Читать книгу Brisingr - Christopher Paolini - Страница 18
Delikatna sprawa
ОглавлениеMięśnie na plecach Rorana napięły się i zafalowały, gdy dźwignął z ziemi głaz.
Na moment oparł kamień na udzie, a potem z sapnięciem wycisnął w górę, blokując łokcie. Przez pełną minutę unosił w powietrzu miażdżący ciężar. Gdy ręce zaczęły mu dygotać i słabnąć, odrzucił go na ziemię przed sobą. Głaz wylądował z głuchym łupnięciem, pozostawiając w piasku kilkunastocalowe zagłębienie.
Po obu stronach Rorana dwudziestu wojowników Vardenów zmagało się z kamieniami podobnej wielkości. Tylko dwóm się udało, reszta powróciła do lżejszych, do których przywykli. Rorana ucieszyło odkrycie, że miesiące spędzone w kuźni Horsta i lata pracy na farmie dały mu dość sił, by mógł niczym równy z równym konkurować z mężami, którzy szkolili się w robieniu bronią odkąd skończyli dwanaście lat.
Potrząsnął rękami i kilka razy odetchnął głęboko. Na piersi czuł chłodny dotyk powietrza. Uniósł dłoń i pomasował prawe ramię, obejmując palcami i badając okrągłą kulę mięśnia, potwierdzając raz jeszcze, że wszelkie ślady rany po ugryzieniu Ra’zaca zniknęły. Uśmiechnął się szeroko, rad, że znów jest cały i zdrów, choć wcześniej wydawało mu się to równie prawdopodobne jak krowa tańcząca kucanego.
Jęk bólu sprawił, że obejrzał się szybko na Albriecha i Baldora, ćwiczących fechtunek z Langiem, bladym, pokrytym bliznami weteranem, uczącym sztuki wojny. I choć walczyli dwaj przeciw jednemu, Lang nie ustępował. Drewnianym ćwiczebnym mieczem rozbroił Baldora, uderzył go w żebra, a potem dźgnął Albriecha w nogę tak mocno, że tamten runął na ziemię. Trwało to zaledwie kilka sekund. Roran współczuł Albriechowi – sam niedawno zakończył sesję z Langiem i na pamiątkę zostało mu kilka nowych sińców, uzupełniających kolekcję blednących już śladów wyprawy na Helgrind. Zazwyczaj wolał młot od miecza, uznał jednak, że na wszelki wypadek lepiej opanować sztukę władania ostrzem, bo kiedyś może się to przydać. Miecze wymagały większej finezji niż ta, która kojarzyła mu się z walką. Wystarczyło rąbnąć szermierza w przegub i będzie zbyt zajęty zmiażdżonymi kośćmi, by się bronić.
Po bitwie na Płonących Równinach Nasuada zaprosiła wieśniaków z Carvahall w szeregi Vardenów. Wszyscy przyjęli jej ofertę. Ci, którzy mogli odmówić, już wcześniej zdecydowali się zostać w Surdzie, gdy uciekinierzy zatrzymali się w Dauth w drodze na Równiny. Wszyscy zdrowi mężowie z Carvahall dostali prawdziwą broń zamiast zaimprowizowanych włóczni i tarcz i zabrali się do pracy, chcąc dorównać najlepszym wojownikom Alagaësii. Mieszkańcy doliny Palancar przywykli do trudów życia. Machanie mieczem nie różniło się zbytnio od rąbania drew i było znacznie łatwiejsze niż rozbijanie motyką suchej ziemi bądź okopywanie akrów buraków w upalnym letnim słońcu. Ci, którzy opanowali użyteczny fach, uprawiali go dalej wśród Vardenów, lecz w wolnych chwilach wciąż starali się opanować sztukę władania bronią, bo kiedy zabrzmi bitewny róg, każdy miał stanąć do walki.
Od chwili powrotu z Helgrindu Roran zabrał się do ćwiczeń z niezłomnym zapałem. Tylko pomagając Vardenom w pokonaniu Imperium i ostatecznym obaleniu Galbatorixa, mógł chronić wieśniaków i Katrinę. I choć nie był dość arogancki, by sądzić, że sam jeden zdoła odmienić losy wojny, wierzył w swą umiejętność kształtowania świata i wiedział, że jeśli poświęci się zadaniu, zdoła zwiększyć szanse Vardenów na zwycięstwo. Musiał jednak pozostać przy życiu, a to oznaczało przygotowanie ciała, opanowanie narzędzi i technik walki, po to, by nie paść z ręki bardziej doświadczonego wojownika.
Maszerując przez plac ćwiczeń w drodze do namiotu, w którym mieszkał z Baldorem, Roran minął pasmo trawy długie na sześćdziesiąt stóp, na którym leżał dwudziestostopowy pień obdarty ze skóry i wygładzony tysiącami dłoni, które pocierały go co dzień. Nie zwalniając, obrócił się, wsunął palce pod grubszy koniec pnia, dźwignął, po czym, sapiąc z wysiłku, podniósł go, postawił do pionu i przewrócił pchnięciem. Następnie chwycił cieńszy koniec i dwukrotnie powtórzył ten sam proces.
Nie zdoławszy zebrać energii niezbędnej na jeszcze jedno wywrócenie pnia, zszedł z placu i zagłębił się w okalający go labirynt szarych płóciennych namiotów. Po drodze pomachał do Loringa, Fiska i innych, których rozpoznał, a także kilku witających go nieznajomych.
– Bądź pozdrowiony, Młotoręki! – wykrzykiwali ciepło.
– Bądźcie pozdrowieni – odpowiadał.
To dziwne, pomyślał, gdy rozpoznają cię ludzie, których nie widziałeś na oczy. Minutę później dotarł do namiotu, który stał się jego domem. Schylając głowę, wszedł do środka i odłożył na miejsce łuk, kołczan strzał oraz otrzymany od Vardenów krótki miecz.
Chwycił leżący obok posłania bukłak, po czym wyszedł na jasne słońce i wysunąwszy korek, oblał wodą plecy i ramiona. Roran niezbyt często miał w zwyczaju brać kąpiel, dziś jednak był ważny dzień i chciał czuć się świeży i czysty. Ostrym końcem wypolerowanego patyka zdrapał brud z rąk, nóg i spod paznokci, potem przeczesał włosy i przystrzygł brodę.
Uznawszy, że może się już pokazać, naciągnął świeżo wypraną tunikę, wsunął młot za pas i miał właśnie ruszyć przez obóz, gdy zauważył Birgit obserwującą go zza namiotu. W obu dłoniach ściskała sztylet w pochwie.
Roran zamarł, gotów w jednej chwili dobyć młota. Wiedział, że grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo i mimo swej sprawności nie był wcale pewien, czy zdoła pokonać Birgit, jeśli ta go zaatakuje. Jak on bowiem, ścigała swych wrogów z absolutną determinacją.
– Kiedyś prosiłeś, bym ci pomogła – rzekła – a ja się zgodziłam, bo chciałam znaleźć Ra’zaców i zabić ich za to, że pożarli mojego męża. Czyż nie dotrzymałam słowa?
– Dotrzymałaś.
– A czy pamiętasz też, że przyrzekłam, że kiedy Ra’zacowie zginą, zapłacisz mi za rolę, jaką odegrałeś w śmierci Quimby’ego?
– Tak.
Birgit z coraz większym napięciem obracała w dłoniach sztylet, na grzbietach jej dłoni wystąpiły ścięgna. Nóż wysunął się na cal z pochwy, odsłaniając jasną stal, po czym powoli znów zniknął w mroku.
– To dobrze – powiedziała. – Nie chcę, by zawiodła cię pamięć. Odbiorę swoją zapłatę, Garrowssonie. Nie wątp w to.
To rzekłszy, odeszła szybko, ukrywając sztylet w fałdach sukni.
Roran wypuścił wstrzymywane powietrze, usiadł na najbliższym stołku i potarł gardło, przekonany, że ledwie uniknął wyprucia flaków. Wizyta Birgit zaniepokoiła go, ale nie zaskoczyła. Od miesięcy, jeszcze przed opuszczeniem Carvahall, zdawał sobie sprawę z jej zamiarów i wiedział, że pewnego dnia będzie musiał spłacić dług.
Nad jego głową poszybował kruk i Roran odprowadził go wzrokiem. Jego nastrój poprawił się szybko. Cóż, rzekł do siebie w myślach, człowiek rzadko zna dzień i godzinę swojej śmierci. Mógłbym zginąć w każdej chwili i w żaden sposób nie zdołałbym tego uniknąć. Będzie co ma być, nie zamierzam tracić czasu na próżne troski. Tych, którzy czekają, zawsze dościga nieszczęście. Cała sztuka w tym, by odnaleźć radość w krótkich chwilach pomiędzy klęskami. Birgit posłucha swego sumienia, a ja załatwię to tak, jak będę musiał.
Obok lewej stopy zauważył żółtawy kamień, podniósł go i obrócił w palcach. Skupiwszy całą swą uwagę, rzekł:
– Stern rïsa.
Kamień zignorował polecenie i pozostał nieruchomy między kciukiem i palcem wskazującym. Roran odrzucił go z parsknięciem.
Wstał i pomaszerował na północ między rzędami namiotów. Idąc, usiłował rozplątać supeł w sznurówkach kołnierza, ten jednak oparł się jego wysiłkom i w końcu, dotarłszy do namiotu Horsta, dwakroć większego od jego własnego, Roran się poddał.
– Hej tam! – rzucił i zastukał w tyczkę między dwiema klapami.
Katrina wybiegła na dwór w burzy miedzianych loków i padła mu w objęcia. Uniósł ją ze śmiechem, chwytając w pasie, i obrócił. Otaczający ich świat rozpłynął się, Roran widział tylko jej twarz. Po chwili postawił ją ostrożnie. Cmoknęła go w usta, raz, dwa, trzykrotnie. Znieruchomiał i popatrzył jej w oczy. Nie pamiętał, kiedy był tak szczęśliwy.
– Ładnie pachniesz – rzekła.
– Jak się czujesz? – Jego radość pomniejszało jedynie to, jak bardzo schudła i zbladła podczas długiego uwięzienia. Na ten widok Roran miał ochotę wskrzesić Ra’zaców, by poddać ich tym samym cierpieniom, jakie zadali jej i jego ojcu.
– Pytasz mnie o to co dzień i co dzień ci odpowiadam „lepiej”. Bądź cierpliwy, dojdę do siebie, ale trzeba czasu... Najlepszym lekarstwem na to, co mi dolega, jest być tu z tobą w słońcu. Wówczas czuję się lepiej niż potrafię opisać.
– Nie tylko o to pytałem.
Na policzkach Katriny pojawiły się szkarłatne plamy. Odchyliła głowę, z wargami wygiętymi w psotnym uśmiechu.
– Wielceś śmiały, mój panie. Niezwykle wręcz śmiały. Nie jestem pewna, czy powinnam przebywać z tobą sama, lękam się, że mógłbyś pozwolić sobie na zbytnią swobodę.
Ton jej odpowiedzi ukoił obawy Rorana.
– Swobodę, tak? Cóż, skoro już i tak uważasz mnie za łajdaka, równie dobrze mógłbym pozwolić sobie na pewną swobodę. – I zaczął ją całować, i to tak długo, że w końcu odsunęła głowę, pozostając wszak w jego uścisku.
– Och – rzuciła zdyszana. – Ciężko się z tobą spierać, Roranie Młotoręki.
– W istocie. – Zniżył głos, wskazując skinieniem głowy namiot za jej plecami. – Czy Elain wie?
– Zorientowałaby się, gdyby nie była tak zajęta własną ciążą. Boję się, że napięcie towarzyszące ucieczce z Carvahall może sprawić, że straci dziecko. Sporą część dnia choruje i ma bóle, które... bóle nader nieszczęsnej natury. Gertrude się nią zajmuje, ale nie potrafi jej pomóc. Im wcześniej wróci Eragon, tym lepiej. Nie jestem pewna, jak długo zdołam utrzymać tajemnicę.
– Na pewno sobie poradzisz. – Wypuścił ją z objęć i pociągnął rąbek tuniki, by wygładzić zmarszczki. – Jak wyglądam?
Katrina przyjrzała mu się krytycznym okiem. Zwilżyła opuszki palców i przeczesała włosy narzeczonego, odgarniając je z czoła. Zauważywszy supeł pod szyją, zaatakowała go szybko.
– Powinieneś przykładać większą wagę do stroju.
– Strój nie próbował mnie zabić.
– Teraz wszystko wygląda inaczej. Jesteś kuzynem Smoczego Jeźdźca i powinieneś stosownie wyglądać. Ludzie tego oczekują.
Pozwolił, by nadal krzątała się przy nim, aż w końcu jego wygląd ją zadowolił. Ucałowawszy Katrinę na pożegnanie, pokonał pół mili dzielące ich od serca olbrzymiego obozu Vardenów. Stał tam czerwony pawilon dowodzenia Nasuady. Na łopoczącym nad nim proporcu widniała czarna tarcza, a pod nią dwa równoległe ukośne miecze. Proporzec tańczył i falował w powiewach ciepłego wiatru ze wschodu.
Sześciu strażników przed pawilonem – dwóch ludzi, dwóch krasnoludów i dwóch urgali – na widok Rorana opuściło broń.
– Kto idzie? – rzucił jeden z urgali. Mówił z tak silnym akcentem, że niemal nie dawało się zrozumieć jego słów.
– Roran Młotoręki, syn Garrowa. Nasuada mnie wezwała.
Urgal rąbnął z głuchym łoskotem pięścią w napierśnik.
– Roran Młotoręki prosi o audiencję, Nocna Łowczyni! – huknął.
– Możecie go wpuścić – padła odpowiedź z namiotu.
Wojownicy unieśli broń i Roran minął ich ostrożnie. Obserwowali go, a on ich, z obojętnością żołnierzy, którzy lada moment mogą stanąć do walki.
W pawilonie Roran z niepokojem odkrył, że większość mebli leży powywracana i potrzaskana. Zniszczenia uniknęło tylko lustro na słupie i wspaniały fotel, na którym zasiadała Nasuada. Nie zważając na otoczenie, ukląkł i skłonił się przed nią.
Jej wygląd i zachowanie tak bardzo różniły się od kobiet, wśród których dorastał, że nie miał pewności jak się zachować. Wydawała mu się niezwykła i wyniosła, odziana w haftowaną suknię. W jej włosach połyskiwały złote łańcuchy, a ciemna skóra w świetle przenikającym czerwone płócienne ściany nabrała rumianego odcienia. Przedramiona okalały bandaże, ostro kontrastujące z resztą stroju i świadczące o zdumiewającej odwadze przywódczyni podczas Próby Długich Noży. Jej wyczyn stanowił temat niezliczonych rozmów wśród Vardenów od chwili, gdy Roran powrócił z Katriną. Przynajmniej ten aspekt rozumiał doskonale: on także poświęciłby wszystko, byle tylko chronić tych, na których mu zależało. Los sprawił, że zależało jej na tysiącach ludzi, jemu zaś tylko na rodzinie i wiosce.
– Wstań, proszę – rzekła Nasuada. Posłuchał i oparł dłoń na głowicy młota, czekając, aż kobieta mu się przyjrzy. – Moja pozycja rzadko pozwala mi na luksus mówienia jasno, bez ogródek, Roranie. Ale dziś będę przemawiać otwarcie. Sprawiasz wrażenie człowieka, który docenia szczerość, a mamy wiele do omówienia i bardzo mało czasu.
– Dziękuję, pani. Nigdy nie przepadałem za słownymi gierkami.
– Doskonale. Zatem, mówiąc otwarcie, twoja osoba stanowi dla mnie dwojaki problem i żadnego z nich nie potrafię z łatwością rozwiązać.
Zmarszczył brwi.
– Jakież to problemy?
– Jeden dotyczy charakteru, drugi polityki. Twoje czyny w dolinie Palancar i podczas ucieczki z resztą wieśniaków są doprawdy niewiarygodne. Powiadają, że masz śmiały umysł i dzielnie sobie radzisz w walce, planowaniu i wzbudzaniu u ludzi niekwestionowanego oddania.
– Może i przyszli za mną, ale ani na moment nie przestali podważać moich rozkazów.
Na jej wargach zatańczył uśmieszek.
– Możliwe. Jednakże przyprowadziłeś ich tutaj, prawda? Masz wiele cennych talentów, Roranie, i Vardeni mogliby je wykorzystać. Zakładam, że chcesz przysłużyć się naszej sprawie?
– Chcę.
– Jak wiesz, Galbatorix podzielił swą armię. Posłał wojska na południe, by wzmocnić miasto Aroughs, na zachód do Feinster i na północ do Belatony. Ma nadzieję przeciągnąć walkę, wykrwawić nas powolnymi starciami. Jörmundur i ja nie możemy przebywać w dziesięciu miejscach jednocześnie, potrzebujemy dowódców, którym możemy zaufać, którzy poradzą sobie z tysiącami powstających konfliktów. Tu mógłbyś się nam przydać, ale... – Umilkła.
– Ale nie wiesz jeszcze, czy możesz na mnie polegać?
– W istocie. Ochrona przyjaciół i rodziny usztywnia człowiekowi kark. Zastanawiam się jednak, jak poradzisz sobie bez nich. Czy nie zabraknie ci odwagi? A choć umiesz dowodzić, czy potrafisz też słuchać rozkazów? Nie powątpiewam w twój charakter, Roranie, lecz gra toczy się o przyszłość Alagaësii i nie mogę ryzykować, powierzając dowództwo nad moimi ludźmi komuś, kto się do tego nie nadaje. Wojna nie wybacza podobnych błędów. Nie postąpiłabym też sprawiedliwie wobec innych Vardenów, gdybym bez powodów umieściła cię ponad nimi. Musisz zasłużyć na swoją pozycję.
– Rozumiem. Cóż zatem mam zrobić?
– Ach, w tym właśnie rzecz. To niełatwe. Jesteście z Eragonem właściwie braćmi, co ogromnie komplikuje sytuację. Z pewnością zdajesz sobie sprawę z tego, że Eragon to podstawa naszych nadziei. Musimy zatem starać się chronić go przed wszystkim, co mogłoby go rozproszyć i nie pozwolić skupić się na czekającym go zadaniu. Jeśli poślę cię do bitwy i zginiesz, gniew i żal mogą zniszczyć Eragona. Widywałam już coś takiego. Co więcej, muszę bardzo uważać, z kim pozwolę ci służyć, istnieją bowiem tacy, którzy zechcą wykorzystać łączące was więzy i wpływać na niego poprzez ciebie. Pojmujesz zatem w pełni moją troskę. Co mi na to powiesz?
– Jeśli w grę wchodzi los całej Alagaësii, a wojna jest tak trudna, jak sugerujesz, uważam, że nie możesz pozwolić sobie na to, bym siedział tu po próżnicy. Zatrudnienie mnie w roli zwykłego żołnierza także byłoby marnotrawstwem. Chyba jednak też już to wiesz. Co do polityki... – Wzruszył ramionami. – Zupełnie nie obchodzi mnie, komu mnie przydzielisz. Nikt nie dotrze do Eragona przeze mnie. Zależy mi tylko na tym, by zniszczyć Imperium, aby moi bliscy i druhowie mogli wrócić do domu i żyć w pokoju.
– Jesteś zdeterminowany.
– Bardzo. Czy nie mogłabyś pozwolić mi pozostać dowódcą mężów z Carvahall? Jesteśmy sobie bliscy jak rodzina i dobrze nam się współpracuje. Wypróbuj mnie w ten sposób. Jeśli zawiodę, Vardeni nie ucierpią.
Pokręciła głową.
– Nie. Może w przyszłości, ale jeszcze nie. Wymagają właściwego szkolenia, a nie zdołam ocenić twoich zdolności, jeśli pozostaniesz w grupie ludzi tak lojalnych, że na twe słowo porzucili domy i przeprawili się przez całą Alagaësię.
Uważa mnie za zagrożenie, zrozumiał Roran. Moja zdolność wpływania na wieśniaków budzi w niej obawy.
Uznał, że lepiej będzie spróbować rozbroić Nasuadę.
– Kierował nimi rozsądek. Wiedzieli, że pozostanie w dolinie byłoby szaleństwem.
– Nie możesz wyjaśnić ich zachowania, Roranie.
– Czego chcesz ode mnie, pani? Pozwolisz mi służyć czy nie? A jeśli pozwolisz, to jak?
– Oto moja propozycja. Dziś rano moi magowie wykryli na wschodzie patrol dwudziestu trzech żołnierzy Galbatorixa. Wysyłam oddział pod dowództwem Martlanda Rudobrodego, hrabiego Thun, by ich zniszczył i przeprowadził zwiad. Jeśli się zgodzisz, będziesz służył pod Martlandem. Będziesz go słuchał, wypełniał rozkazy i, na co liczę, uczył się od niego. On z kolei będzie cię obserwował i zamelduje mi, czy według niego nadajesz się do awansu. Martland ma wielkie doświadczenie i całkowicie ufam jego osądowi. Czy uważasz to za uczciwe, Roranie Młotoręki?
– Owszem. Mam tylko pytanie, kiedy wyruszę i jak długo mnie nie będzie?
– Wyruszysz dzisiaj i wrócisz za dwa tygodnie.
– Muszę zatem poprosić, byś zaczekała i posłała mnie w inną ekspedycję za kilka dni. Chciałbym tu być, gdy powróci Eragon.
– Podzielam twoją troskę o kuzyna, ale wydarzenia pędzą naprzód i nie możemy zwlekać. Gdy tylko się dowiem, co u niego, każę komuś z Du Vrangr Gata skontaktowac się z tobą i przekazać ci wieści, dobre lub złe.
Roran potarł kciukiem ostre krawędzie młota, próbując ułożyć odpowiedź, która przekonałaby Nasuadę do zmiany zdania, nie zdradzając przy tym tajemnicy. W końcu uznał, że to niemożliwe, i postanowił ujawnić prawdę.
– Masz rację. Martwię się o Eragona, lecz ze wszystkich ludzi on sam najlepiej potrafi sobie radzić. Nie dlatego chcę zostać, by ujrzeć, jak wraca bezpiecznie.
– Czemu zatem?
– Bo Katrina i ja pragniemy wziąć ślub i chcielibyśmy, by udzielił nam go Eragon.
W kaskadzie ostrych stukotów Nasuada postukała paznokciami o poręcze fotela.
– Jeśli sądzisz, że pozwolę ci tkwić tu bezczynnie w czasie, gdy mógłbyś pomóc Vardenom, po to tylko, abyście mogli z Katriną wcześniej nacieszyć się nocą poślubną, głęboko się mylisz.
– To dość pilna sprawa, Nocna Łowczyni.
Palce Nasuady zastygły w powietrzu, jej oczy się zwęziły.
– Jak pilna?
– Im wcześniej weźmiemy ślub, tym lepiej dla honoru Katriny. Jeśli choć trochę mnie rozumiesz, wiesz, że nigdy nie prosiłbym o coś dla siebie.
Plamy światła przesunęły się na skórze Nasuady, gdy przekrzywiła głowę.
– Pojmuję... Ale czemu Eragon? Dlaczego chcesz, by to on przewodził ceremonii? Czemu nie ktoś inny? Może ktoś ze starszyzny wioski?
– Bo jest moim kuzynem i go kocham. I ponieważ to Jeździec. Katrina z mojego powodu straciła niemal wszystko: dom, ojca i wiano. Nie mogę tego zastąpić, ale chcę przynajmniej dać jej ślub godny zapamiętania. Bez złota i bydła nie zapłacę za huczną uroczystość, muszę zatem znaleźć inne środki upamiętnienia naszego ślubu. A sądzę, że nie ma niczego wspanialszego niż powierzenie roli mistrza ceremonii Smoczemu Jeźdźcowi.
Nasuada tak długo milczała, że Roran zaczął się zastanawiać, czy powinien wyjść.
– Istotnie, byłby to dla was zaszczyt, gdyby zaślubił was Smoczy Jeździec – rzekła w końcu. – Lecz Katrina nie powinna przyjmować twej ręki bez stosownego wiana. Krasnoludy obdarowały mnie wieloma prezentami ze złota i klejnotów, gdy mieszkałam w Tronjheimie. Niektóre już sprzedałam, by zapewnić środki Vardenom, lecz to, co mi pozostało, nadal może zapewnić niewieście szaty z jedwabiu i gronostajów na wiele długich lat. Jeśli zgodzisz się na mą propozycję, oddam je Katrinie.
Zaskoczony Roran skłonił się ponownie.
– Dziękuję, twoja szczodrość mnie onieśmiela. Nie wiem, jak mógłbym ci odpłacić.
– Odpłać mi, walcząc za Vardenów tak jak walczyłeś za Carvahall.
– Tak zrobię, przysięgam. Galbatorix przeklnie dzień, w którym posłał po mnie Ra’zaców.
– Jestem pewna, że już go przeklął. A teraz idź. Możesz pozostać w obozie dopóki Eragon nie wróci i nie zaślubi cię z Katriną. Potem jednak, następnego ranka masz być w siodle.