nie Noory!

Krzy­czała, dosko­nale wie­dząc, że to nie pomoże, bo decy­zja ojca nie miała nic wspól­nego z logiką.

Brin Issa słu­chał w mil­cze­niu. Potem poru­szył się i na chwilę z ciem­no­ści wychy­nęła jego biała dłoń o dłu­gich pal­cach.

— Nie sprze­ci­wiaj mi się — powie­dział ostrze­gaw­czo.

Kaira zigno­ro­wała jego ton. Wie­działa, że ojciec świet­nie się bawi.

— Ukarz mnie! — wrza­snęła despe­racko. — To ja zasłu­ży­łam!

— Kairo, wyjdź. Noora zostaje.

— To była moja wina, nie jej!

— Wyjdź, zanim zawo­łam Nie­bie­ską Dzie­wiątkę.

Przy­gry­zła dolną wargę. W potęż­nym, mecha­nicz­nym ciele Nie­bie­skiej Dzie­wiątki uwię­ziony był gang braci pod­ziem­nych, któ­rych pil­no­wał naj­ła­god­niej­szy z nich. Lecz nawet ten naj­ła­god­niej­szy bez zmru­że­nia oka potra­fił poła­mać czło­wie­kowi rękę.

Dotarło do niej, że prze­grała. Tak naprawdę w star­ciu z ojcem w ogóle nie miała szans. Mogła zostać, cze­ka­jąc, aż przyj­dzie słu­żący i wynie­sie ją, wrzesz­czącą, na ple­cach.

Albo mogła wyjść, zacho­wu­jąc przy­naj­mniej odro­binę god­no­ści.

W progu odwró­ciła się i spoj­rzała na sio­strę. Jej drobna, deli­katna twarz kobiety, któ­rej nikt ni­gdy nie ude­rzył, zasty­gła w wyra­zie grozy.

Fantastyka z plusem

Подняться наверх