Читать книгу Brisingr - Christopher Paolini - Страница 15

Próba Długich Noży

Оглавление

– Ale my jesteśmy twoim ludem!

Fadawar, wysoki czarnoskóry mężczyzna o orlim nosie przemawiał z tym samym naciskiem i przeciągłą intonacją, którą Nasuada zapamiętała z dzieciństwa w Farthen Dûrze, gdy pojawiali się emisariusze plemienia ojca, a ona drzemała na kolanach Ajihada, słuchając, jak rozmawiają i palą ziele cardus.

Teraz spojrzała na Fadawara, żałując, że nie jest wyższa o sześć cali, by móc patrzeć wojownikowi i jego czterem sekundantom prosto w oczy. Przywykła jednak do mężów górujących nad nią. Znacznie gorszy był fakt, że znalazła się pośród ludzi ciemnoskórych jak ona. Dziwnie się czuła, nie będąc obiektem zaciekawionych spojrzeń i wyszeptywanych uwag.

Stała przed rzeźbionym krzesłem, na którym zasiadała, udzielając audiencji – jednym z nielicznych mebli, jakie Vardeni zabrali ze sobą na tę kampanię – w czerwonym pawilonie dowodzenia. Słońce chyliło się ku zachodowi, jego promienie przenikały przez prawą ścianę namiotu niczym przez witraż, zalewając wnętrze krwistym blaskiem. Połowę pawilonu zajmował długi niski stół, pokryty rozrzuconymi raportami i mapami.

Wiedziała, że tuż przy wejściu czeka sześciu członków jej straży osobistej – po dwóch ludzi, krasnoludów i urgali. Każdy trzymał w dłoni broń, gotów zaatakować, gdyby cokolwiek sugerowało, że grozi jej niebezpieczeństwo. Jörmundur, jej najstarszy i najbardziej zaufany dowódca, przydzielił Nasuadzie strażników w dniu śmierci Ajihada. Wówczas nie było ich tak wielu, jednakże w dniu po bitwie na Płonących Równinach wyraził głęboką troskę o jej niebezpieczeństwo. Troskę, dodał, przez którą często nie mógł sypiać nocami i czuł ostre pieczenie w żołądku. A że w Aberonie zaatakował ją zabójca, a niecały tydzień wcześniej Murtaghowi udało się zabić króla Hrothgara, według Jörmundura Nasuada powinna stworzyć osobny oddział zajmujący się wyłącznie obroną jej osoby. Protestowała, mówiąc, że podobne środki to przesada, lecz nie zdołała przekonać Jörmundura. Zagroził rezygnacją ze swych stanowisk, jeśli Nasuada odmówi podjęcia środków ostrożności, które on uznał za właściwe. W końcu ustąpiła, tylko po to, by przez następną godzinę targować się, ilu strażników ma jej pilnować. Jörmundur chciał co najmniej dwunastu na jednej zmianie, Nasuada najwyżej czterech. W końcu zgodzili się na sześciu. Wciąż uważała, że to zbyt wielu, martwiła się, że przez nich wygląda na słabą albo, co gorsza, że ludzie uznają to za próbę zastraszenia tych, z którymi się spotyka. I znów jej protesty nie zdołały przekonać Jörmundura. Gdy oskarżyła go o bycie upartym starym męczyduszą, roześmiał się tylko.

– Lepszy uparty stary męczydusza niż zawzięty martwy młodzik.

Ponieważ członkowie jej świty zmieniali się co sześć godzin, w sumie do ochrony Nasuady wyznaczono trzydziestu czterech żołnierzy, w tym dziesięciu dodatkowych, gotowych zastąpić swych towarzyszy w razie choroby, obrażeń bądź śmierci.

To Nasuada nalegała, by kandydaci pochodzili ze wszystkich trzech śmiertelnych ras sprzymierzonych przeciw Galbatorixowi. W ten sposób miała nadzieję zjednoczyć żołnierzy, a także przekazać im, że reprezentuje interesy wszystkich ras pod jej komendą, nie tylko ludzi. Chętnie uwzględniłaby także elfy, lecz w tej chwili tylko Arya walczyła u boku Vardenów i ich sprzymierzeńców, a dwunastu magów, których Islanzadí wysłała do ochrony Eragona, jeszcze nie dotarło. Ku zawodowi Nasuady, strzegący jej ludzie i krasnoludy odnosili się wrogo do służących z nimi urgali. Przewidziała tę reakcję, nie zdołała jednak jej załagodzić. Wiedziała, że trzeba czegoś więcej niż jednej wspólnej bitwy, by złagodzić napięcia pomiędzy rasami, które walczyły ze sobą i nienawidziły się od pokoleń. Ucieszył ją jednak fakt, że żołnierze postanowili nazwać swój oddział Nocnymi Jastrzębiami, tytuł ów bowiem odnosił się zarówno do koloru jej skóry, jak i faktu, że urgale niezmiennie zwracali się do niej Nocna Łowczyni.

Choć nigdy nie przyznałaby się Jörmundurowi, Nasuada szybko doceniła zwiększone bezpieczeństwo, zapewniane przez strażników. Prócz mistrzowskiego władania wybraną bronią – mieczami ludzi, toporami krasnoludów bądź ekscentryczną zbieraniną narzędzi używanych przez urgale – wielu wojowników nieźle radziło sobie z zaklęciami, a wszyscy przysięgli jej w pradawnej mowie bezwarunkową wierność. Od dnia, gdy Nocne Jastrzębie po raz pierwszy objęły obowiązki, wartownicy nigdy nie zostawili Nasuady samej z kimś innym prócz Faricy, jej służki.

To znaczy, aż do tej chwili.

Nasuada odesłała ich z pawilonu, bo wiedziała, że spotkanie z Faradarem może doprowadzić do rozlewu krwi, któremu Nocne Jastrzębie próbowałyby zapobiec. Mimo to jednak nie była całkiem bezbronna. W fałdach sukni ukrywała sztylet, drugi, mniejszy, tkwił za jej gorsem pod bielizną, a tuż za zasłoną wiszącą za fotelem Nasuady czekała Elva, jasnowidzące magiczne dziecko, gotowe interweniować w razie potrzeby.

Fadawar postukał o ziemię długim na cztery stopy berłem. Wykuto je ze szczerego złota, podobnie jak fantastyczną kolekcję biżuterii wojownika: złote bransolety na przedramionach, półpancerz z kutego kruszcu, długie grube łańcuchy wokół szyi, grawerowane dyski z białego złota obciążające płatki uszu i pyszną koronę, tak wielką, że Nasuada zastanawiała się, jakim cudem szyja Fadawara jest w stanie unieść ten ciężar, nie łamiąc się, i jak utrzymuje w miejscu ten monumentalny przykład architektury. Wydawało się, że ozdobę wysoką na co najmniej dwie i pół stopy mogły uratować przed wywrotką tylko śruby wbite głęboko w podłoże z kości.

Ludzie Fadawara byli odziani podobnie, choć mniej bogato. Noszone przez nich złoto miało dowodzić nie tylko bogactwa, ale też statusu i czynów każdego z nich, a także umiejętności słynących ze swych zdolności rzemieślników plemienia. Pośród nomadów i mieszkańców miast ciemnoskóre plemiona Alagaësii od dawna słynęły ze wspaniałej biżuterii, mogącej stawać w szranki z klejnotami krasnoludów.

Nasuada sama miała kilka podobnych ozdób, postanowiła jednak ich nie zakładać. Jej uboga kolekcja i tak nie mogła się równać z klejnotami Fadawara. Poza tym uznała, że niemądrze byłoby się wiązać z tylko jedną grupą, nieważne jak bogatą i wpływową, skoro musiała kierować i przemawiać w imieniu najróżniejszych frakcji Vardenów. Gdyby zaczęła którąś faworyzować, zaszkodziłaby tylko swemu wizerunkowi dowódcy.

I to właśnie stanowiło sedno jej sporu z Fadawarem.

Mężczyzna ponownie uderzył o ziemię berłem.

– Krew jest najważniejsza! Na pierwszym miejscu winny pozostawać zobowiązania wobec rodziny, następnie szczepu, następnie dowódcy, dalej bogów w górze i w dole i dopiero potem króla i narodu, jeśli je masz. Tak właśnie nakazuje żyć ludziom Unulukuna i tak żyć winniśmy, jeśli chcemy pozostać szczęśliwi. Czy masz dość odwagi, by splunąć na buty Starca? Jeśli człek nie pomaga swej rodzinie, kto ma pomóc jemu? Przyjaźń bywa ulotna, lecz rodzina jest na zawsze.

– Prosisz mnie – odparła Nasuada – bym oddała wysokie stanowiska twoim krewniakom, bo jesteś kuzynem mojej matki, a mój ojciec zrodził się pośród was. Chętnie bym tak uczyniła, gdyby owi krewniacy mogli wypełniać obowiązki lepiej niż inni Vardeni. Lecz nic z tego, co dotąd powiedziałeś, nie przekonało mnie, że tak jest w istocie. A nim znów zasypiesz mnie owocami swojej elokwencji, winieneś wiedzieć, że odwołania do wspólnej krwi nic dla mnie nie znaczą. Chętniej rozważyłabym twoją prośbę, gdybyś uczynił więcej, by wesprzeć mego ojca, nie tylko posyłał do Farthen Dûru błyskotki i puste obietnice. Dopiero teraz, gdy to mnie przypadły wpływy i zwycięstwo, objawiłeś się przede mną. Moi rodzice nie żyją, nie mam innej rodziny. Jesteście moim ludem, owszem, lecz niczym poza tym.

Oczy Fadawara zwęziły się, uniósł wysoko brodę.

– Duma kobiety to oznaka głupoty. Bez naszego wsparcia poniesiesz klęskę.

Przeszedł na swój ojczysty język, co zmusiło Nasuadę, by także to uczyniła. Nienawidziła go za to. Pełne wahania słowa i niepewny ton ukazywały brak obeznania z ojczystą mową, podkreślając, że nie dorastała w plemieniu, lecz była kimś z zewnątrz. Poza tym podstęp Fadawara podważał jej autorytet.

– Zawsze chętnie witam nowych sojuszników – oznajmiła. – Nie mogę jednak nikogo faworyzować, a wy wcale nie potrzebujecie moich względów. Wasze plemiona są silne i uzdolnione, ludzie z pewnością szybko awansują w szeregach Vardenów, nie musząc polegać na łaskawości innych. Czyż jesteście wygłodniałymi psami, skowyczącymi u mego stołu, czy mężami, którzy sami umieją się wykarmić? Bo jeśli tak, czekam niecierpliwie na nawiązanie współpracy, by wzmocnić Vardenów i pokonać Galbatorixa.

– Ba! – wykrzyknął Fadawar. – Twoja oferta jest równie fałszywa jak ty. Nie będziemy pracować jak służba, jesteśmy ludem wybranym. Obrażasz nas! Stoisz tu i się uśmiechasz, lecz serce masz pełne skorpioniego jadu.

Tłumiąc gniew, Nasuada spróbowała ugłaskać wodza.

– Nie zamierzałam nikogo urazić, próbowałam tylko wyjaśnić swoją pozycję. Nie żywię wrogości do wędrownych plemion ani też nie darzę ich szczególną miłością. Czy to złe?

– To coś gorszego niż złe, to bezczelna zdrada! Twój ojciec domagał się od nas pewnych rzeczy, powołując się na pokrewieństwo, a ty teraz lekceważysz nasze wsparcie i odsyłasz nas z pustymi rękami, jak żebraków.

Nasuadę ogarnęło poczucie rezygnacji. Zatem Elva miała rację – to nieuniknione, pomyślała. Po jej ciele przebiegła fala lęku i podniecenia. Skoro musi tak być, nie ma powodu utrzymywać dłużej pozorów.

– Prośby, których co najmniej połowy nie spełniliście.

– Nieprawda!

– Ależ tak. A nawet gdybyś mówił prawdę, sytuacja Vardenów jest zbyt niepewna, bym mogła dać ci coś za nic. Domagasz się względów, powiedz mi jednak, co proponujesz w zamian? Czy pomożesz pokryć koszty naszych działań, opłacając szpiegów złotem i klejnotami?

– Nie bezpośrednio, ale...

– Czy pozwolisz mi bez dodatkowych opłat skorzystać z usług twoich rzemieślników?

– My nie...

– Jak zatem zamierzasz zasłużyć sobie na stanowiska? Nie możesz zapłacić wojownikami: twoi ludzie już dla mnie walczą, nieważne czy w szeregach Vardenów, czy też w armii króla Orrina. Ciesz się tym, co masz, wodzu, i nie domagaj się więcej, niż ci się prawnie należy.

– Przekręcasz prawdę tak, by pasowała do twych samolubnych celów. Domagam się tego, co się nam prawnie należy! Dlatego właśnie tu jestem. Gadasz i gadasz, lecz twoje słowa nie mają znaczenia, bo czynami nas zdradziłaś! – Bransolety na jego rękach zabrzęczały, gdy wyciągnął oskarżycielsko palec, jakby przemawiał do tysięcy zebranych. – Przyznajesz, że jesteśmy twoim ludem, zatem wciąż przestrzegasz naszych zwyczajów i czcisz naszych bogów?

Oto punkt zwrotny, pomyślała Nasuada. Mogła skłamać i stwierdzić, że porzuciła dawne zwyczaje. Ale tym samym Vardeni straciliby plemiona Fadawara i innych nomadów, którzy odeszliby, słysząc takie słowa. Potrzebujemy ich, potrzebujemy wszystkich – kogo tylko się da – jeśli mamy mieć choćby cień szansy obalenia Galbatorixa.

– Owszem – odparła.

– W takim razie twierdzę, że nie nadajesz się do przewodzenia Vardenom, tak jak pozwala mi moje prawo, i wyzywam cię na Próbę Długich Noży. Jeżeli zwyciężysz, pokłonimy się tobie i nigdy już nie będziemy kwestionować twojej władzy. Lecz jeśli przegrasz, ustąpisz, a ja zajmę twoje miejsce jako przywódca Vardenów.

Nasuada dostrzegła błysk radości, rozjaśniający oczy Fadawara. Od początku tego właśnie chciał, uświadomiła sobie. Zażądałby próby nawet gdybym posłuchała jego żądań.

– Może się mylę – rzekła. – Sądziłam jednak, iż tradycja mówi, że zwycięzca prócz władzy we własnym plemieniu obejmuje także przywództwo plemienia przeciwnika. Czyż nie tak?

O mało nie wybuchła śmiechem na widok zawiedzionej miny Fadawara. Nie spodziewałeś się, że będę to wiedziała, co?

– Zgadza się.

– Przyjmuję więc wyzwanie, rozumiejąc, że jeśli wygram, twoja korona i berło przypadną mnie. Zgoda?

Fadawar skrzywił się i przytaknął.

– Zgoda.

Wbił berło w ziemię tak mocno, że ustało, nie przewracając się. Potem chwycił pierwszą bransoletę na lewym przedramieniu i zaczął zsuwać ją przez dłoń.

– Zaczekaj – poleciła Nasuada.

Podeszła do stołu zajmującego drugą połowę pawilonu, podniosła mały dzwoneczek z brązu i zadzwoniła dwukrotnie. A po krótkiej przerwie jeszcze cztery razy.

Po zaledwie minucie do namiotu wkroczyła Farica. Spojrzała z zaciekawieniem na gości Nasuady, po czym dygnęła przed nimi.

– Tak, pani?

Nasuada skinęła głową.

– Możemy zaczynać – rzekła do przeciwnika i odwróciła się do pokojówki.

– Pomóż mi zdjąć suknię, nie chcę jej zniszczyć.

Starsza kobieta wydawała się wstrząśnięta jej prośbą.

– Tutaj, pani? Na oczach tych... mężczyzn?

– Tak, tutaj. I ruszaj się! Nie powinnam być zmuszona do kłótni z własną służką.

Nasuada przemówiła ostrzej, niż zamierzała, lecz serce waliło jej w piersi, a skóra stawała się niewiarygodnie, przerażająco wrażliwa; miękkie płótno bielizny wydawało jej się szorstkie niczym samodział. Nie miała głowy do uprzejmości i cierpliwości, skupiała się wyłącznie na czekającej ją męce.

Stała bez ruchu, podczas gdy Farica rozplątywała i pociągała sznurówki sukni, ciągnące się od łopatek aż do podstawy kręgosłupa. Gdy dostatecznie je poluzowała, uniosła ręce Nasuady, wysuwając je z rękawów, i okrycie z ciężkiej tkaniny opadło do stóp dziewczyny. Stała teraz niemal naga w swej białej koszuli. Zwalczyła dreszcz. Czterej mężczyźni przyglądali się jej, a ona czuła się odsłonięta, bezbronna wobec pożądliwych spojrzeń. Nie zwracając na nie uwagi, wystąpiła naprzód, zostawiając za sobą suknię, którą Farica podniosła szybko z ziemi.

Naprzeciw Nasuady Fadawar zdejmował w skupieniu bransolety, odsłaniając haftowane rękawy szaty. Gdy skończył, dźwignął masywną koronę i wręczył jednemu z towarzyszy.

Nagle sprzed pawilonu dobiegły ich głosy. Do środka wmaszerował posłaniec – Nasuada przypomniała sobie, że ma na imię Jarsha. Po paru krokach zatrzymał się i oznajmił:

– Król Orrin z Surdy, Jörmundur z Vardenów, Trianna z Du Vrangr Gata i Naako oraz Ramusewa z plemienia Inapashunna.

Mówiąc, cały czas demonstracyjnie wbijał wzrok w sufit.

Skończywszy, Jarsha obrócił się na pięcie i zniknął. Tuż po nim do środka wmaszerował zapowiedziany orszak, przewodził mu Orrin. Jako pierwszego król zobaczył Fadawara. Powitał go.

– Wodzu, nie spodziewałem się tu ciebie. Ufam, że... – Nagle na jego młodzieńczej twarzy odbiło się zdumienie na widok Nasuady. – Ależ, Nasuado, cóż to ma znaczyć?

– Też chciałbym wiedzieć. – Jörmundur zacisnął broń na rękojeści miecza, wodząc gniewnym okiem po wszystkich, którzy śmieli patrzeć na nią zbyt otwarcie.

– Wezwałam was tutaj – oznajmiła – abyście byli świadkami Próby Długich Noży, której poddamy się wraz z Fadawarem, i byście później opisali ją prawdziwie każdemu, kto zapyta.

Słowa te wyraźnie poruszyły dwóch siwowłosych mężczyzn, Naako i Ramusewę. Pochylili się ku sobie i zaczęli i szeptać. Trianna skrzyżowała ręce na piersi, odsłaniając owiniętą wokół smukłego przegubu wężową bransoletę, poza tym jednak nie okazała po sobie zdumienia. Jörmundur zaklął.

– Straciłaś zupełnie rozum, pani? To szaleństwo, nie możesz...

– Mogę i zrobię to.

– Pani, jeśli to uczynisz, ja...

– Doceniam twoją troskę, ale moja decyzja jest ostateczna. I zabraniam komukolwiek wtrącania się.

Widziała, że bardzo pragnął złamać ten zakaz. Lecz, choć jak zwykle chciał ją chronić, podstawową cechą Jörmundura pozostawała lojalność.

– Ależ, Nasuado – zaprotestował król Orrin – ta próba to chyba nie...

– Owszem.

– Do diaska, czemu nie darujesz sobie tego szaleństwa? Tylko głupiec zgodziłby się na coś takiego.

– Dałam już słowo Fadawarowi.

Nastrój w pawilonie stał się jeszcze bardziej ponury. Fakt, że dała słowo, oznaczał, że nie mogła teraz się wycofać, nie zyskując sobie miana pozbawionej honoru krzywoprzysiężczyni, z którą nie zada się żadna uczciwa istota. Orrin przez moment nie wiedział co rzec, nie ustępował jednak.

– Ale po co? Przecież jeśli przegrasz...

– Jeśli przegram, Vardeni nie będą już podlegać moim rozkazom, lecz rozkazom Fadawara.

Nasuada oczekiwała burzy protestów. Zamiast tego w namiocie zapadła cisza. Ognisty gniew widoczny na twarzy króla Orrina zniknął, jego rysy wyostrzyły się niebezpiecznie.

– Nie podoba mi się fakt, że postawiłaś na szalę bezpieczeństwo całej naszej sprawy. – Zwrócił się do Fadawara: – Czy nie okażesz rozsądku i nie zwolnisz Nasuady z danego słowa? Jeśli zgodzisz się porzucić swe niemądre ambicje, hojnie cię wynagrodzę.

– Już jestem bogaty – odparł Fadawar. – Nie potrzebuję waszego skażonego cyną złota. Tylko Próba Długich Noży może zadośćuczynić za oszczerstwa, które Nasuada wypowiedziała pod adresem moim i mojego ludu.

– Dajcie świadectwo – powiedziała Nasuada.

Orrin zacisnął dłonie na fałdach szaty, skłonił jednak głowę.

– Zgoda – rzekł. – Dam świadectwo.

Czterech wojowników Fadawara wydobyło z obszernych rękawów małe bębenki z włochatej koziej skóry. Przykucnąwszy, wsunęli je między kolana i zaczęli wybijać gorączkowy rytm; ich szybko poruszające się dłonie zamieniły się w ciemne smugi. Prymitywna muzyka zagłuszała wszystkie inne dźwięki, a także wirujące myśli Nasuady. Miała wrażenie, że jej serce dotrzymuje kroku szaleńczemu rytmowi bębnów, atakującemu uszy.

Najstarszy z ludzi Fadawara, nie gubiąc tempa, jakimś cudem sięgnął pod kamizelę i dobył spod niej dwa długie, zakrzywione noże, które cisnął pod dach namiotu. Nasuada patrzyła, jak wirują w powietrzu, zafascynowana pięknem ich ruchu.

Gdy jeden z noży znalazł się dość blisko, uniosła rękę i chwyciła go. Wysadzana opalami rękojeść uderzyła boleśnie w jej dłoń.

Fadawarowi także udało się złapać broń.

Teraz chwycił mocno lewy mankiet swego stroju i podciągnął rękaw. Gdy to czynił, Nasuada wbijała wzrok w jego przedramię. Widok potężnych mięśni uznała za nieistotny – siła i atletyczna budowa nie pomogą mu podczas próby. Zamiast tego szukała charakterystycznych blizn, które, jeśli istnieją, winny przecinać spodnią część przedramienia.

Naliczyła pięć.

Pięć, pomyślała. Aż tyle! Jej pewność siebie nieco osłabła na widok dowodów niezłomności Fadawara. Przed wpadnięciem w panikę chroniła ją tylko przepowiednia Elvy: dziewczynka oznajmiła, że w tym starciu Nasuada zwycięży. Teraz trzymała się tego wspomnienia kurczowo, jakby było jej jedynym dzieckiem.

Powiedziała, że zdołam to zrobić, więc muszę przetrzymać Fadawara.... Muszę!

Jako ten, który rzucił wyzwanie, Fadawar zaczynał. Uniósł wyprostowaną lewą rękę dłonią do góry. Przyłożył ostrze noża do przedramienia tuż pod zagłębieniem łokcia i przesunął błyszczącą jak zwierciadło klingą po ciele. Jego skóra pękła niczym przejrzała jagoda, w szkarłatnej ranie wezbrała krew.

Spojrzał w oczy Nasuady.

Uśmiechnęła się i także przyłożyła nóż do ręki. Metal był zimny jak lód. Ich starcie było próbą siły woli, sprawdzającą, kto zniesie więcej nacięć. Uważano, że kandydat na wodza wszystkich plemion czy nawet jednego winien być gotów znieść większy ból niż ktokolwiek inny, dla dobra swoich ludzi. W przeciwnym razie, jak plemiona mogłyby ufać swym przywódcom i wierzyć, że interesy wspólnoty postawią ponad własnymi samolubnymi pragnieniami? Osobiście Nasuada uważała, że praktyka ta promuje postawy ekstremistyczne, ale rozumiała też, że podobny gest pomaga zdobyć zaufanie ludu. Choć Próba Długich Noży była zwyczajem ciemnoskórych plemion, pokonanie Fadawara mogło wzmocnić jej pozycję wśród Vardenów. A także, na co liczyła, poddanych króla Orrina.

Pomodliła się szybko o siłę do Gokukary, bogini modliszki, i przysunęła nóż do przedramienia. Ostra stal przecięła skórę tak łatwo, że Nasuada z trudem uniknęła zbyt głębokiego cięcia. Zadrżała. Miała ochotę odrzucić ostrze, przycisnąć dłoń do rany i krzyknąć.

Jednakże nie zrobiła tego. Nadal rozluźniała mięśnie – gdyby je spięła, ból byłby znacznie większy – i wciąż się uśmiechała, gdy ostrze powoli gwałciło jej ciało. Cięcie dobiegło końca po zaledwie trzech sekundach. Lecz podczas owych trzech sekund poruszone nerwy wrzeszczały, wydając z siebie tysiąc oburzonych okrzyków, a każdy sprawiał, że o mało nie przerwała. Opuszczając nóż, zauważyła, że choć mężczyźni nadal tłuką w bębny, ona słyszy jedynie bicie własnego serca.

A potem Fadawar ciął po raz drugi. Widziała napięte mięśnie jego szyi, tętnica pulsowała jakby miała pęknąć, podczas gdy nóż drążył krwawą ścieżkę.

Nasuada pojęła, że znów nadeszła jej kolej. Świadomość tego, czego może się spodziewać, tylko podsyciła jej strach. Instynkt samozachowawczy – który tak dobrze jej służył przy innych okazjach – walczył z rozkazem wydanym ręce i dłoni. W desperacji skupiła się na pragnieniu uchronienia Vardenów i obalenia Galbatorixa, dwóch spraw, którym poświęciła całe swe życie. W umyśle ujrzała ojca, Jörmundura, Eragona i Vardenów i pomyślała: dla nich! Robię to dla nich. Urodziłam się po to, by służyć; oto moja służba.

Przysunęła ostrze do ciała.

Chwilę później Fadawar otworzył trzecią ranę w przedramieniu; Nasuada zrobiła to samo.

Wkrótce potem pojawiła się czwarta rana.

I piąta...

Nasuada czuła, jak ogarnia ją osobliwa apatia. Była bardzo zmęczona, czuła chłód. Nagle przyszło jej do głowy, że o losach pojedynku może rozstrzygnąć nie wytrzymałość na ból, tylko to, kto zemdleje pierwszy z powodu utraty krwi. Strumyczki czerwieni ściekały po jej przegubie i palcach, tworząc rosnącą kałużę u stóp. Podobna, może nawet większa, zebrała się wokół wysokich butów Fadawara.

Rząd otwartych czerwonych ran na ręce wojownika skojarzył się Nasuadzie ze skrzelami ryby, i ta myśl wydała jej się z jakichś przyczyn niewiarygodnie śmieszna. Musiała ugryźć się w język, by nie zacząć chichotać.

Z głośnym krzykiem Fadawar zdołał dokończyć szóste cięcie.

– Przebij to, dumna wiedźmo! – ryknął, przekrzykując łoskot bębnów, i osunął się na kolano.

Zrobiła to.

Fadawar dygotał, przekładając nóż z prawej dłoni do lewej; tradycja zabraniała cięcia więcej niż sześć razy w jedną rękę, by nie uszkodzić ścięgien i żył w pobliżu przegubu. Gdy Nasuada uczyniła to samo, król Orrin skoczył pomiędzy nich.

– Stójcie! – rzucił. – Nie pozwolę tego ciągnąć. Pozabijacie się!

Sięgnął w stronę Nasuady, po czym odskoczył, gdy dźgnęła na oślep.

– Nie wtrącaj się – warknęła przez zaciśnięte zęby.

Fadawar zaczął wysoko na przedramieniu, z twardego mięśnia bryznęła krew. Napina je, zrozumiała. Miała nadzieję, że ten błąd wystarczy, by go złamać.

Nie mogła się powstrzymać – kiedy ostrze wbiło się w ciało, krzyknęła. Ostra jak brzytwa klinga paliła niczym rozgrzany do białości drut. W połowie cięcia poraniona lewa ręka drgnęła, nóż skręcił, zostawiając długą, poszarpaną ranę, dwukrotnie głębszą niż pozostałe. Wstrzymała oddech, porażona falą bólu. Nie wytrzymam dłużej, pomyślała. Nie mogę... nie mogę! Nie zniosę tego, wolałabym umrzeć... Błagam, niech to się skończy.

Te myśli sprawiły jej lekką ulgę, podobnie inne rozpaczliwe błagania. Lecz w głębi serca wiedziała, że nigdy się nie podda.

Po raz ósmy Fadawar uniósł nóż do przedramienia i stał tak, z błyszczącym ostrzem wiszącym ćwierć cala od hebanowej skóry. Po twarzy ściekały mu strużki potu, rany roniły rubinowe łzy. Wyglądał jakby zabrakło mu odwagi, potem jednak warknął i szybkim szarpnięciem rozpłatał rękę.

Jego wahanie dodało Nasuadzie sił. Ogarnęło ją gorączkowe podniecenie, zmieniając ból w niemal przyjemne doznanie. Dorównała Fadawarowi, a potem pchnięta nagłym szalonym lekceważeniem własnego zdrowia znów opuściła nóż.

– Przebij to – szepnęła.

Perspektywa zrobienia dwóch cięć z rzędu – jednego, by dorównać Nasuadzie, i drugiego, by kontynuować starcie – wyraźnie przeraziła Fadawara. Zamrugał, oblizał wargi i trzy razy poprawił w dłoni nóż, nim uniósł go nad prawą rękę.

Jego język śmignął naprzód, znów zwilżając wargi.

Lewa dłoń rozluźniła się w nagłym spazmie, nóż wyśliznął się z wykrzywionych palców i wbił głęboko w ziemię.

Fadawar podniósł go, pod szatą jego pierś w gorączkowym tempie wznosiła się i opadała. Ściskając nóż, przyłożył go do ramienia, ze skóry popłynęła cienka strużka krwi. Szczęka Fadawara zacisnęła się gwałtownie, a potem wzdłuż jego pleców przebiegł dreszcz. Zgiął się wpół, przyciskając do brzucha poranione ręce.

– Poddaję się – oznajmił.

Bębny umilkły.

Cisza trwała jedynie moment, potem namiot wypełniła wrzawa głosów Orrina, Jörmundura i pozostałych.

Nasuada nie zwracała uwagi na ich okrzyki. Macając powietrze za sobą, odnalazła fotel i opadła na niego, z radością odciążając uginające się pod nią nogi. Z trudem zachowywała przytomność, choć świat przed jej oczami pociemniał i zamigotał. Wiedziała, że nie może zemdleć na oczach ciemnoskórych wojowników. Lekki nacisk na ramię uświadomił jej, że Farica stoi obok, trzymając w rękach kłąb bandaży.

– Pani, czy mogę cię opatrzyć? – spytała z troską i wahaniem, jakby nie była pewna, jak zareaguje Nasuada.

Ta jednak skinęła głową.

Gdy Farica zaczęła owijać jej ręce pasmami czystego płótna, do fotela podeszli Naako i Ramusewa. Skłonili się i Ramusewa przemówił.

– Nigdy jeszcze nikt nie zniósł tak wielu cięć podczas Próby Długich Noży. Oboje z Fadawarem dowiedliście swej odwagi, lecz ty bez wątpienia zwyciężyłaś. Powiadomimy nasz lud o twym osiągnięciu, przysięgnie ci wierność.

– Dziękuję – odparła Nasuada.

Zamknęła oczy. Pulsujący ból ran stawał się coraz silniejszy.

– Pani.

Wokół słyszała kakofonię dźwięków, nie próbowała nawet ich rozumieć. Zamiast tego wycofała się w głąb siebie, gdzie ból nie był już tak naglący i groźny. Unosiła się swobodnie w łonie bezkresnej czarnej pustki, oświetlonej bezkształtnymi plamami nieustannie zmieniających się kolorów.

Nagle z transu wyrwał ją głos czarodziejki Trianny.

– Natychmiast przestań to robić, służko, i zdejmij bandaże, bym mogła uleczyć twoją panią.

Otworzywszy oczy, Nasuada ujrzała Jörmundura, króla Orrina i Triannę. Stali nad nią. Fadawar i jego ludzie opuścili już namiot.

– Nie – rzekła.

Tamci spojrzeli na nią zdumieni.

– Nasuado – zaprotestował Jörmundur – nie myślisz jasno. Próba dobiegła końca, a my musimy powstrzymać krwawienie.

– Farica świetnie sobie z tym radzi. Potem uzdrowiciel zaszyje mi rany i zrobi okład zmniejszający opuchliznę.

– Ale dlaczego?

– Próba Długich Noży wymaga, by uczestnicy pozwolili ranom zagoić się w sposób naturalny. W przeciwnym razie nie doświadczylibyśmy w pełni bólu związanego z próbą. Jeśli złamię tę zasadę, Fadawar zostanie ogłoszony zwycięzcą.

– Czy pozwolisz przynajmniej zmniejszyć twoje cierpienie? – spytała Trianna. – Znam kilka zaklęć mogących wyłączyć ból. Gdybyś zwróciła się do mnie wcześniej, mogłabym sprawić, że nie poczułabyś niczego, nawet gdybyś musiała odrąbać całą rękę.

Nasuada roześmiała się, jej głowa opadła na bok. Czuła się jak pijana.

– Moja odpowiedź brzmiałaby tak samo jak teraz: to niehonorowy podstęp. Musiałam zwyciężyć bez oszustwa, by w przyszłości nikt nie mógł podważać mojej pozycji.

– Ale co, gdybyś przegrała? – spytał cichym, śmiertelnie groźnym głosem król Orrin.

– Nie mogłam przegrać. Nawet gdyby oznaczało to moją śmierć, nie pozwoliłabym Fadawarowi przejąć władzy nad Vardenami.

Przez długą chwilę Orrin przyglądał jej się z powagą.

– Wierzę ci. Lecz czy zdobycie plemion było warte tak wielkiego poświęcenia? Nie jesteś kimś, kogo moglibyśmy z łatwością zastąpić.

– Zdobycie plemion? Nie. Ale skoro musisz wiedzieć, wieść o tym rozejdzie się dalej, znacznie dalej i pomoże zjednoczyć nasze siły. A to jest już warte zaryzykowania nawet kilku nader nieprzyjemnych śmierci.

– Powiedz mi, proszę, co zyskaliby Vardeni, gdybyś istotnie dziś zginęła? Wówczas twoja śmierć zdałaby się na nic. Twoim dziedzictwem pozostałoby zniechęcenie, chaos i zapewne ruina.

Za każdym razem, gdy Nasuadzie zdarzyło się pić wino, miód, a zwłaszcza mocne trunki, bardzo uważała na to, co mówi i robi. Bo nawet jeśli sama tego nie dostrzegała, wiedziała, że alkohol osłabia rozum. A nie miała ochoty zachować się niewłaściwie ani dawać innym przewagi w kontaktach z nią.

Teraz jednak, upojona bólem, nie zdawała sobie sprawy, że w dyskusji z Orrinem winna zachować równą czujność jak w sytuacji, gdyby wypiła trzy kufle jagodowego miodu krasnoludów. Wówczas dobre maniery nie doszłyby do głosu i nie odpowiedziałaby:

– Zamartwiasz się jak starzec, Orrinie. Musiałam to zrobić i zrobiłam, nie ma sensu dłużej o tym gadać. Owszem, zaryzykowałam, ale nie możemy pokonać Galbatorixa, nie tańcząc na samym skraju przepaści. Jesteś królem, powinieneś rozumieć, że niebezpieczeństwo to coś, na co musimy się zgodzić, jeśli w swej arogancji decydujemy się rozstrzygać o losach innych ludzi.

– Rozumiem to doskonale – warknął Orrin. – Moja rodzina i ja broniliśmy Surdy przed zakusami Imperium każdego dnia od pokoleń. Tymczasem Vardeni jedynie ukrywali się w Farthen Dûrze, żyjąc na łasce Hrothgara.

Jego szaty zawirowały w powietrzu, gdy odwrócił się i wymaszerował z pawilonu.

– Kiepsko to załatwiłaś, pani – zauważył Jörmundur.

Nasuada skrzywiła się, gdy Farica pociągnęła bandaż.

– Wiem – wysapała. – Jutro ukoję jego zranioną dumę.

Brisingr

Подняться наверх