Читать книгу Brisingr - Christopher Paolini - Страница 10
Przy ognisku
ОглавлениеNiski stos żaru pulsował niczym serce olbrzymiej bestii. Od czasu do czasu wzlatywał z niego snop złocistych iskier, które tańczyły po powierzchni drewna i znikały w rozgrzanych do białości szczelinach.
Konające pozostałości ogniska, które rozpalili wcześniej Eragon z Roranem, rzucały słabe światło na otaczający je teren: kawałek kamienistej ziemi, parę szarych jak cyna krzaków, bezkształtny jałowcowy zagajnik nieco dalej, a potem już nic.
Eragon siedział z bosymi stopami wyciągniętymi w stronę rubinowoczerwonego stosu, napawając się ciepłem. Plecy oparł o grube łuski potężnej przedniej łapy Saphiry. Naprzeciwko niego Roran przycupnął na twardym jak żelazo, zbielałym od słońca i wygładzonym przez wiatr zewłoku starego drzewa. Przy każdym jego poruszeniu drewno skrzypiało tak przeraźliwie, że Eragon miał ochotę wydrapać sobie uszy.
W tym momencie w parowie panowała cisza. Nawet ognisko dogasało bezszelestnie; Roran zebrał jedynie suche gałęzie, pozbawione wszelkiej wilgoci, by oczy nieprzyjaciół nie dostrzegły nawet najsłabszej smużki dymu.
Eragon skończył właśnie relacjonować wydarzenia minionego dnia Saphirze. W zwykłych okolicznościach nie musiał jej mówić, co porabiał, bo myśli, uczucia i inne wrażenia przepływały między nimi swobodnie niczym woda z jednego brzegu jeziora na drugi. W tym przypadku jednak było to konieczne, Eragon bowiem podczas wyprawy zwiadowczej starannie osłaniał swój umysł. Odsłonił się tylko na chwilę, zapuszczając się myślami do jaskini Ra’zaców.
Po długiej przerwie w rozmowie Saphira ziewnęła, odsłaniając rzędy złowieszczych zębów. Ra’zacowie to stwory złe i okrutne, zaimponowali mi jednak tym, że umieją zaczarować swe ofiary tak, że same chcą zostać pożarte. Tylko wielcy łowcy to potrafią... Może pewnego dnia i ja spróbuję.
Ale nie z ludźmi – wtrącił Eragon. Lepiej wypróbuj to na owcach.
Ludzie, owce, jaka to różnica dla smoka? Roześmiała się w głębi gardła głosem niskim jak grzmot.
Eragon pochylił się i odsunął od ostrych łusek smoczycy, podnosząc z ziemi głogową laskę. Obrócił ją w dłoniach, podziwiając grę światła na wypolerowanej plątaninie korzeni u góry i sfatygowanym metalowym okuciu ze szpikulcem na końcu.
Roran wcisnął mu laskę przed rozstaniem z Vardenami na Płonących Równinach.
– Trzymaj – rzekł. – Fisk zrobił mi ją po tym, jak jeden z Ra’zaców ugryzł mnie w ramię. Wiem, że straciłeś miecz, i pomyślałem, że przyda ci się broń... Jeśli zechcesz wziąć inną klingę, bardzo proszę, ale odkryłem, że niewielu walk nie da się wygrać kilkoma ciosami porządnego, mocnego kija.
Pamiętając laskę, którą Brom nosił zawsze ze sobą, Eragon postanowił zrezygnować z metalowej klingi i zadowolić się kawałem węźlastego, głogowego drewna. Po utracie Zar’roca nie miał ochoty brać sobie drugiego, pomniejszego miecza. Jeszcze tej nocy wzmocnił zarówno węźlasty kij, jak i rączkę młota Rorana kilkoma zaklęciami, które miały uchronić je przed złamaniem – pominąwszy naprawdę wyjątkowe okoliczności.
Nagle jego umysł zalała fala niechcianych wspomnień: ponure, pomarańczowo-szkarłatne niebo wirowało wokół, gdy wraz z Saphirą zanurkowali w ślad za czerwonym smokiem i jego Jeźdźcem. Wiatr skowyczał mu w uszach... Palce odrętwiały od siły uderzeń miecza o miecz, gdy walczył z tym samym Jeźdźcem na ziemi... Zerwawszy hełm przeciwnika w czasie pojedynku, odsłonił twarz niegdysiejszego druha i towarzysza podróży, Murtagha, którego miał za martwego... Grymas twarzy Murtagha, gdy odebrał Eragonowi Zar’roca, powołując się na prawo dziedzictwa jako jego starszy brat...
Eragon zamrugał, zdezorientowany, i wściekła wrzawa bitwy ucichła. Słodki zapach jałowca wyparł woń krwi. Przesunął językiem po górnych zębach, próbując pozbyć się smaku żółci wypełniającej usta.
Murtagh!
Samo imię wystarczyło, by wzbudzić wir pomieszanych uczuć. Z jednej strony Eragon lubił Murtagha. Murtagh po ich pierwszej nieszczęsnej wizycie w Dras-Leonie ocalił życie jemu i Saphirze. Ryzykował, pomagając wyciągnąć Eragona z Gil’eadu; walczył z honorem w bitwie o Farthen Dûr i mimo czekających go bez wątpienia cierpień, zdecydował się zinterpretować rozkazy Galbatorixa tak, by móc wypuścić Eragona i Saphirę po bitwie na Płonących Równinach. Nie było winą Murtagha to, że Bliźniacy go porwali; że czerwony smok, Cierń, wykluł się dla niego ani że Galbatorix odkrył ich prawdziwe imiona, za pomocą których zmusił Murtagha i Ciernia do złożenia przysięgi na wierność w pradawnej mowie.
Nic z tego nie było winą Murtagha. Stał się on ofiarą własnego losu; pozostawał nią od dnia, gdy się narodził.
A jednak... Może i Murtagh służył Galbatorixowi wbrew swej woli, może potworne czyny, do których zmuszał go król, budziły w nim odrazę, lecz jakaś część jego jakby się napawała nowo zdobytą mocą. Podczas niedawnego starcia Vardenów i Imperium na Płonących Równinach Murtagh wypatrzył w tłumie krasnoludzkiego króla Hrothgara i go zabił, choć Galbatorix nie wydał takiego rozkazu. Istotnie, wypuścił Eragona i Saphirę, ale najpierw pokonał ich w brutalnym starciu sił i słuchał, jak Eragon błaga o życie.
Do tego Murtagh czerpał stanowczo zbyt wiele radości z bólu, zadanego Eragonowi, gdy ujawnił, że obaj są synami Morzana – pierwszego i ostatniego z trzynastu Smoczych Jeźdźców, Zaprzysiężonych, którzy zdradzili Galbatorixowi swych towarzyszy.
Teraz, cztery dni po bitwie, Eragonowi przyszło na myśl kolejne możliwe wyjaśnienie: być może Murtagh radował się, widząc, jak ktoś inny dźwiga to samo straszliwe brzemię, które ciążyło mu przez całe życie.
Eragon nie wiedział, czy to prawda, podejrzewał jednak, że Murtagh przyjął swą nową rolę z tych samych powodów, z jakich pies, całe życie bity bez powodu, któregoś dnia rzuca się w końcu na swego pana. Murtagha bito i bito, i teraz zyskał szansę odpowiedzieć tym samym światu, który nie okazał mu wcześniej łaski.
Nieważne jednak, czy w piersi Murtagha wciąż jeszcze tliło się dobro – odtąd mieli z Eragonem pozostać śmiertelnymi wrogami, gdyż przysięgi Murtagha w pradawnej mowie związały go z Galbatorixem pętami, których nie da się zerwać i które przetrwają wieki.
Gdybym tylko nie ruszył z Ajihadem polować na urgali pod Farthen Dûrem. Albo gdybym pojawił się nieco wcześniej, Bliźniacy...
Eragonie – rzekła Saphira.
Uświadomił sobie co robi i skinął głową, wdzięczny za interwencję. Starał się jak najmniej myśleć o Murtaghu i ich wspólnych rodzicach, lecz czasami myśli te zaskakiwały go w chwilach, gdy najmniej się ich spodziewał.
Eragon odetchnął głęboko i powoli wypuścił z płuc powietrze, oczyszczając umysł, po czym zmusił się do skupienia na chwili obecnej. Bez skutku.
Rankiem po wielkiej bitwie na Płonących Równinach, gdy Vardeni przegrupowywali się i szykowali do wymarszu w ślad za armią Imperium, wycofującą się kilkanaście staj w górę rzeki Jet, Eragon poszedł do Nasuady i Aryi, by wyjaśnić, co spotkało kuzyna, i prosić o zgodę na przyjście mu z pomocą. Nie udało mu się. Obie kobiety gwałtownie się sprzeciwiły, jak to nazwała Nasuada: „obłąkańczemu planowi, który będzie miał katastrofalne skutki dla wszystkich w Alagaësii, jeśli coś pójdzie nie tak!”.
Dyskusja trwała tak długo, że Saphira przerwała ją w końcu rykiem, który wstrząsnął ścianami namiotu dowodzenia. Potem oznajmiła:
Jestem obolała i zmęczona, a Eragon kiepsko wam się tłumaczy. Mamy lepsze zajęcia niż stanie tu i kłapanie szczękami po próżnicy. Zgadza się?... Doskonale. W takim razie słuchajcie.
Eragon pomyślał z rozbawieniem, że ciężko jest kłócić się ze smokiem.
Trudno dokładnie powtórzyć szczegółowe argumenty Saphiry, lecz ich ogólny wydźwięk pozostawał nader prosty. Saphira popierała Eragona, bo rozumiała, jak wiele znaczyła dla niego proponowana misja. Eragon natomiast wspierał Rorana z powodu miłości i względów rodzinnych, a także dlatego, że zdawał sobie sprawę, że Roran, z nim lub bez niego, będzie szukał Katriny, a sam nigdy nie zdoła pokonać Ra’zaców. Poza tym, dopóki Imperium trzymało w niewoli Katrinę, Roran – a poprzez niego Eragon – pozostawał podatny na manipulacje Galbatorixa. Gdyby uzurpator zagroził, że zabije dziewczynę, Roran nie miałby wyboru: musiałby podporządkować się jego rozkazom.
Najlepiej zatem załatać tę szczelinę w ich obronnym pancerzu, nim skorzystają z niej wrogowie.
A pora była znakomita. Galbatorix ani Ra’zacowie nie będą się spodziewać wypadu w samo serce Imperium w czasie, gdy Vardeni walczą z wojskami króla w pobliżu granicy Surdy. Murtagha i Ciernia widziano, jak odlatywali w stronę Urû’baenu – bez wątpienia, by Galbatorix mógł skarcić ich osobiście – i Nasuada oraz Arya zgodziły się z Eragonem, że stamtąd wrogowie najpewniej udadzą się na północ, by stawić czoło królowej Islanzadí i jej wojskom, kiedy już elfy zadadzą pierwszy cios i ujawnią swą obecność. Jeśli to możliwe, dobrze by było wyeliminować Ra’zaców, nim zaczną szerzyć strach i zamęt w szeregach Vardenów.
Następnie Saphira w niezwykle dyplomatyczny sposób dodała, że jeśli Nasuada wykorzysta swą władzę suwerenki Eragona i zabroni mu uczestnictwa w owej wycieczce, zatruje to ich kontakty, a wynikłe z tego niechęć i brak zaufania mogą zaszkodzić całej sprawie Vardenów.
Ale – dodała – wybór należy do ciebie. Jeśli chcesz, zatrzymaj tu Eragona. Jednakże jego zobowiązania nie są moimi, a ja postanowiłam towarzyszyć Roranowi. Uznałam, że to będzie ciekawa przygoda.
Na wspomnienie tych słów na wargach Eragona zatańczył lekki uśmieszek.
Połączony ciężar deklaracji Saphiry i jej niepodważalnej logiki przekonały Nasuadę i Aryę, które, choć niechętnie, wyraziły zgodę.
– Ufamy w tej sprawie waszemu osądowi, Eragonie, Saphiro – rzekła potem Nasuada. – Dla waszego i naszego dobra mam nadzieję, że ta wyprawa się powiedzie.
Eragon nie potrafił rozpoznać z tonu jej głosu, czy miały to być szczere życzenia, czy subtelna groźba.
Przez resztę dnia gromadził zapasy, oglądał z Saphirą mapy Imperium i rzucał wszelkie niezbędne zaklęcia, choćby takie, które nie pozwolą Galbatorixowi i jego sługusom postrzegać Rorana.
Następnego ranka Eragon i Roran wsiedli na grzbiet Saphiry i smoczyca wzleciała ponad ciężkie, ognistopomarańczowe chmury wiszące nad Płonącymi Równinami, kierując się na północny wschód. Leciała bez przerw, a tymczasem słońce pokonało swój szlak na kopule nieba i zgasło za horyzontem, po czym znów wyłoniło się zza niego pośród wspaniałych, złocistych i czerwonych łun.
W pierwszym etapie pokonali drogę z równin na skraj Imperium, gdzie mieszkało niewielu ludzi. Następnie skręcili na zachód, w stronę Dras-Leony i Helgrindu. Od tej pory podróżowali nocami, by uniknąć wypatrzenia przez mieszkańców niewielkich wiosek rozrzuconych na trawiastych równinach, ciągnących się od granicy aż do celu ich wyprawy.
Eragon i Roran musieli przywdziać płaszcze, futra, wełniane rękawice i futrzane czapki, bo Saphira postanowiła lecieć wyżej niż skute wiecznym lodem wierzchołki gór – tak wysoko, że tamtejsze powietrze, rozrzedzone i suche, paliło przy każdym oddechu. Dzięki temu, gdyby farmer doglądający chorego cielęcia w polu bądź bystrooki strażnik na obchodzie spojrzał przypadkiem w niebo akurat kiedy przelatywała, wziąłby ją najwyżej za orła.
Wszędzie po drodze Eragon widział oznaki wojny: obozowiska żołnierzy, karawany z zapasami, zatrzymujące się nocą na popas, i szeregi ludzi w żelaznych obrożach, wyprowadzanych z domów, by walczyć w imieniu Galbatorixa. Rozmiary rzuconych przeciwko nim sił były doprawdy porażające.
Pod koniec drugiej nocy w oddali pojawił się Helgrind: masa potrzaskanych kolumn, niewyraźnych i złowieszczych w szarym świetle przedświtu. Saphira wylądowała w dolince, w której znajdowali się obecnie, i cała trójka przespała niemal cały miniony dzień, po czym Roran z Eragonem ruszyli na zwiady.
W powietrze wystrzeliła fontanna bursztynowych drobinek. To Roran cisnął gałąź w dogasający żar. Dostrzegając spojrzenie Eragona, wzruszył ramionami.
– Zimno – mruknął.
Nim Eragon zdążył odpowiedzieć, usłyszał cichy szelest i zgrzyt, jakby ktoś dobywał miecza.
Nie zastanawiając się, co robi, rzucił się w przeciwną stronę, przeturlał się i zerwał przykucnięty, unosząc głogową laskę, by sparować cios. Roran zareagował niemal równie szybko. Chwycił z ziemi swą tarczę, zeskoczył z kłody, na której siedział, i dobył zza pasa młot – wszystko zaledwie w parę sekund.
Zamarli, czekając na atak.
Serce Eragona waliło mocno, mięśnie drżały, gdy próbował przeniknąć wzrokiem ciemność w poszukiwaniu choćby śladu ruchu.
Niczego nie czuję – oznajmiła Saphira.
Po paru minutach Eragon posłał myśli, sprawdzając okolicę.
– Nikogo – rzekł. Sięgając w głąb swego jestestwa, w miejsce w którym mógł zaczerpnąć prądów magii, wymówił słowa: – Brisingr raudhr!
Kilka stóp przed nim w powietrzu zapłonęło bladoczerwone, magiczne światełko i pozostało tam, unosząc się na wysokości oczu i zalewając dolinkę wodnistym blaskiem. Poruszył się lekko, światełko także, jakby złączone z nim niewidocznym drągiem.
Razem z Roranem ruszyli w stronę, z której dobiegł dźwięk, rozpadliną wiodącą na wschód. Cały czas unosili broń i przystawali po każdym kroku, gotowi odeprzeć atak. Jakieś dziesięć jardów od obozu Roran uniósł dłoń, zatrzymując Eragona, po czym wskazał leżący na trawie kawał łupku. Wydawał się dziwnie nie na miejscu. Kuzyn ukląkł i przesunął mniejszym kawałkiem kamienia po większym. Usłyszeli znajomy zgrzyt stali.
– Musiał odpaść. – Eragon obejrzał ściany rozpadliny. Tymczasem magiczne światło zgasło.
Roran skinął głową i wstał, otrzepując piasek z nogawic.
Wracając do Saphiry, Eragon ze zdumieniem myślał o tym, jak szybko i gwałtownie obaj zareagowali. Serce wciąż ściskało mu się boleśnie po każdym uderzeniu, ręce drżały. Miał ochotę rzucić się w głuszę i biec kilka mil bez odpoczynku. Kiedyś byśmy tak nie skoczyli, pomyślał. Powód ich czujności nie stanowił tajemnicy: kolejne walki podminowywały ich poczucie bezpieczeństwa, odsłaniając nerwy, które reagowały nawet na najsłabsze muśnięcie.
Roran zapewne też o tym myślał.
– Widujesz ich czasem? – spytał.
– Kogo?
– Ludzi, których zabiłeś. Widujesz ich w snach?
– Czasami.
Pulsujący blask ogniska rozświetlił od dołu twarz kuzyna, rzucając plamy cienia na jego usta i na czoło i sprawiając, że oczy, skryte częściowo pod ciężkimi powiekami, wyglądały żałośnie.
– Nigdy nie chciałem być wojownikiem – rzekł powoli, jakby każde słowo przychodziło mu z trudem. – Owszem, kiedy byłem mały, jak każdy chłopak marzyłem o krwi i chwale, lecz to ziemia była dla mnie najważniejsza. Ziemia i nasza rodzina... A jednak zabijałem... Zabijałem i zabijałem, i znów jestem gotów zabijać. – Skupił wzrok w odległym miejscu, które widział tylko on. – W Nardzie było takich dwóch... Opowiadałem ci o nich?
Opowiadał. Eragon pokręcił głową.
– Pełnili straż przy głównej bramie... Było ich dwóch, ten po prawej miał mlecznobiałe włosy. Pamiętam, bo nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć lat. Nosili insygnia Galbatorixa, lecz mówili jak mieszkańcy Nardy. Nie byli zawodowymi żołnierzami. Pewnie po prostu postanowili chronić swe domy przed urgalami, piratami, włóczęgami... Nie zamierzaliśmy ich nawet tknąć, przysięgam ci, Eragonie, to nie było częścią naszego planu. Ale nie miałem wyboru. Rozpoznali mnie. Dźgnąłem białowłosego pod brodę... Wyglądało to zupełnie jak wtedy, gdy ojciec podrzynał gardło świni. A drugiemu strzaskałem czaszkę. Wciąż czuję jego pękające kości.... Pamiętam każdy zadany cios, od żołnierzy w Carvahall po tych na Płonących Równinach. Wiesz, kiedy zamykam oczy, czasami nie mogę spać, bo ogień z pożaru, który wznieciliśmy w dokach Teirmu, płonie mi jasno w głowie. W takich chwilach myślę, że zaczynam wariować.
Eragon odkrył, że ściska kij tak mocno, że zbielały mu kostki, a ścięgna przegubów naciągnęły się jak liny.
– Owszem – rzekł. – Z początku były to tylko urgale, potem ludzie i urgale. A teraz, po ostatniej bitwie... Wiem, że postępujemy właściwie, ale właściwie nie oznacza łatwo. Z powodu tego, kim jesteśmy, Vardeni oczekują, że wraz z Saphirą staniemy na czele ich armii, mordując całe bataliony żołnierzy. I robimy to. Już robiliśmy. – Głos mu się załamał; umilkł.
Zamęt towarzyszy każdej wielkiej zmianie – powiedziała smoczyca, zwracając się do nich obu. A my doświadczyliśmy więcej, jesteśmy bowiem zwiastunami owej zmiany. Ja jestem smokiem, nie żałuję śmierci tych, którzy nam zagrażają. Zabicie strażników w Nardzie nie było czynem godnym opiewania, ale też nie powinieneś czuć z jego powodu wyrzutów sumienia. Musiałeś to zrobić. Kiedy musisz walczyć, Roranie, czyż ognista gorączka walki cię nie uskrzydla? Czy nie znasz radości stanięcia w szranki z godnym przeciwnikiem i satysfakcji na widok trupów wrogów piętrzących się przed tobą? Eragonie, ty tego doświadczyłeś, pomóż mi wytłumaczyć to twojemu kuzynowi.
Eragon wbijał wzrok w żar. Saphira mówiła słowa prawdy, której on sam nie chciał do siebie dopuścić, bał się bowiem, że przyznając się, że może radować go przemoc, stanie się człowiekiem, którym by gardził. Milczał zatem. Roran zdaje się myślał podobnie.
Nie złość się – rzekła łagodniej Saphira. Nie chciałam cię urazić... Czasem zapominam, że wciąż nie przywykłeś do tych emocji, podczas gdy ja walczyłam zębami i pazurami o przetrwanie od chwili wyklucia.
Eragon dźwignął się z ziemi, podszedł do swych juków i wyciągnął niewielki fajansowy słój, który wręczył mu przed rozstaniem Orik. Pociągnął dwa duże łyki malinowego miodu. W brzuchu rozkwitło mu gorąco. Krzywiąc się, podał słój Roranowi, który także poczęstował się trunkiem.
Kilka łyków później, gdy miód zdołał złagodzić ich mroczny nastrój, Eragon odezwał się cicho:
– Jutro możemy mieć problem.
– To znaczy?
– Pamiętasz, jak powiedziałem, że wraz z Saphirą łatwo poradzimy sobie z Ra’zacami? – zapytał Eragon, zwracając się także do smoczycy.
– Owszem.
I poradzimy – dodała Saphira.
– Myślałem o tym, gdy obserwowaliśmy Helgrind, i nie jestem już taki pewien. Istnieje niemal nieskończona liczba metod zrobienia czegoś z użyciem magii. Na przykład, gdybym chciał zapalić ogień, mógłbym uczynić to za pomocą ciepła zebranego z powietrza bądź ziemi. Mógłbym stworzyć płomień z czystej energii, mógłbym przywołać piorun, skupić promienie słońca w jednym małym punkcie, użyć tarcia i tak dalej...
– No i?
– Problem w tym, że choć mogę wymyślić liczne zaklęcia, które tego dokonają, zablokowanie ich często wymaga zaledwie jednego. Jeśli nie pozwolisz, by do czegoś doszło, nie musisz dostosowywać swego przeciwzaklęcia do wszystkich poszczególnych elementów pojedynczych zaklęć.
– Wciąż nie rozumiem, co to ma wspólnego z dniem jutrzejszym.
Ja rozumiem – mruknęła smoczyca do nich obu, natychmiast pojmując sens ukryty w słowach Eragona. To oznacza, że w ciągu ostatniego stulecia Galbatorix...
– Mógł otoczyć Ra’zaców zaklęciami ochronnymi...
Które ochronią ich przed...
– Całą gamą innych zaklęć. Zapewne nie uda mi się...
Zabić ich żadnym ze...
– Słów śmierci, których mnie nauczono, ani...
Ataków, które zdołamy wymyślić. Być może będziemy musieli...
– Polegać na...
– Przestańcie! – krzyknął Roran. – Przestańcie, proszę. Kiedy to robicie, boli mnie głowa.
Eragon umilkł z otwartymi ustami – do tej chwili nie zdawał sobie sprawy, że mówią z Saphirą na przemian. Wiedza ta ucieszyła go, oznaczała, że osiągnęli nowy poziom współpracy i działają jak jedna istota – co czyniło ich znacznie potężniejszymi niż każde z osobna. Poczuł też jednak niepokój, świadom, że podobne partnerstwo musi z samej swej natury ograniczyć odrębność obu stron.
Zamknął usta i zachichotał.
– Wybacz. Martwi mnie jedno: jeśli Galbatorix był dość przewidujący, by podjąć pewne środki ostrożności, jedyną metodą zabicia Ra’zaców może się okazać walka zbrojna. A w takim przypadku...
– Będę ci tylko przeszkadzał.
– Bzdura. Może i jesteś wolniejszy niż Ra’zacowie, ale nie wątpię, że dasz im powód, by lękali się twej broni, Roranie Młotoręki. – Ten komplement wyraźnie ucieszył Rorana. – Najgorzej byłoby, gdyby Ra’zacowie bądź Lethrblaki zdołali oddzielić cię ode mnie i Saphiry. Im bliżej siebie pozostaniemy, tym będziemy bezpieczniejsi. Saphira i ja spróbujemy zająć Ra’zaców i Lethrblaki, lecz któreś z nich może nam się wymknąć. Czterech przeciw dwóm to dobre szanse, jeśli jesteś wśród owych czterech.
Gdybym miał miecz – dodał Eragon, zwracając się w myślach do Saphiry – z pewnością sam zdołałbym zabić Ra’zaców. Ale nie wiem, czy dam radę pokonać wyłącznie kijem dwa stworzenia dorównujące szybkością elfom.
To ty uparłeś się zabrać tę suchą gałąź zamiast porządnej broni – przypomniała. Pamiętasz? Mówiłam ci, że może nie wystarczyć w starciu z wrogami tak niebezpiecznymi jak Ra’zacowie.
Eragon niechętnie przyznał jej rację.
Jeśli moje zaklęcia zawiodą, będziemy bardziej zagrożeni niż sądziłem... Jutrzejszy dzień może zakończyć się nader nieprzyjemnie.
– Cała ta magia to trudna sztuka – zauważył Roran, kontynuując tę część rozmowy, której był świadom.
Kłoda, na której siedział, jęknęła przeciągle, gdy oparł łokcie na kolanach.
– Owszem – zgodził się Eragon. – Najtrudniejsze są próby przewidzenia każdego możliwego zaklęcia. Przez większość czasu zadaję sobie pytanie, jak mam się chronić, jeśli zostanę zaatakowany w ten a ten sposób, i czy inny mag spodziewałby się, że zareaguję tak i tak.
– Mógłbyś uczynić mnie równie silnym i szybkim jak ty?
Eragon zastanawiał się kilka minut, nim odpowiedział.
– Nie wiem jak. Energia niezbędna do czegoś takiego musiałaby skądś pochodzić. Saphira i ja moglibyśmy ci ją przekazać, ale wówczas utracilibyśmy równie wiele szybkości i siły, ile ty byś zyskał.
Nie wspomniał jednak, że mag może także czerpać energię z pobliskich roślin i zwierząt, płacąc straszliwą cenę: śmierć mniejszych stworzeń, z których siły życiowej czerpał. Technika ta stanowiła wielką tajemnicę i Eragon uznał, że nie powinien wspominać o niej bez potrzeby, jeśli w ogóle. Co więcej, Roranowi i tak by się zdała na nic, bo na Helgrindzie rosło i żyło za mało stworzeń, by zasilić ludzkie ciało.
– W takim razie, czy mógłbyś nauczyć mnie posługiwać się magią? – Gdy Eragon się zawahał, Roran dodał: – Oczywiście nie teraz, nie mamy czasu i nie spodziewam się, że mógłbym zostać magiem w jedną noc. Ale później, czemu nie? Jesteśmy przecież kuzynami, w naszych żyłach płynie podobna krew. A byłaby to bardzo przydatna umiejętność.
– Nie wiem, jak ktoś niebędący Jeźdźcem uczy się magii – wyznał Eragon. – Nie jest to coś, czym się zajmowałem. – Rozejrzał się, podniósł z ziemi płaski okrągły kamień i rzucił go Roranowi, który złapał go zręcznie. – Masz, spróbuj: skup się na podniesieniu kamienia jakąś stopę w górę i powiedz: „stern rïsa”.
– Stern rïsa?
– Właśnie.
Marszcząc brwi, Roran wbił wzrok w leżący na dłoni kamień. Jego poza tak bardzo przypomniała Eragonowi jego własne nauki, że poczuł nagły przypływ nostalgii za dniami spędzonymi na lekcjach u Broma. Brwi Rorana złączyły się, usta zacisnęły w grymasie.
– Stern rïsa – warknął z takim naciskiem, że Eragon niemal spodziewał się, że kamień zniknie im z oczu.
Krzywiąc się jeszcze bardziej, Roran powtórzył:
– Stern rïsa.
Kamień odpowiedział zdecydowanym brakiem ruchu.
– No cóż – rzekł Eragon – próbuj dalej. To jedyna rada, jaką mogę ci dać. Ale – uniósł ostrzegawczo palec – gdyby ci się udało, pamiętaj, by natychmiast przyjść do mnie albo, jeśli mnie nie będzie, do innego maga. Mógłbyś zabić siebie i innych, gdybyś zaczął eksperymentować z magią, nie rozumiejąc zasad. Przede wszystkim zapamiętaj jedno: jeśli rzucisz zaklęcie wymagające zbyt wiele energii, umrzesz. Nie bierz się za rzeczy wykraczające poza twoje zdolności, nie próbuj wskrzeszać zmarłych ani niczego unicestwiać.
Roran skinął głową, wciąż wbijając wzrok w kamień.
– Zdałem sobie właśnie sprawę, że oprócz magii powinieneś nauczyć się czegoś znacznie ważniejszego.
– Ach tak?
– Tak, musisz opanować umiejętność ukrywania myśli przed Czarną Ręką, Du Vrangr Gata i im podobnymi. Wiesz teraz mnóstwo rzeczy, które mogłyby zaszkodzić Vardenom. Ważne jest zatem, byś opanował tę umiejętność, gdy tylko wrócimy. Dopóki nie nauczysz się bronić przed szpiegami, ani Nasuada, ani ja, ani nikt inny nie będzie mógł powierzyć ci informacji, które mogłyby pomóc naszym wrogom.
– Rozumiem. Ale czemu wspomniałeś też o Du Vrang Gata? Służą przecież tobie i Nasuadzie.
– Istotnie. Lecz nawet wśród naszych sojuszników znajdziesz całkiem sporo osób, które oddałyby prawą rękę – skrzywił się, uświadomiwszy sobie celność tej przenośni – byle tylko poznać nasze plany i sekrety. I twoje także. Stałeś się kimś ważnym, Roranie. Częściowo z powodu swoich czynów, częściowo dlatego, że jesteśmy spokrewnieni.
– Wiem. Dziwnie się czuję, kiedy rozpoznają mnie ludzie, których nigdy wcześniej nie widziałem.
– Owszem. – Eragon miał na końcu języka kilka kolejnych, podobnych uwag, oparł się jednak pokusie, uznawszy, że wrócą do tego tematu innym razem. – Teraz, gdy wiesz, jakie to uczucie, kiedy umysły się stykają, może nauczysz się także sięgać w głąb innych.
– Nie jestem pewien, czy chciałbym poznać tę sztukę.
– Nieważne, możliwe też, że nie będziesz w stanie. Tak czy inaczej, nim spróbujesz się dowiedzieć, musisz zająć się sztuką obrony.
Jego kuzyn uniósł brew.
– Jak?
– Wybierz coś – dźwięk, obraz, uczucie, cokolwiek – i pozwól, by wzbierało w twym umyśle, dopóki nie przesłoni wszelkich myśli.
– To wszystko?
– Nie jest to takie łatwe, jak zapewne sądzisz. No, dalej, spróbuj. Gdy będziesz gotów, daj mi znać i zobaczę, jak ci poszło.
Minęło kilka chwil. Potem, widząc jak Roran kiwa palcem, Eragon posłał świadomość w głąb głowy kuzyna, ogromnie ciekaw, jak ten sobie poradził.
Pełna siła myślowego promienia Eragona zderzyła się z murem wzniesionym ze wspomnień Rorana o Katrinie. Zamarł, nie mógł znaleźć żadnego punktu zaczepienia, żadnej szczeliny, w żaden sposób podważyć stojącej przed nim nieprzeniknionej bariery. W tym momencie cała istota Rorana skupiła się na uczuciach, jakie żywił do Katriny; jego obrona przewyższała wszystko, z czym Eragon zetknął się dotąd, bo z umysłu Rorana zniknęły wszelkie myśli, które mógłby przechwycić i wykorzystać do zapanowania nad kuzynem.
A potem Roran poruszył nogą i drewno pod nim zaskrzypiało głośno.
Na ów dźwięk mur, na który napierał Eragon, pękł na dziesiątki kawałków, gdy nowe myśli zdekoncentrowały Rorana: Co to... Do diaska! Nie zwracaj uwagi, bo się przebije! Katrina, pamiętaj o Katrinie. Nie zważaj na Eragona. Ów wieczór, gdy zgodziła się za mnie wyjść, zapach trawy i jej włosów... Czy to on? Nie! Skup się! Nie...
Wykorzystując zamęt panujący w głowie Rorana, Eragon parł naprzód. Siłą woli unieruchomił kuzyna, nim ten zdołał znów podnieść osłony.
Rozumiesz podstawową zasadę – rzekł w myślach, po czym wycofał się z umysłu Rorana i dokończył głośno:
– Ale musisz nauczyć się utrzymywać koncentrację, nawet w trakcie bitwy. Musisz nauczyć się myśleć bez myślenia... przegnać wszelkie troski i nadzieje, prócz jednej idei będącej twoją zbroją. Elfy doradziły mi pewną użyteczną sztuczkę: recytowanie zagadki, kawałka wiersza bądź piosenki. Gdy masz coś, co możesz powtarzać bez końca, jest ci łatwiej powstrzymać rozbiegane myśli.
– Popracuję nad tym – przyrzekł Roran.
– Naprawdę ją kochasz, prawda? – Eragon zniżył głos. Było to bardziej stwierdzenie faktu niż pytanie, bo odpowiedź pozostawała oczywista, i nie był pewien, czy powinien poruszać ten temat. Nigdy wcześniej nie rozmawiał z kuzynem o uczuciach, mimo wielu godzin, które w przeszłości spędzili na dyskusjach o wadach i zaletach młodych kobiet w Carvahall i okolicy. – Jak to się stało?
– Lubiłem ją. A ona mnie. Czy szczegóły mają jakiekolwiek znaczenie?
– Daj spokój – rzekł Eragon. – Przed twoim wyjazdem do Therinsfordu byłem zbyt zły, żeby zapytać. A od tego czasu już się nie widzieliśmy. Jestem ciekaw.
Skóra wokół oczu Rorana napięła się i zmarszczyła, gdy potarł skronie.
– Niewiele mam do opowiadania. Zawsze mi się podobała. W dzieciństwie niewiele to znaczyło, ale gdy wszedłem w wiek męski, zacząłem się zastanawiać, kogo poślubię i kto miałby zostać matką moich dzieci. Podczas jednej z wizyt w Carvahall zobaczyłem, jak Katrina zatrzymuje się obok domu Loringa, by zerwać mchową różę, rosnącą tuż pod ścianą. Patrząc na kwiat, uśmiechnęła się i był to tak czuły, szczęśliwy uśmiech, że pomyślałem sobie, że chcę, by uśmiechała się tak wiele razy, a ja pragnę patrzeć na ten uśmiech aż do śmierci. – W oczach Rorana rozbłysły łzy, nie spadły jednak. Po sekundzie zamrugał i zniknęły. – Lękam się, że to mi się nie udało.
– I zalecałeś się do niej? – spytał Eragon po krótkiej, pełnej szacunku chwili. – Prócz przekazywania komplementów za moim pośrednictwem, co jeszcze robiłeś?
– Pytasz jak ktoś pragnący instrukcji?
– Bynajmniej. Wyobrażasz sobie...
– Teraz ty daj spokój, potrafię poznać, kiedy kłamiesz. Masz na twarzy szeroki, niemądry uśmiech i czerwienieją ci uszy. Elfy mogły obdarzyć cię nowym obliczem, ale ta część ciebie się nie zmieniła. Co właściwie łączy cię z Aryą?
Przenikliwość Rorana wstrząsnęła Eragonem.
– Nic! Księżyc zmącił ci rozum.
– Bądź szczery. Spijasz słowa z jej ust niczym diamenty i wpatrujesz się w nią, jakbyś konał z głodu, a ona była przepyszną ucztą, pozostającą tuż poza twoim zasięgiem.
Z nozdrzy Saphiry wzleciał pióropusz ciemnoszarego dymu. Smoczyca zakrztusiła się głośno.
Eragon zignorował rozbawienie swej towarzyszki.
– Arya jest elfką – powiedział.
– I to bardzo piękną. Szpiczaste uszy i skośne oczy to niewielkie wady w obliczu podobnej urody. Zresztą, ty też wyglądasz teraz jak kot.
– Arya ma ponad sto lat.
Ta informacja kompletnie zaskoczyła Rorana. Jego brwi uniosły się wysoko.
– Trudno mi w to uwierzyć! Jest przecież taka młoda!
– To prawda.
– Nieważne jednak, Eragonie. Podałeś mi logiczne powody, a serce rzadko słucha logiki. Podoba ci się czy nie?
Gdyby podobała mu się jeszcze bardziej – Saphira przemówiła do nich obu – sama próbowałabym ją pocałować.
– Saphiro! – Eragon pacnął ją w łapę.
Roran okazał się dość dyskretny, by nie naciskać bardziej.
– W takim razie odpowiedz na moje pytanie i wyjaśnij, jak się rzeczy mają między tobą i Aryą. Rozmawiałeś o tym z nią bądź jej rodziną? Przekonałem się, że niemądrze jest pozostawiać takie sprawy własnemu losowi.
– Owszem. – Eragon zapatrzył się w błyszczącą głogową laskę. – Rozmawiałem z nią.
– I co? – Gdy Eragon nie odpowiedział natychmiast, Roran jęknął z irytacją. – Wyciąganie z ciebie informacji jest gorsze niż prowadzenie Birki przez błoto. – Eragon zachichotał na wzmiankę o Birce, jednym z roboczych koni. – Saphiro, zechcesz rozwiązać tę zagadkę? W przeciwnym razie nigdy nie usłyszę pełnego wyjaśnienia.
– I nic. Zupełnie nic. Nie chce mnie. – Eragon przemawiał obojętnie, jakby opowiadał o nieszczęściu kogoś obcego. Lecz w jego wnętrzu szalała bolesna burza, tak potężna, że Saphira wycofała nieco swe myśli.
– Przykro mi – mruknął Roran.
Eragon zmusił się, by przełknąć żółć wzbierającą w gardle i odesłać ją poza obolałe serce do zaciśniętego żołądka.
– Zdarza się.
– Wiem, że w tej chwili wyda ci się to mało prawdopodobne – rzekł Roran – ale z pewnością poznasz inną kobietę, która sprawi, że zapomnisz o Aryi. Na świecie żyją niezliczone panny – i całkiem sporo mężatek – które rade byłyby zwrócić na siebie oczy Jeźdźca. Bez kłopotu znajdziesz żonę pośród piękności z Alagaësii.
– A co ty byś zrobił, gdyby Katrina cię odrzuciła?
Pytanie to ogłuszyło Rorana – najwyraźniej nie potrafił sobie wyobrazić, jak by zareagował.
– Wbrew temu, co najwyraźniej sądzisz ty, Arya i wszyscy inni, zdaję sobie sprawę z faktu, że w Alagaësii żyją inne dziewczęta i że ludzie czasami zakochują się więcej niż raz. Bez wątpienia, gdybym spędził nieco czasu pośród dam dworu króla Orrina, któraś z nich mogłaby mi się spodobać. Jednakże ścieżka, którą podążam, nie jest łatwa. Niezależnie od tego, czy potrafiłbym przenieść na inną me uczucia – a serce, jak sam zauważyłeś, bywa bardzo niestałe – pozostaje pytanie: czy powinienem?
– Twój język stał się równie splątany jak korzenie świerku – rzekł Roran. – Przestań mówić zagadkami.
– No dobrze: jaka ludzka kobieta mogłaby zrozumieć, kim i czym jestem, pojąć zasięg moich mocy? Kto mógłby dzielić ze mną życie? Niewiele, i wyłącznie te parające się magią. A z tej wybranej grupy, czy nawet ze wszystkich kobiet, jak wiele jest nieśmiertelnych?
Roran roześmiał się głośno, serdecznie, jego śmiech odbił się echem w dolince.
– Równie dobrze mógłbyś poprosić o gwiazdkę z nieba albo... – Urwał i spiął się nagle, jakby miał skoczyć naprzód, po czym zastygł w bezruchu. – Przecież nie możesz być nieśmiertelny.
– Jestem.
Roran wyraźnie nie mógł znaleźć słów.
– Czy to wynik zmiany, jaką przeszedłeś w Ellesmérze, czy też echa Jeźdźca?
– Echa Jeźdźca.
– To wyjaśnia, czemu Galbatorix nie umarł.
– Tak.
Gałąź, którą Roran dorzucił do ognia, pękła ze stłumionym trzaskiem, gdy gorąco żaru przeniknęło zeschnięte drewno, docierając do niewielkiego skupiska wilgoci bądź żywicy, które w jakiś sposób przetrwało dziesiątki lat upałów i eksplodowało w obłoczku pary.
– Sama myśl jest tak... niezwykła, że niemal nie do pojęcia – powiedział Roran. – Śmierć to część tego, kim jesteśmy. Prowadzi nas. Kształtuje. Doprowadza do obłędu. Czy możesz pozostać człowiekiem, skoro cię nie czeka?
– Nie jestem niezwyciężony – przypomniał Eragon. – Wciąż mogę zginąć od miecza bądź strzały. I wciąż mogę się zarazić nieuleczalną chorobą.
– Ale jeśli unikniesz tych niebezpieczeństw, będziesz żyć wiecznie.
– Owszem. Przetrwamy razem z Saphirą.
– Wydaje się to zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem.
– Owszem. Nie mogę z czystym sumieniem poślubić kobiety, która się zestarzeje i umrze, podczas gdy ja pozostanę nietknięty przez czas; podobne przeżycie byłoby równie okrutne dla nas obojga. Poza tym sama myśl o tym, że miałbym pojmować kolejne żony przez długie stulecia, przygnębia mnie.
– Czy za pomocą magii można uczynić kogoś nieśmiertelnym?
– Możesz przyciemnić siwe włosy, możesz wygładzić zmarszczki i usunąć katarakty. A jeśli zechcesz zadać sobie ogromny trud, możesz obdarzyć sześćdziesięciolatka ciałem dziewiętnastolatka. Jednakże elfy nie odkryły sposobu przywrócenia młodości umysłowi bez niszczenia wspomnień. A kto chciałby wymywazać swoją tożsamość co kilkadziesiąt lat, w zamian za nieśmiertelność? Wówczas to ktoś obcy żyłby dalej. Stary mózg w młodym ciele także nie stanowi odpowiedzi, bo nawet w najlepszym zdrowiu my, ludzie, zostaliśmy tak stworzeni, by przetrwać zaledwie stulecie, może nieco więcej. Nie można też po prostu powstrzymać starzenia. To spowodowałoby inne rozliczne problemy.
Och, elfy i ludzie próbowali tysiąca i jednej różnych metod oszukania śmierci. Lecz żadna nie zakończyła się sukcesem.
– Innymi słowy – podsumował Roran – bezpieczniej jest dla ciebie kochać Aryę niż zwrócić sercu wolność i pojąć za żonę ludzką niewiastę?
– Kogóż innego mógłbym poślubić, jeśli nie elfkę? Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak teraz wyglądam. – Eragon zwalczył pokusę pomacania zakrzywionych koniuszków uszu, co ostatnio weszło mu w nawyk. – Kiedy mieszkałem w Ellesmérze, łatwo było mi pogodzić się z tym, jak smoki odmieniły moją powierzchowność. Ostatecznie oprócz tego obdarzyły mnie wieloma innymi darami. Poza tym po Agaetí Blödhren elfy traktowały mnie przyjaźniej. Dopiero gdy dołączyłem do Vardenów, uświadomiłem sobie, jak bardzo się zmieniłem... To mnie gryzie. Nie jestem już zwykłym człowiekiem, ale nie jestem też elfem. Tylko czymś pomiędzy: mieszańcem, odmieńcem.
– Uśmiechnij się – rzucił Roran. – Może nie będziesz się musiał martwić życiem wiecznym. Galbatorix, Murtagh i Ra’zacowie, czy nawet jeden z żołnierzy Imperium, w każdej chwili mogą przebić nas stalą. Mądry człowiek nie zważa na przyszłość, pije i raduje się, dopóki wciąż może cieszyć się tym światem.
– Wiem, co odpowiedziałby na to ojciec.
– I nieźle złoiłby nam skórę.
Zaśmiali się, a potem w dolince znów zapadła cisza, która tak często kończyła ich dyskusje. Cisza zrodzona ze znużenia, bliskości i przeciwnie – wielu różnic, jakie los stworzył u tych, którzy kiedyś wiedli życie stanowiące drobne wariacje na temat tej samej melodii.
Powinniście się przespać – powiedziała Saphira do Eragona i Rorana. Już późno, a jutro musimy wcześnie wstać.
Eragon spojrzał na czarne sklepienie nieba, oceniając godzinę po tym, jak daleko przesunęły się gwiazdy. Było później niż przypuszczał.
– Dobra rada – mruknął. – Żałuję tylko, że nie mamy paru dni odpoczynku przed atakiem na Helgrind. Bitwa na Płonących Równinach wyczerpała siły Saphiry i moje, nie doszliśmy jeszcze do siebie. Dodaj do tego lot tutaj i energię, którą przelałem do pasa Belotha Mądrego przez ostatnie dwa wieczory. Wciąż bolą mnie ręce i nogi, i mam więcej siniaków niż potrafiłbym zliczyć. Spójrz...
Poluzował węzeł lewego rękawa i uniósł miękkie lámarae – materiał tkany przez elfy z włókien wełny i pokrzywy – ukazując jadowicie żółty pas skóry w miejscu, gdzie tarcza uderzała o przedramię.
– Ha! – parsknął Roran. – I ty nazywasz ten marny ślad sińcem? Zrobiłem sobie większą krzywdę, gdy dziś rano uderzyłem się w palec u nogi. Czekaj, pokażę ci siniak, którym może szczycić się mężczyzna. – Rozsznurował lewy but, podwinął nogawkę spodni, ukazując czarną plamę szeroką jak kciuk Eragona i przecinającą mięsień czworogłowy. – Dostałem drzewcem włóczni od obracającego się żołnierza.
– Imponujące, ale mogę to przebić. – Eragon ściągnął tunikę, wyszarpnął koszulę ze spodni i obrócił się, demonstrując Roranowi wielką plamę na żebrach i podobną na brzuchu. – Strzały – wyjaśnił. Potem odsłonił prawe przedramię, ukazując siniec pasujący do poprzedniego, w miejscu gdzie zarękawiem odparł cios miecza.
Teraz Roran odsłonił skupisko nieregularnych sinozielonych siniaków, każdy rozmiaru złotej monety, maszerujących od lewej pachy do podstawy kręgosłupa. Efekt upadku na stos kamieni i kawałków zbroi.
Eragon przyjrzał się im, po czym zachichotał.
– Phi, to drobniutkie ukłucia. Zabłądziłeś i wpadłeś w krzaki róży? Mam inne, które cię zawstydzą. – Zdjął buty, po czym wstał i zsunął spodnie, pozostając jedynie w koszuli i wełnianych gatkach. – Przebij to, jeśli zdołasz.
Wewnętrzną stronę ud pokrywała cała gama kolorów, jakby Eragon był egzotycznym owocem, który dojrzewa nierówno – od jasnej zieleni po zgniły fiolet.
– Auć. – Roran się wzdrygnął. – Co się stało?
– Zeskoczyłem z Saphiry podczas walki z Murtaghiem i Cierniem w powietrzu. Tak właśnie zraniłem Ciernia. Saphira zdołała zanurkować pode mnie, nim uderzyłem o ziemię. Ale lądowanie na jej grzbiecie było nieco twardsze, niż zakładałem.
Roran skrzywił się i zadrżał.
– Czy to sięga aż do... – Urwał i machnął niezgrabnie ręką.
– Niestety.
– Muszę przyznać, że to niezwykły siniec. Powinieneś być dumny, podobne obrażenia, i to w tym szczególnym... miejscu budzą lęk w sercu każdego męża.
– Cieszę się, że go doceniasz.
– Cóż – dodał Roran. – Może i masz największy siniec, ale Ra’zacowie zadali mi ranę, której nie zdołasz dorównać. Bo z tego, co rozumiem, smoki usunęły bliznę z twoich pleców.
Mówiąc, zsuwał koszulę, po czym podszedł bliżej pulsującego ognistego stosu.
Oczy Eragona rozszerzyły się, nim zdołał się powstrzymać i ukryć wstrząs pod maską obojętności. W duchu upomniał się za tę reakcję, myśląc: nie może być aż tak źle. Ale im dłużej przyglądał się Roranowi, tym bardziej czuł się poruszony.
Długa, wypukła, błyszcząca czerwona blizna okalała prawe ramię kuzyna. Zaczynała się przy obojczyku, kończyła pośrodku ramienia. Najwyraźniej któryś z Ra’zaców oderwał kawał mięśnia i dwa fragmenty ciała nie zdołały się zrosnąć jak należy, bo pod blizną widniała paskudna wypukłość w miejscu połączenia zerwanych włókien. Nieco dalej skóra zapadła się na niemal pół cala.
– Roranie! Powinieneś był mi to pokazać już kilka dni temu! Nie miałem pojęcia, że Ra’zacowie tak mocno cię zranili... Masz problemy z poruszaniem ręką?
– Nie w bok ani w tył. – Roran zademonstrował. – Ale w przód mogę ją unieść tylko na wysokość... piersi. – Krzywiąc się, opuścił rękę. – I nawet to sprawia mi kłopot. Nie mogę poruszać kciukiem, inaczej ręka mi drętwieje. Odkryłem, że najlepiej, kiedy biorę zamach od tyłu i pozwalam, by dłoń wylądowała na tym, co próbuję chwycić. Parę razy obiłem sobie kostki, nim opanowałem tę sztukę.
Eragon obrócił w palcach laskę.
Czy powinienem? – spytał Saphirę.
Chyba musisz.
Jutro możemy tego pożałować.
Będziemy mieli więcej powodów do żalu, jeśli Roran zginie, bo nie będzie mógł zamachnąć się młotem jak należy. Jeśli zaczerpniesz z otaczających nas źródeł mocy, nie zmęczysz się bardziej.
Wiesz, że tego nienawidzę. Nawet rozmowa o tym budzi we mnie mdłości.
Nasze życia są ważniejsze niż życie mrówki – odparowała Saphira.
Nie dla mrówki.
A czyż jesteś mrówką? Nie rezonuj, Eragonie, to ci nie przystoi.
Eragon odłożył z westchnieniem laskę i wezwał gestem Rorana.
– Chodź, wyleczę ci to.
– Potrafisz to zrobić?
– Oczywiście.
Chwilowe podniecenie rozjaśniło twarz Rorana, potem jednak zawahał się i w jego oczach błysnął niepokój.
– Teraz? Czy to rozsądne?
– Jak powiedziała Saphira, lepiej, bym zajął się tobą, dopóki mam okazję. Inaczej ta rana może kosztować cię życie bądź zagrozić nam wszystkim.
Roran podszedł bliżej. Eragon położył prawą dłoń na czerwonej bliźnie. Jednocześnie posłał myśli wokół siebie, obejmując drzewa, rośliny i zwierzęta żyjące w dolince – prócz tych, które, jak się obawiał, miały za mało sił, by przeżyć zaklęcie.
Zaczął nucić w pradawnej mowie, jego zaklęcie było długie i skomplikowane. Naprawa podobnej rany wykraczała dalece poza hodowanie nowej skóry i była trudnym zadaniem. Eragon polegał na leczniczych formułach, których nauczył się w Ellesmérze i nad którymi ślęczał wiele tygodni.
Srebrzysty znak na jego dłoni, gedwëy ignasia, rozbłysnął białym światłem, gdy uwolnił magię. Sekundę później jęknął mimo woli, umierając trzy razy, wraz z dwoma małymi ptakami śpiącymi na pobliskim krzaku janowca i wężem ukrytym pośród skał. Naprzeciw niego Roran odrzucił głowę i wyszczerzył zęby w bezdźwięcznym skowycie. Mięsień jego ramienia napiął się i zadygotał pod powierzchnią falującej skóry.
A potem wszystko się skończyło.
Eragon odetchnął rozdygotany i oparł głowę na dłoniach, przy okazji ocierając łzy. Dopiero potem przyjrzał się efektom swej pracy. Ujrzał, jak Roran kilka razy wzrusza ramionami, po czym wyciąga ręce i obraca nimi. Jego ramię było potężne i krągłe – efekt wielu lat spędzonych na kopaniu dziur pod ogrodzenia, dźwiganiu kamieni i przerzucaniu siana. Mimo woli Eragon poczuł ukłucie zazdrości. Może i był silniejszy, ale nigdy nie dorównywał muskulaturą kuzynowi.
– Jest sprawna jak kiedyś. – Roran uśmiechnął się szeroko. – Może nawet lepsza! Dziękuję.
– Bardzo proszę.
– To było niesamowite, miałem wrażenie, że zaraz wyskoczę ze skóry. I okropnie swędziało... ledwie zdołałem się powstrzymać przed wstaniem...
– Zechcesz dać mi trochę chleba z juków? Jestem głodny.
– Dopiero co jedliśmy.
– Muszę coś zjeść po użyciu magii. – Eragon pociągnął nosem, wyjął chustkę i otarł go. Znów pociągnął. To nie do końca była prawda. To nie magia nim wstrząsnęła, lecz szkody poczynione roślinom i zwierzętom. Obawiał się, że jeśli czegoś nie zje, zwymiotuje.
– Nie jesteś chyba chory? – spytał Roran.
– Nie. – Z wciąż ciążącym mu wspomnieniem śmierci Eragon sięgnął po słój miodu, mając nadzieję, że trunek przegna ponure myśli.
Coś bardzo dużego, ciężkiego i ostrego uderzyło go w dłoń i przyszpiliło do ziemi. Skrzywił się i obejrzał, by ujrzeć koniuszek jednego ze szponów Saphiry, wbijający się w ciało. Jej gruba powieka przesunęła się błyskawicznie, na moment przysłaniając wpatrzoną w niego wielką, błyszczącą źrenicę. Po długiej chwili smoczyca uniosła pazur, tak jak człowiek palec, i Eragon cofnął rękę. Przełknąwszy ślinę, chwycił jeszcze raz laskę, starając się nie myśleć o miodzie i skupić na tym co obecne i namacalne, zamiast nurzać się w otchłani ponurych wspomnień.
Roran wyciągnął z juku odłamaną połówkę bochenka razowego chleba, uśmiechnął się słabo.
– A może wolałbyś trochę dziczyzny? Nie skończyłem mojej.
Wyciągnął zaimprowizowany rożen z przypalonego jałowcowego drewna, na który nabił trzy bryłki złocistobrązowego mięsa. Wrażliwy nos Eragona uchwycił ciężką, ostrą woń, przypominającą mu noce spędzone w Kośćcu i długie zimowe wieczerze, gdy wraz z Roranem i Garrowem zasiadali przy piecu, radując się swym towarzystwem, podczas gdy na zewnątrz szalała śnieżyca. Ślinka napłynęła mu do ust.
– Wciąż ciepła – dodał Roran i pomachał dziczyzną przed twarzą Eragona.
Ogromnym wysiłkiem woli Eragon pokręcił głową.
– Sam chleb wystarczy.
– Jesteś pewien? Smakuje doskonale, nie za twarda, nie za miękka, idealnie przyprawiona. Jest tak soczysta, że kiedy odgryzasz kęs, czujesz się, jakbyś przełknął porcję najlepszego gulaszu Elain.
– Nie, nie mogę.
– Wiesz, że by ci smakowała.
– Roranie, przestań kusić i daj mi chleb!
– No widzisz, już czujesz się lepiej. Może potrzebujesz nie chleba, lecz czegoś, co trochę cię rozzłości?
Eragon przez chwilę patrzył na niego gniewnie, po czym szybciej niż zdołało uchwycić oko wyrwał Roranowi chleb.
To jeszcze bardziej rozbawiło kuzyna.
– Nie wiem, jak potrafisz przeżyć tylko na owocach, chlebie i jarzynach – rzekł, patrząc, jak Eragon zajada łapczywie. – Mężczyzna musi jeść mięso, jeśli nie chce stracić sił. Nie brak ci go?
– Bardziej niż potrafisz sobie wyobrazić.
– Czemu zatem tak się męczysz? Każde stworzenie na tym świecie musi jeść inne żywe istoty – nawet jeśli to rośliny – po to by przetrwać. Takich właśnie nas stworzono. Dlaczego sprzeciwiasz się naturalnemu porządkowi rzeczy?
To samo powiedziałam mu w Ellesmérze – zauważyła Saphira. Ale nie słuchał.
Eragon wzruszył ramionami.
– Już o tym rozmawialiśmy. Ty rób co chcesz, nie będę mówił tobie ani nikomu innemu, jak macie żyć. Ja jednak nie mogę z czystym sumieniem jeść ciała istoty, z którą dzieliłem myśli i uczucia.
Koniuszek ogona Saphiry drgnął lekko, jej łuski uderzyły o zwietrzały kawał skały wystający z ziemi.
Och, jest niemożliwy. – Smoczyca uniosła głowę, wyciągnęła szyję i wyjęła Roranowi z ręki mięso wraz z rożnem. Drewno zatrzeszczało między żłobkowanymi zębami, gdy je przegryzła, a potem wraz z mięsem zniknęło w jej paszczy i zjechało do brzucha. Mmm. Nie przesadzałeś – rzekła do Rorana. Cóż za słodki i soczysty kąsek – taki miękki, słony i smakowity, że mam ochotę zatańczyć z rozkoszy. Powinieneś częściej dla mnie gotować, Roranie Młotoręki. Tyle że następnym razem przygotuj kilka jeleni, w przeciwnym razie się nie posilę.
Roran zawahał się, niepewny, czy mówiła poważnie. Jeśli tak, to jak miałby uprzejmie wymigać się z niechcianego i wyjątkowo uciążliwego obowiązku? Zerknął błagalnie na Eragona, który wybuchnął śmiechem. Zarówno na widok miny kuzyna, jak i na myśl o jego tarapatach.
Saphira dołączyła do Eragona, zaśmiewając się dźwięcznie. Echo ich śmiechu odbiło się od ścian dolinki, a zęby smoczycy połyskiwały gniewnym, ognistym blaskiem w świetle dogasającego ogniska.
***
Godzinę po tym, jak cała trójka położyła się spać, Eragon leżał na wznak obok Saphiry, opatulony kilkoma warstwami koca, mającymi chronić go przed nocnym chłodem. Wokół panowała cisza i spokój, zupełnie jakby mag rzucił zaklęcie na ziemię i cały świat miał pozostać już na zawsze zastygły, niezmienny pod czujnym spojrzeniem migoczących gwiazd.
Nie ruszając się, wyszeptał w myślach: Saphiro?
Tak, mój mały?
Co, jeśli mam rację i on jest w Helgrindzie? Nie wiem, co powinienem zrobić... Powiedz mi, jak mam postąpić.
Nie mogę, mój mały, w tej kwestii sam musisz zdecydować. Ludzie mają inne zwyczaje niż smoki. Ja urwałabym mu głowę i pożarła ciało. Ale ty chyba nie powinieneś tak czynić.
Czy będziesz mnie wspierać, cokolwiek zdecyduję?
Zawsze, mój mały. A teraz odpocznij. Wszystko będzie dobrze.
Pocieszony Eragon wbił wzrok w otchłań pomiędzy gwiazdami i spowolnił oddech, osuwając się w trans, który zastępował u niego sen. Pozostał świadom otoczenia, lecz na tle białych konstelacji pojawiły się postaci z jego snów na jawie, które wędrowały i odgrywały dziwaczne sztuki cieni, posłuszne tylko własnej woli.