Читать книгу Brisingr - Christopher Paolini - Страница 20
Litości, Smoczy Jeźdźcze
ОглавлениеNastępnego dnia po opuszczeniu Eastcroft mijało już południe, gdy Eragon wyczuł nadjeżdżający patrol złożony z piętnastu żołnierzy.
Wspomniał o tym Aryi, a ta skinęła głową.
– Ja też ich zauważyłam.
Żadne nie powiedziało nic więcej, lecz wątpia Eragona się ścisnęły. Dostrzegł, że brwi Aryi zmarszczyły się groźnie.
Otaczała ich otwarta płaska równina, pozbawiona jakichkolwiek kryjówek. Już wcześniej natykali się na grupki żołnierzy, lecz zawsze w towarzystwie innych podróżnych. Teraz byli na trakcie sami.
– Moglibyśmy wykopać magicznie dziurę, pokryć górę trawą i schować się tam, dopóki nie przejadą – zaproponował Eragon.
Nie zwalniając kroku, Arya pokręciła głową.
– A co zrobilibyśmy z wykopaną ziemią? Uznaliby, że odkryli największego borsuka świata. Poza tym wolę oszczędzić energię na bieg.
Nie jestem pewien, na ile jeszcze mil zostało mi sił, pomyślał Eragon. Mimo że nie był zdyszany, niekończąca się ucieczka zaczynała go męczyć. Bolały go kolana, puchły kostki, lewy palec u nogi miał czerwony i spuchnięty, a na piętach wciąż pękały nowe pęcherze, nieważne jak ciasno je obwiązywał. Poprzedniej nocy wyleczył kilka najbardziej dotkliwych, ale, choć dało mu to pewną ulgę, zaklęcia tylko wzmogły zmęczenie.
Przybycie patrolu zaanonsował pióropusz pyłu. Dopiero po godzinie Eragon ujrzał sylwetki jeźdźców i koni u podstawy żółtej chmury. Ponieważ oboje z Aryą mieli wzrok lepszy niż większość ludzi, było wątpliwe, by jeźdźcy zauważyli ich z takiej odległości. Zatem biegli nadal jeszcze niecały kwadrans, a potem się zatrzymali. Arya wyjęła z plecaka spódnicę i naciągnęła ją, nie zdjąwszy nogawic. Eragon ukrył pierścień Broma w plecaku i wysmarował prawą dłoń ziemią, by ukryć srebrzystą gedwëy ignasię. Potem znów ruszyli naprzód, z pochylonymi głowami, przygarbieni, powłócząc nogami. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, żołnierze wezmą ich za kolejną parę uciekinierów.
Choć Eragon czuł drżenie ziemi uderzanej kopytami koni i słyszał krzyki mężczyzn poganiających wierzchowce, minęła jeszcze niemal godzina, nim w końcu spotkali się na wielkiej równinie. Gdy to się stało, Arya i Eragon zeszli z traktu i zatrzymali się, wbijając wzrok w ziemię. Kątem oka Eragon dostrzegł końskie nogi. Paru pierwszych jeźdźców przemknęło obok. Potem otoczyła go dławiąca chmura pyłu, przesłaniając resztę patrolu. Kurz w powietrzu był tak gęsty, że Eragon musiał zamknąć oczy. Słuchając uważnie, liczył, aż w końcu nabrał pewności, że ponad połowa oddziału przejechała. Nie będą zawracać sobie nami głowy! – pomyślał.
Jego radość nie trwała jednak długo. Chwilę później ktoś w wirującym obłoku piasku krzyknął:
– Kompania stój!
Odpowiedział mu chór „Prrr”, „Spokojnie” i „Hej tam, Nels!”, gdy piętnastu mężczyzn wstrzymało wodze, otaczając kręgiem Eragona i Aryę. Nim żołnierze zakończyli manewr i powietrze się oczyściło, Eragon pomacał szybko wokół siebie i znalazł spory kamyk.
– Nie ruszaj się! – syknęła Arya.
Czekając, aż żołnierze ujawnią swoje zamiary, Eragon próbował uspokoić walące w piersi serce, powtarzając w głowie historyjkę, którą wymyślili z Aryą, by wytłumaczyć swą obecność tak blisko granicy z Surdą. Nie udało mu się jednak, bo mimo siły, szkolenia i wspomnień zwyciężonych bitew, a także pół tuzina ochronnych zaklęć, jego ciało wciąż wierzyło święcie, że wkrótce czekają je ciężkie rany bądź śmierć. Żołądek ciążył mu boleśnie, gardło ściskało się, nogi chwiały i uginały. Pośpieszcie się, pomyślał. Pragnął rozedrzeć coś dłońmi, jakby akt zniszczenia mógł zmniejszyć narastające w nim napięcie. Lecz to pragnienie jedynie zwiększało zdenerwowanie, nie odważył się bowiem poruszyć. Uspokajała go tylko obecność Aryi. Wolałby odrąbać sobie dłoń, niż dać powód, by wzięła go za tchórza. I choć sama była potężną wojowniczką, nadal gorąco pragnął jej bronić.
Żołnierz, który rozkazał patrolowi przystanąć, znów się odezwał:
– Pokażcie mi twarze.
Unosząc głowę, Eragon ujrzał mężczyznę siedzącego przed nimi na rosłym dereszu. Dłonie w rękawicach skrzyżował na łęku siodła. Jego twarz ozdabiały olbrzymie wąsy, które opadały do kącików ust, a ich koniuszki sterczały na boki dobre dziesięć cali w każdą stronę, kontrastując z prostymi włosami zwisającymi wokół twarzy. Eragon nie miał pojęcia, jak tak bujny zarost mógł nie opaść pod własnym ciężarem, zwłaszcza że wąs był matowy, przybrudzony i wyraźnie niewzmocniony ciepłym pszczelim woskiem.
Pozostali żołnierze dzierżyli w dłoniach włócznie, wycelowane w wędrowców. Pokrywała ich warstwa kurzu tak gruba, że całkowicie przysłoniła płomienie wyhaftowane na tunikach.
– Proszę, proszę – rzekł mężczyzna i jego wąs zakołysał się niczym szale wagi. – Kim jesteście? Dokąd się wybieracie? I co porabiacie na królewskich ziemiach? – Machnął ręką. – Nie, nie musicie odpowiadać. To nie ma znaczenia. W dzisiejszych czasach nic nie ma znaczenia. Świat dobiega końca, a my tracimy czas, przesłuchując chłopów. Ba! Przesądne szczury umykające z miejsca na miejsce, pożerające wszystko co można pożreć i mnożące się w upiornym tempie. W majątku mojej rodziny pod Urû’baenem kazalibyśmy was wychłostać, gdybyście zostali przyłapani na wędrówce bez pozwolenia. A gdybyśmy odkryli, że okradliście pana, zawiślibyście. Cokolwiek powiecie, i tak skłamiecie, jak zawsze... Co tam masz w plecaku? Prowiant i koce, jasne. Ale może też parę złotych lichtarzy, co? Sztućce? Sekretne listy do Vardenów? Hę? Połknąłeś język? Wkrótce to rozstrzygniemy. Langwardzie, mój chłopcze, sprawdź, jakie skarby znajdziesz w tym worku.
Eragon zachwiał się, gdy jeden z żołnierzy dźgnął go w plecy drzewcem włóczni. Wcześniej owinął zbroję szmatami, by nie brzęczała, okazały się jednak zbyt cienkie i nie do końca wytłumiły siłę uderzenia. Metal zadźwięczał głucho.
– Oho! – wykrzyknął wąsacz.
Chwytając Eragona z tyłu, żołnierz rozwiązał jego plecak i wyciągnął ze środka misiurkę.
– Proszę spojrzeć, panie!
Wąsacz uśmiechnął się promiennie.
– Zbroja! I to pięknej roboty, bardzo pięknej, rzekłbym. Zaskakujecie mnie. Chcesz dołączyć do Vardenów, tak? Zamierzasz siać zdradę i zamęt, mhm? – Jego twarz spochmurniała. – A może jesteś jednym z tych łajdaków, przez których uczciwi żołnierze cieszą się złą opinią? Jeśli tak, to marny z ciebie najemnik, nie masz nawet broni. Czy tak trudno było wyciąć sobie pałkę albo kij? Co ty na to? Odpowiedz!
– Nie, panie.
– Nie, panie? Pewnie nie przyszło ci to do głowy. Szkoda, że musimy przyjmować podobnie tępych osiłków, ale do tego zmusza nas ta przeklęta wojna. Zbieramy wszystkie resztki.
– Przyjmować? Gdzie, panie?
– Milcz, bezczelny łajdaku! Nikt nie dał ci pozwolenia na gadanie! – Mężczyzna machnął ręką, jego wąsy zadrżały. Przed oczami Eragona rozkwitły czerwone plamy, gdy żołnierz uderzył go w tył głowy. – Nieważne, czy jesteś złodziejem, zdrajcą, najemnikiem czy jedynie głupcem. Czeka cię to samo. Gdy złożysz przysięgę, nie będziesz miał wyboru. Będziesz musiał słuchać Galbatorixa i tych, którzy mówią w jego imieniu. Jesteśmy pierwszą armią w dziejach wolną od sporów. Nikt nie gada po próżnicy, nie zastanawia się, co powinniśmy zrobić, wszyscy słuchają rozkazów, nic więcej. Ty też dołączysz do naszej sprawy i będziesz miał zaszczyt pomóc w urzeczywistnieniu wspaniałej przyszłości, którą przewidział nasz wielki król. A co do twojej towarzyszki, dla niej także znajdziemy rolę, w której przyda się Imperium. Związać ich!
Eragon zrozumiał, co musi zrobić. Zerkając w bok, przekonał się, że Arya na niego patrzy. Mrugnął. Jeden raz. Odpowiedziała mrugnięciem. Jego palce zacisnęły się wokół kamyka.
Większość żołnierzy, z którymi walczył na Płonących Równinach, była wyposażona w podstawowe zaklęcia chroniące przed atakami magicznymi i podejrzewał, że tych ludzi także to dotyczy. Był pewien, że zdoła złamać bądź obejść wszelkie zaklęcia wymyślone przez magów Galbatorixa, wymagałoby to jednak więcej czasu, niż go miał. Zamiast tego odchylił rękę i szybkim ruchem przegubu cisnął kamykiem w wąsacza.
Kamyk przebił z boku hełm żołnierza.
Nim jego towarzysze zdążyli zareagować, Eragon obrócił się, wyszarpnął włócznię z dłoni mężczyzny, który go dręczył, i strącił go z konia. Gdy tamten runął na ziemię, Eragon dźgnął go w serce tak mocno, że grot włóczni złamał się na metalowych płytkach, którymi obszyto skórzany kaftan żołnierza. Wypuściwszy broń, rzucił się do tyłu, równolegle do ziemi, uskakując przed siedmioma włóczniami lecącymi ku miejscu, w którym przed chwilą stał. Śmiercionośne drzewca przefrunęły nad nim, gdy upadał.
W chwili, gdy Eragon wypuścił z palców kamyk, Arya śmignęła naprzód, odbiła się od boku najbliższego konia, przeskakując ze strzemienia na siodło klaczy, i kopnęła w głowę niczego nieświadomego dosiadającego jej żołnierza. Mężczyzna przeleciał w powietrzu ponad trzydzieści stóp. Potem Arya zaczęła przeskakiwać z wierzchowca na wierzchowca, zabijając żołnierzy kolanami, stopami i dłońmi w niewiarygodnym pokazie równowagi i gracji.
Kanciaste kamienie wbiły się Eragonowi w brzuch, gdy się obrócił i zatrzymał. Skrzywiony, wyskoczył w górę. Czterech żołnierzy, którzy zsiedli z koni, ruszyło ku niemu z dobytymi mieczami. Zaatakowali. Uskakując w prawo, chwycił jednego za przegub w chwili, gdy tamten uniósł miecz do ciosu, i uderzył go pięścią pod pachę. Mężczyzna runął na ziemię i znieruchomiał. Eragon pozbył się następnych przeciwników, skręcając im karki. Czwarty żołnierz biegnący z uniesioną bronią był już tak blisko, że Eragon nie mógł uskoczyć mu z drogi.
Zrobił jedyne, co mu pozostało – z całych sił uderzył tamtego pięścią w pierś. W powietrze bryznęła fontanna krwi i potu. Cios zmiażdżył żebra żołnierza i wyrzucił go ponad dwadzieścia stóp w powietrze. Wylądował na trawie obok innego trupa.
Eragon sapnął i zgiął się wpół, przyciskając do piersi pulsującą bólem rękę. Zwichnął cztery kostki, spod pokaleczonej skóry wystawała biała chrząstka. Do diaska, pomyślał, patrząc, jak z rany płynie krew. Spróbował poruszyć palcami, te jednak odmówiły posłuszeństwa i pojął, że dłoń zda mu się na nic, dopóki jej nie uleczy. Lękając się kolejnego ataku, poszukał wzrokiem Aryi i pozostałych żołnierzy.
Konie się rozbiegły i żyło jeszcze tylko trzech żołnierzy. Arya zmagała się z dwoma kilkanaście kroków dalej. Trzeci i ostatni uciekał drogą na południe. Zebrawszy siły, Eragon rzucił się w pościg. Gdy dzieląca ich odległość gwałtownie zmalała, mężczyzna zaczął błagać o litość, obiecując, że nie powie nikomu o masakrze, i unosząc puste, pozbawione broni dłonie. Kiedy Eragon znalazł się na wyciągnięcie ręki, tamten uskoczył w bok i po paru krokach znów zmienił kierunek, miotając się po równinie w przód i w tył, niczym spłoszony królik. Cały czas błagał żałośnie, po policzkach spływały mu łzy. Mówił, że jest zbyt młody, by umierać, że nie zdążył jeszcze poślubić kobiety i spłodzić dziecka, że rodzice będą za nim tęsknić i że zmuszono go do zaciągnięcia się do armii, to zaledwie jego piąta misja i dlaczego Eragon nie zostawi go w spokoju.
– Co masz przeciw mnie? – wyszlochał. – Robiłem tylko to co musiałem. Jestem dobrym człowiekiem!
Eragon przystanął i zmusił się do udzielenia odpowiedzi:
– Nie zdołasz dotrzymać nam kroku. Nie możemy cię zostawić, złapiesz konia i nas zdradzisz.
– Nie zdradzę!
– Ludzie będą pytać, co tu się stało. Przysięga złożona Galbatorixowi i Imperium nie pozwoli ci skłamać. Przykro mi, ale nie wiem, jak cię z niej uwolnić, oprócz...
– Dlaczego to robisz? Ty potworze! – krzyknął żołnierz.
Z twarzą wykrzywioną w grymasie zgrozy próbował okrążyć Eragona i wrócić na trakt. Eragon doścignął go po zaledwie dziesięciu krokach i podczas gdy tamten wciąż płakał i błagał o zmiłowanie, chwycił go za szyję lewą ręką i ścisnął. Kiedy zwolnił uchwyt, żołnierz runął mu do stóp martwy.
Patrząc na stężałą twarz tamtego, Eragon poczuł w ustach żółć. Za każdym razem, gdy zabijamy, zabijamy część siebie, pomyślał. Dygocząc z połączenia szoku, bólu i wzgardy dla samego siebie, wrócił do miejsca, gdzie zaczęła się walka. Arya klęczała obok trupa, myjąc dłonie i ręce wodą z cynowej piersiówki jednego z żołnierzy.
– Jak to jest, że mogłeś zabić tego człowieka, ale nie zdołałeś się zmusić, by zrobić krzywdę Sloanowi? – zapytała. Wstała i zwróciła się ku niemu, szczerze zaciekawiona.
Pozbawiony emocji Eragon wzruszył ramionami.
– Stanowił zagrożenie. Sloan nie. Czyż to nie oczywiste?
Przez długą chwilę Arya milczała.
– Powinno być, ale nie jest... Wstyd mi słuchać nauk w dziedzinie moralności od kogoś tak mało doświadczonego. Może byłam zbyt zdecydowana, zbyt pewna mych własnych wyborów – stwierdziła wreszcie.
Eragon słyszał jej głos, lecz słowa nic dla niego nie znaczyły. Jego spojrzenie powędrowało ku trupom.
Czy odtąd takie będzie moje życie? – zastanawiał się. Niekończąca się seria bitew? Czuję się jak morderca.
– Rozumiem, jakie to trudne – odparła Arya. – Pamiętaj, Eragonie, doświadczyłeś jedynie drobnej cząstki tego, co oznacza bycie Smoczym Jeźdźcem. Przyjdzie dzień, w którym ta wojna się skończy. Wówczas odkryjesz, że twoje obowiązki to coś więcej niż przemoc. Jeźdźcy byli nie tylko wojownikami, ale też nauczycielami, uzdrowicielami i uczonymi.
Na moment zacisnął zęby.
– Dlaczego walczymy z tymi ludźmi, Aryo?
– Bo stoją między nami i Galbatorixem.
– Zatem powinniśmy znaleźć metodę zaatakowania jego samego.
– Nie ma sposobu. Nie możemy pomaszerować do Urû’baenu, dopóki nie pokonamy jego wojsk. I nie możemy wkroczyć do zamku, dopóki nie rozbroimy przygotowywanych przez stulecia pułapek, magicznych i nie tylko.
– Musi istnieć jakiś sposób – wymamrotał.
Pozostał w miejscu, tymczasem Arya ruszyła naprzód i uniosła włócznię. Gdy przyłożyła jej czubek pod brodę zabitego żołnierza i pchnęła w głąb czaszki, Eragon skoczył ku niej i odepchnął ją od zwłok.
– Co ty wyprawiasz?! – krzyknął.
Jej twarz na moment pociemniała z gniewu.
– Wybaczę ci ten jeden raz, bo jesteś poruszony i nie myślisz jasno. Zastanów się, Eragonie! Jest już za późno, by ktokolwiek roztkliwiał się nad tobą. Dlaczego to konieczne?
W jego głowie natychmiast pojawiła się odpowiedź.
– Jeśli tego nie zrobimy – rzekł niechętnie – Imperium zauważy, że tych ludzi zabito gołymi rękami.
– Zgadza się! A podobnych czynów mogą dokonać jedynie elfy, Jeźdźcy i Kulle. Skoro zaś nawet imbecyl zdoła odgadnąć, że Kull tego nie zrobił, wkrótce zorientowaliby się, że jesteśmy w okolicy, i nie minąłby dzień, a Cierń i Murtagh zaczęliby krążyć nam nad głowami. – Z mokrym mlaśnięciem wyszarpnęła włócznię z ciała i trzymała przed nim tak długo, aż w końcu ją wziął. – Dla mnie to równie ohydne jak dla ciebie, zatem równie dobrze możesz mi pomóc.
Eragon skinął głową. Arya chwyciła najbliższy miecz i razem zabrali się do nadawania śladom pozorów walki ze zwykłymi wojownikami. Było to odrażające, ale poszło bardzo szybko, bo oboje wiedzieli dokładnie, jakie rany powinni odnieść żołnierze.
– Nie zdołamy zamaskować podobnej rany – rzekła Arya, gdy dotarli do człowieka, któremu Eragon zmiażdżył pierś. – Będziemy musieli go tak zostawić i liczyć na to, że inni uznają, że nadepnął na niego koń.
Ostatni był dowódca patrolu. Jego wąsy zdążyły już opaść i straciły dawny splendor.
Powiększywszy otwór po kamyku tak, że przypominał trójkątną dziurę pozostawioną przez kolec na końcu młota bojowego, Eragon odpoczął chwilę, przyglądając się zwisającym żałośnie wąsom mężczyzny.
– On miał rację, wiesz? – rzekł.
– Co do czego?
– Potrzebna mi broń, prawdziwa broń. Potrzebuję miecza. – Ocierając dłonie o rąbek tuniki, rozejrzał się po równinie i policzył trupy. – To już wszyscy, prawda? Skończyliśmy.
Pozbierał swą porozrzucaną zbroję, ponownie owijając ją szmatami i układając w plecaku. Następnie dołączył do Aryi na niskim wzgórzu, na które się wspięła.
– Lepiej od tej pory unikajmy dróg – powiedziała. – Nie możemy ryzykować kolejnego spotkania z ludźmi Galbatorixa. – Skinieniem głowy wskazała zniekształconą prawą dłoń Eragona, plamiącą tunikę krwią. – Nim ruszymy, powinieneś się tym zająć. – Nie dając mu czasu na odpowiedź, chwyciła za sparaliżowane palce. – Waíse heill.
Eragon nie zdołał powstrzymać jęku, gdy jego palce wskoczyły z powrotem w stawy, pozrywane ścięgna i zmiażdżone chrząstki odzyskały właściwy kształt, a płaty zwisającej skóry znów okryły ciało. Kiedy zaklęcie przestało działać, rozprostował i zacisnął dłoń, sprawdzając, czy jest w pełni sprawna.
– Dziękuję – powiedział.
Zaskoczyło go, że Arya przejęła inicjatywę; w końcu sam doskonale potrafił uleczyć własne rany.
Elfka sprawiała wrażenie zawstydzonej. Odwróciła wzrok, spoglądając na równinę.
– Cieszę się, że stałeś dziś u mojego boku, Eragonie.
– A ja, że ty u mojego.
Obdarzyła go szybkim, niepewnym uśmiechem. Jeszcze minutę siedzieli na wzgórzu; żadne nie miało ochoty podejmować podróży. W końcu Arya westchnęła.
– Powinniśmy ruszać, cienie się wydłużają. Ktoś wkrótce się tu zjawi i zacznie krzyczeć wniebogłosy, odkrywszy wronią ucztę.
Opuścili wzgórze i skierowali się na południowy zachód, zostawiając za sobą drogę i biegnąc po nierównym morzu traw. Za ich plecami opadały z nieba pierwsze padlinożerne ptaki.