Читать книгу Eragon - Christopher Paolini - Страница 11

Smocze opowieści

Оглавление

O świcie promienie słońca wdarły się przez okno izby, ogrzewając twarz Eragona. Chłopak potarł oczy i usiadł na skraju łóżka. Pod stopami czuł chłodne sosnowe deski. Wyprostował obolałe nogi i pomasował ramiona. Ziewnął.

Obok łóżka stał rząd półek zapełnionych przedmiotami, które zgromadził przez te wszystkie lata. Leżały na nich wymyślnie powyginane kawałki drewna, dziwne muszelki, kamienie, które po rozbiciu ukazały lśniące wnętrze, i plecionki ze słomy. Jego ulubionym znaleziskiem był korzeń tak wykręcony, że Eragona nigdy nie nużyło jego oglądanie. Reszta izby była pusta, jeśli nie liczyć niewielkiej komódki i stolika.

Naciągnął buty i zapatrzył się w podłogę. To był szczególny dzień. Niemal o tej godzinie szesnaście lat temu jego matka Selena przybyła do Carvahall, samotna i ciężarna. Wcześniej sześć lat mieszkała w miastach. Gdy wróciła, miała na sobie kosztowny strój i perłową siatkę we włosach. Odnalazła brata Garrowa i spytała, czy może z nim zostać aż do narodzin dziecka. Po pięciu miesiącach przyszedł na świat jej syn. Wszyscy byli zdumieni, gdy Selena zaczęła błagać Garrowa i Marian, by go wychowali. Kiedy spytali czemu, zapłakała i odparła: „Muszę to zrobić”. Błagała tak żałośnie, że w końcu się zgodzili. Dała dziecku imię Eragon, po czym wyjechała następnego ranka i już nie wróciła.

Eragon wciąż pamiętał, co czuł, gdy Marian opowiedziała mu przed śmiercią tę historię. Odkrycie, że Garrow i Marian nie są jego prawdziwymi rodzicami, wstrząsnęło nim do głębi. Wszystko, co pewne i niekwestionowane, stało się nagle wątpliwe. W końcu nauczył się z tym żyć, od tej pory jednak stale nękało go podejrzenie, że nie był dość dobry dla swej matki.

Jestem pewien, że istniał powód, dla którego tak postąpiła. Chciałbym tylko wiedzieć jaki.

Jeszcze jedno pytanie nie dawało mu spokoju: kim był jego ojciec? Selena nie powiedziała nikomu, a kimkolwiek był, nigdy nie szukał syna. Eragon chciałby to wiedzieć, choćby poznać jego imię. Miło byłoby znać swe pochodzenie.

Westchnął i podszedł do stolika. Wodą z miednicy ochlapał twarz, drżąc, gdy zimne strużki spłynęły mu po szyi. Odświeżony, wyciągnął spod łóżka kamień i postawił na półce. Poranne światło pieściło go, rzucając ciepły cień na ścianę. Eragon raz jeszcze musnął palcami gładką powierzchnię, po czym ruszył do kuchni. Nie mógł się już doczekać spotkania z rodziną. Garrow i Roran siedzieli przy stole i jedli kurczaka. Gdy Eragon ich powitał, Roran wstał szybko i uśmiechnął się.

Był dwa lata starszy od Eragona, muskularny, twardy i rozważny w gestach. Byli sobie bliscy jak bracia.

– Cieszę się, że wróciłeś. Jak wyprawa? – zapytał Roran.

– Ciężka – odparł Eragon. – Czy wuj opowiedział ci, co się stało? – Poczęstował się kawałkiem kurczaka i pochłonął go łapczywie.

– Nie – rzekł Roran, i Eragon szybko zrelacjonował swe przygody.

Na prośbę Rorana wstał od stołu, by pokazać mu kamień. Kuzyn zareagował stosownym podziwem, potem jednak spytał nerwowo:

– Czy zdołałeś porozmawiać z Katriną?

– Nie, nie miałem okazji, zwłaszcza po kłótni ze Sloanem. Ale będzie cię oczekiwać, kiedy zjawią się kupcy. Przekazałem wiadomość Horstowi, powtórzy jej.

– Powiedziałeś Horstowi? – spytał z niedowierzaniem Roran. – To była prywatna wiadomość. Gdybym chciał, żeby wszyscy o niej wiedzieli, rozpaliłbym ognisko i użył sygnałów dymnych. Jeśli Sloan się dowie, nie pozwoli mi się z nią zobaczyć.

– Horst będzie dyskretny – zapewnił go Eragon. – Nie narazi nikogo na złość Sloana, a już na pewno nie ciebie.

Roran sprawiał wrażenie nieprzekonanego, ale więcej nie protestował. Wrócili do kuchni i dokończyli śniadanie pod czujnym okiem Garrowa. Gdy skończyli, wyszli i we trójkę zabrali się do pracy.

Słońce było zimne i jasne, nie grzało zbyt mocno. W jego promieniach zerwali resztę chmielu i złożyli w stodole. Następnie zebrali żyłkowane dynie, brukiew, buraki, groszek, rzepę i fasolę, i schowali do piwnicy. Po wielu godzinach ciężkiej pracy rozciągnęli obolałe mięśnie, zadowoleni z faktu, że zbiory dobiegły końca.

Przez następny dzień marynowali, solili, obierali i suszyli jedzenie na zimę.

Dziewięć dni po powrocie Eragona, znad gór napłynęła gwałtowna śnieżyca i osiadła nad doliną. Śnieg sypał się z nieba gęstymi falami, pokrywając ziemię białą warstwą puchu. W czasie burzy odważyli się wyjść z domu tylko po drewno i żeby nakarmić zwierzęta, lękali się bowiem, że zabłądzą wśród skowyczącego wiatru i zawiei. Przez resztę dni kulili się przy kuchni, słuchając, jak wiatr potrząsa ciężkimi okiennicami. Kilka dni później burza w końcu ucichła, ukazując obcy świat, pełen miękkich, białych zasp.

– Lękam się, że przy tak złych warunkach w tym roku kupcy mogą nie przyjechać – mruknął Garrow. – I tak już są spóźnieni. Damy im szansę i zaczekamy trochę. A jeśli się nie zjawią, ruszymy do Carvahall i kupimy zapasy od miejscowych – dodał z rezygnacją.

Powoli mijały dni, a kupcy nie przybywali. Garrow i młodzieńcy czekali, niecierpliwiąc się coraz bardziej. Rzadko rozmawiali, w domu panował nastrój przygnębienia.

Ósmego ranka Roran sprawdził trakt i wrócił z wieścią, że kupcy jeszcze nie przybyli. Cały dzień szykowali się do wyprawy do Carvahall, z ponurymi minami szukając wszystkiego, co nadawałoby się na sprzedaż. Wieczorem zdesperowany Eragon raz jeszcze sprawdził drogę i ujrzał głębokie koleiny w śniegu, a między nimi liczne odciski kopyt. Rozradowany popędził z powrotem do domu, krzycząc radośnie. Z nowym entuzjazmem powrócili do przygotowań.

***

Przed wschodem słońca załadowali wszystkie produkty na wóz. Garrow schował pieniądze z całego roku do skórzanej sakiewki i starannie przytroczył ją do pasa. Eragon umieścił opakowany kamień między workami ziarna, by nie turlał się na wybojach.

Po szybkim śniadaniu zaprzęgli konie i odśnieżyli dojazd do traktu. Wozy handlarzy przetarły drogę, co ułatwiło im jazdę. W południe ujrzeli przed sobą Carvahall.

Za dnia była to niewielka rolnicza osada, pełna krzyków i śmiechów. Handlarze rozbili obóz na pustym polu obok wioski. Ustawiono na nim rozrzucone w nieregularnych grupkach wozy i namioty, wokół płonęły ogniska – barwne plamy na białym śniegu. Wśród nich wyróżniały się cztery namioty trubadurów, przystrojone krzykliwymi proporcami. Między obozem i wioską nieprzerwanie przelewała się rzeka ludzi.

Tłumy krążyły wokół kolorowych namiotów i kramów, ustawionych wzdłuż głównej ulicy. W powietrzu niosło się rżenie spłoszonych koni. Ubity śnieg połyskiwał, gdzieniegdzie ogniska wytopiły w nim ciemne kręgi. Zewsząd dobiegała woń pieczonych orzechów.

Garrow ustawił wóz, uwiązał konie i wyciągnął z sakiewki parę monet.

– Kupcie sobie coś. Roran, rób, co chcesz, tylko zjaw się u Horsta na kolację. Eragon, zabierz kamień i chodź ze mną.

Eragon uśmiechnął się szeroko do kuzyna i schował pieniądze, planując już w myślach, na co je wyda.

Roran odszedł natychmiast ze zdecydowaną miną. Garrow poprowadził Eragona przez tłum, przepychając się między ludźmi. Kobiety kupowały tkaniny, w pobliżu ich mężowie oglądali nowe zasuwy, haczyki, narzędzia. Wszędzie wokół biegały dzieci, krzycząc z podniecenia. Tu kramarz demonstrował noże, ówdzie przyprawy; obok skórzanych uprzęży leżały lśniące rzędy metalowych garnków.

Eragon z ciekawością przyglądał się kupcom. Sprawiali wrażenie mniej zamożnych niż rok wcześniej. Ich dzieci były czujne, bojaźliwe, miały połatane stroje. Wychudzeni mężczyźni nie rozstawali się z dawniej niewidzianymi u nich mieczami i sztyletami. Nawet kobiety miały u pasów ostre puginały.

Co się stało, że tak się zmienili, i czemu dotarli tak późno, zastanawiał się Eragon. Pamiętał ich jako ludzi radosnych i wesołych. W tym roku jednak owa radość zniknęła. Garrow przeciskał się w głąb ulicy, szukając Merlocka, handlarza specjalizującego się w dziwnych ozdobach i błyskotkach.

Znaleźli go za kramem, demonstrował właśnie brosze grupce kobiet. Każdemu okazowi towarzyszyły nowe okrzyki zachwytu. Eragon domyślał się, że wkrótce kilka sakiewek zmieni właściciela. Merlock sprawiał wrażenie, jakby rozkwitał i rósł z każdym kolejnym komplementem. Miał kozią bródkę, zachowywał się swobodnie i zdawało się, że spogląda na resztę świata z lekką wzgardą.

W całym tym zgiełku Garrow i Eragon woleli nie podchodzić do handlarza, toteż usiedli na stopniu i czekali. Gdy tylko kobiety zniknęły, pośpieszyli do niego.

– Cóż takiego pragniecie obejrzeć, mości panowie? – spytał Merlock. – Amulet, błyskotkę dla damy? – Dramatycznym gestem wyciągnął delikatną, rzeźbioną srebrną różę wspaniałej roboty. Lśniący metal przyciągnął uwagę Eragona, który zmierzył ozdobę pełnym uznania wzrokiem. – Kosztuje mniej niż trzy korony, choć to dzieło przesławnych rzemieślników z Belatony.

– Nie chcemy kupować – powiedział cicho Garrow – lecz sprzedawać.

Merlock natychmiast schował różę i spojrzał na nich z zainteresowaniem.

– Rozumiem. Może, jeśli wasz przedmiot okaże się cenny, wymienicie go na parę pięknych okazów. – Na chwilę zawiesił głos.

Eragon i jego wuj poruszyli się niespokojnie.

– Przynieśliście chyba ów przedmiot? – spytał Merlock.

– Owszem, ale wolelibyśmy pokazać ci go na osobności – oznajmił stanowczo Garrow.

Handlarz uniósł brwi, jego głos jednak nie zdradzał zaskoczenia.

– W takim razie pozwólcie, że zaproszę was do namiotu.

Zebrał towary i ostrożnie ułożył w skrzyni z żelaznymi obejmami. Zamknął ją szybko, potem poprowadził ich ulicą do tymczasowego obozowiska. Wyminęli kilka wozów i dotarli do stojącego na uboczu namiotu, u góry szkarłatnego, u dołu ciemnobrązowego; kolory wbijały się w siebie wąskimi szpicami. Merlock odwiązał klapę i odrzucił na bok.

Namiot wypełniało mnóstwo przedmiotów i dziwne meble, choćby okrągłe łoże i trzy siedziska wyrzeźbione z pniaków. Na białej poduszce spoczywał pokrzywiony sztylet z osadzonym w rękojeści rubinem.

Merlock zamknął klapę i odwrócił się do nich.

– Proszę, usiądźcie. – Gdy to uczynili, dodał: – Teraz pokażcie mi, co tak ukrywacie.

Eragon odwinął kamień i położył go między dwoma mężczyznami. Merlock sięgnął po niego z błyskiem w oku. Nagle zamarł.

– Mogę? – zapytał.

Gdy Garrow skinął głową, kupiec podniósł kamień. Ułożył go na kolanach, sięgnął w bok po cienkie puzderko. Kiedy je otworzył, ujrzeli miedzianą wagę. Ustawił ją na ziemi, już zważony kamień obejrzał uważnie przez lupę złotniczą. Postukał lekko drewnianym młoteczkiem, przesunął po powierzchni krawędzią maleńkiego, przejrzystego klejnotu. Zmierzył długość i szerokość, i zapisał na tabliczce. Na chwilę zatopił się w myślach.

– Wiecie, ile jest wart?

– Nie – przyznał Garrow i zadrżał mu policzek od nerwowego tiku. Wuj Eragona poruszył się niespokojnie.

Merlock się skrzywił.

– Niestety, ja też nie wiem. Mogę jednak powiedzieć wam tyle: białe żyłki są z tego samego materiału, co niebieskie tło, tyle że mają inną barwę. Nie mam natomiast pojęcia, co to za materiał. Jest twardszy niż jakikolwiek kamień, jaki dotąd oglądałem. Twardszy niż diament. Ktokolwiek go oszlifował, użył narzędzi, jakich nigdy nie widziałem. Bądź magii. Poza tym kamień jest pusty w środku.

– Co takiego?! – wykrzyknął Garrow.

– Słyszeliście kiedyś, by kamień wydawał taki dźwięk? – W głosie Merlocka zabrzmiała nuta rozdrażnienia.

Chwycił leżący na poduszce sztylet i uderzył kamień płazem. W powietrzu rozeszła się czysta dźwięczna nuta, która powoli ucichła. Eragon wzdrygnął się niespokojnie, przestraszony, że handlarz uszkodził kamień. Merlock jednak pokazał im go szybko.

– Nie ujrzycie tu najmniejszego zadrapania. Wątpię, bym zdołał coś mu zrobić, nawet gdybym uderzył go młotem.

Garrow splótł ręce na piersiach. Otoczyła ich ściana ciszy. Eragon się zamyślił.

Wiedziałem, że kamień pojawił się w Kośćcu dzięki magii, ale magia miałaby go stworzyć? Po co, dlaczego?

– To ile jest wart? – rzucił w końcu.

– Nie umiem określić – odparł zbolałym głosem Merlock. – Jestem pewien, że są ludzie, którzy zapłaciliby za niego bardzo dużo, ale nie w Carvahall. Musielibyście szukać kupca w miastach południa. Dla większości ludzi to zwykła ciekawostka, niewarta pieniędzy potrzebnych do przeżycia.

Garrow przez chwilę wpatrywał się w dach namiotu, niczym gracz wyliczający szanse wygranej.

– Kupisz go od nas?

Kupiec odpowiedział natychmiast:

– Jest niewart ryzyka. Może na wiosnę zdołałbym znaleźć majętnego nabywcę, lecz nie mam pewności. Ale i tak nie dostalibyście pieniędzy aż do przyszłego roku. Nie, musicie poszukać kogoś innego. Jestem jednak ciekaw... czemu nalegaliście na rozmowę w cztery oczy?

Eragon odłożył kamień.

– Ponieważ – zerknął na mężczyznę, zastanawiając się, czy tamten wybuchnie tak jak Sloan – znalazłem go w Kośćcu, a tutejsi nie przepadają za tym miejscem.

Merlock posłał mu zdumione spojrzenie.

– Wiecie, czemu w tym roku zjawiliśmy się tak późno?

Eragon pokręcił głową.

– Od początku nie mieliśmy szczęścia. W Alagaësii zapanował chaos, stale nękały nas choroby, ataki i straszliwy pech. Z powodu wzmożonych ataków Vardenów Galbatorix zmusił miasta, by wzmocniły patrole graniczne. Wysłał tam ludzi potrzebnych do walki z urgalami. Ostatnio potwory zaczęły migrować na południowy wschód, w stronę Pustyni Hadarackiej. Nikt nie wie dlaczego i zupełnie nas to nie obchodzi, tyle że wędrują przez tereny zaludnione. Widywano je na traktach i gościńcach nieopodal miast. Co gorsza, krążą pogłoski o Cieniu, choć tych nie potwierdzono. Niewielu ludzi przeżyłoby podobne spotkanie.

– Czemu o tym nie słyszeliśmy?! – wykrzyknął Eragon.

– Ponieważ – odparł ponuro Merlock – wszystko zaczęło się zaledwie kilka miesięcy temu. Całe wioski musiały porzucić swe domy, bo urgale zniszczyły pola i groził im głód.

– Bzdura – warknął Garrow. – Nie widzieliśmy żadnych urgali, z wyjątkiem tego, którego rogi wiszą na ścianie tawerny Morna.

Merlock uniósł brwi.

– Możliwe, ale Carvahall to mała wioska ukryta wśród gór. Nic dziwnego, że jej nie zauważyły. Nie oczekiwałbym jednak, że to będzie trwać wiecznie. Wspominam o tym dlatego, że tu też muszą dziać się dziwne rzeczy, skoro znalazłeś w Kośćcu taki kamień. – To rzekłszy, pożegnał się z nimi i ukłonił z lekkim uśmiechem.

Garrow pomaszerował z powrotem do Carvahall, Eragon dreptał tuż za nim.

– I co o tym sądzisz? – spytał.

– Nim podejmę decyzję, muszę zasięgnąć informacji. Zostaw kamień na wozie, potem rób, co chcesz. Spotkamy się na kolacji u Horsta.

Eragon, wymijając ludzi, radośnie pobiegł do wozu. Wiedział, że targi zabiorą wujowi kilka godzin, i miał zamiar nacieszyć się tym czasem. Ukrył kamień pod workami, po czym energicznie pomaszerował do miasteczka.

Wędrował od jednego kramu do drugiego, oceniając towary wprawnym okiem, mimo że nie miał zbyt wiele monet. Każda rozmowa z kupcami potwierdzała to, co mówił Merlock o chaosie w Alagaësii. Raz po raz powtarzali to samo: zeszłoroczny spokój przeminął, pojawiły się nowe zagrożenia. Nic nie jest bezpieczne.

Nieco później kupił trzy lepkie cukrowe patyki i mały gorący placek z wiśniami. Choć od kilku godzin brodził w śniegu, jedzenie rozgrzało go natychmiast. Starannie zlizał syrop z palców, żałując, że nie ma więcej, po czym usiadł na skraju werandy, chrupiąc cukierek. Nieopodal siłowało się dwóch chłopców z Carvahall, nie miał jednak ochoty się do nich przyłączać.

Robiło się późno i handlarze coraz częściej znikali w domach, dobijając targów. Eragon nie mógł się już doczekać wieczoru, gdy pojawią się trubadurzy opowiadający historie i pokazujący sztuczki. Uwielbiał słuchać opowieści o magii, bogach i jeśli dopisało szczęście, Smoczych Jeźdźcach. W Carvahall także mieszkał bajarz, Brom, przyjaciel Eragona, lecz z czasem jego historie stały się aż nadto znajome, podczas gdy trubadurzy zawsze mieli na podorędziu coś nowego, ku zachwytowi słuchaczy.

Eragon odłamał właśnie sopel od krawędzi werandy, gdy dostrzegł Sloana. Rzeźnik go nie zauważył, toteż chłopak pochylił głowę i śmignął za róg w stronę karczmy Morna.

W środku było gorąco; w powietrzu unosił się tłusty dym ze skwierczących łojowych świec. Nad drzwiami wisiały lśniące, czarne kręcone rogi urgala; ich rozpiętość dorównywała rozpiętości ramion Eragona. Bar był długi i niski. Z boku leżał stos kijów, których struganiem zabawiali się goście. Za barem krzątał się Morn. Rękawy podwinął do łokci, dolną część twarzy miał krótką i wykrzywioną, jakby oparł podbródek o żarna. Ludzie tłoczyli się wokół ciężkich dębowych stołów, słuchając dwóch kupców, którzy wcześniej skończyli handel i zajrzeli do karczmy na piwo.

Gospodarz uniósł wzrok znad czyszczonego kufla.

– Eragon! Miło cię widzieć. Gdzie twój wuj?

– Kupuje. – Eragon wzruszył ramionami. – Trochę mu to zajmie.

– A Roran tu jest? – spytał Morn, przecierając ścierką kolejny kufel.

– Tak, tym razem żadne chore zwierzę go nie zatrzymało.

– To dobrze, dobrze.

Eragon skinął ręką w stronę dwóch kupców.

– Kto to?

– Handlarze ziarnem. Kupili zboże od ludzi po śmiesznie niskiej cenie, a teraz opowiadają szalone historie. Spodziewają się, że w nie uwierzymy.

Eragon natychmiast zrozumiał, czemu kramarz wygląda na zaniepokojonego. Ludzie potrzebują pieniędzy, nie poradzimy sobie bez nich.

– Jakie historie?

Morn prychnął.

– Twierdzą, że Vardeni zawarli pakt z urgalami i zbierają armię, która ma nas zaatakować. Podobno tylko dzięki łasce naszego króla tak długo cieszyliśmy się ochroną – jakby Galbatorixa obchodziło nasze istnienie. Idź i ich posłuchaj, mam dość na głowie, nie chce mi się powtarzać tych kłamstw.

Pierwszy handlarz, potężny mężczyzna, całkowicie wypełniał sobą krzesło. Każdy najmniejszy ruch sprawiał, że drewniany mebel protestował głośno. Na jego twarzy nie było ani śladu włosów, pulchne ręce miał gładkie jak niemowlę. Wydatne wargi wydymały się w nadąsanym grymasie, gdy pociągał łyk piwa. Drugi mężczyzna miał twarz czerwoną, skórę wokół twarzy suchą i pomarszczoną, wypełnioną grudkami stwardniałego tłuszczu przypominającymi zepsute masło. Reszta jego ciała była nienaturalnie chuda.

Pierwszy na próżno starał się usadowić wygodniej na krześle.

– Nie, nie – mówił. – Nie rozumiecie. Tylko dzięki niestrudzonym staraniom króla możecie bezpiecznie toczyć z nami spory. Gdyby w swej mądrości wycofał ochronę, biada wam.

– Jasne! – krzyknął ktoś z tłumu. – Może jeszcze nam powiesz, że Jeźdźcy wrócili, a każdy z was zabił sto elfów? Myślicie, że jesteśmy dziećmi, by uwierzyć w takie bajki? Sami potrafimy o siebie zadbać.

Odpowiedziały mu śmiechy.

Handlarz zaczął coś mówić, w tym momencie jednak wtrącił się jego chudy towarzysz. Machnął ręką, na jego palcach rozbłysły klejnoty.

– Nie zrozumieliście. Wiemy, że imperium nie może opiekować się każdym z was osobiście, choćbyście tego chcieli. Powstrzymuje jednak urgale i inne potwory przed podbiciem tego – przez chwilę szukał właściwego określenia – miejsca.

– Jesteście wściekli, że imperium traktuje ludzi niejednako. I słusznie. Lecz rząd nie może zadowolić wszystkich. Zawsze pojawią się spory i konflikty. Jednak większość nas nie ma na co narzekać. W każdym kraju można znaleźć małą grupkę malkontentów, niezadowolonych z równowagi sił.

– Jasne! – zawołała jedna z kobiet. – Jeśli chcesz nazwać Vardenów małą grupką.

Tłusty mężczyzna westchnął.

– Wyjaśniliśmy już, że Vardeni wcale nie zamierzają wam pomagać. To tylko kłamstwa rozpowiadane przez zdrajców po to, by wywołać niepokój w imperium i przekonać ludzi, że prawdziwe zagrożenie kryje się wewnątrz granic, nie poza nimi. Chcą jedynie obalić króla i zawładnąć naszą ziemią. Wszędzie mają szpiegów, szykują się do inwazji. Nigdy nie wiadomo, kto może dla nich pracować.

Eragon nie zgadzał się z tą opinią, lecz słowa kupca brzmiały przekonująco i wiele osób zaczęło kiwać głowami. Wystąpił naprzód.

– Skąd to wiecie? – spytał. – Ja mogę powiedzieć, że chmury są zielone, ale to nie znaczy, że tak jest naprawdę. Udowodnijcie, że nie kłamiecie.

Mężczyźni posłali mu gniewne spojrzenia, wieśniacy w milczeniu czekali na odpowiedź.

Chudy handlarz przemówił pierwszy. Unikał wzroku Eragona.

– Czy waszych dzieci nie uczy się szacunku dla starszych? A może pozwalacie chłopcom rzucać wyzwania mężczyznom?

Słuchacze poruszyli się niespokojnie, patrząc na Eragona. W końcu jeden z nich rzekł do kupca:

– Odpowiedz na pytanie.

– Tak nam mówi rozsądek – oznajmił tłuścioch.

Nad jego górną wargą zaperlił się pot. Jego odpowiedź rozwścieczyła wieśniaków, którzy podjęli spór.

Eragon wrócił do baru. W ustach czuł kwaśny posmak. Nigdy wcześniej nie spotkał nikogo, kto wychwalał imperium i wyklinał jego przeciwników. Wszyscy mieszkańcy Carvahall żywili głęboką, niemal dziedziczną nienawiść wobec imperium. Król nigdy im nie pomagał, nawet gdy głodowali, a jego poborcy podatkowi nie znali litości. Eragon uważał, że ma rację, nie zgadzając się z handlarzami co do jego łaski. Zastanowiły go jednak słowa dotyczące Vardenów. Vardeni byli grupą buntowników nieustannie nękających imperium. Nikt nie wiedział, kto im przewodzi ani kto stworzył te oddziały, gdy ponad sto lat temu Galbatorix zdobył władzę. Buntownicy zaskarbili sobie sporo sympatii, wymykając się z wszelkich zastawianych przez króla pułapek. Niewiele o nich wiedział poza tym, że jeśli ktoś musiał uciekać przed prawem, ukryć się albo nienawidził imperium, przyjmą go w swoje szeregi. Jedynym problemem było ich odnalezienie.

Morn pochylił się nad barem.

– Niewiarygodne, prawda? Są gorsi niż sępy krążące nad padłym zwierzęciem. Jeśli zostaną tu dłużej, będą kłopoty.

– Dla nich czy dla nas?

– Dla nich – odparł Morn.

Karczmę wypełniały rozgniewane głosy. Eragon wyszedł, bo wyglądało na to, że za moment dojdzie do rękoczynów. Drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem, ucinając krzyki. Był wczesny wieczór, słońce znikało za horyzontem, domy rzucały długie cienie. Wędrując ulicą, dostrzegł stojących z boku Rorana i Katrinę.

Roran powiedział coś, ale Eragon nie dosłyszał co. Katrina spuściła wzrok i odpowiedziała szeptem. Nagle wspięła się na palce, pocałowała go i umknęła. Eragon podbiegł do Rorana.

– Dobrze się bawisz? – rzucił żartobliwym tonem.

Roran mruknął coś pod nosem i ruszył przed siebie.

– Słyszałeś nowiny, jakie przynieśli handlarze? – spytał Eragon, maszerując za nim.

Większość wieśniaków była już w domach, rozmawiała z kupcami albo czekała, aż zapadnie zmrok i zjawią się trubadurzy.

– Tak – odparł z roztargnieniem Roran. – Co myślisz o Sloanie?

– To chyba oczywiste.

– Kiedy się dowie o mnie i Katrinie, poleje się krew – mruknął Roran.

Płatek śniegu wylądował na nosie Eragona; chłopak uniósł wzrok ku poszarzałemu niebu. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Roran miał rację. Nie zwalniając kroku, uścisnął ramię kuzyna.

Kolacja u Horsta okazała się bardzo obfita. W izbie panował gwar, głosy mieszały się ze śmiechami. Biesiadnicy hojnie częstowali się słodkimi kordiałami i ciężkim piwem, co jeszcze bardziej podgrzewało atmosferę. Opróżniwszy talerze, goście Horsta udali się na pole, gdzie obozowali kupcy. W ziemi osadzono krąg drewnianych tyczek zakończonych świecami. Z tyłu płonęły ogniska, rzucając wokół roztańczone cienie. Wieśniacy powoli gromadzili się wokół kręgu, czekając z niecierpliwością.

Trubadurzy wypadli z namiotów, ubrani w krzykliwe pasiaste stroje. Za nimi podążali starsi, stateczniejsi minstrele. Minstrele zapewniali muzykę i opowieści, tymczasem młodsi członkowie trupy odgrywali historie. Z początku były one czysto rozrywkowe, rubaszne, pełne żartów, gierek i karykaturalnych postaci. Później jednak, gdy świece przygasły i słuchacze zacieśnili krąg, na środek wystąpił stary gawędziarz Brom. Spleciona w węzły broda opadała mu na pierś, zgarbione ramiona okrył długim czarnym płaszczem. Szeroko rozłożył ręce, wyciągając szponiaste palce, i zaczął recytować:

***

– Piasków czasu nic nie zatrzyma. Lata mijają, czy tego chcemy, czy nie... Ale wciąż pamiętamy. To, co utracono, żyć może w naszych wspomnieniach. Historia, którą usłyszycie, nie jest doskonała, zostały z niej tylko urywki, lecz doceńcie ją, bo bez was przestanie istnieć. Oto daję wam wspomnienie, które odeszło w senną mgłę niepamięci zalegającą w naszych myślach.

Bystrym wzrokiem zmierzył zasłuchanych ludzi, przez moment skupiając się na Eragonie.

– Nim na świat przyszli ojcowie waszych dziadków, a nawet ich ojcowie, powstali Smoczy Jeźdźcy. Ich misją było chronić i strzec, i przez tysiące lat czynili to niestrudzenie. Nikt nie mógł dorównać im w bitwie, bo każdy miał siłę dziesięciu mężów. Byli nieśmiertelni, chyba że powaliła ich klinga bądź trucizna. Mocy swych używali jedynie dla dobra i pod ich czujnym okiem wzniesiono z żywego kamienia wyniosłe miasta i wieże. Utrzymywali tedy pokój, a kraina rozkwitała. Nastała złota era. Elfy były naszymi sprzymierzeńcami, krasnoludy przyjaciółmi. Miasta się bogaciły, ludzie żyli w dostatku. Zapłaczcie jednak... bo nic nie trwa wiecznie.

Brom umilkł, spuścił wzrok. W jego głosie zadźwięczał bezgraniczny smutek.

– Choć żaden wróg nie mógł ich zniszczyć, nie mogli ustrzec się przed sobą. I zdarzyło się, że u szczytu ich potęgi w prowincji Inzilbêth, na zawsze utraconej, narodził się chłopiec. Nazwano go Galbatorix. Gdy skończył dziesięć wiosen, poddano go próbie, jak nakazywał zwyczaj, i odkryto, że ma wielką moc. Jeźdźcy przyjęli go w swe szeregi. Szybko przeszedł szkolenie i nie miał sobie równych. Obdarzony bystrym umysłem i silnym ciałem, zajął należne mu miejsce w szeregach Jeźdźców. Niektórzy sądzili, że stało się to zbyt szybko, i ostrzegli, że kryje się w tym niebezpieczeństwo. Lecz moc Jeźdźców sprawiła, że stali się aroganccy i puścili mądre słowa mimo uszu. Tak oto zasiano ziarno nieszczęścia.

Wkrótce po ukończeniu szkolenia Galbatorix wraz z dwoma przyjaciółmi wyprawił się na nierozważny wypad. Noc i dzień lecieli na północ do krainy urgali, sądząc nieroztropnie, że nowe moce ich obronią. I tam, na grubym płaszczu lodu, który nie topnieje nawet latem, wpadli w pułapkę. Galbatorix zabił napastników, choć sam odniósł ciężkie rany, a przyjaciele i ich smoki zginęli. Niestety, podczas lotu zbłąkana strzała przeszyła serce jego smoka. Nie umiał pomóc smoczycy, która zmarła mu w ramionach. I tego dnia w jego sercu zrodziło się szaleństwo.

Gawędziarz klasnął w dłonie i rozejrzał się powoli. Po jego znużonej twarzy przebiegały cienie. Następne słowa zabrzmiały niczym żałosne takty rekwiem.

– Samotny, u kresu sił, na wpół oszalały z rozpaczy, Galbatorix wędrował bez nadziei w sercu po pustkowiach, szukając śmierci. Nie nadeszła jednak, mimo że rzucał się bez lęku na każdą żywą istotę. Urgale i inne potwory zaczęły wkrótce umykać przed oszalałym wojownikiem. W owym czasie Galbatorix pomyślał jednak, że być może Jeźdźcy dadzą mu innego smoka, i to dodało mu sił. Rozpoczął zatem długą, żmudną pieszą wędrówkę przez Kościec. Droga, którą pokonał bez trudu na grzbiecie smoka, teraz zabrała mu wiele miesięcy. Mógł polować, posiłkując się magią, często jednak trafiał do miejsc, w które nie zapuszczała się zwierzyna. Gdy w końcu zszedł z gór, był bliski śmierci. Rolnik znalazł go nieprzytomnego w błocie i wezwał Jeźdźców.

Zabrali go do swej twierdzy i tam uleczyli mu ciało. Spał cztery dni. Gdy się ocknął, starannie skrywał trawiącą go gorączkę. Kiedy wezwano Galbatorixa przed radę, która miała go osądzić, zażądał smoka. Brzmiąca w tych słowach desperacja ujawniła, że popadł w szaleństwo, i rada dostrzegła, co ukrywa. Słysząc odmowę, która kładła kres jego nadziejom, oszalały Galbatorix uwierzył, że to z winy Jeźdźców zginął jego smok. Przez wiele nocy rozmyślał o tym, knując zemstę.

Głos Broma opadł do przejmującego szeptu.

– Znalazł Jeźdźca, który wysłuchał jego skarg i uległ podstępnym słowom. Mroczne sekrety, jakie Galbatorixowi wyjawił Cień, sprawiły, że Jeździec wystąpił przeciw starszym. We dwóch zdradziecko zwabili i zabili jednego z nich. Gdy ów straszny czyn się dokonał, Galbatorix bez ostrzeżenia zaatakował i zabił swego sprzymierzeńca. Wówczas ujrzeli go Jeźdźcy. Ręce miał uwalane krwią, a z ust wyrwał mu się krzyk i Galbatorix umknął w noc. A że mimo obłędu zachował bystrość umysłu, nie zdołali go znaleźć.

Latami ukrywał się na pustkowiach niczym tropione zwierzę, zawsze czujny. Jego zbrodni nie zapomniano, lecz z czasem zaprzestano poszukiwań. Potem zaś zły los zrządził, że Galbatorix spotkał młodego Jeźdźca, Morzana, silnego ciałem, lecz słabego umysłem. Przekonał go, by zostawił na noc niezaryglowaną bramę w cytadeli Ilirea, zwanej obecnie Urû’baen. Przez tę bramę Galbatorix wdarł się do środka i skradł pisklę smoka.

Wraz ze swym młodym uczniem ukryli się w otoczonym złą sławą miejscu, do którego Jeźdźcy nie śmieli się zapędzić. Tam Morzan poznał mroczne sztuki i zakazaną magię, której nigdy nie powinno się użyć. Gdy nauka dobiegła końca i gdy czarny smok Galbatorixa, Shruikan, dorósł, Galbatorix ujawnił się światu. Z Morzanem u boku walczyli z każdym napotkanym Jeźdźcem. Z każdym zabitym ich siła wzrastała. Dołączyło do nich dwunastu Jeźdźców łaknących władzy i zemsty za wymyślone krzywdy. Wraz z Morzanem stworzyli krąg Trzynastu Zaprzysiężonych. Jeźdźcy nie byli gotowi na tę walkę i ginęli bezradni. Elfy także walczyły dzielnie z Galbatorixem, zostały jednak pokonane i zmuszone do ucieczki do tajnych kryjówek, których już nie opuszczają.

Jedynie Vrael, przywódca Jeźdźców, mógł stawić czoło Galbatorixowi i Zaprzysiężonym. Stary i mądry, ze wszelkich sił starał się ocalić, co tylko mógł, i uratować pozostałe smoki przed wrogami. W ostatniej bitwie przed bramami Dorú Areaby Vrael pokonał Galbatorixa, lecz zawahał się przed zadaniem ostatecznego ciosu. Galbatorix wykorzystał to i pchnął go w bok. Ciężko ranny Vrael umknął na górę Utgard, gdzie miał nadzieję zebrać siły. Nie doszło jednak do tego, bo Galbatorix go znalazł. Podczas walki kopnął Vraela w krocze i dzięki podstępnemu uderzeniu zyskał przewagę, a następnie ściął głowę Jeźdźca płonącym mieczem.

Wówczas to, gdy moc napełniła mu ciało, Galbatorix ogłosił się królem Alagaësii.

I od tego dnia nami rządzi.

***

Ukończywszy opowieść, Brom, szurając nogami, odszedł wraz z grupą trubadurów. Eragonowi zdawało się, że dostrzega łzę połyskującą na jego policzku. Rozchodzący się ludzie szeptali między sobą.

– Wiedzcie, jak wielkie mieliście szczęście – powiedział Garrow do Rorana i Eragona. – Jedynie dwa razy w życiu słyszałem tę historię. Gdyby imperium wiedziało, że Brom ją recytuje, nie dożyłby kolejnego księżyca.

Eragon

Подняться наверх