Читать книгу Brisingr - Christopher Paolini - Страница 19

Krwawy Wilk

Оглавление

Cóż za dumny człowiek, pomyślała Nasuada, patrząc, jak Roran wychodzi z pawilonu. To ciekawe, pod wieloma względami są z Eragonem tak do siebie podobni, a przecież całkowicie się różnią. Eragon to jeden z najgroźniejszych wojowników w Alagaësii, ale nie jest człowiekiem twardym ani okrutnym. Rorana natomiast wykuto z twardszej materii. Mam nadzieję, że nigdy mi się nie sprzeciwi, bo, by go powstrzymać, musiałabym go zniszczyć.

Sprawdziła opatrunki i upewniwszy się, że wciąż są świeże, zadzwoniła po Faricę i rozkazała jej przynieść posiłek. Gdy służka dostarczyła jadło i opuściła namiot, Nasuada dała sygnał Elvie, która wyłoniła się ze swej kryjówki za fałszywą zasłoną z tyłu pawilonu. Razem zasiadły do posiłku.

Przez następne kilka godzin Nasuada przeglądała najnowsze raporty o stanie zapasów Vardenów, obliczając liczbę wozów, których będzie trzeba, by przenieść ich dalej na północ, dodając i odejmując kolumny liczb dotyczących finansów armii. Wysłała wiadomości do krasnoludów i urgali, rozkazała kowalom zwiększyć produkcję grotów włóczni, zagroziła Radzie Starszych rozwiązaniem – jak to czyniła niemal co tydzień – i ogólnie zajmowała się sprawami Vardenów. Potem, z Elvą u boku, wyjechała na swym ogierze, Bitewnym Gromie, i spotkała się z Trianną, która schwytała i przesłuchiwała członka szpiegowskiej sieci Galbatorixa, Czarnej Ręki.

Gdy opuściły z Elvą namiot czarodziejki, Nasuada dostrzegła zamieszanie na północy. Usłyszała krzyki i wiwaty, potem między namiotami pojawił się mężczyzna biegnący ku niej pędem. Strażnicy bez słowa utworzyli wokół przywódczyni ciasny krąg, a jeden z urgali stanął na drodze mężczyzny, unosząc w dłoniach pałkę. Przybysz zatrzymał się przed nim zdyszany.

– Pani Nasuado! – wykrzyknął. – Elfy tu są! Elfy przybyły.

Przez jedną szaloną, nieprawdopodobną chwilę Nasuada pomyślała, że to oznacza królową Islanzadí i jej armię. Potem jednak przypomniała sobie, że Islanzadí przebywa w pobliżu Ceunonu; nawet elfy nie zdołałyby przebyć całej Alagaësii w niecały tydzień. To musi być dwunastu magów, których królowa wysłała do ochrony Eragona.

– Szybko, mój koń! – rzuciła, pstrykając palcami.

Przedramiona zapiekły ją, gdy wskoczyła na grzbiet Bitewnego Gromu. Zaczekała dość długo, by najbliższy urgal podał jej Elvę, a potem wbiła pięty w boki ogiera. Mięśnie konia napięły się, gdy pomknął w galopie. Pochylona nisko nad jego karkiem kierowała wierzchowca ścieżką między dwoma rzędami namiotów, omijając ludzi i zwierzęta i przeskakując nad zagradzającą drogę beczką z deszczówką. Żołnierze nie protestowali, ze śmiechem biegli za nią, by zobaczyć elfy na własne oczy.

Gdy dotarła do wschodniej granicy obozu, wraz z Elvą zeskoczyły z konia i spojrzały ku horyzontowi.

– Tam. – Dziewczynka wskazała ręką.

Niemal dwie mile dalej spomiędzy kępy jałowców wyłoniło się dwanaście długich, smukłych postaci. Ich sylwetki drżały w rozgrzanym porannym powietrzu. Elfy biegły tak lekko i szybko, że spod ich stóp nawet nie wzlatywał kurz. Wyglądały, jakby frunęły nad ziemią. Nasuada poczuła mrowienie na karku. Ów widok był zarówno piękny, jak i nienaturalny. Przypominały jej stado drapieżców ścigających ofiarę. Na ich widok ogarnęło ją to samo poczucie zagrożenia, jak wówczas, gdy w Górach Beorskich ujrzała shrrga, olbrzymiego wilka.

– Niesamowite, prawda?

Nasuada obróciła się szybko i odkryła, że obok niej stoi Angela. Zirytowało ją i zdumiało, jak zielarka zdołała podkraść się ku niej. Pożałowała, że Elva nie ostrzegła jej przed przybyciem tamtej.

– Jakim cudem zawsze jesteś obecna, gdy dzieje się coś ciekawego?

– No cóż, lubię wiedzieć, co się dzieje, a bycie na miejscu to znacznie szybsza metoda niż czekanie, aż ktoś opowie mi później o wszystkim. Poza tym, ludzie zawsze opuszczają najważniejsze informacje. Na przykład to, czy czyjś palec serdeczny nie był dłuższy od wskazującego, czy chroni go magiczna tarcza albo czy na zadzie osła, którego dosiada, jest łysy placek kształtu głowy koguta. Zgodzisz się chyba?

Nasuada zmarszczyła brwi.

– Nigdy nie zdradzasz swoich sekretów, prawda?

– A co by to dało? Wszyscy zaczęliby się podniecać jakimś żałosnym zaklęciem, musiałabym tłumaczyć je całymi godzinami, aż w końcu król Orrin zapragnąłby odrąbać mi głowę i podczas ucieczki musiałabym walczyć z połową waszych magów. Według mnie skórka niewarta wyprawki.

– Twoja odpowiedź nie budzi zbytniego zaufania, ale...

– To dlatego, że jesteś zbyt poważna, Nocna Łowczyni.

– Powiedz mi jednak – nalegała Nasuada – po co chciałabyś wiedzieć, czy ktoś dosiada osła z łysym plackiem w kształcie koguciej głowy?

– A, to. Człowiek, do którego należy akurat ten osioł, oszukał mnie w grze w kości i pozbawił trzech guzików i ciekawego odłamka zaklętego kryształu.

– Oszukał ciebie?

Angela zacisnęła wargi, wyraźnie poirytowana.

– Kości były fałszywe. Podmieniłam je, ale w chwili mojej nieuwagi on zamienił je na własne... Nadal nie jestem pewna, jak dokładnie mnie nabrał.

– Czyli oboje oszukiwaliście.

– To był bardzo cenny kryształ! Poza tym, jak można oszukać oszusta?

Nim Nasuada zdążyła odpowiedzieć, z obozu wypadło sześciu Nocnych Jastrzębi i zajęło pozycje wokół niej. Ukryła niesmak, gdy jej nozdrza zaatakowało gorąco i woń ich ciał, a zwłaszcza ostry smród dwóch urgali. Wówczas, ku zdumieniu Nasuady, dowódca zmiany, rosły mężczyzna z krzywym nosem, o imieniu Garven, podszedł do niej.

– Pani, czy mógłbym zamienić z tobą słowo na osobności? – Przemawiał przez zaciśnięte zęby, jakby z trudem powstrzymywał targające nim emocje.

Angela i Elva zerknęły na Nasuadę, szukając potwierdzenia, czy chce, by odeszły. Skinęła głową i ruszyły na zachód, w stronę rzeki Jiet. Gdy tylko się upewniła, że znalazły się poza zasięgiem słuchu, zaczęła mówić, lecz Garven jej przerwał.

– Do diaska, pani Nasuado! – wykrzyknął. – Nie powinnaś była tak nas zostawić!

– Spokojnie, kapitanie – odparła – ryzyko nie było wielkie, a uznałam za ważne dotarcie tu na czas, by móc powitać elfy.

Kolczuga Garvena zachrzęściła, gdy uderzył się w udo zaciśniętą pięścią.

– Niewielkie ryzyko? Zaledwie godzinę temu dostałaś dowody, że Galbatorix wciąż ma szpiegów ukrytych pośród nas, zdołał znów przeniknąć w nasze szeregi. Lecz ty uznałaś za stosowne porzucić swą eskortę i zapuścić się pomiędzy potencjalnych zabójców! Zapomniałaś już o ataku w Aberonie? O tym, jak Bliźniacy zabili twego ojca?

– Kapitanie Garven! Posuwasz się za daleko.

– Posunę się jeszcze dalej, jeśli to zapewni ci bezpieczeństwo.

Nasuada zauważyła, że elfy zmniejszyły do połowy odległość dzielącą je od obozu. Rozgniewana, pragnęła tylko zakończyć tę rozmowę.

– Mam swoją własną ochronę, kapitanie.

Garven na moment zerknął na Elvę.

– Tak też podejrzewaliśmy, pani. – Zapadła cisza, jakby liczył na to, że przywódczyni poda więcej szczegółów. Gdy jednak milczała, znów się odezwał: – Jeśli naprawdę byłaś bezpieczna, pomyliłem się, oskarżając cię o nieostrożność, i przepraszam. Mimo wszystko jednak bezpieczeństwo i pozory bezpieczeństwa to dwie różne sprawy. Aby Nocne Jastrzębie mogły działać sprawnie, musimy być najsprytniejszymi, najtwardszymi, najgroźniejszymi wojownikami w całej Alagaësii i ludzie muszą wierzyć, że jesteśmy najsprytniejsi, najtwardsi i najgroźniejsi. Muszą wierzyć, że jeśli spróbują cię dźgnąć, strzelić do ciebie z kuszy bądź posłużyć się magią, my ich powstrzymamy. Jeżeli uwierzą, że będą mieć równie małą szansę zabicia ciebie jak mysz porywająca się na smoka, być może uznają sam pomysł za beznadziejny i zapobieżemy wielu atakom, nie kiwnąwszy nawet palcem. Nie możemy walczyć ze wszystkimi twoimi wrogami, pani Nasuado. To wymagałoby całej armii. Nawet Eragon nie zdołałby cię ocalić, gdyby wszyscy, którzy pragną twej śmierci, zebrali się na odwagę. Możesz przeżyć sto bądź tysiąc zamachów, w końcu jednak komuś się powiedzie. Jedynym sposobem na powstrzymanie ich jest przekonanie większości wrogów, że nigdy nie przedostaną się przez miecze Nocnych Jastrzębi. Nasza reputacja może chronić równie skutecznie jak broń i zbroje. Nie możesz zatem pokazywać się ludziom bez nas. Bez wątpienia wyglądaliśmy jak banda głupców, rozpaczliwie próbując cię dogonić. Ostatecznie, jeśli ty nie będziesz nas szanować, pani, to czemuż miałby ktokolwiek inny. – Garven podszedł bliżej i zniżył głos. – W razie potrzeby z radością za ciebie zginiemy. W zamian prosimy tylko, byś pozwoliła nam wypełniać nasze obowiązki. Uważam, że to niewielka prośba. A może nadejdzie dzień, gdy będziesz wdzięczna, że jesteśmy z tobą. Twoja druga strażniczka jest tylko człowiekiem i bywa zawodna, niezależnie od swych niezwykłych mocy. Nie złożyła tych samych przysiąg w pradawnej mowie, co my, Nocne Jastrzębie. Jej sympatie mogą się zmienić i dobrze by było, żebyś się zastanowiła, co się stanie, jeśli zwróci się przeciw tobie. Nocne Jastrzębie natomiast nigdy cię nie zdradzą. Jesteśmy twoi, pani Nasuado, całkowicie, w pełni. Proszę zatem, pozwól Nocnym Jastrzębiom robić to co powinny... Pozwól nam cię chronić.

Z początku Nasuada pozostawała obojętna na jego argumenty, lecz elokwencja kapitana i logika wywodu zaimponowały jej. Uznała, że taki człowiek może jej się przydać.

– Widzę, że Jörmundur otoczył mnie wojownikami, którzy równie sprawnie posługują się językami jak mieczem – rzekła z uśmiechem.

– Pani.

– Masz rację, nie powinnam była zostawić ciebie i twoich ludzi i przepraszam za to. To było nieostrożne i nieroztropne. Wciąż nie przywykłam do stałej obecności strażników i czasami zapominam, że nie mogę się poruszać z dawną swobodą. Masz moje słowo honoru, kapitanie Garvenie, że coś takiego się nie powtórzy. Nie chcę zaszkodzić Nocnym Jastrzębiom, podobnie jak ty.

– Dziękuję, pani.

Nasuada zwróciła się w stronę elfów, te jednak zniknęły jej z oczu, przesłonięte wysokim brzegiem wyschniętego strumienia ćwierć mili dalej.

– Wydaje mi się, Garvenie, że chwilę temu wymyśliłeś motto dla Nocnych Jastrzębi.

– Naprawdę? Jeśli tak, nie pamiętam go.

– Owszem. „Najsprytniejsi, najtwardsi i najgroźniejsi”, tak powiedziałeś. To całkiem niezłe motto, choć może warto by usunąć „i”. Jeśli spodoba się innym Nocnym Jastrzębiom, poproście Triannę, by przełożyła je na pradawną mowę, a ja każę je wypisać na waszych tarczach i wyhaftować na sztandarach.

– To niezwykle hojne z twej strony, pani. Gdy wrócimy do namiotów, pomówię o tym z Jörmundurem i innymi dowódcami. Ale...

Zawahał się i Nasuada szybko odgadła, co go dręczy.

– Ale obawiasz się, że podobne motto może być zbyt wulgarne dla ludzi o waszej pozycji, i wolałbyś coś szlachetniejszego i wznioślejszego. Mam rację?

– Właśnie, moja pani – rzekł z ulgą.

– Owszem, to uzasadniona obawa. Nocne Jastrzębie reprezentują wszystkich Vardenów, podczas pełnienia swych obowiązków macie do czynienia z przedstawicielami szlachty nawet najwyższych stanów. Niedobrze byłoby, gdyby wyciągnęli błędne wnioski... Doskonale, wymyślenie stosownego motta pozostawiam tobie i twoim towarzyszom. Z pewnością spiszecie się znakomicie.

W tym momencie dwanaście elfów wyłoniło się z suchego łożyska strumienia i Garven, raz jeszcze wymamrotawszy słowa podzięki, odsunął się na dyskretną odległość od Nasuady. Ta, nastawiając się mentalnie na dyplomatyczne rozmowy, wezwała do siebie gestem Angelę i Elvę.

Z odległości kilkuset stóp pierwszy elf wydawał się czarny jak węgiel. Z początku Nasuada zakładała, że ma ciemną skórę, tak jak ona, i równie ciemny strój. Jednakże, gdy się zbliżył, odkryła, że elf ma na sobie jedynie przepaskę biodrową i pas ze splecionego materiału z wiszącą u niego sakwą. Resztę jego ciała porastało granatowoczarne futro, połyskujące pysznym blaskiem w gorących promieniach słońca. Przeciętnie futro miało ćwierć cala długości – gładka falująca zbroja, oddająca kształt i ruch ukrytych pod nią mięśni – lecz na kostkach i spodniej części przedramion dorastało do pełnych dwóch cali, a pomiędzy łopatkami pyszniła się zmierzwiona grzywa stercząca na szerokość dłoni i opadająca aż do podstawy kręgosłupa. Poszarpane kosmyki okalały czoło, z koniuszków uszu wyrastały kocie pędzelki. Poza tym futro na twarzy miał tak krótkie i gładkie, że tylko barwa zdradzała jego obecność. Oczy połyskiwały jasną żółcią, ze środkowych palców wyrastały szpony zamiast paznokci. Gdy zwolnił przed Nasuadą, poczuła otaczający go zapach – słonawy, piżmowy, kojarzący się z suchym jałowcem, naoliwioną skórą i dymem. Była to tak silna woń, tak wyraźnie męska, że Nasuadę zalewała na przemian fala gorąca i zimna. Zarumieniła się.

Reszta elfów bardziej odpowiadała jej oczekiwaniom. Z budowy i cery przypominały Aryę, miały na sobie krótkie tuniki w kolorach zgaszonego pomarańczu i sosnowej zieleni – sześciu mężczyzn i sześć kobiet o kruczoczarnych włosach, prócz dwóch niewiast, których włosy przypominały gwiazdy na niebie. Nie dało się określić ich wieku, twarze bowiem miały gładkie, pozbawione zmarszczek. Były to pierwsze elfy prócz Aryi, z którymi spotkała się osobiście, i niezwykle ją ciekawiło, czy Arya to typowa przedstawicielka swej rasy.

Przyłożywszy dwa palce do ust, biegnący na przodzie elf skłonił się, podobnie jego towarzysze, a potem, przekręcając prawą dłoń przy piersi, rzekł:

– Pozdrowienia i życzenia wszystkiego co najlepsze, Nasuado, córko Ajihada. Atra esterní onto thelduin. – Akcent miał wyraźniejszy niż Arya, jego głos wznosił się i opadał niczym muzyka.

– Atra du evarínya ono varda – odparła Nasuada, tak jak ją nauczyła Arya.

Elf uśmiechnął się, ukazując szpiczaste zęby.

– Jestem Blödhgarm, syn Idrila Pięknego. – Po kolei przedstawił pozostałe elfy, po czym podjął: – Przynosimy dobre wieści od królowej Islanzadí. Zeszłej nocy nasi władający magią zdołali zniszczyć bramy Ceunonu. W chwili, gdy tu rozmawiamy, nasze siły przebijają się ulicami w stronę wieży, w której zabarykadował się lord Tarrant. Nieliczni wciąż stawiają opór, lecz miasto upadło i wkrótce całkowicie zapanujemy nad Ceunonem.

Na te wieści strażnicy Nasuady i zebrani za jej plecami Vardeni zaczęli wiwatować. Ją także uradowała wiadomość o zwycięstwie. Potem jednak nastrój zepsuły jej dziwne złowieszcze przeczucie i niepokój. Wyobraziła sobie elfy – zwłaszcza tak silne jak Blödhgarm – najeżdżające ludzkie domy. Cóż za nieziemskie moce puściłam w ruch? – pomyślała.

– To istotnie radosne wieści – rzekła. – I bardzo się cieszę, że je słyszę. Po zajęciu Ceunonu znaleźliśmy się bliżej Urû’baenu i Galbatorixa, czyli spełnienia naszych zamiarów. – Zniżając głos, dodała: – Ufam, że królowa Islanzadí potraktuje mieszkańców Ceunonu łagodnie, zwłaszcza tych, którzy nie żywią miłości do Galbatorixa, lecz brak im środków bądź odwagi, by sprzeciwić się Imperium.

– Królowa Islanzadí jest litościwa i łaskawa wobec swych poddanych, nawet tych niechętnych. Lecz jeśli ktoś ośmieli się nam sprzeciwić, zmieciemy go niczym jesienna burza suche liście.

– Niczego innego nie spodziewałam się po rasie tak starej i potężnej jak wasza. – Zaspokoiwszy wymóg grzeczności kolejnymi wymianami coraz bardziej trywialnych uwag, Nasuada uznała w końcu za stosowne poruszyć temat powodu odwiedzin elfów. Rozkazała tłumowi rozejść się. – Z tego, co pojmuję, przybywacie tu chronić Eragona i Saphirę. Mam rację?

– Owszem, Nasuada Svit-kona. Jesteśmy też świadomi faktu, że Eragon przebywa wciąż w granicach Imperium, ale wkrótce powróci.

– A czy wiecie także, że Arya wyruszyła na poszukiwanie go i obecnie podróżują razem?

Blödhgarm zastrzygł uszami.

– O tym także nas poinformowano. To niefortunne, że obojgu grozi podobne niebezpieczeństwo, liczymy jednak na to, że nic złego ich nie spotka.

– Co więc zamierzacie zrobić? Czy będziecie ich szukać i odprowadzicie do Vardenów? Czy zostaniecie tu, ufając, że Eragon i Arya zdołają się obronić przed sługami Galbatorixa?

– Pozostaniemy w gościnie u ciebie, Nasuado, córko Ajihada. Eragon i Arya są bezpieczni, dopóki unikają wykrycia. Dołączenie do nich mogłoby przyciągnąć niepożądaną uwagę. W tych okolicznościach lepiej zaczekać do chwili, gdy będziemy mogli na coś się przydać. Galbatorix najpewniej uderzy tu, na Vardenów, i gdy to zrobi, jeśli znów pojawią się Cierń i Murtagh, Saphira będzie potrzebowała naszej pomocy, by ich przegnać.

Nasuadę zdumiały te słowa.

– Eragon mówił, że należycie do najsilniejszych magów swojej rasy. Ale czy naprawdę macie dość mocy, by pokonać tę przeklętą parę? Podobnie jak u Galbatorixa, ich potęga wykracza daleko poza siłę zwykłych Jeźdźcow.

– Owszem, wierzymy, że z pomocą Saphiry zdołamy dorównać Cierniowi i Murtaghowi, bądź nawet ich pokonać. Wiemy, do czego byli zdolni Zaprzysiężeni, a choć Galbatorix zapewne uczynił Ciernia i Murtagha silniejszymi niż jakikolwiek z grupy Zaprzysiężonych, z pewnością nie zrównał ich ze sobą. Przynajmniej pod tym względem jego lęk przed zdradą działa na naszą korzyść. Nawet trzech Zaprzysiężonych nie zdołało pokonać nas dwunastu i smoka. Jesteśmy zatem pewni, że dotrzymamy pola każdemu prócz Galbatorixa.

– To bardzo pocieszające. Od chwili, gdy Eragon poniósł klęskę z rąk Murtagha, zastanawiałam się, czy nie powinniśmy się wycofać i ukryć, aż jego siła wzrośnie. Twe zapewniania dodają mi nadziei. Może i nie wiemy, jak zabić samego Galbatorixa, lecz dopóki nie wyważymy bram jego cytadeli w Urû’baenie, albo on nie zdecyduje się wylecieć na Shruikanie i stawić nam czoła na polu bitewnym, nic nas nie powstrzyma. – Umilkła na chwilę. – Nie daliście mi powodów, bym wam nie ufała, Blödhgarmie, ale nim wejdziecie do naszego obozu, muszę prosić, byście pozwolili jednemu z mych ludzi dotknąć waszych umysłów i potwierdzić, że naprawdę jesteście elfami, a nie ludźmi, których Galbatorix przysłał tu w przebraniu. Prośba ta sprawia mi ból, lecz nieustannie nękają nas szpiedzy i zdrajcy i nie odważę się uwierzyć nikomu na słowo. W żadnym razie nie chcę was urazić, lecz wojna nauczyła nas, że ostrożność bywa konieczna. Z pewnością wy, którzy otoczyliście cały liściasty przestwór Du Weldenvarden pierścieniem zaklęć ochronnych, rozumiecie powody, które mną kierują. Pytam zatem, zgodzicie się na to?

Oczy Blödhgarma błysnęły.

– Większość drzew w Du Weldenvarden nie ma liści, lecz szpilki – rzekł. – Sprawdź nas, jeśli musisz. Ostrzegam jednak, że ten, komu powierzysz to zadanie, winien bardzo uważać i nie zapuszczać się zbytnio w głąb naszych umysłów, mógłby bowiem stracić rozum. Dla śmiertelników niebezpieczne jest wędrowanie pośród naszych myśli, z łatwością mogą zbłądzić i nie móc wrócić do swych ciał. Nasze tajemnice zaś nie są otwarte dla wszystkich.

Nasuada zrozumiała: elfy zniszczą każdego, kto zapuści się na zakazany teren.

– Kapitanie Garvenie – rzuciła.

Garven wystąpił naprzód z miną skazańca idącego na szafot. Stanął naprzeciw Blödhgarma, zamknął oczy i z napięciem zmarszczył czoło, szukając świadomości elfa. Nasuada zagryzła wargę. Gdy była dzieckiem, jednonogi mężczyzna zwany Hargrove nauczył ją ukrywać myśli przed telepatami, a także blokować i odbijać lance myślowych ataków. Doskonale opanowała obie te umiejętności. A choć nigdy nie udało jej się zainicjować kontaktu z cudzym umysłem, świetnie znała zasady takiego postępowania. Współczuła Garvenowi, wiedziała bowiem, jak trudne zadanie go czeka i jakiej wymaga delikatności. A osobliwa natura elfów dodatkowo wszystko komplikowała.

Angela pochyliła się ku niej.

– Powinnaś była mnie wyznaczyć do sprawdzenia elfów – wyszeptała. – Tak byłoby bezpieczniej.

– Możliwe. – Mimo pomocy, której zielarka udzieliła jej i Vardenom, Nasuada wciąż nie czuła się pewnie, polegając na niej w oficjalnych sprawach.

Jeszcze kilka chwil Garven sondował umysły elfów, a potem nagle jego oczy otwarły się szeroko, gwałtownie wypuścił powietrze. Na twarz i szyję wystąpiły mu plamy, źrenice rozszerzyły się, jakby zapadła noc. Blödhgarm natomiast pozostawał niewzruszony, futro miał gładkie, oddech regularny, a w kącikach jego ust tańczył lekki uśmieszek.

– I co? – spytała Nasuada.

Zdawało się, że minęło sporo czasu, nim Garven usłyszał jej pytanie.

– To nie jest człowiek, pani – oznajmił rosły kapitan z krzywym nosem. – Co do tego nie mam wątpliwości. Najmniejszych wątpliwości.

Zadowolona i zaniepokojona jednocześnie, bo ton głosu dowódcy zabrzmiał dziwnie odlegle, Nasuada skinęła głową.

– Doskonale, kontynuuj.

Odtąd sprawdzanie każdego kolejnego elfa zabierało Garvenowi coraz mniej czasu. Ostatniemu poświęcił najwyżej kilka sekund. Nasuada obserwowała go uważnie i widziała, jak jego palce stają się białe, bezkrwiste, skóra na skroniach zapada się w czaszkę. Jego cera przypominała kogoś pływającego głęboko pod wodą.

Wypełniwszy zadanie, Garven powrócił na posterunek obok Nasuady. Pomyślała, że bardzo się zmienił. Jego pierwotna determinacja i zapał zniknęły – teraz sprawiał wrażenie rozmarzonego lunatyka. I choć spojrzał na nią, gdy spytała, czy dobrze się czuje, i odpowiedział spokojnym głosem, miała wrażenie, że jego duch oddalił się i wędruje gdzieś po zakurzonych, skąpanych w promieniach słońca polanach tajemniczego lasu elfów. Miała nadzieję, że Garven szybko dojdzie do siebie, w przeciwnym razie zamierzała poprosić Eragona, Angelę, albo może jedno i drugie, by mu pomogli. Uznała jednak, że dopóki jego stan się nie zmieni, nie powinien pozostawać aktywnym członkiem Nocnych Jastrzębi; Jörmundur wyznaczy mu jakieś proste zadanie, tak by nie musiała znosić wyrzutów sumienia z powodu dalszych obrażeń kapitana i aby mógł dalej napawać się radosnymi wizjami, które pozostawił kontakt z umysłami elfów.

Zasmucona tą stratą i wściekła na siebie, elfy, Galbatorixa i Imperium za to, że została zmuszona do złożenia podobnej ofiary, z najwyższym trudem zapanowała nad własnym językiem i manierami.

– Kiedy mówiłeś o niebezpieczeństwie, Blödhgarmie, powinieneś był wspomnieć, że nawet ci, którzy powracają do swych ciał, nie pozostają niezmienieni.

– Pani moja, nic mi nie jest – rzekł Garven. Jego protesty były tak słabe i nieskuteczne, że nikt nie zwrócił na nie uwagi i jedynie podsyciły oburzenie Nasuady.

Futro na grzbiecie Blödhgarma zafalowało i zesztywniało.

– Jeśli wcześniej nie dość jasno się wyraziłem, przepraszam. Nie obwiniaj nas jednak za to co się stało, nie potrafimy zmienić naszej natury. I nie wiń też siebie, żyjemy bowiem w erze podejrzliwości. Pozwalając nam przejść bez sprawdzenia, zaniedbałabyś swoje obowiązki. Wielka szkoda, że podobnie niemiły incydent zakłócił to historyczne spotkanie. Teraz jednak przynajmniej możesz spocząć spokojnie, uzbrojona w wiedzę, że ustaliłaś nasze pochodzenie i że jesteśmy tym, na kogo wyglądamy: elfami z Du Weldenvarden.

Świeży obłok piżmowego zapachu wypełnił nozdrza Nasuady. I choć kipiała złością, jej stawy ugięły się, a umysł zaatakowały myśli o buduarach, spowitych w jedwabne zasłony, pucharach wiśniowego wina i krasnoludzkich pieśniach, które często słyszała odbijające się echem w pustych salach Tronjheimu.

– Żałuję – rzekła z roztargnieniem – że nie ma tu Eragona i Aryi, oni bowiem mogliby wejrzeć w wasze umysły bez obaw o utratę rozumu.

I znów poddała się zmysłowemu przyciąganiu zapachu Blödhgarma, wyobrażając sobie, jak poczułaby się, przeczesując dłońmi jego grzywę. Ledwie wróciła do siebie, gdy Elva szarpnęła ją za lewą rękę, zmuszając do pochylenia się i przysunięcia ucha do ust dziecka-czarownicy.

– Szanta – rzekła niskim, szorstkim głosem Elva. – Skup się na smaku szanty.

Posłuszna tej radzie Nasuada przywołała wspomnienie z poprzedniego roku, gdy podczas jednej z uczt u króla Hrothgara zjadła szantowe cukierki. Sama myśl o gorzkim smaku ziela sprawiła, że zaschło jej w ustach, i zniweczyła uwodzicielską moc piżmowej woni elfa. Nasuada szybko postarała się zamaskować swoje roztargnienie.

– Moja młoda towarzyszka zastanawia się, czemu z wyglądu tak bardzo różnisz się od pozostałych elfów. Muszę przyznać, że mnie także wielce to ciekawi. Twój wygląd nie jest czymś, co kojarzymy z waszą rasą. Czy zechciałbyś łaskawie podzielić się z nami powodami, dla których przybrałeś tak zwierzęcą postać?

Lśniące futro zafalowało, gdy Blödhgarm wzruszył ramionami.

– Ta postać mi się spodobała – rzekł. – Niektórzy pisują wiersze o słońcu i księżycu, inni hodują kwiaty, wznoszą wielkie budowle bądź komponują muzykę. A choć doceniam różne formy sztuki, wierzę, że prawdziwe piękno istnieje tylko w wilczym kle, futrze leśnego kota, oku orła. Przyjąłem zatem te cechy. Być może za kolejne sto lat dziki zwierz przestanie mnie pociągać. Zamiast tego uznam, że to morskie stwory ucieleśniają w sobie wszystko co dobre. Wówczas pokryję się łuskami, zamienię dłonie w płetwy, a stopy w ogon i zniknę pod powierzchnią fal, by nigdy już nie powrócić do Alagaësii.

Jeśli nawet żartował, jak podejrzewała Nasuada, to nie pokazywał tego po sobie. Wprost przeciwnie, mówił z taką powagą, że zastanawiała się, czy z niej nie szydzi.

– To wielce ciekawe – rzekła. – Mam nadzieję, że pragnienie przemiany w rybę nie ogarnie cię w najbliższej przyszłości. Potrzebujemy cię bowiem na suchym lądzie. Oczywiście, gdyby Galbatorix postanowił zniewolić także rekiny i wargacze, wówczas mag umiejący oddychać pod wodą mógłby nam się przydać.

Cała dwunastka elfów wybuchnęła chóralnym, melodyjnym śmiechem i ptaki w promieniu mili odpowiedziały, intonując swe pieśni. Dźwięki świadczące o ich rozbawieniu były niczym woda spadająca na kryształ. Nasuada uśmiechnęła się mimo woli, wokół siebie ujrzała podobne uśmiechy na twarzach strażników. Nawet dwaj urgale promienieli radością. Gdy elfy umilkły i świat znów spowszedniał, Nasuada poczuła smutek towarzyszący przemijaniu snów. Na moment zasłona łez przesłoniła jej oczy, a potem i ona zniknęła.

Blödhgarm wyglądał w swym rozbawieniu jednocześnie pięknie i niezwykle groźnie.

– Zaszczytem będzie służyć u boku niewiasty równie inteligentnej, zdolnej i dowcipnej jak ty, pani Nasuado. Któregoś dnia, gdy pozwolą ci na to obowiązki, z radością nauczyłbym cię naszej gry w runy. Z pewnością byłabyś godną przeciwniczką.

Nagła zmiana zachowania elfów przypomniała jej określenie, którego często używały pod ich adresem krasnoludy: kapryśne. W dzieciństwie wydawało jej się to nieszkodliwą cechą, podkreślającą wizję elfów jako stworzeń przemykających od jednej radości ku drugiej, niczym wróżki w kwiatowym ogrodzie. Teraz jednak pojęła, co naprawdę miały na myśli krasnoludy: strzeż się! Strzeż, bo nigdy nie wiesz jak postąpi elf. Westchnęła w duchu, przygnębiona perspektywą stałych kontaktów z kolejną grupą istot pragnących kontrolować ją dla swych własnych celów. Czy życie zawsze jest takie skomplikowane, zastanawiała się, czy też sama to na siebie ściągam?

Z głębi obozu wyłonił się król Orrin, jadący ku nim na czele wielkiego orszaku złożonego ze szlachty, dworzan wyższych i niższych urzędników, doradców, asystentów, sług, zbrojnych i najróżniejszych innych pomocników, których nie rozpoznała. Tymczasem z zachodu, opadając szybko na rozłożonych skrzydłach, nadlatywała Saphira.

– Być może minie wiele miesięcy, nim będę mogła skorzystać z twojej oferty, Blödhgarmie – rzekła Nasuada, szykując się do nużących oficjalnych powitań – ale wielce ją doceniam. Chętnie przyjęłabym rozrywkę, jaką daje chwila gry po długim dniu pracy, na razie jednak muszę odłożyć tę przyjemność na później. Lada moment runie na was cały ciężar ludzkich zwyczajów. Sugeruję, żebyście przygotowali się na lawinę imion, pytań i próśb. My, ludzie, jesteśmy bardzo ciekawi i nikt z nas nigdy nie widział aż tylu elfów.

– Jesteśmy na to gotowi, pani Nasuado – odparł Blödhgarm.

Gdy kawalkada króla Orrina się zbliżyła, a Saphira szykowała się do lądowania, uderzając skrzydłami tak mocno, że prąd powietrza przygiął trawy do ziemi, Nasuada pomyślała jeszcze: och, będę musiała przydzielić Blödhgarmowi cały batalion, by odpierał zakusy wszystkich kobiet z obozu, gotowych rozszarpać go na strzępy. I nawet to może nie rozwiązać problemu.

Brisingr

Подняться наверх