Читать книгу Eragon - Christopher Paolini - Страница 10
Dolina Palancar
ОглавлениеNastępnego ranka słońce wzeszło w orszaku wspaniałych złocistoróżowych łun rozświetlających niebo. Powietrze było rześkie, słodkie i bardzo zimne. Na brzegach strumieni pojawił się lód, niewielkie kałuże całkiem zamarzły. Po śniadaniu złożonym z miski owsianki Eragon wrócił na polanę i starannie obejrzał zwęglony krąg. Światło dnia nie ujawniło żadnych nowych szczegółów, zawrócił więc i ruszył w stronę domu.
Stary zwierzęcy szlak był niezbyt wyraźny, miejscami zupełnie znikał. Ponieważ wydeptały go zwierzęta, często skręcał, lawirował i zataczał pętle. Lecz mimo wad nadal stanowił najbezpieczniejsze przejście przez góry.
Kościec był jednym z nielicznych miejsc, których król Galbatorix nie mógł nazwać swoimi włościami. Wciąż opowiadano historie o tym, jak połowa jego armii zniknęła po wejściu w pradawną puszczę. Zdawało się, że nad górskim łańcuchem na zawsze zawisła aura nieszczęścia, bólu i cierpienia. Choć drzewa sięgały tu wysoko, a niebo jaśniało nad głowami, tylko nieliczni mogli pozostać w Kośćcu dłużej bez groźnych wypadków. Eragon należał do tej grupki. Nie sprawił tego jakiś szczególny dar, lecz nieustanna czujność i dobry refleks. Od lat wędrował po górach, nadal jednak zachowywał ostrożność. Za każdym razem, gdy zdawało mu się, że poznał już wszystkie ich sekrety, zdarzało się coś, co dobitnie pokazywało, jak bardzo się myli – choćby pojawienie się kamienia.
Maszerował szybkim krokiem, pozostawiając za sobą kolejne staje. Późnym wieczorem dotarł na skraj stromego jaru. Daleko w dole płynęła rzeka Anora, która zmierzała do doliny Palancar. Zasilana setkami maleńkich strumieni, rwała ostro naprzód, uderzając brutalnie zagradzające jej drogę kamienie i skały. W powietrzu rozchodził się głuchy pomruk prądu.
Eragon rozbił obóz w zaroślach obok jaru. Przed zaśnięciem długo wpatrywał się we wschodzący księżyc.
***
Przez następne półtora dnia robiło się coraz zimniej. Eragon podróżował szybko, nie widział zbyt wielu zwierząt. Właśnie minęło południe, gdy usłyszał pierwszy szum zwiastujący bliskość wodospadu Igualda. Stopniowo szum zagłuszał wszystko, łącząc w sobie tysiące plusków. Szlak wiódł na wilgotne zbocze, z którego spływała rzeka, pędząc w dół po omszałych skałach.
Przed Eragonem rozciągała się dolina Palancar, widoczna niczym rozłożona w dole mapa. Podstawa wodospadu Igualda, leżąca ponad pół mili niżej, stanowiła północną granicę doliny. Nieco dalej leżał Carvahall, skupisko brązowych budynków. Z kominów ulatywał biały dym, jakby osada rzucała wyzwanie otaczającej ją głuszy. Z tej wysokości gospodarstwa przypominały niewielkie kwadratowe łaty, mniejsze niż czubek kciuka. Otaczała je ziemia – płowa bądź złocista, w miejscach gdzie martwe trawy kołysały się na wietrze. Rzeka Anora płynęła przez dolinę ku jej południowemu krańcowi. Woda połyskiwała w promieniach słońca. Hen, daleko mijała miasteczko Therinsford i samotną górę Utgard. Eragon nie wiedział, co leży dalej, słyszał jedynie, że potem Anora skręca na północ i wpada do morza.
Po krótkiej chwili cofnął się ze skalnego występu i ruszył szlakiem w dół, krzywiąc się ze zmęczenia. Gdy tam dotarł, zapadał już zmierzch, gasząc otaczające go kształty i kolory, i zamieniając świat w masę szarości. Nieopodal w półmroku połyskiwały światła Carvahall; domy rzucały długie cienie. Poza Therinsfordem Carvahall był jedynym miasteczkiem w dolinie Palancar, leżącym na odludziu wśród surowych, pięknych ziem. Oprócz kupców i myśliwych odwiedzało je niewielu podróżnych.
Domy zbudowano z solidnych drewnianych bali i wykończono niskimi dachami – niektóre pokryto dachówką, inne strzechą. Z kominów ulatywał dym o woni palonego drewna. Na dużych werandach gromadzili się ludzie, rozmawiali i dobijali targów. W kilkunastu oknach ustawiono lampy bądź świece. Eragon słyszał niosące się w wieczornym powietrzu głosy. Tymczasem kobiety krzątały się i wędrowały po miasteczku, zbierając mężów, upominając, że siedzą do późna.
Ruszył szybko naprzód, wymijając domy. Jego cel stanowił dom rzeźnika, solidny, szeroki budynek z kominem wypluwającym kłęby czarnego dymu.
Eragon pchnął drzwi. Ciepłą, przestronną izbę oświetlał ogień na kamiennym kominku. Z jednej strony zbudowano szeroką ladę. Podłogę pokrywała słoma. Wszystko było niezwykle czyste, jakby właściciel cały wolny czas spędzał na dłubaniu nawet w najwęższych szczelinach w poszukiwaniu choćby drobinki brudu. Za ladą stał rzeźnik Sloan, drobny mężczyzna w bawełnianej koszuli i długim, zakrwawionym fartuchu. U jego pasa kołysała się imponująca kolekcja noży. Twarz miał bladą, pokrytą śladami po ospie, oczy ciemne i podejrzliwe. Właśnie wycierał ladę szarą poszarpaną ścierką.
Na widok Eragona wykrzywił się w pogardliwym grymasie.
– No proszę, potężny myśliwy powraca w szeregi śmiertelników. Ile tym razem upolowałeś?
– Nic – przyznał krótko Eragon. Nigdy nie lubił Sloana. Rzeźnik zawsze traktował go z pogardą, jak kogoś nieczystego. Sloan, wdowiec, tolerował tylko jedną osobę – swą córkę Katrinę, którą uwielbiał.
– Zdumiewające – odparł teraz z udanym zaskoczeniem. Odwrócił się plecami do Eragona, zeskrobując coś ze ściany. – I dlatego tu przychodzisz?
– Tak – mruknął niechętnie Eragon.
– W takim razie pokaż mi pieniądze. – Gdy Eragon przestąpił z nogi na nogę i nie odpowiedział, Sloan zabębnił palcami o blat. – No dalej, masz je albo nie.
– W zasadzie nie mam żadnych pieniędzy, ale...
– Nie masz pieniędzy? – uciął ostro rzeźnik. – I chcesz dostać mięso? Czy inni kupcy rozdają swe towary? Mam ci je wręczyć bez zapłaty? Poza tym – dodał szybko – jest późno. Wróć jutro z pieniędzmi. Dziś już zamykam.
Eragon posłał mu gniewne spojrzenie.
– Nie mogę czekać do jutra, Sloanie. Ale nie stracisz na tym, wierz mi. Znalazłem coś, czym mogę zapłacić. – Dramatycznym gestem wyciągnął z torby kamień i położył go delikatnie na posiekanej ladzie. Znalezisko zalśniło w blasku tańczących płomieni.
– Prędzej ukradłeś – mruknął Sloan, pochylając się z zainteresowaniem.
Puszczając tę uwagę mimo uszu, Eragon spytał:
– Czy to wystarczy?
Sloan podniósł kamień i zważył go w dłoni. Przesunął palcami po gładkiej powierzchni, oglądając białe żyłki. W końcu odłożył go z namysłem.
– Ładny. Ale ile jest wart?
– Nie mam pojęcia – przyznał Eragon. – Lecz nikt nie zadałby sobie tyle trudu, by go obrobić, gdyby nie miał wartości.
– Niewątpliwie – powiedział Sloan z przesadną cierpliwością. – Ale jakiej wartości? Skoro nie wiesz, proponuję, byś znalazł kupca, który wie, albo przyjął ofertę: trzy korony.
– To głodowa oferta! Kamień musi być wart co najmniej dziesięć razy tyle – zaprotestował Eragon. Trzy korony nie wystarczyłyby na zakup mięsa nawet na tydzień.
Sloan wzruszył ramionami.
– Jeśli nie podoba ci się moja propozycja, zaczekaj do przyjazdu kupców. Tak czy inaczej, zmęczyła mnie już ta rozmowa.
Kupcy stanowili wędrowną grupę handlarzy, bajarzy i trefnisiów, którzy odwiedzali Carvahall każdej wiosny i zimy. Kupowali wszelkie towary, oferowane przez wieśniaków i miejscowych rolników, i sprzedawali to, czego trzeba, by przeżyć kolejny rok: ziarno, zwierzęta, tkaniny, sól i cukier.
Eragon jednak nie chciał czekać aż do ich przyjazdu. Mogło to potrwać jakiś czas, a rodzina potrzebowała mięsa natychmiast.
– Zgoda, przyjmuję – warknął.
– Doskonale, przyniosę ci mięso. Nie chodzi o to, że mnie to interesuje, ale skąd masz ten kamień?
– Dwie noce temu w Kośćcu...
– Wynoś się! – rzucił ostro Sloan, odpychając kamień.
Odskoczył wściekle na koniec lady i zaczął ścierać z noża zeschnięte plamy krwi.
– Czemu? – spytał Eragon.
Przyciągnął do siebie kamień, jakby chciał obronić go przed gniewem rzeźnika.
– Nie chcę mieć nic wspólnego z czymkolwiek, co pochodzi z tych przeklętych gór. Zabierz swój czarnoksięski kamień gdzie indziej.
Ręka Sloana ześlizgnęła się nagle z ostrza. Skaleczył palec, ale jakby tego nie zauważył. Nadal wycierał nóż, plamiąc go świeżą krwią.
– Odmawiasz mi sprzedaży?!
– Tak. Chyba że zapłacisz monetą – warknął Sloan i uniósł nóż, odsuwając się. – Idź, bo cię do tego zmuszę!
Drzwi za nimi otwarły się gwałtownie. Eragon obrócił się na pięcie, oczekując kłopotów. Do środka wmaszerował Horst, potężny, rosły mężczyzna. Za jego plecami dreptała córka Sloana, Katrina, wysoka szesnastolatka. Jej twarz miała zacięty wyraz. Eragona zdumiał widok dziewczyny – zwykle nie mieszała się do sporów ojca. Sloan zerknął czujnie na gości, po czym rzucił oskarżycielsko w stronę Eragona:
– On nie...
– Cisza – polecił Horst gromkim głosem.
Z trzaskiem rozprostował palce. Był kowalem, świadczył o tym potężny kark i przypalony skórzany fartuch. Podwinięte do łokci rękawy odsłaniały muskularne ręce. Pod koszulą było widać włochatą, umięśnioną pierś. Czarna, krzywo przystrzyżona broda wiła się wokół kanciastego podbródka.
– Sloan, co znów zrobiłeś? – zapytał.
– Nic. – Rzeźnik posłał Eragonowi mordercze spojrzenie i splunął. – Ten... chłopak przyszedł tu i zaczął zawracać mi głowę. Prosiłem, by wyszedł, ale się nie zgodził. Nawet mu groziłem, on jednak wciąż mnie ignorował! – Zdawało się, że mężczyzna kuli się na sam widok Horsta.
– To prawda? – spytał głośno kowal.
– Nie – odparł Eragon. – Ofiarowałem mu kamień jako zapłatę za mięso. Zgodził się. Gdy powiedziałem, że znalazłem go w Kośćcu, nie chciał go nawet dotknąć. Co za różnica, skąd pochodzi?
Horst spojrzał z ciekawością na kamień, po czym z powrotem skupił uwagę na rzeźniku.
– Czemu nie chcesz dobić targu, Sloanie? Sam też nie kocham Kośćca, ale jeśli problem stanowi wartość kamienia, wyłożę pieniądze.
Pytanie na moment zawisło w powietrzu, w końcu Sloan oblizał wargi.
– To mój kram – rzekł. – Mogę robić, co zechcę.
Przed Horsta wystąpiła Katrina i odrzuciła na plecy masę włosów, ogniście rudych niczym stopiona miedź.
– Ojcze, Eragon chce zapłacić. Daj mu mięso, a potem zjemy kolację.
Sloan niebezpiecznie zmrużył oczy.
– Wracaj do domu, to nie twoja sprawa. No już, idź!
Twarz Katriny stężała, lecz dziewczyna posłusznie wyszła z izby, wysoko unosząc głowę.
Eragon obserwował wszystko z aprobatą, nie śmiał się jednak wtrącać. Horst szarpnął brodę.
– Doskonale – rzucił z wyrzutem. – Możesz pohandlować ze mną. Co chciałeś kupić, Eragonie? – Jego głos odbił się echem w izbie.
– Co tylko zdołam.
Horst wyciągnął sakiewkę i odliczył stosik monet.
– Daj mi najlepsze pieczyste i steki. Tyle, by napełnić torbę Eragona. – Rzeźnik zawahał się, wodząc wzrokiem pomiędzy Horstem i Eragonem. – Odmowa sprzedania mi mięsa byłaby kiepskim pomysłem – ostrzegł łagodnie kowal.
Sloan zniknął z wściekłą miną w sąsiedniej izbie, z której po chwili dobiegły odgłosy rąbania, pakowania i ciche przekleństwa. Po kilku ciągnących się niemiłosiernie minutach wrócił, dźwigając naręcze opakowanego mięsa. Jego twarz niczego nie wyrażała. Przyjął pieniądze Horsta i zaczął czyścić nóż.
Kowal zebrał mięso i wymaszerował na zewnątrz. Eragon pośpieszył za nim, dźwigając swą torbę i kamień. Twarze owiało im rześkie nocne powietrze, ożywcze po stęchłej atmosferze kramu.
– Dziękuję ci, Horście. Wuj Garrow się ucieszy.
Horst zaśmiał się cicho.
– Nie dziękuj mi, od dawna chciałem to zrobić. Sloan to paskudny złośnik, odrobina pokory dobrze mu zrobi. Katrina usłyszała, co się dzieje, i pobiegła po mnie. Dobrze, że przyszedłem, bo o mało nie doszło między wami do rękoczynów. Niestety, wątpię, czy następnym razem zechce obsłużyć ciebie bądź twoją rodzinę, nawet jeśli będziecie mieć monety.
– Czemu tak się zeźlił? Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi, ale zawsze przyjmował pieniądze. I nigdy nie widziałem, by tak traktował Katrinę. – Eragon rozwiązał torbę.
Horst wzruszył ramionami.
– Spytaj wuja, wie o tym więcej niż ja.
Eragon schował mięso do torby.
– Teraz mam jeszcze jeden dodatkowy powód, by pośpieszyć do domu: rozwiązać tę zagadkę. Proszę, należy do ciebie. – Uniósł kamień.
Kowal zaśmiał się cicho.
– Nie, zatrzymaj swój dziwaczny kamień. Co do zapłaty, Albriech zamierza na wiosnę wyjechać do Feinster, chce zostać mistrzem kowalskim. Będę potrzebował pomocnika. Możesz przyjść i odpracować dług w wolnych chwilach.
Zachwycony Eragon lekko pochylił głowę. Horst miał dwóch synów, Albriecha i Baldora, obaj pracowali w kuźni. Zastąpienie jednego z nich było doprawdy hojną ofertą.
– Jeszcze raz ci dziękuję! Chętnie będę u ciebie pracował. – Cieszył się, że przynajmniej w przyszłości odpłaci Horstowi. Wuj nigdy nie przyjąłby jałmużny. Nagle Eragon przypomniał sobie, co powiedział kuzyn, gdy wyruszał na łowy. – Roran chciał, żebym przekazał Katrinie wiadomość, ale nie mogę. Zechcesz zrobić to za mnie?
– Oczywiście.
– Chce, żeby wiedziała, że Roran przyjedzie tu, gdy tylko przybędą kupcy, i że wtedy się spotkają.
– To wszystko?
Zakłopotany Eragon pokręcił głową.
– Chce też, żeby wiedziała, że jest najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widział, i że myśli tylko o niej.
Twarz Horsta rozjaśnił szeroki uśmiech. Kowal mrugnął do Eragona.
– Uu, to poważna sprawa, co?
– O tak – odparł Eragon z uśmiechem. – Mógłbyś też podziękować jej ode mnie? To miłe, że broniła mnie przed ojcem. Mam nadzieję, że jej nie ukarze. Gdybym wpędził ją w kłopoty, Roran byłby wściekły.
– Nie przejmowałbym się tym. Sloan nie wie, że mnie wezwała, więc wątpię, by potraktował ją zbyt ostro. Zjesz z nami wieczerzę?
– Przykro mi, ale nie mogę, Garrow na mnie czeka – odparł Eragon, z powrotem zawiązując torbę. Zarzucił ją na plecy i ruszył drogą, unosząc dłoń w pożegnalnym geście.
Ciężar mięsa zmusił go do spowolnienia kroku. Bardzo chciał znaleźć się już w domu, maszerował więc ze zdwojoną energią. Miasteczko skończyło się nagle, Eragon pozostawił za sobą jego ciepłe światła. Perłowy księżyc wyjrzał zza gór, zalewając ziemię upiornym mlecznym blaskiem. Wszystko wokół wyglądało jak wybielone i płaskie.
Pod koniec wędrówki Eragon skręcił z traktu, który nadal wiódł na północ. Ścieżka biegła wśród sięgających pasa traw na szczyt pagórka, skrytego w cieniu potężnych wiązów. Z góry Eragon ujrzał światełko w oknie.
Dom miał dach kryty dachówką i ceglany komin. Okapy sterczące nad bielonymi ścianami rzucały na ziemię cień. Przy jednej ze ścian zabudowanej werandy ułożono stos porąbanych drew na opał. Z drugiej ustawiono narzędzia rolnicze.
Gdy wprowadzili się tu po śmierci żony Garrowa, Marian, dom stał opuszczony przez pół wieku. Znajdował się dziesięć mil od Carvahall, dalej niż jakikolwiek inny budynek. Ludzie uważali tę odległość za niebezpieczną, bo w razie kłopotów rodzina nie mogła polegać na pomocy z miasteczka, lecz wuj Eragona nie chciał ich słuchać.
Sto stóp od domu trzymali w szarobrązowej stodole dwa konie, Birkę i Brugha, oraz kury i krowę. Czasami także świnię, w tym roku jednak nie stać ich było na zakup prosiaka. Między sąsiekami stał wóz. Na skraju pól gęsty szpaler drzew znaczył miejsce, w którym płynęła rzeka.
Gdy znużony Eragon dotarł do werandy, ujrzał sylwetkę poruszającą się za oknem.
– Wuju, to ja, Eragon, wpuść mnie.
Niewielka okiennica trzasnęła cicho i drzwi otwarły się szeroko.
Na progu stał Garrow. Znoszone ubranie wisiało na nim jak szmaty na strachu na wróble. W wychudzonej twarzy pod czupryną siwiejących włosów lśniły ciemne oczy. Wyglądał jak człowiek, którego częściowo zmumifikowano, nim odkryto, że wciąż jeszcze żyje.
– Roran śpi – odparł na nieme pytanie Eragona.
Latarnia migotała na drewnianym stole, tak starym, że włókna drewna sterczały z powierzchni niczym olbrzymi odcisk palca. Obok kuchni, na ścianie, na domowej roboty gwoździach, wisiały rzędy naczyń. Drugie drzwi prowadziły do pozostałej części domu. Podłogę wyłożono deskami, wypolerowanymi do połysku setkami tysięcy kroków.
Eragon zdjął z pleców torbę i wypakował ją.
– Co to, kupiłeś mięso? Skąd wziąłeś pieniądze? – spytał ostro wuj na widok paczek.
Eragon odetchnął głęboko.
– Nie, Horst je nam kupił.
– Pozwoliłeś mu zapłacić? Mówiłem już, że nie będę błagał o jedzenie. Jeśli nie umiemy wykarmić się sami, równie dobrze możemy przenieść się do miasteczka. Nim się obejrzysz, zaczną przysyłać nam stare ubrania i pytać, czy przetrwamy zimę. – Twarz Garrowa pobladła z gniewu.
– Nie przyjąłem jałmużny – warknął Eragon. – Horst zgodził się, żebym odpracował dług na wiosnę. Potrzebuje kogoś do pomocy, bo Albriech wyjeżdża.
– A skąd weźmiesz czas, by mu pomóc? Zapomnisz o wszystkim, co trzeba zrobić tutaj? – spytał Garrow, zmuszając się do zniżenia głosu.
Eragon powiesił na hakach obok drzwi łuk i kołczan.
– Nie wiem, jak to zrobię – przyznał rozdrażnionym tonem. – Poza tym znalazłem dziś coś, co może być sporo warte.
Położył na stole kamień.
Garrow pochylił się nad nim. Jego wychudzona twarz przybrała jeszcze bardziej zachłanny wyraz, palce poruszyły się nieświadomie.
– Znalazłeś to w Kośćcu?
– Tak – odparł Eragon i wyjaśnił, co się stało. – A co gorsza, straciłem najlepszą strzałę; będę musiał wkrótce zrobić kolejne.
Długą chwilę wpatrywali się w pogrążony w półmroku kamień.
– Jak tam pogoda? – spytał w końcu wuj. Uniósł znalezisko i zacisnął na nim dłonie, jakby się bał, że nagle zniknie.
– Mroźna – odrzekł krótko Eragon. – Nie padało, ale co noc przychodził mróz.
Garrowa najwyraźniej zmartwiła ta informacja.
– Jutro będziesz musiał pomóc Roranowi zebrać resztkę chmielu. Jeśli zdążymy pozbierać też dynie, mróz nam nie zaszkodzi. – Oddał kamień Eragonowi. – Zatrzymaj go. Kiedy przybędą kupcy, dowiemy się, ile jest wart. Sprzedaż to pewnie najlepsze rozwiązanie. Im mniej mamy do czynienia z magią, tym lepiej... Czemu Horst zapłacił za mięso?
Eragon potrzebował zaledwie chwili, żeby opisać swą kłótnię ze Sloanem.
– Zupełnie nie rozumiem, co go tak rozzłościło.
Garrow wzruszył ramionami.
– Rok przed twoimi narodzinami żona Sloana, Ismira, rzuciła się z wodospadu Igualda. Od tego czasu Sloan nie zbliża się do Kośćca i nie chce mieć z nim do czynienia. Ale to nie powód, by odmówić sprzedaży mięsa. Chyba chciał zrobić ci na złość.
Eragon zachwiał się lekko i zamrugał ze znużeniem.
– Dobrze wrócić do domu.
Wzrok Garrowa złagodniał, wuj skinął głową. Eragon, potykając się, pomaszerował do swej izby, wepchnął kamień pod łóżko i runął na siennik. Dom. Po raz pierwszy od rozpoczęcia polowania odprężył się całkowicie, pozwalając, by zawładnął nim sen.