Читать книгу Niebieskie motyle - Anna Sakowicz - Страница 15

2

Оглавление

Obudziłam się koło ósmej i przez chwilę, leżąc w łóżku, spoglądałam na rozpiskę, którą wczoraj wspólnie zrobiliśmy. Ustaliliśmy, że Patryk pójdzie do pracy, a my zabierzemy się do poszukiwań. Musiało być coś, co przegapił.

Czytałam imiona i nazwiska z listy. Gośka nie miała zbyt wielu znajomych. Zaledwie sześć osób, które mogły coś wiedzieć, plus koleżanki i koledzy z pracy. Choć w przypadku malarki trudno było określić, z kim była związana zawodowo. Starałam się przypomnieć sobie, co moja siostra opowiadała o swoich branżowych kontaktach. Często wyjeżdżała do Warszawy, Bydgoszczy i Torunia… Nawet do Berlina… A kogo tam spotykała, nikt z nas nie wiedział. Patryk nigdy z nią nie jeździł, bo Gośka biegała wtedy na wernisaże, a jego sztuka nie bardzo interesowała. Poza tym ktoś musiał zostać w domu z dziećmi.

Jeszcze raz przyjrzałam się nazwiskom. Na pierwszym miejscu znalazła się Michalina Kamińska. Ją kojarzyłam. Była najlepszą przyjaciółką Gosi. Zajmowała się rękodziełem. Sześć lat temu, chyba zaraz po narodzinach Mai, byłam w jej warsztacie. Robiła piękne gobeliny. Zajmowała się także wyrobami z filcu. Z pewnością była pokrewną duszą mojej siostry. I właśnie od niej postanowiłam zacząć. Musiałam tylko pojechać po Anię, bo obiecałam jej, że bez niej się nie ruszam.

– Co tak długo? – spytała na mój widok. – Ja już dzieciaki wysłałam do szkoły, a ciebie nie ma i nie ma. Jak można spać w takich okolicznościach?

– Anka, ja cię bardzo proszę. Nie zachowuj się jak nasza matka.

Spojrzała na mnie zaskoczona i nerwowo przetarła ścierką stół. Potem machnęła ręką i zniknęła w łazience. Usiadłam więc na krześle i cierpliwie na nią czekałam. Nie miałam zamiaru jej poganiać, bo przypuszczałam, że Michalina o tej porze jeszcze śpi. Byłam przekonana, że artystki wstają koło południa. Nasza Gośka tak miała. Siedziała po nocach i malowała, a potem pół dnia odsypiała.

– Mam chyba klucz do jej pracowni – powiedziała Ania, gdy wreszcie wyłoniła się z łazienki. Miała zaczerwienione oczy, więc moja uwaga o matce ją zabolała. Nie wracałam jednak do tego. Nie spodziewałam się, że moja najstarsza siostra stała się takim mazgajem. Zawsze to ona z naszej trójki była najbardziej racjonalna i przedsiębiorcza. A teraz rozklejała się przy każdym słowie. Też martwiłam się o Gosię, ale wiedziałam, że tylko spokój może nas uratować.

– Dobra, to ja dzwonię do Michaliny – odparłam i wybrałam numer. Głos w słuchawce pojawił się po kilku sygnałach, więc przedstawiłam się i poprosiłam o spotkanie.

– Wiesz, gdzie mam warsztat? – spytała.

– Nie jestem pewna, czy dobrze pamiętam.

– Wyślę ci adres esemesem, to wpisz sobie w nawigację.

Rozłączyłam się, a po przyjściu wiadomości od razu wyszukałam odpowiednią ulicę na mapie.

– Przejrzysz jej laptopa wieczorem? – spytała Ania. – Ja się boję tam zaglądać.

Spojrzałam na nią. Zadrżała jej warga. Odwróciła wzrok do okna.

– Czego się boisz?

– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Może tego, że znajdę tam coś, co mi się nie spodoba?

– A co by ci się nie spodobało?

– Że uciekła od nas, od rodziny – powiedziała.

– Jak już, to od Patryka – stwierdziłam, jednak po chwili musiałam przyznać jej rację. Gdyby Gosia chciała odejść od niego, chyba mogłaby przyjechać do którejś z nas. Nie zostawiłaby też dzieci… Jest dobrą mamą! – Nie myśl o tym – dodałam. – Może Gośka po prostu potrzebuje kilku dni w izolacji? Wiesz, jaka ona jest.

– Wiem, ale to znów nie daje mi spokoju. Rodzicom by serca popękały.

– Rodzice nie żyją – skwitowałam chłodno. – Ania, weź się w garść. Ja cię nie poznaję. Gdzie się podziała moja zawsze racjonalna i dobrze zorganizowana siostra? – próbowałam naszą rozmowę obrócić w żart. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że rozwiązanie tej historii będzie miało tragiczny finał. To było niemożliwe!

– Zestarzałam się – powiedziała.

– Masz czterdzieści jeden lat. Podobno życie zaczyna się po czterdziestce.

– Taaa – mruknęła. – Uważaj! – zawołała nagle. – Zakręt!

O mały włos nie zapomniałam skręcić w lewo. Na szczęście nikt nie jechał z przeciwka, więc mogłam wykonać gwałtowny manewr.

– To chyba tutaj.

Kiedy wysiadłyśmy, rozejrzałam się po uliczce. Bardzo podobały mi się w Chełmnie lampy. Dodawały temu miastu tak niezwykłego klimatu, że kiedy wpatrywałam się w nie, miałam wrażenie, że na chwilę przenoszę się w czasie do dziewiętnastego wieku. Całe to miasteczko było zresztą niezwykle urokliwe. Nie dziwiłam się więc opowieściom, że Heinz Guderian, generał Wehrmachtu, ocalił je przed zniszczeniem. Podobno zlekceważył rozkaz Hitlera i nie poprowadził frontu przez swoje rodzinne Chełmno. Niewiele miejsc w Polsce miało takie szczęście. A Gosia wybrała je na miejsce do życia.

– Ty pierwsza. – Ania wskazała przed siebie. Minęłam ją więc i weszłam do kamienicy, na której piętrze miał się znajdować warsztat Michaliny.

– Czujesz ten zapach? – spytałam. – Dziwny, nie?

– To stęchlizna – skwitowała moja siostra.

– Nie, jakaś chemia. Może to klej albo farba? – zastanowiłam się, bo nie miałam pojęcia, co wykorzystuje się do robienia gobelinów. Zresztą zapach mógł pochodzić z innego mieszkania.

Nie miałam jednak czasu dłużej o tym myśleć, bo po chwili stanęłyśmy przed drzwiami warsztatu Michaliny, a Ania naciskała właśnie na dzwonek. Wtem w progu zamiast kobiety pojawił się mężczyzna. Dopiero zza jego pleców wychyliła się przyjaciółka Gośki. Rozpoznałam ją od razu. Tak jak kiedyś miała długie dredy. Tym razem kolorowe. Nie wiedziałam zresztą, czy to nadal były włosy, czy już filc.

– O! – powiedziała na nasz widok zamiast zwyczajowego powitania. – To są właśnie siostry Małgorzaty Obielskiej. A to pan z policji – wyjaśniła.

Mężczyzna spojrzał na nas uważniej. Zauważyłam, że na chwilę jakby się zawahał. Dopiero kilka sekund później wyciągnął do nas dłoń i przedstawił się:

– Aspirant Piotr Wilczyński.

– Matylda Anderson i Anna Pałucka.

Mężczyzna nie spuszczał z nas oka, jakby próbował coś wyczytać z mimiki naszych twarzy. Przez chwilę też mu się przyglądałam, starając się go zapamiętać. Na grzywce miał pasmo siwych włosów. Z całą pewnością przyciągało uwagę. Wyglądało jak niechlujne maźnięcie farbą.

– Będę mógł porozmawiać z paniami?

– Teraz? – spytałam, jednak on wyjął z kieszonki skórzanej marynarki wizytówkę i podał mi, prosząc o telefon. Po chwili pożegnał się, a my z Anią weszłyśmy do warsztatu Michaliny. Dziwny zapach zintensyfikował się.

– Pewnie przychodzicie popytać o Gosię. Powtórzę więc wam wszystko, co powiedziałam temu gliniarzowi.

Usiadłyśmy na krzesłach. Michalina zaproponowała coś do picia, ale żadna z nas nie miała ochoty. Chciałyśmy jak najszybciej dowiedzieć się, co miała nam do powiedzenia.

– Kiedy z nią rozmawiałaś ostatnio? – spytałam.

– Dzień przed jej zniknięciem – odparła spokojnym głosem. – I nic nie zapowiadało tego, że nazajutrz wszyscy jej będą szukać. Była spokojna, jak zwykle zamyślona i niewiele mówiła.

– Zwierzała ci się?

– Gośka? – zdziwiła się. – Wiecie, my się przyjaźniłyśmy, ale więcej rozmawiałyśmy o sztuce niż o życiu osobistym. Czasami skarżyła się na Patryka albo mówiła o dzieciach, ale nic więcej… Chociaż… wspominała, że chciałaby wyjechać do Pragi, ale nie pamiętam, dlaczego właśnie tam.

– Skarżyła się na Patryka? – zdziwiłam się i nagle poczułam dziwne ukłucie w żołądku. Nie miałam też pewności, czy Michalina mówi wszystko, co wie. Jej głos brzmiał mało przekonująco, jakby najpierw próbowała nas wybadać. Nie układało się im? Mnie nigdy nie powiedziała nic złego na temat swojego męża, ale doskonale wiedziała, że go nie lubię. Ania jednak też wyglądała na zaskoczoną. Myślałyśmy, że są dobrym małżeństwem. Ona bujała w obłokach, prawdziwa artystka, a on to poważny pan geodeta raczej mocno stąpający po ziemi. Uzupełniali się.

– Trochę – odparła. – Ale wiecie, jak to jest. Każdy zawsze narzeka. Nie brałam tego poważnie.

– A mówiła, dlaczego mają oddzielne łóżka w sypialni? – spytałam, bo to była jedna z rzeczy, które zdziwiły mnie, gdy weszłam do ich mieszkania. Kiedyś na pewno mieli jedno małżeńskie łoże. Coś musiało się zmienić.

Zastanowiłam się. Też czasami złościłam się na Connora. Narzekałam, że miał mało czasu dla mnie, i opowiadałam o tym koleżance z pracy. Jednak w życiu nie pomyślałabym, że coś między nami się nie układa. I na pewno nie zgodziłabym się na oddzielne spanie.

– Nie. – Wzruszyła ramionami. – Nie miałam o tym pojęcia. Nie zaglądałam jej do sypialni. Ale byli tak długo małżeństwem, że mogli się sobą znudzić. To byłoby normalne.

Zdziwiła mnie takim komentarzem. W myślach od razu obliczyłam staż małżeński Obielskich. To przez ile lat mógł człowiek liczyć na namiętność? Osiem, dziesięć? A potem kończył się termin przydatności do spożycia? Nie zdążyłam jednak głośno powiedzieć, co myślę, bo Ania zadała kolejne pytanie.

– Nie wiesz, po co miała jechać do Pragi?

– Nie. – Michalina po raz kolejny wzruszyła ramionami. – Już nie pamiętam. Może chciała się spotkać z jakimś malarzem? – Zastanowiła się, jednak po chwili dodała, że naprawdę nie ma pojęcia. Zdziwiłam się, że przyjaciółka tak niewiele wie o naszej siostrze. – Szykowała teraz jakąś wystawę w muzeum, potem chyba miała zawieźć kilka obrazów do sprzedania… Tak! Tego jestem pewna. To miała być galeria warszawska, bo Gosia miała też pokazać zdjęcia moich gobelinów. W końcu jednak nie dogadałyśmy szczegółów. Myślałam, że po prostu wyjechała. Zdarzało się nieraz, że nie kontaktowała się ze mną przez kilka lub kilkanaście dni, więc nie widziałam w tym nic dziwnego. Teraz też niedługo wróci, zobaczycie. Artyści tak czasami mają, że jak popadają w twórczy szał, to tracą kontakt z rzeczywistością.

– Oby – szepnęłam. Kiedy słuchałam tego, co mówiła Michalina, miałam wrażenie, że rozmawiamy o dwóch różnych osobach. Zupełnie inaczej odbierałam Gosię, choć pamiętałam jej twórcze szaleństwo jeszcze z czasów, gdy mieszkałyśmy w domu rodzinnym. Gdy w wakacje przyjeżdżała do Stargardu z akademika, bywało, że potrafiła nie jeść, tłumacząc, że na głodniaka najlepiej się maluje. Zamykała wtedy drzwi od swojego pokoju i nie pozwalała sobie przeszkadzać. Dopiero po skończeniu obrazu pokazywała go rodzinie. Tata wówczas drapał się po głowie i stwierdzał, że nie rozumie współczesnej sztuki. Za to mama piała z zachwytu nad zdolnościami córki. A mnie jej obrazy zawsze się podobały. Nie rozumiałam ich, ale powodowały we mnie takie niewielkie mrowienia z tyłu głowy, jakby mnie ktoś łaskotał.

– Przykro mi, że za bardzo wam nie pomogę, ale jestem pewna, że Gosia za kilka dni wróci.

Podziękowałam Michalinie, choć rozmowa z nią niewiele wniosła do naszych poszukiwań. Może faktycznie Gosia zrealizowała swój plan i pojechała w jakimś celu do Pragi? Trzeba dostać się do jej laptopa i przejrzeć pocztę. Musi być tam ślad zakupu biletu, bo jej samochód stał przy Dominikańskiej.

Niebieskie motyle

Подняться наверх