Читать книгу Niebieskie motyle - Anna Sakowicz - Страница 18
5
ОглавлениеPołożyłam siatkę z zakupami na blacie kuchennym, a moja siostra pojechała po Maję do przedszkola. Obiecałam, że przygotuję dzieciom obiad. Ustaliłyśmy z Anią, że przez kilka dni postaramy się, by nie odczuwały zbyt dotkliwie nieobecności mamy. Potem Gośka powinna wrócić i wszystko będzie jak dawniej.
Nastawiłam garnek z zupą i włączyłam radio. Rozbrzmiała muzyka, która pozwoliła mi oderwać myśli od rodzinnych problemów. Zaczęłam nucić z Tiną Turner i Erosem Ramazzottim:
Some for worse and some for better But through it all we’ve come so far…
– Ładnie śpiewasz.
Patryk wystraszył mnie. Od razu zamilkłam i schyliłam się, by sięgnąć po garnek z szafki na dole.
− Nie zauważyłam, kiedy wszedłeś…
− I co ustaliłyście? – spytał. Po chwili wyjął ziemniaki i zaczął je obierać. Odsunęłam się na odległość, która wydała mi się bezpieczna. Uśmiechnęłam się jednak kącikiem ust, bo pierwszy raz widziałam go w takiej roli. Przypomniałam sobie, jak go poznałam. Byłyśmy wtedy z Gosią, Anią i naszymi dwiema koleżankami w jakimś klubie w Toruniu. Były wakacje, a my dość sporo wypiłyśmy. Patryk dosiadł się do nas razem ze swoimi kumplami. Zaczęliśmy rozmawiać. Flirtował. Zapamiętałam, że miał na sobie błękitną koszulę dość mocno rozpiętą na torsie. Wyglądał bardzo seksownie. A teraz pochylał się nad pojemnikiem z ziemniakami i obierał je ze skórki. – Coś nie tak? – spytał, widząc mój delikatny uśmiech. Szybko zmieniłam wyraz twarzy, by nie sprawiać wrażenia zadowolonej.
– Nie – odparłam. – Myślimy z Anią, że Gosia jest w Stargardzie w domu po rodzicach. To najlepsze miejsce, by się zaszyć przed światem.
– Kurczę. Nie wpadłem na to. Raczej myślałem, że pojechała w kierunku Warszawy albo Bydgoszczy… – zastanowił się.
– Czasami wystarczy pomyśleć – rzuciłam ze złośliwością.
– No tak – odburknął. – Ale nikt nie jest doskonały.
− Zgadza się. – A ty szczególnie, dodałam w myślach. Jednak po chwili głośno wyjaśniłam, że Fabian wieczorem ma pojechać do Stargardu i sprawdzić, czy jest tam Gosia. – A mógłbyś zobaczyć, czy wzięła klucze od mieszkania rodziców? – spytałam już bez złośliwości w głosie.
– Jasne.
Patryk wytarł dłonie o ścierkę leżącą na oparciu krzesła i wyszedł z kuchni. Słyszałam, jak otwierał szuflady w przedpokoju.
– Nie ma!
– No to by się wszystko zgadzało – odetchnęłam z ulgą.
– I po strachu – odparł. – Ale mogła choć zadzwonić, to by nie było całej tej szopki.
– I nas tutaj… A swoją drogą musiała cię mieć naprawdę dość.
− Od razu założyłaś, że to moja wina?
− Chyba nie dzieci!
− No tak, wysoki sądzie, przyznaję się. Moja wina.
− Nie kpij teraz – rzuciłam. – Gdybyś był w porządku, może by tu była. Wreszcie się na tobie poznała!
– A co w ogóle u ciebie? – spytał, chcąc zmienić temat. – Opowiesz czy znów rzucisz mi się do gardła?
– Na pewno lepiej niż u was. Nie mamy osobnych…
Nie skończyłam jednak zdania, gdy zazgrzytał klucz w zamku i pojawiły się Ania z Mają. Dziewczynka od razu przybiegła do kuchni i rzuciła się na szyję tacie, a potem mnie. Poczułam jej dziecięcy zapach i jakiś dziwny dreszcz tęsknoty przeszedł mi po plecach.
– Ciociu, kiedy wróci mama?
– Niedługo, skarbie. – Pogłaskałam ją po głowie. – Mamusia musiała odpocząć i pojechała do domu waszej babci do Stargardu.
– Dlaczego nas nie wzięła ze sobą?
– Idź, umyj rączki, bo zaraz będzie obiad.
Spróbowałam zupy. Dosypałam do niej trochę soli i nastawiłam garnek z ziemniakami, by się ugotowały. Na desce miałam już przygotowane filety z kurczaka, aby usmażyć je na drugie danie. W domu pachniało obiadem. Na chwilę zapomnieliśmy o zniknięciu Gosi i żyliśmy w przekonaniu, że siedzi sobie spokojnie w Stargardzie. Fabian tam pojedzie i potwierdzi wiadomość, a ja będę mogła wrócić do Londynu.