Читать книгу Fantastyka z plusem - Anna Kańtoch - Страница 12

5

Оглавление

Wiatr ucichł, ale wcze­śniej roz­go­nił chmury i na nie­bie lśniły teraz jasnym bla­skiem trzy księ­życe – naj­więk­szy srebrny Wóz, różo­wawy Woź­nica i błę­kitny Wół.

Naj­pierw szli w górę, do wyżej poło­żo­nych dziel­nic, z któ­rych więk­szość była opusz­czona. Przez wieki Luna­po­lis roz­ra­stało się, by potem, w miarę jak malała liczba miesz­kań­ców, a z pro­win­cji już nikt nowy nie przy­by­wał, zacząć się kur­czyć. Ci, któ­rych Skok oszczę­dził, zaj­mo­wali domy swych mniej szczę­śli­wych sąsia­dów, wolno, ale nie­ustę­pli­wie prąc w stronę cen­trum. Tam był Wodny Plac, wieże Ekwi­li­brium i Prin­ci­pium, Hale, a także Archi­wum. Tam teraz sku­piało się życie.

Mia­sto lśniło czy­sto­ścią, jak zawsze po Skoku. W prze­szło­ści został cały brud, kurz i śmieci. Tylko pod jedną z ławek Fin­nen dostrzegł zło­żoną na pół gazetę. Naj­wy­raź­niej kupiono ją tuż przed Sko­kiem, strony miała całe i nie­po­pla­mione. Pew­nie dla­tego oca­lała. Fin­nen pod­niósł ją. W świe­tle trzech księ­ży­ców dosko­nale widział dużą czcionkę na pierw­szej stro­nie.

„Mei Igo­nette z siód­mego pię­tra Archi­wum zapew­nia, że wkrótce zostaną ukoń­czone prace nad Bły­ska­wicz­nym Trans­por­te­rem Mate­rii Oży­wio­nej na Dłu­gie Dystanse. Czy w związku z tym już nie­długo czeka nas jesz­cze jeden Skok? Przy­po­mi­namy, że Igo­nette jest pra­wnu­kiem twórcy Kolejki, dzięki któ­rej prze­sko­czy­li­śmy pra­wie pięć­dzie­siąt lat…”.

Prze­niósł wzrok niżej:

„Ile lat prze­sko­czymy dzi­siaj?”.

I na drugą stronę:

„Art-mor­derca Mirka Mir­hei w liście do prasy zapew­nia, że uda mu się zabić rze­czo­znawcę Oma­riego. Omari sły­nie z wiel­kiej ostroż­no­ści, zatrud­nia zaufane straże oraz ludzi, któ­rzy pró­bują jego pokar­mów. Mor­der­stwo ma nastą­pić trzy mie­siące po Skoku…”.

Cie­kawe, pomy­ślał Fin­nen, czy Mirka w ogóle Skok prze­trwał.

Pew­nie tak. Ten sta­rzec – jeden z nie­licz­nych star­ców w Luna­po­lis – był nie do zdar­cia.

Kaira cze­kała cier­pli­wie, pod­czas gdy wiatr, teraz łagodny, szar­pał jej suk­nię. Fin­nen odło­żył gazetę i ruszyli w dół, w stronę cen­trum, tam gdzie okna były oświe­tlone, a z wnętrz dobie­gały dźwięki muzyki. Flet­nia, tam­bu­ryn, gitara… Fin­nenowi spra­wiło nie­spo­dzie­waną przy­jem­ność to, że stał na zim­nych scho­dach, pod­czas gdy inni bawili się w ogrze­wa­nych salach. Czuł się tro­chę jak aktor na sce­nie, czę­sto tak bywało i podo­bała mu się rola, jaką grał. W tkwie­niu na zim­nie z kimś, kogo ledwo znał, było przy­naj­mniej coś ory­gi­nal­nego, a Fin­nen lubił ory­gi­nal­ność.

Wziął Kairę za rękę. Nie dla­tego, że w świe­tle księ­ży­ców wyglą­dała jakoś szcze­gól­nie ład­nie – cho­ciaż wyglą­dała – lecz dla­tego, że ten gest wydał mu się odpo­wied­nim dopeł­nie­niem chwili. Nie zapro­te­sto­wała, a on zdał sobie sprawę, że jest zbyt zamy­ślona, by zwró­cić na to uwagę. To go zabo­lało, lecz ból szybko minął. W doty­ka­niu nie­świa­do­mej dziew­czyny, która wcale nie pra­gnęła być doty­kana, była pewna ukrad­kowa, brudna przy­jem­ność, koja­rząca się z pod­glą­da­niem przez okno.

Zatrzy­mali się przed Archi­wum. Gmach wyróż­niał się, gdyż jako jedyny w Luna­po­lis miał gład­kie, niczym nie­ozdo­bione ściany. Ze względu na zagro­że­nie sza­le­ją­cymi w prze­szło­ści poża­rami mury zbu­do­wano z mate­ria­łów ognio­od­por­nych, a rury, któ­rymi dostar­czano gaz i cie­płą wodę, popro­wa­dzono wyjąt­kowo wewnątrz budynku, nie na zewnątrz.

W Archi­wum paliły się świa­tła, bo nawet w noc Skoku wrzały tu prace nad nowymi wyna­laz­kami, z któ­rych każdy spo­wo­do­wać mógł kolejny Skok. „Igo­nette z siód­mego pię­tra Archi­wum zapew­nia…”. Alika po sto­kroć miała rację: czas rze­czy­wi­ście się koń­czył.

Wró­cili na Wodny Plac i tam Fin­nen puścił rękę dziew­czyny – czuł się tro­chę jak zło­dziej, który ma odro­binę poczu­cia winy, ale tak naprawdę nie żałuje swego czynu.

— Ktoś za nami idzie — powie­dział, sta­jąc nie­da­leko Studni.

— Słu­cham? — Zmarsz­czyła brwi. Dopiero te słowa wyrwały ją z zamy­śle­nia.

— Ktoś za nami idzie — powtó­rzył cier­pli­wie. — Wiem to od pew­nego czasu. Nie, nie oglą­daj się…

Pocią­gnął ją w stronę cem­bro­winy. Stud­nia wiel­ko­ścią przy­po­mi­nała tak naprawdę nie­duży okrą­gły basen, a swoją nazwę zawdzię­czała temu, że była nie­zwy­kle głę­boka. Nie­któ­rzy twier­dzili, że jej dno leży w prze­szło­ści, w naj­niż­szym i naj­star­szym z odrzu­co­nych świa­tów. Fin­nen cza­sem w to wie­rzył, a cza­sem nie – w zależ­no­ści od tego, czy aku­rat miał ochotę na bar­dziej lub mniej roman­tyczną wer­sję rze­czy­wi­sto­ści.

Woda w Studni była leciutko naelek­try­zo­wana, a jej kro­ple sma­ko­wały solą.

Fin­nen pochy­lił się i udał, że spo­gląda w głąb, tam gdzie na dnie spo­czy­wali Przed­księ­ży­cowi, a w rze­czy­wi­sto­ści dys­kret­nie zer­k­nął w stronę, gdzie przed chwilą dostrzegł ciemną, zwinną syl­wetkę. Bawiły go takie wybiegi, choć tak naprawdę nie było powodu, dla któ­rego nie mógłby się obej­rzeć nor­mal­nie.

— Tam, przy gma­chu Prin­ci­pium, tuż przy cokole z kamien­nym gry­fem. Ostroż­nie… O, widzisz?

— To mój brat.

— Dla­czego za nami cho­dzi?

— Musiał zauwa­żyć, że wymknę­łam się z domu, i teraz mnie pil­nuje.

— Powie two­jemu ojcu?

— Że się wymknę­łam? Ojciec i tak będzie wie­dział. Ale Niraj mnie nie zdra­dzi.

Fin­nen spoj­rzał w ciem­ność Studni. Jak naprawdę wyglą­dają Przed­księ­ży­cowi? Kie­dyś wyobra­żał ich sobie jako śpią­cych olbrzy­mów; teraz, gdy dorósł, ta wizja wyda­wała się mocno naiwna, ale wciąż nie potra­fił się od niej uwol­nić.

— Pró­bo­wał mnie zabić — powie­działa Kaira dziw­nie spo­koj­nym gło­sem. — Dwa razy.

Zmie­szany, pod­niósł na nią wzrok. Jeśli miał to być żart, to go nie rozu­miał.

— Twój brat?

Ski­nęła głową, cał­ko­wi­cie poważna.

— Ten sam brat, któ­remu ufasz, że cię nie zdra­dzi? Kairo… — urwał. Dziew­czyna miała talent do wytrą­ca­nia go z rów­no­wagi. Czy ona w ogóle jest nor­malna? Gdyby się oka­zało, że nie, poczułby pewną ulgę, bo wtedy świat wró­ciłby w stare, wytarte kole­iny.

Ulgę, ale chyba też roz­cza­ro­wa­nie.

— Powin­naś powie­dzieć ojcu, zawia­do­mić straż miej­ską… — zaplą­tał się. — Powin­naś coś z tym zro­bić.

— Nie rozu­miesz.

Powstrzy­mał się od stwier­dze­nia, że ona chyba też.

Ski­nęła dło­nią. Ciemna postać ode­rwała się od cokołu z kamien­nym gry­fem i zaczęła do nich zbli­żać. Brin Niraj szedł dłu­gim, sprę­ży­stym kro­kiem, jego syl­wetka była wysoka i bar­czy­sta.

— Miesz­kamy nie­da­leko Hal, przy Scho­dach Żon­gle­rów — powie­działa Kaira. Jej brat był coraz bli­żej, Fin­nen dostrze­gał już nie tylko zarys syl­wetki, lecz także jasną plamę twa­rzy oko­lo­nej krót­kimi, krę­co­nymi wło­sami. — Odwiedź nas, jeśli będziesz miał ochotę.

— Możesz mieć przeze mnie kło­poty — zastrzegł.

— Nie więk­sze niż te, które i tak będę miała.

Nie zdą­żył odpo­wie­dzieć. Niraj sta­nął przed nimi i przyj­rzał się Fin­ne­nowi z leni­wym, roz­ba­wio­nym zain­te­re­so­wa­niem. Chło­pak odwza­jem­nił spoj­rze­nie, sta­ra­jąc się nie oka­zy­wać prze­sad­nej cie­ka­wo­ści.

Brin Niraj miał sze­roką, bladą twarz, wąskie usta i bez­kształtny, naj­wy­raź­niej kil­ka­krot­nie zła­many nos. Wcale nie był do sio­stry podobny, jedy­nie kolor wło­sów i oczu mieli tak samo węgli­sto­czarny.

Brat, który pró­bo­wał zabić Kairę.

— Nie musisz z nim iść — powie­dział Fin­nen pod wpły­wem nagłego impulsu.

— Oczy­wi­ście, że muszę. — Zdzi­wiona dziew­czyna zmarsz­czyła brwi.

Niraj wyszcze­rzył zęby w wil­czym uśmie­chu.

— Sły­sza­łeś. Musi.

Fin­nen zaci­snął szczęki. Nie­na­wi­dzę go, pomy­ślał z nagłą, dzie­cinną urazą, czu­jąc, jak zalewa go pie­kąca fala zło­ści. Aro­gancki sukin­syn.

— Nie martw się o mnie — rzu­ciła Kaira przez ramię, gdy brat chwy­cił ją za łokieć i pocią­gnął za sobą. — Wszystko będzie dobrze.

Patrzył, jak odcho­dzą przez plac, ści­gani przez wła­sne, wychu­dzone cie­nie.

„Wszystko będzie dobrze”. Też coś.

Stał przy Studni, cze­ka­jąc, aż Kaira odwróci się i poprosi go o pomoc. Nie miał poję­cia, co wtedy zrobi, Brin Niraj był od niego wyż­szy, cięż­szy i znacz­nie lepiej umię­śniony. Mimo to cze­kał.

Dziew­czyna nie odwró­ciła się i po chwili Fin­nen został na Wod­nym Placu sam. Ponow­nie poczuł cię­żar samot­no­ści i tym razem nie było w nim nic przy­jem­nego. Wiatr znów się wzmógł, słona woda zafa­lo­wała, a chło­pak zadrżał z zimna.

Miał wra­że­nie, że wyda­rzyło się coś waż­nego, tylko on jest zbyt głupi – a może jedy­nie zbyt młody, zmę­czony i zmar­z­nięty – by zro­zu­mieć, co to było.

Fantastyka z plusem

Подняться наверх