Читать книгу Brisingr - Christopher Paolini - Страница 12

Rozstanie

Оглавление

Rzeźnik siedział skulony pod ścianą po lewej, obie ręce miał przykute łańcuchami do żelaznego pierścienia nad głową.

Poszarpane łachmany ledwie okrywały blade wychudzone ciało. Pod przejrzystą skórą sterczały kości. Eragon dostrzegł też natychmiast sieć błękitnych żył. Od nieustannego tarcia o kajdany na przegubach utworzyły się rany i wrzody, z których wyciekał przejrzysty płyn i krew. To, co pozostało jeszcze z jego włosów, poszarzało bądź posiwiało i opadało w tłustych matowych strąkach na poznaczoną śladami po ospie twarz.

Na dźwięk łoskotu młota Rorana Sloan uniósł głowę do światła.

– Kto to? – spytał drżącym głosem. – Kto tam?

Jego włosy zsunęły się, odsłaniając oczodoły, zapadnięte w głąb czaszki. W miejscu, gdzie winny być powieki, pozostało jedynie kilka strzępów poszarpanej skóry, pokrywającej głębokie dziury. Ciało wokół było posiniaczone i pokryte strupami.

Wstrząśnięty Eragon uświadomił sobie, że Ra’zacowie wydziobali Sloanowi oczy. Nie miał pojęcia, co teraz zrobić. Rzeźnik powiedział Ra’zacom, że Eragon znalazł jajo Saphiry. Co więcej, Sloan zamordował wartownika, Byrda, i zdradził Carvahall siłom Imperium. Gdyby postawiono go przed wieśniakami, z pewnością uznaliby Sloana za winnego i skazali na śmierć przez powieszenie.

Eragon uważał, że rzeźnik powinien umrzeć za swe zbrodnie. Nie tu kryła się niepewność. Wynikała raczej z faktu, że Roran kochał Katrinę, a Katrina, bez względu na czyny Sloana, wciąż musiała żywić uczucia wobec ojca. Patrzenie, jak wiejski trybunał ogłasza publicznie winy Sloana i każe go powiesić, nie byłoby dla niej łatwe, a tym samym nie byłoby łatwe dla Rorana. Podobne przeżycia mogły nawet zasiać między nimi niezgodę i doprowadzić do zerwania zaręczyn. Tak czy inaczej, Eragon był przekonany, że zabranie stąd Sloana doprowadzi do niesnasek pomiędzy nim, Roranem, Katriną i innymi mieszkańcami Carvahall. Wynikłe z tego spory mogłyby odciągnąć wieśniaków od najważniejszego celu: walki z Imperium.

Najłatwiej, pomyślał Eragon, byłoby go zabić i powiedzieć, że znalazłem go martwego w celi... Zadrżały mu wargi, na języku zaciążyło jedno ze słów śmierci.

– Czego chcecie? – spytał Sloan, obracając głowę, by lepiej słyszeć. – Powiedziałem wam już wszystko, co wiem!

Eragon przeklął swoje niezdecydowanie. Nie miał powodu wątpić w winę rzeźnika, Sloan był zdrajcą i mordercą. Każdy prawodawca skazałby go na śmierć.

Ale przecież, niezależnie od innych argumentów, na podłodze przed nim siedział skulony Sloan, człowiek, którego Eragon znał całe życie. Owszem, rzeźnik był człowiekiem godnym pogardy, lecz liczne wspomnienia i doświadczenia, które ich łączyły, zrodziły poczucie bliskości, które dręczyło sumienie Eragona. Atakując Sloana, poczułby się tak, jakby podnosił rękę na Horsta, Loringa czy kogokolwiek ze starszyzny z Carvahall.

I znów zaczął szykować się do wypowiedzenia śmiercionośnego słowa.

Nagle w myślach ujrzał obraz: Torkenbranda, łowcę niewolników, którego spotkali z Murtaghiem podczas ucieczki do Vardenów, klęczącego na pylistej ziemi, i Murtagha, zadającego cios i ścinającego mu głowę. Eragon pamiętał, jak wówczas protestował przeciwko czynowi towarzysza i jak wspomnienie o tym długo nie dawało mu spokoju.

Czyżbym tak bardzo się zmienił, pomyślał teraz, że sam mógłbym zrobić coś podobnego? Jak powiedział Roran: zabijałem, ale tylko w ogniu walki... Nigdy tak.

Obejrzał się przez ramię. Roran rozbił właśnie ostatni zawias drzwi celi Katriny. Upuścił teraz młot, szykując się do rzucenia na drzwi i wepchnięcia ich do środka. Potem jednak najwyraźniej wpadł na lepszy pomysł i spróbował je dźwignąć. Drzwi uniosły się o ułamek cala, po czym zatrzymały i zadygotały.

– Pomóż mi! – zawołał Roran. – Nie chcę, żeby na nią upadły!

Eragon znów spojrzał na nieszczęsnego rzeźnika. Nie miał czasu na bezmyślne dywagacje, musiał wybrać. Tak czy inaczej, musiał wybrać...

– Eragonie!

Nie wiem co jest słuszne, pojął Eragon. Jego własna niepewność świadczyła o tym, że nie powinien zabijać Sloana ani zabierać go do Vardenów. Nie miał pojęcia, co zrobić zamiast tego, musiał jednak znaleźć trzecie wyjście, mniej oczywiste i mniej krwawe.

Unosząc dłoń jak do błogosławieństwa, wyszeptał: „slytha”. Okowy Sloana zabrzęczały gdy ten opadł bezwładnie, pogrążony w głębokim śnie. Upewniwszy się, że zaklęcie zadziałało, Eragon zamknął na klucz drzwi celi i odnowił chroniące ją zaklęcia.

Co ty kombinujesz, Eragonie? – spytała Saphira.

Zaczekaj, aż znów będziemy razem. Wtedy ci wyjaśnię.

Wyjaśnisz? Co? Nie masz żadnego planu.

Daj mi minutę, a będę go miał.

– Co to było? – spytał Roran, gdy kuzyn zajął miejsce naprzeciw niego.

– Sloan. – Eragon mocniej chwycił drzwi. – Nie żyje.

Oczy Rorana się rozszerzyły.

– Jak?

– Wygląda na to, że skręcili mu kark.

Przez sekundę Eragon obawiał się, że Roran mu nie uwierzy. Potem jednak kuzyn sapnął.

– Tak chyba jest lepiej – rzekł. – Gotów? Raz, dwa, trzy...

Razem wyrwali z framugi ciężkie drzwi i odrzucili w głąb korytarza. Łoskot ich upadku powrócił zwielokrotniony, odbijając się echem od kamiennych ścian. Roran bez wahania wpadł do celi oświetlonej pojedynczą woskową świecą. Eragon podążał krok za nim.

Katrina kuliła się na końcu żelaznej pryczy.

– Zostawcie mnie, wy bezzębne potwory! Ja...

Urwała oszołomiona, gdy Roran wszedł w blask świecy. Twarz miała bladą z braku słońca i brudną, lecz w tej chwili jej oblicze rozjaśnił wyraz takiego zachwytu i czułej miłości, że Eragon pomyślał, iż rzadko zdarzało mu się ujrzeć kogoś równie pięknego.

Nie odrywając wzroku od Rorana, Katrina wstała i drżącą ręką dotknęła jego policzka.

– Przyszedłeś.

– Przyszedłem.

Z ust Rorana wyrwał się ni to śmiech, ni szloch. Kuzyn Eragona chwycił ją w objęcia i przycisnął do piersi. Długą chwilę stali tak w uścisku.

W końcu Roran cofnął się i ucałował ją trzykroć w usta. Katrina zmarszczyła nos.

– Zapuściłeś brodę! – wykrzyknęła. Ze wszystkich rzeczy, które mogła powiedzieć, ta była tak nieoczekiwana – a jej głos tak zdumiony – że Eragon zachichotał.

W tym momencie Katrina go dostrzegła. Zmierzyła go wzrokiem, w końcu skupiła się na twarzy. Przyglądała się jej z widocznym zdumieniem.

– Eragonie? To ty?

– Tak.

– Jest teraz Smoczym Jeźdźcem – dodał Roran.

– Jeźdźcem? To znaczy... – Zająknęła się. To odkrycie najwyraźniej nią wstrząsnęło. Zerkając na Rorana, jakby szukała w nim oparcia, przycisnęła go mocniej i odsunęła się od Eragona. – Jak... Jak nas znalazłeś? – spytała Rorana. – Kto jeszcze jest z wami?

– Porozmawiamy o tym później. Musimy uciekać z Helgrindu, nim zbiegnie się tu reszta Imperium.

– Zaczekaj! Co z moim ojcem? Znaleźliście go?

Roran spojrzał na Eragona, po czym znów popatrzył na Katrinę.

– Przybyliśmy zbyt późno – rzekł łagodnie.

Ciałem dziewczyny wstrząsnął dreszcz. Zamknęła oczy i po jej policzku spłynęła samotna łza.

– Niechaj tak będzie.

Podczas gdy rozmawiali, Eragon rozpaczliwie próbował wymyślić, jak się pozbyć Sloana. Choć ukrył swe rozważania przed Saphirą, wiedział, że zdecydowanie nie spodobałby jej się tok jego myśli: zaczynał już dostrzegać początki planu, niezwykle śmiałego, pełnego niepewności i niebezpieczeństwa, ale jedynego możliwego, zważywszy na okoliczności.

Porzucając dalsze rozmyślania, Eragon zaczął działać. Miał mnóstwo do zrobienia i bardzo mało czasu.

– Jierda! – krzyknął, wskazując ręką. W rozbłysku błękitnych iskier i fruwających fragmentów metalowe kajdany okalające kostki Katriny rozpadły się, dziewczyna podskoczyła zdumiona.

– Magia... – wyszeptała.

– Proste zaklęcie. – Kiedy sięgnął ku niej, skuliła się ze strachu. – Katrino, muszę mieć pewność, że Galbatorix bądź jeden z jego magów nie rzucili na ciebie zaklęcia pułapki ani nie zmusili do przysiąg w pradawnej mowie.

– Pradawnej...

– Eragonie – przerwał jej Roran – zrobisz to kiedy rozbijemy obóz, nie możemy tu zostać.

– Nie – Eragon machnął ręką – zrobimy to teraz.

Roran skrzywił się i odsunął, pozwalając kuzynowi położyć dłonie na ramionach Katriny.

– Po prostu spójrz mi w oczy – polecił Eragon.

Przytaknęła i posłuchała.

Eragon po raz pierwszy miał powód do użycia zaklęcia, którego nauczył go Oromis, wykrywającego dzieła innych władających magią. Z pewnym trudem przypomniał sobie słowa zapisane w zwojach w Ellesmérze. Luki w pamięci okazały się tak poważne, że w trzech przypadkach musiał oprzeć się na synonimach, by dokończyć zaklęcie.

Długą chwilę wpatrywał się w błyszczące oczy Katriny, wymawiając frazy w pradawnej mowie i od czasu do czasu, za jej zgodą, oglądając wspomnienia, w poszukiwaniu dowodów, że ktoś majstrował przy jej umyśle. Czynił to najłagodniej jak umiał, w odróżnieniu od Bliźniaków, którzy wtargnęli w jego umysł podczas podobnej procedury w dniu przybycia do Farthen Dûru.

Roran stał na straży, krążąc tam i z powrotem przed otwartymi drzwiami. Z każdą upływającą sekundą jego zdenerwowanie rosło; obracał w dłoniach młot i postukiwał nim o udo, jakby wybijał rytm niesłyszalnej melodii.

W końcu Eragon puścił Katrinę.

– Zrobione.

– Co znalazłeś? – wyszeptała. Splotła ręce na piersi, jej czoło zmarszczyło się z troską, gdy czekała na werdykt. Celę wypełniła cisza, Roran zamarł.

– Nic, prócz twych własnych myśli. Jesteś wolna od jakichkolwiek zaklęć.

– Oczywiście, że tak – warknął Roran i znów chwycił ją w ramiona.

Razem opuścili celę.

– Brisingr, iet tauthr. – Eragon skinął w stronę magicznego światła, wciąż wiszącego pod sklepieniem.

Na jego rozkaz lśniąca kula pomknęła mu nad głowę i tam pozostała, podskakując niczym kawałek drewna na falach.

Eragon szedł pierwszy; przemierzali pośpiesznie mieszaninę korytarzy, kierując się do jaskini, w której wylądowali. Stąpając po śliskiej skale, Eragon wypatrywał pozostałego przy życiu Ra’zaca, jednocześnie wznosząc wokół Katriny mur z ochronnych zaklęć. Za plecami słyszał, jak rozmawia z Roranem, wymieniając serie krótkich zdań.

– Kocham cię... Horst i pozostali są bezpieczni... Zawsze... Dla ciebie... Tak... Tak... Tak... Tak.

W tych słowach tak wyraźnie dźwięczało uczucie i zaufanie jakie do siebie żywili, że Eragon poczuł w sercu bolesną tęsknotę.

Gdy znaleźli się jakieś dziesięć jardów od głównej jaskini i ujrzeli przed sobą słaby blask, Eragon zgasił magiczne światło. Parę stóp później Katrina zwolniła, po czym przywarła do ściany tunelu, zasłaniając twarz.

– Nie mogę. Jest za jasno, bolą mnie oczy.

Roran szybko przesunął się przed dziewczynę, tak by padł na nią jego cień.

– Kiedy ostatnio byłaś na dworze?

– Nie wiem... – W jej głosie zadźwięczała panika. – Nie wiem! Od czasu, gdy mnie tu sprowadzili. Roranie, czy ja ślepnę?

Pociągnęła nosem i się rozpłakała.

Jej łzy zaskoczyły Eragona. Pamiętał ją jako osobę obdarzoną wielką siłą i spokojem. Ale też spędziła wiele tygodni zamknięta w mroku, w ciągłym strachu o własne życie. Na jej miejscu też pewnie nie byłbym sobą, pomyślał.

– Nie, nic ci nie jest. Po prostu musisz znów przywyknąć do słońca. – Roran pogładził jej włosy. – Daj spokój, nie martw się tym, wszystko będzie dobrze... Jesteś już bezpieczna. Bezpieczna, Katrino. Słyszysz mnie?

– Słyszę.

Choć niechętnie niszczył jedną z tunik otrzymanych od elfów, Eragon oddarł z niej pas tkaniny i wręczył Katrinie.

– Obwiąż tym oczy – polecił. – Powinnaś wciąż móc widzieć przez materiał dostatecznie wyraźnie, by nie upaść ani z niczym się nie zderzyć.

Podziękowała mu i zasłoniła oczy.

Znów ruszyli naprzód i wkrótce cała trójka znalazła się w rozsłonecznionej, zbryzganej krwią jaskini – cuchnącej jeszcze gorzej niż przedtem, bo do dawnych woni dołączył gryzący odór ciała Lethrblaki. W tym samym momencie w szerokim tunelu naprzeciwko pojawiła się Saphira. Na jej widok Katrina sapnęła i przywarła do Rorana, wbijając mu paznokcie w ramiona.

– Katrino – rzekł Eragon. – Pozwól, że przedstawię cię Saphirze. Jestem jej Jeźdźcem. Jeśli do niej przemówisz, zrozumie.

– To dla mnie zaszczyt, o smoku – zdołała wyrzec Katrina, zginając kolana w mizernej imitacji dygnięcia.

W odpowiedzi Saphira skłoniła głowę, po czym zwróciła się do Eragona: Szukałam gniazda Lethrblak, ale znalazłam tylko kości, kości i jeszcze więcej kości, w tym kilkanaście pachnących świeżym mięsem. Ra’zacowie musieli jeszcze wczoraj pożreć niewolników.

Żałuję, że nie zdołaliśmy ich ocalić.

Wiem, ale nie możemy chronić wszystkich w tej wojnie.

– No, dalej. – Eragon wskazał gestem Saphirę. – Wsiądźcie na nią. Dołączę do was za chwilę.

Katrina zawahała się, po czym zerknęła na Rorana, który pokiwał głową.

– Nie bój się – wymamrotał. – Saphira nas tu przyniosła.

Razem, omijając truchło Lethrblaki, podeszli do Saphiry, która zniżyła się, przyciskając brzuch do ziemi, by mogli na nią wsiąść. Splatając dłonie tak, by utworzyły stopień, Roran uniósł Katrinę dość wysoko, by zdołała się wciągnąć na górę lewej przedniej łapy smoczycy. Stamtąd, chwytając rzemienie siodła niczym szczeble drabiny, Katrina wdrapała się na sam grzbiet. Roran podążył w ślad za nią, niczym kozica przeskakująca z jednej skalnej półki na drugą.

Eragon poszedł za nimi i obejrzał smoczycę, oceniając powagę najróżniejszych zadrapań, skaleczeń, rozdarć, sińców i ran. By to zrobić, polegał na tym, co czuła, a także na własnych oczach.

Do licha – rzuciła Saphira – oszczędź mi tych zabiegów, dopóki nie znajdziemy się w bezpiecznym miejscu. Nie wykrwawię się na śmierć.

To nie do końca prawda i dobrze o tym wiesz. Krwawisz wewnątrz; jeśli tego nie powstrzymam, może dojść do komplikacji, których nie zdołam uleczyć. A wówczas nigdy nie wrócimy do Vardenów. Nie kłóć się, bo mnie nie przekonasz. To potrwa najwyżej minutę.

Jak się okazało, Eragon potrzebował kilkunastu minut, by przywrócić Saphirze pełnię sił. Jej obrażenia były tak ciężkie, że aby ukończyć zaklęcia, musiał opróżnić z energii pas Belotha Mądrego, a potem zaczerpnąć z własnych zapasów smoczycy. Za każdym razem, gdy zajmował się kolejną raną, Saphira protestowała, gderała że Eragon zachowuje się niemądrze, i pytała, czy w końcu mogliby ruszać. On jednak nie zważał na jej narzekania, ku rosnącemu niezadowoleniu towarzyszki.

Po wszystkim usiadł ciężko na ziemi, zmęczony magią i kłótniami. Wskazując palcem miejsca, w których w jej ciało wbiły się dzioby Lethrblak, rzekł: Powinnaś poprosić Aryę bądź innego elfa, by sprawdzili moją robotę. Starałem się, ale mogłem coś przeoczyć.

Doceniam twoją troskę o moje zdrowie – odparła – ale to nie miejsce na wzruszające demonstracje uczuć. Wynośmy się stąd wreszcie!

Zgoda, czas znikać. Eragon wstał i zaczął się wycofywać w stronę tunelu za plecami.

– No chodź! – krzyknął Roran. – Pośpiesz się!

Eragonie! – zawołała Saphira.

On jednak pokręcił głową.

– Nie, ja tu zostaję.

– Ty... – zaczął Roran, lecz przerwał mu wściekły warkot smoczycy.

Saphira chlasnęła ogonem o ścianę jaskini, wbiła szpony w ziemię, tak że kości i kamienie jęknęły cierpiętniczo.

– Słuchajcie! – odkrzyknął Eragon. – Jeden z Ra’zaców wciąż pozostaje na swobodzie. Pomyślcie też, co jeszcze może kryć się w Helgrindzie: zwoje, mikstury, informacje na temat działalności Imperium. Wszystko to może nam pomóc! Możliwe, że Ra’zacowie przechowują tu nawet jaja. Jeśli tak, będę musiał je zniszczyć, nim przechwyci je Galbatorix.

Nie mogę zabić Sloana – dodał Eragon, zwracając się do Saphiry. – Nie mogę pozwolić, by Roran bądź Katrina go zobaczyli ani by skonał z głodu w swej celi, bądź pojmali go ludzie Galbatorixa. Przykro mi, ale sam muszę się nim zająć.

– Jak wydostaniesz się z Imperium? – spytał Roran.

– Pobiegnę. Jestem teraz równie szybki jak elf.

Koniuszek ogona Saphiry drgnął. Stanowiło to jedyne ostrzeżenie, nim skoczyła w stronę Eragona, wyciągając jedną błyszczącą łapę. Eragon umknął, uskakując do tunelu ułamek sekundy przed tym, nim łapa Saphiry znalazła się w miejscu, w którym stał przed momentem.

Saphira zatrzymała się z poślizgiem przed tunelem i ryknęła sfrustrowana, nie mogąc pójść za nim w głąb ciasnego otworu. Jej masywne ciało niemal zupełnie przesłaniało światło. Kamienne ściany wokół Eragona drżały, gdy smoczyca zaczęła szarpać pazurami i szponami wylot korytarza, odrywając spore kawałki skały. Jej wściekłe warkoty i widok pyska pełnego zębów, długich jak przedramię, wzbudziły w Eragonie nagły strach. Zrozumiał, jak musi czuć się królik przycupnięty w norze rozkopywanej przez wilka.

– Gánga! – zawołał.

Nie. – Saphira oparła głowę na ziemi i z jej gardła wydobył się żałosny skowyt. Patrzyła na niego wielkimi, zbolałymi oczami.

Gánga! Kocham cię, Saphiro, ale musisz już lecieć.

Cofnęła się kilka jardów od tunelu i pociągnęła nosem, miaucząc jak kot.

Mój mały...

Eragon bardzo nie chciał jej smucić, nie chciał też jej odsyłać. Miał wrażenie, jakby się rozrywał na pół. Cierpienie smoczycy przenikało łączącą ich mentalną więź i w połączeniu z jego własnym bólem niemal go paraliżowało. W jakiś sposób zebrał dość sił, by się odezwać.

Gánga! I nie wracaj po mnie ani nie wysyłaj nikogo innego. Nic mi nie będzie. Gánga! Gánga!

Saphira zawyła z wściekłości, po czym niechętnie ruszyła do wylotu jaskini.

– Eragonie, chodź! – zawołał siedzący w siodle Roran. – Nie bądź durniem, jesteś zbyt ważny, by ryzykować...

Hałas i łoskot zagłuszyły resztę jego słów, bo w tym momencie Saphira wystartowała z jaskini. Na tle bezchmurnego nieba jej łuski zajaśniały niczym tysiące jaskrawo błękitnych diamentów. Jest wspaniała, pomyślał Eragon. Dumna, szlachetna i piękniejsza od jakichkolwiek innych żywych stworzeń. Żaden jeleń bądź lew nie mógł się równać z majestatem smoka w locie.

Tydzień – powiedziała. Tyle będę czekać. A potem wrócę po ciebie, Eragonie, nawet gdybym musiała walczyć po drodze z Cierniem, Shruikanem i tysiącem magów.

Eragon stał tam, dopóki nie zniknęła mu z oczu i nie wyczuwał jej już myślami. A potem, z sercem ciężkim jak ołów, wyprostował ramiona i odwróciwszy się od słońca i wszelkiego co jasne i żywe, ponownie zstąpił w pogrążone w mroku tunele.

Brisingr

Подняться наверх