Читать книгу Eragon - Christopher Paolini - Страница 19
Zagłada niewinności
ОглавлениеGdy rankiem Eragon otworzył oczy, przez moment wydawało mu się, że niebo runęło na ziemię. Niebieska opadająca płaszczyzna rozciągała się nad jego głową. Wciąż senny, nieśmiało wyciągnął rękę i poczuł pod palcami cienką błonę. Dopiero po długiej chwili uświadomił sobie, na co patrzy. Lekko przekrzywił głowę, spoglądając na pokryte łuskami ciało, na którym się opierał. Powoli wyprostował podwinięte nogi. Strupy naciągnęły się i pękły. Ból był nieco mniejszy niż wczoraj, lecz sama myśl o marszu wydała się odstręczająca. Palący głód przypomniał mu o opuszczonych posiłkach. Zebrał siły, poruszył się i poklepał słabo bok Saphiry.
– Hej, obudź się! – krzyknął.
Smoczyca poruszyła się i uniosła skrzydło. Eragona zalała fala słonecznego światła. Zmrużył oczy, bo blask odbitego od śniegu słońca na moment go oślepił. Saphira przeciągnęła się niczym kot i ziewnęła, ukazując rzędy białych zębów. Gdy oczy Eragona przywykły do blasku, rozejrzał się szybko. Otaczały ich wyniosłe, nieznajome góry, rzucające głębokie cienie na polanę. Z boku dostrzegł wydeptaną w śniegu ścieżkę wiodącą do lasu. Z dala dobiegał stłumiony szum strumienia.
Z jękiem dźwignął się z ziemi i zakołysał, po czym sztywno pokuśtykał pod drzewo. Chwycił jedną z gałęzi, napierając całym ciężarem. Po chwili złamała się z głośnym trzaskiem. Oderwał boczne gałązki, jeden koniec konara wsunął pod pachę, drugi oparł o ziemię. Wspierając się na zaimprowizowanej kuli, ruszył powoli do zamarzniętego strumyka. Pięścią rozbił wierzchnią warstewkę lodu i nabrał w dłonie czystej, lodowatej wody. Zaspokoiwszy pragnienie, wrócił na polanę. Gdy wynurzył się spomiędzy drzew, w końcu rozpoznał góry i układ terenu.
W tym właśnie miejscu pośród ogłuszających grzmotów pojawiło się jajo Saphiry. Eragon zachwiał się i oparł całym ciężarem o szorstki pień. Nie było mowy o pomyłce. Widział teraz, że wybuch pozbawił szpilek otaczające polanę szare drzewa.
Skąd Saphira wiedziała, gdzie to było? Przecież wtedy siedziała w jajku. Zapewne zaczerpnęła te informacje z moich wspomnień. Oszołomiony, pokręcił głową.
Saphira czekała na niego cierpliwie.
Zabierzesz mnie do domu? – spytał.
Przekrzywiła głowę.
Wiem, że nie chcesz, ale musisz. Oboje jesteśmy dłużnikami Garrowa, wiele mu zawdzięczamy. Opiekował się mną i pośrednio także tobą. Zlekceważysz to? Jeśli nie wrócimy, co będą mówić w przyszłości ludzie? Że ukrywaliśmy się niczym tchórze, podczas gdy mojemu wujowi groziło niebezpieczeństwo? Już to słyszę: historia o Jeźdźcu i jego tchórzliwym smoku! Jeśli czeka nas walka, przyjmijmy ją, nie uciekajmy. Jesteś smokiem, nawet Cień umknąłby przed tobą, a jednak kryjesz się w górach niczym spłoszony królik.
Chciał ją rozzłościć i udało mu się. W gardle smoczycy zabrzmiał grzmot. Jej głowa pochyliła się gwałtownie, zamierając kilka cali od twarzy Eragona. Saphira odsłoniła kły i spojrzała na niego gniewnie. Z nozdrzy wzlatywały smużki dymu. Miał nadzieję, że nie posunął się za daleko. Poczuł jej myśli, czerwone od gniewu.
Krew spotka krew. Będę walczyć. Nasze wyrdy – nasze losy wiążą nas ze sobą. Lecz nie wystawiaj na próbę mej cierpliwości. Zabiorę cię tam z powodu długu, choć to głupota.
– Głupota czy nie – odparł głośno – nie mamy wyboru. Musimy lecieć.
Rozdarł koszulę i wepchnął kawałki materiału w nogawki spodni. Ostrożnie dźwignął się na grzbiet Saphiry i mocno chwycił jej szyję. Tym razem – upomniał ją w myślach – leć niżej i szybciej. Czas jest najważniejszy.
Tylko mocno się trzymaj – uprzedziła i wzbiła się w niebo. Wznieśli się ponad las i natychmiast wyrównali lot, niemal w zasięgu gałęzi. Żołądek Eragona podskoczył nagle, na szczęście był pusty.
Prędzej, prędzej – poganiał smoczycę. Nie odpowiedziała, lecz coraz szybciej uderzała skrzydłami. Eragon zacisnął powieki i zgarbił plecy. Miał nadzieję, że dodatkowa wyściółka ochroni skórę, ale każdy ruch wzbudzał kolejne fale bólu w nogach. Wkrótce po jego łydkach spływały strużki gorącej krwi. Z Saphiry promieniowała troska. Jeszcze przyśpieszyła lot, wytężając mięśnie. Świat w dole przepływał pod nimi, jakby ktoś ciągnął go niczym dywan. Eragon przypuszczał, że komuś na ziemi przypominali rozmazaną na niebie plamę.
Wczesnym popołudniem ujrzeli przed sobą dolinę Palancar. Chmury zasnuwały ją od południa. Carvahall leżał na północy. Saphira opadła, Eragon szukał wzrokiem zabudowań. Gdy je dostrzegł, poczuł gwałtowne ukłucie strachu. Z budynków wznosił się czarny pióropusz dymu, rozświetlony u podstawy pomarańczowymi płomieniami.
Saphiro! Wskazał ręką. Zsadź mnie tam. Już!
Smoczyca zablokowała skrzydła i ostro poszybowała w dół, pędząc z przerażającą szybkością. Potem lekko zmieniła kierunek, tak że polecieli w stronę lasu.
– Ląduj na polach! – wrzasnął, przekrzykując ryk powietrza.
Przytrzymał się mocniej. Saphira odczekała, aż od ziemi będzie dzieliło ich zaledwie sto stóp. Potem opuściła skrzydła i uderzyła kilka razy. Wylądowała ciężko, tak gwałtownie, że ręce Eragona nie wytrzymały. Runął na ziemię, dźwignął się szybko, głośno chwytając powietrze.
Jakaś siła rozdarła dom na kawałki. Belki i deski, tworzące ściany i powałę, leżały rozrzucone wokół. Drewno było zmiażdżone, jakby uderzył w nie gigantyczny młot. Wszędzie walały się osmolone dachówki. Z kuchennego pieca pozostało tylko kilka skręconych metalowych płyt. W śniegu tkwiły odłamki białych naczyń i cegieł z komina. Z płonącej gwałtownie stodoły wzlatywał gęsty, tłusty dym. Zwierzęta gospodarskie zniknęły, zabite bądź spłoszone.
– Wuju! – Eragon pobiegł w stronę ruin, szukając Garrowa w zniszczonych izbach. Nie dostrzegł ani śladu mężczyzny. – Wuju! – krzyknął ponownie.
Saphira okrążyła dom i dołączyła do niego.
Osiadł tu smutek – oznajmiła.
– Nie doszłoby do tego, gdybyś ze mną nie uciekła!
Gdybyśmy zostali, już byś nie żył.
– Spójrz na to! – krzyknął. – Mogliśmy ostrzec Garrowa! To twoja wina, że nie uciekł!
Walnął pięścią w słupek, rozdzierając skórę na kostkach. Zaczął krążyć po domu, z palców ściekała mu krew. Potykając się, dotarł do ścieżki wiodącej w stronę traktu i pochylił się nisko, oglądając śnieg. Przed sobą widział kilkanaście śladów, wzrok miał jednak mętny, ledwo je dostrzegał. Czyżbym ślepł? – zastanowił się przelotnie. Drżącą ręką dotknął policzków i odkrył, że są mokre.
Padł na niego cień; to była Saphira, osłaniająca go skrzydłami. Pociesz się, może nie wszystko stracone.
Spojrzał na nią, złakniony nadziei.
Zbadaj szlak. Moje oczy dostrzegają ślady tylko dwóch osób. Nie mogli stąd zabrać Garrowa.
Skupił wzrok na zdeptanym śniegu. Słabe odciski dwóch par skórzanych butów prowadziły w stronę domu. Na nie nakładały się te same ślady, zmierzające w przeciwną stronę. Ktokolwiek je zostawił, nie ważył więcej niż wcześniej.
Masz rację, Garrow musi tu być! Eragon zerwał się na nogi i z powrotem pobiegł do domu.
Ja poszukam wokół budynków i w lesie – oznajmiła Saphira.
Wgramolił się do zrujnowanej kuchni i zaczął gorączkowo kopać w stosach gruzów, odrzucając kawałki drewna, których w zwykłych warunkach nie zdołałby nawet poruszyć. Na moment zatrzymał go niemal nienaruszony kredens. Potem jednak Eragon dźwignął go i odrzucił na bok. W chwili gdy pociągnął deskę, za jego plecami coś zagrzechotało. Odwrócił się gwałtownie, gotów do walki.
Spod fragmentu zwalonego dachu wynurzyła się ręka. Machnęła słabo, a on chwycił ją, krzycząc:
– Wuju, wuju, słyszysz mnie?!
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Eragon zaczął odrzucać kawałki drewna, nie zważając na drzazgi wbijające się w dłonie. Szybko odsłonił rękę i ramię. Potem jednak natknął się na ciężką belkę. Naparł na nią i pchnął ze wszystkich sił, ale belka nie ustąpiła.
– Saphiro! Potrzebuję cię!
Smoczyca zjawiła się natychmiast. Drzewo trzeszczało pod jej stopami, gdy pełzła po zrujnowanych ścianach. Bez słowa przecisnęła się obok niego i naparła bokiem na belkę. Jej szpony zagłębiły się w to, co zostało z posadzki. Gdy napięła mięśnie, belka przesunęła się z ogłuszającym zgrzytem i Eragon wcisnął się pod nią. Garrow leżał na brzuchu, miał poszarpane, zdarte ubranie. Eragon wyciągnął go z gruzów. Gdy tylko znaleźli się w bezpiecznym miejscu, Saphira puściła belkę, która z hukiem opadła na ziemię.
Eragon wyciągnął Garrowa ze zburzonego domu i delikatnie ułożył na ziemi. Przerażony, lekko dotknął wuja. Garrow miał szarą, suchą skórę, jakby gorączka wypaliła cały pot. Pękła mu warga, policzek przecinało długie zadrapanie. Nie to było jednak najgorsze. Większość ciała pokrywały głębokie, paskudne kredowobiałe oparzenia, z których ściekał przejrzysty płyn. Wydzielały lepką, ohydną woń – woń gnijących owoców. Mężczyzna oddychał głośno, płytko. Każdy oddech przypominał odgłos śmierci.
Mordercy – syknęła Saphira.
Nie mów tak, wciąż można ocalić mego wuja. Musimy zawieźć go do Gertrude. Ale nie zdołam go zanieść do Carvahall.
Saphira przesłała mu obraz Garrowa wiszącego pod nią w locie.
Dasz radę udźwignąć nas obu?
Muszę.
Eragon zaczął kopać w gruzach, w końcu znalazł dużą deskę i skórzane pasy. Pokazał Saphirze, by szponem przebiła deskę na końcach, następnie przewlókł pasy przez otwory i przywiązał do przednich nóg smoczycy. Sprawdzając, czy węzły wytrzymają, przeturlał Garrowa na deskę i przywiązał. Gdy to robił, z dłoni wuja wypadł skrawek czarnej tkaniny. Identycznej jak ubrania obcych przybyszów. Eragon z wściekłością wepchnął go do kieszeni, wsiadł na Saphirę i przymknął oczy, czując nową falę bólu. Już!
Skoczyła, odbijając się tylnymi nogami. Jej skrzydła zgarniały powietrze, gdy powoli wznosiła się coraz wyżej. Z napiętymi do granic możliwości mięśniami i ścięgnami walczyła z siłą przyciągania. Przez długie bolesne sekundy nic się nie działo, potem jednak szarpnęła mocno naprzód i wzlecieli wyżej. Gdy znaleźli się nad lasem, Eragon polecił jej: Leć wzdłuż drogi. Jeśli trzeba, będziesz miała dość miejsca, by wylądować.
Ktoś może mnie zobaczyć.
To już nie ma znaczenia!
Nie sprzeczała się dłużej, skręciła w stronę traktu i dalej ku Carvahall. Garrow kołysał się gwałtownie pod nimi. Jedynie cienkie skórzane pasy chroniły go przed upadkiem.
Dodatkowy ciężar spowolnił Saphirę. Wkrótce jej głowa opadła, w kącikach paszczy pokazała się piana. Ze wszystkich sił starała się lecieć dalej, lecz niemal staje od Carvahall poddała się, zablokowała skrzydła i opadła.
Jej tylne nogi dotknęły ziemi pierwsze, wzbijając obłok śniegu. Eragon sturlał się i wylądował ciężko na boku, by nie zranić obolałych nóg. Wstał i zaczął szybko odwiązywać pasy. Słyszał ciężki oddech smoka.
Znajdź bezpieczne miejsce i odpocznij. Nie wiem, jak długo to potrwa, będziesz musiała jakiś czas zająć się sobą – polecił.
Zaczekam – odparła.
Eragon zacisnął zęby i zaczął wlec Garrowa drogą. Po pierwszych kilku krokach ból eksplodował w nim ze zdwojoną siłą.
– Nie dam rady! – krzyknął i postąpił następny krok.
Jego usta zacisnęły się w grymasie determinacji. Wbijał wzrok w ziemię przed sobą, zmuszając się do utrzymania stałego tempa. Podjął walkę z własnym, nieposłusznym ciałem – walkę, której nie zamierzał przegrać. Minuty mijały powoli, boleśnie powoli. Każdy krok wydawał się wiecznością. Zrozpaczony, zastanawiał się, czy Carvahall w ogóle jeszcze istnieje, czy może obcy także je spalili ze szczętem. Po jakimś czasie przez mgłę cierpienia usłyszał krzyki i podniósł wzrok.
Biegł ku niemu Brom – oczy miał szeroko otwarte, włosy rozczochrane, bok głowy pokrywała zaschnięta krew. Gwałtownie zamachał rękami, po czym upuścił laskę i chwycił ramiona Eragona, mówiąc coś głośno. Eragon zamrugał niemrawo. Bez ostrzeżenia ziemia popędziła mu na spotkanie, poczuł w ustach smak krwi i odpłynął.