Читать книгу Brisingr - Christopher Paolini - Страница 16
Skrzydlate wieści
ОглавлениеW tym miejscu w pamięci Nasuady pojawiła się dziura: całkowity brak bodźców zmysłowych. Uświadomiła sobie tylko, że straciła jakiś czas, gdy dotarło do niej, że Jörmundur potrząsa jej ramieniem i mówi coś głośno. Potrzebowała kilku chwil, by zrozumieć dźwięki wylewające się z jego ust.
– ...Patrz na mnie, do diaska! – usłyszała. – O właśnie! Tylko znów nie zasypiaj, bo jeśli zaśniesz, już się nie obudzisz.
– Możesz mnie już puścić, Jörmundurze – odparła, z trudem zmuszając się do słabego uśmiechu. – Nic mi nie jest.
– A mój wuj Undset był elfem.
– A nie był?
– Ba! Jesteś taka sama jak ojciec, nigdy nie zważasz na własne bezpieczeństwo. Jeśli o mnie chodzi, plemiona mogą zgnić w okowach swych własnych przeklętych zwyczajów. Trzeba wezwać uzdrowiciela, nie jesteś w stanie podejmować jakichkolwiek decyzji.
– Dlatego właśnie zaczekałam do wieczora. Widzisz, słońce już prawie zaszło. W nocy mogę odpocząć, a rano zajmę się sprawami wymagającymi mojej uwagi.
Z boku pojawiła się Farica i pochyliła się nad Nasuadą.
– Och, pani, bardzo nas przeraziłaś.
– I wciąż przerażasz – wymamrotał Jörmundur.
– Już mi lepiej. – Nasuada wyprostowała się w fotelu, nie zważając na gorąco promieniujące z obu rąk. – Możecie odejść, nic mi nie będzie. Jörmundurze, powiadom Fadawara, że może pozostać wodzem własnego plemienia, jeśli tylko złoży mi przysięgę jako swojemu wodzowi. Jest zbyt sprawnym dowódcą, by miał się marnować. I, Farico, w drodze do namiotu powiadom, proszę, zielarkę Angelę, że potrzebuję jej usług. Zgodziła się przygotować dla mnie tonik i okłady.
– Nie zostawię cię samej w tym stanie – oznajmił Jörmundur.
Farica skinęła głową.
– Błagam o wybaczenie, pani, bo zgadzam się z nim. To niebezpieczne.
Nasuada zerknęła w stronę wejścia do pawilonu, sprawdzając, czy żaden z Nocnych Jastrzębi nie stoi dość blisko, by usłyszeć, a potem zniżyła głos do szeptu.
– Nie będę sama.
Brwi Jörmundura uniosły się, na twarzy Faricy odbił się niepokój.
– Nigdy nie jestem sama. Rozumiecie?
– Podjęłaś pewne... środki ostrożności, pani? – spytał Jörmundur.
– Owszem.
Oboje opiekunów wyraźnie zaniepokoiły jej słowa.
– Nasuado – rzekł Jörmundur – odpowiadam za twoje bezpieczeństwo. Muszę wiedzieć, jakie dodatkowe środki podjęłaś i kto dokładnie ma dostęp do twojej osoby.
– Nie – odparła łagodnie. Widząc ból i oburzenie w jego oczach, dodała: – Nie wątpię w twoją lojalność, wręcz przeciwnie. Po prostu to muszę zrobić sama. Dla własnego spokoju muszę mieć sztylet, którego nie widzi nikt inny: ukrytą broń schowaną w rękawie, jeśli mogę tak to ująć. Uznaj to za wadę mego charakteru, ale nie zadręczaj się, myśląc, że moja decyzja w jakikolwiek sposób stanowi krytykę tego, jak wypełniasz swoje obowiązki.
– Pani ma. – Jörmundur skłonił się oficjalnie, choć dotąd czynił to niezmiernie rzadko.
Nasuada uniosła dłoń, dając do zrozumienia, że pozwala im odejść. Jörmundur i Farica opuścili pośpiesznie czerwony pawilon.
Przez długą minutę, może dwie, jedynym dźwiękiem, jaki słyszała, były ochrypłe okrzyki kruków krążących nad obozowiskiem Vardenów. A potem zza jej pleców dobiegł cichy szelest, jakby z nory wyszła mysz w poszukiwaniu strawy. Obróciwszy głowę, Nasuada ujrzała, jak Elva opuszcza swoją kryjówkę i wyłania się spomiędzy dwóch długich zasłon.
Przyjrzała się jej uważnie.
Dziewczynka nadal rosła nienaturalnie szybko. Gdy Nasuada spotkała ją po raz pierwszy, zaledwie kilka miesięcy wcześniej, Elva wyglądała jak trzy-, czterolatka. Teraz bardziej przypominała sześciolatkę. Nosiła prostą czarną sukienkę z kilkoma akcentami fioletu wokół szyi i ramion. Jej długie proste włosy były jeszcze ciemniejsze: falująca otchłań spływająca aż do pasa. Twarz o ostrych rysach pozostawała śmiertelnie biała, bo dziewczynka rzadko wypuszczała się na zewnątrz. Smocze piętno na czole połyskiwało srebrem, a jej fioletowe oczy spoglądały na świat ze znużeniem i cynizmem – był to rezultat błogosławieństwa Eragona, stanowiącego w istocie przekleństwo, zmuszało ją bowiem do znoszenia bólu innych ludzi i ciągłych prób zapobiegania ich krzywdom. Niedawna bitwa o mało jej nie zabiła, gdy połączone cierpienia tysięcy atakowały jej umysł, choć jeden z magów z Du Vrangr Gata, próbując chronić dziewczynkę, pogrążył ją w sztucznym śnie na czas trwania walk. Dopiero niedawno znów zaczęła mówić i interesować się najbliższym otoczeniem.
Teraz otarła małe różowe usta grzbietem dłoni.
– Źle się czujesz? – spytała Nasuada.
Elva wzruszyła ramionami.
– Przywykłam do bólu, ale opieranie się zaklęciu Eragona jest wciąż bardzo trudne. Ciężko mi zaimponować, Nasuado, ale silna z ciebie kobieta, skoro zniosłaś tak wiele cięć.
Choć Nasuada słyszała go wiele razy, głos Elvy nadal budził w niej przejmujący niepokój, był to bowiem pełen goryczy, drwiący głos zmęczonego światem dorosłego, a nie dziecka. Z trudem zignorowała swe odczucia.
– Ty jesteś silniejsza. Ja nie musiałam znosić także bólu Fadawara. Dziękuję, że ze mną zostałaś, wiem, ile musiało cię to kosztować, i jestem wdzięczna.
– Wdzięczna? Ha! To dla mnie puste słowo, Nocna Łowczyni. – Małe usta Elvy wykrzywiły się w paskudnym uśmiechu. – Masz może coś do jedzenia? Konam z głodu.
– Farica zostawiła za zwojami trochę chleba i wina. – Nasuada wskazała drugi koniec pawilonu. Patrzyła, jak dziewczynka niemal biegnie do jedzenia i zaczyna z wilczym apetytem pochłaniać chleb, wpychając do ust wielkie kawały. – Przynajmniej nie będziesz musiała zbyt długo tak żyć. Gdy tylko wróci Eragon, zdejmie z ciebie zaklęcie.
– Może. – Pochłonąwszy pół bochenka, Elva dodała: – Skłamałam co do Próby Długich Noży.
– To znaczy?
– Przewidywałam, że przegrasz.
– Co takiego?!
– Gdybym pozwoliła wydarzeniom potoczyć się tak jak powinny, zabrakłoby ci odwagi przy siódmym cięciu i Fadawar siedziałby tu, gdzie ty teraz. Powiedziałam ci zatem to, co musiałaś usłyszeć, by zwyciężyć.
Nasuadę ogarnął nagły chłód. Jeśli Elva mówiła prawdę, była jeszcze większą dłużniczką magicznej dziewczynki. Nie znosiła jednak manipulacji, nawet dla własnego dobra.
– Rozumiem. Wygląda na to, że znów muszę ci podziękować.
W tym momencie Elva zaśmiała się gorzko.
– I szczerze tego nienawidzisz, prawda? Nieważne, nie musisz się martwić, że mnie urazisz, Nasuado. Jesteśmy dla siebie użyteczne, nic więcej.
Nasuada ucieszyła się, gdy jeden ze strzegących pawilonu krasnoludów, dowódca tej akurat zmiany, uderzył młotem o tarczę, oznajmiając:
– Zielarka Angela prosi o audiencję, Nocna Łowczyni.
– Udzielam – odparła, podnosząc głos.
Angela wpadła do pawilonu, dźwigając kilka sporych toreb i koszy założonych na ręce. Jej kręcone włosy jak zawsze unosiły się wokół twarzy niczym gradowa chmura. Sama twarz zdradzała głęboką troskę. U jej stóp dreptał kotołak Solembum. Natychmiast skręcił w stronę Elvy i zaczął ocierać się o jej nogi, prężąc grzbiet.
– Doprawdy – rzuciła Angela, ułożywszy pakunki na ziemi i prostując ramiona – przez ciebie i Eragona większość czasu spędzonego wśród Vardenów poświęcam uzdrawianiu ludzi zbyt niemądrych, by mogli pojąć, że lepiej jest unikać krojenia na kawałeczki. – Mówiąc to, drobna zielarka podeszła do Nasuady i zaczęła odwijać bandaże okalające prawe przedramię. Zacmokała z dezaprobatą. – Zazwyczaj w takiej chwili uzdrowicielka pyta pacjentkę, jak się czuje, a pacjentka kłamie w żywe oczy, mówiąc: „Och, nie tak źle”, na co uzdrowicielka odpowiada: „To dobrze, dobrze”. Nie martw się i wyzdrowiejesz raz dwa. Myślę jednak, iż oczywiste jest, że nie zaczniesz od razu biegać i kierować atakami na Imperium. Wprost przeciwnie.
– Ale wyzdrowieję, prawda? – spytała Nasuada.
– Wyzdrowiałabyś, gdybym mogła za pomocą magii zasklepić te rany. Ponieważ jednak nie mogę, trudno mi stwierdzić. Będziesz musiała czekać tak jak zwykli ludzie i liczyć na to, że w żadną nie wda się zakażenie. – Przerwała na chwilę i spojrzała na Nasuadę. – Zdajesz sobie sprawę, że zostaną ci blizny?
– Będzie jak będzie.
– To prawda.
Nasuada zdusiła jęk i uniosła wzrok, gdy Angela zaszywała kolejne rany, a potem pokrywała je grubą, mokrą warstwą zmiażdżonych roślin. Kątem oka ujrzała, jak Solembum wskakuje na stół i siada obok Elvy. Kotołak wyciągnął długą kosmatą łapę, chwycił kawałek chleba z talerza dziewczynki i zaczął go skubać, błyskając białymi kłami. Czarne chwosty na jego wielkich uszach dygotały, gdy strzygł nimi, nasłuchując kroków zakutych w metal wojowników mijających czerwony pawilon.
– Barzûl – wymamrotała Angela. – Tylko mężczyźni mogli wymyśleć, że nacinanie własnego ciała to najlepszy sposób wybrania przodownika stada. Idioci!
Choć Nasuada nadal czuła ból, nie zdołała powstrzymać śmiechu.
– Istotnie – odparła, gdy pierwszy atak wesołości minął.
W chwili, gdy Angela skończyła bandażować ręce Nasuady, kapitan krasnoludów przed pawilonem wykrzyknął: „Stój!”, a wartownicy – ludzie – skrzyżowali miecze, zagradzając drogę temu, kto pragnął wtargnąć do środka.
Nasuada dobyła bez namysłu czterocalowy nóż z pochwy wszytej za gorsem. Trudno jej było chwycić rękojeść, palce wydawały jej się grube i niezgrabne, a mięśnie reagowały bardzo wolno, zupełnie jakby jej ręka zdrętwiała. Czuła tylko ostre, palące rany przecinające ciało.
Angela także dobyła sztylet gdzieś z fałd ubrania. Stanęła przed Nasuadą i wymamrotała coś szybko w pradawnej mowie. Solembum zeskoczył na ziemię i przycupnął obok niej. Ze zjeżonym futrem wydawał się większy niż psy. Warknął cicho w głębi gardła.
Elva wciąż jadła, wyraźnie nieporuszona tym wszystkim. Przyjrzała się kawałkowi chleba, trzymanemu między kciukiem i palcem wskazującym, tak jak ktoś mógłby się przyjrzeć osobliwej odmianie owada, po czym zanurzyła go w kielichu wina i wsunęła do ust.
– Pani! – wykrzyknął jakiś człowiek. – Eragon i Saphira nadlatują szybko z północnego wschodu!
Nasuada ukryła sztylet. Dźwignąwszy się z fotela, skinęła na Angelę.
– Pomóż mi się ubrać.
Angela uniosła suknię. Nasuada naciągnęła ją na biodra, po czym zielarka delikatnie wsunęła jej ręce w rękawy i zaczęła sznurować okrycie z tyłu. Dołączyła do niej Elva, razem wkrótce odziały Nasuadę jak należy.
Nasuada zerknęła na ręce i nie dostrzegła śladu bandaży.
– Mam ukryć rany czy je pokazać?
– To zależy – odparła Angela. – Czy sądzisz, że ich pokazanie wzmocni twoją pozycję, czy raczej zachęci wrogów, którzy uznają, że jesteś słaba i podatna na ataki? W gruncie rzeczy to bardzo filozoficzne pytanie. Trudno przewidzieć, czy na widok człowieka, który stracił duży palec u nogi, powiesz: „och, to kaleka”, czy raczej: „och, musiał być bardzo sprytny, silny bądź mieć szczęście, skoro uniknął gorszych obrażeń”.
– Zawsze robisz dziwaczne porównania.
– Dziękuję.
– Próba Długich Noży to próba sił – wtrąciła Elva. – Vardeni i Surdanie doskonale o tym wiedzą. Czy jesteś dumna ze swej siły, Nasuado?
– Odetnijcie rękawy – poleciła Nasuada. Gdy się zawahały, dodała: – No, dalej! W łokciach. Nie przejmujcie się suknią, później mi ją naprawią.
Kilkoma szybkimi ruchami Angela usunęła wskazane przez Nasuadę fragmenty stroju i odrzuciła na stół niepotrzebne kawałki materiału.
Nasuada uniosła głowę.
– Elvo, gdybyś wyczuła, że zaraz zemdleję, proszę, uprzedź Angelę, żeby mnie złapała. Pójdziemy?
We trzy utworzyły ciasny trójkąt, Nasuada maszerowała na przodzie. Solembum szedł za nimi.
– Zająć pozycje! – warknął krasnoludzki dowódca, gdy wyszły z czerwonego pawilonu i sześciu obecnych członków Nocnych Jastrzębi ustawiło się wokół Nasuady i jej towarzyszek: ludzie i krasnoludy z przodu i z tyłu, a potężni Kulle – urgale liczący co najmniej osiem stóp wzrostu – po bokach.
Zmierzch rozpościerał złocisto-purpurowe skrzydła nad obozowiskiem Vardenów i w jego półmroku rzędy płóciennych namiotów, ciągnące się jak daleko Nasuada sięgała wzrokiem, miały w sobie coś tajemniczego. Pogłębiające się cienie zwiastowały nadejście nocy i niezliczone pochodnie i ogniska płonęły już jasnym blaskiem dookoła. Na wschodzie niebo było czyste, na południu niska, długa chmura czarnego dymu skrywała horyzont i Płonące Równiny, leżące półtorej stai dalej. Na zachodzie rząd buków i jesionów znaczył koryto rzeki Jet, na której unosiło się Smocze Skrzydło, statek, który uprowadzili Jeod, Roran i wieśniacy z Carvahall. Lecz Nasuada patrzyła tylko na północ i migotliwą sylwetkę Saphiry widoczną na niebie. Światło gasnącego słońca wciąż na nią padało, otaczając smoczycę błękitną aureolą. Przypominała grupkę gwiazd spadających z nieba.
Ten widok był tak majestatyczny, że Nasuada przez moment stała oszołomiona, powtarzając w myślach, jakie to szczęście, że może go oglądać. Są bezpieczni! – dodała i odetchnęła z ulgą.
Wojownik, który przyniósł wieść o powrocie Saphiry – szczupły mężczyzna z bujną niestrzyżoną brodą – skłonił się i wskazał ręką.
– Pani ma, jak widzisz, mówiłem prawdę.
– Tak, dobrze się spisałeś. Musisz mieć niezwykle bystry wzrok, skoro tak wcześnie wypatrzyłeś Saphirę. Jak się nazywasz?
– Fletcher, syn Hardena, pani.
– Dziękuję ci, Fletcherze, możesz już wrócić na posterunek.
Skłoniwszy się raz jeszcze, mężczyzna podreptał na skraj obozu.
Nie odrywając wzroku od Saphiry, Nasuada ruszyła naprzód pomiędzy rzędami namiotów, w stronę sporego placu wyznaczonego na miejsce startów i lądowań smoczycy. Strażnicy i towarzyszki nie odstępowali jej, lecz ona nie zwracała na nich uwagi, nie mogąc się już doczekać spotkania z Eragonem i Saphirą. Poprzedniego dnia zbyt długo martwiła się o nich, zarówno jako przywódczyni Vardenów, jak i, ku swemu zdumieniu, jako przyjaciółka.
Saphira mknęła chyżo niczym sokół bądź jastrząb, od obozu wciąż jednak dzieliło ją wiele mil i potrzebowała niemal dziesięciu minut, by pokonać ten dystans. W tym czasie wokół placu zgromadził się potężny tłum żołnierzy, ludzi, krasnoludów, a nawet oddział szaroskórych urgali pod dowództwem Nar Garzhvoga. W tłumie znalazł się także król Orrin i jego dworzanie, ustawieni naprzeciw Nasuady; Narheim, ambasador krasnoludzki, który przejął obowiązki Orika, po tym jak tamten wyruszył do Farthen Dûru, Jörmundur, inni członkowie rady starszych i Arya.
Wysoka elfka zaczęła się przedzierać przez tłum, zmierzając w stronę Nasuady. Nawet w obliczu zbliżającej się Saphiry mężczyźni i kobiety odrywali wzrok od nieba, przyglądając się jej, nigdy bowiem nie oglądali nikogo podobnego. Odziana w czerń, miała nogawice, jak mężczyzna, miecz na biodrze, łuk i kołczan na plecach. Twarz powleczona skórą barwy jasnego miodu była trójkątna, jak u kota. Elfka poruszała się płynnie i z gracją, co świadczyło o jej zręczności w posługiwaniu się mieczem, a także nadludzkiej sile.
Ekscentryczny strój Aryi Nasuadzie zawsze wydawał się trochę nieprzyzwoity, gdyż zbytnio odsłaniał sylwetkę. Musiała jednak przyznać, że nawet gdyby elfka przywdziała suknię z łachmanów, wciąż wyglądałaby bardziej królewsko i godnie niż jakakolwiek śmiertelna szlachcianka.
Teraz przystanęła przed Nasuadą i wdzięcznym gestem wskazała jej rany.
– Jak powiedział poeta Earnë, narażenie się na ból dla dobra ludu i kraju, który kochasz, to najwspanialszy wyczyn, do jakiego jesteśmy zdolni. Znałam wszystkich przywódców Vardenów, byli to potężni mężowie i niewiasty, lecz żaden nie dorównywał Ajihadowi. Tym wyczynem jednak przerosłaś nawet jego.
– To dla mnie zaszczyt, Ayro. Lękam się jednak, że jeśli zapłonę zbyt jasno, niewielu będzie pamiętać mego ojca, który zasłużył na pamięć.
– Czyny dzieci stanowią hołd złożony ich wychowaniu przez rodziców. Płoń niczym słońce, Nasuado, bo im jaśniej zaświecisz, tym bardziej ludzie będą szanować Ajihada za to, że nauczył cię wypełniać obowiązki dowódcy w tak młodym wieku.
Nasuada pochyliła głowę, biorąc do serca radę Aryi. Potem się uśmiechnęła.
– W młodym wieku? Wedle naszej rachuby jestem dojrzałą kobietą.
W zielonych oczach Aryi zapłonęły iskry rozbawienia.
– W istocie. Gdybyśmy jednak oceniali w latach, nie mądrości, wśród mych pobratymców żaden człowiek nie byłby uznany za dorosłego. To znaczy, oprócz Galbatorixa.
– I mnie – wtrąciła Angela.
– Daj spokój – rzuciła Nasuada. – Nie możesz być wiele starsza ode mnie.
– Ha! Mylisz wygląd z wiekiem. Po tak długiej znajomości z Aryą powinnaś mieć więcej rozumu.
Nim Nasuada zdążyła spytać, ile właściwie lat ma Angela, poczuła, jak z tyłu ktoś mocno szarpie ją za spódnicę. Obejrzawszy się, stwierdziła, że pozwoliła sobie na to Elva. Dziewczynka machała ręką. Nasuada pochyliła się i przysunęła do niej głowę.
– Eragon nie dosiada Saphiry – wymamrotała Elva.
Nasuada miała wrażenie, że tężeje jej pierś, tłumiąc oddech. Zerknęła w górę: smoczyca krążyła nad obozem tysiące stóp w powietrzu, jej potężne nietoperze skrzydła odcinały się czernią na tle nieba. Widziała brzuch Saphiry i jej szpony, białe na tle niebieskich łusek, nie miała jednak pojęcia, kto siedzi na grzbiecie.
– Skąd wiesz? – spytała, zniżając głos.
– Nie wyczuwam jego niepokoju ani lęków. Jest tam Roran i kobieta, pewnie Katrina. Nikt poza tym.
Nasuada wyprostowała się i klasnęła w dłonie.
– Jörmundurze! – zawołała.
Jörmundur, stojący niemal dwadzieścia kroków dalej, podbiegł do niej, odpychając wszystkich, którzy zagradzali mu drogę. Miał dość doświadczenia, by poznać, kiedy dzieje się coś złego.
– Pani?
– Oczyść to pole. Zabierz stąd wszystkich, nim wyląduje Saphira.
– Łącznie z Orrinem, Narheimem i Garzhvogiem?
Skrzywiła się.
– Nie, ale nie pozwól zostać nikomu innemu. Szybko!
Gdy Jörmundur zaczął wykrzykiwać rozkazy, Arya i Angela ruszyły ku Nasuadzie. Sprawiały wrażenie równie zaniepokojonych, jak ona.
– Saphira nie byłaby tak spokojna, gdyby Eragon został ranny bądź zginął – rzekła elfka.
– Gdzie on jest? – spytała ostro Nasuada. – W jakie znów kłopoty się wplątał?
Na placu wybuchło zamieszanie, kiedy Jörmundur i jego ludzie zaczęli kierować gapiów z powrotem do namiotów, nie wahając się użyć kija, gdy niechętni żołnierze zwlekali zbyt długo bądź protestowali. Doszło do kilku przepychanek, lecz kapitanowie pod dowództwem Jörmundura szybko je uciszyli, nie dopuszczając do przemocy. Na szczęście urgale na słowo swego wodza Garzhvoga odeszli bez protestów, choć sam Garzhvog ruszył ku Nasuadzie, podobnie król Orrin i krasnolud Narheim.
Kiedy ośmioipółstopowy urgal zbliżył się, Nasuada poczuła drżenie ziemi pod stopami. Uniósł kościstą brodę, odsłaniając gardło, jak nakazywał zwyczaj jego rasy.
– Cóż to ma znaczyć, Nocna Łowczyni? – spytał. Kształt jego szczęki i zębów, w połączeniu z akcentem sprawiał, że z trudem go rozumiała.
– Tak, do kata, ja też chciałbym usłyszeć wyjaśnienie – rzucił Orrin. Twarz miał czerwoną.
– I ja – dodał Narheim.
Kiedy tak na nich patrzyła, Nasuadzie przyszło do głowy, że zapewne po raz pierwszy od tysiąca lat członkowie tak wielu ras Alagaësii zebrali się razem w pokoju. Brakowało jedynie Ra’zaców i ich wierzchowców, ale Nasuada wiedziała, że żadna rozsądna istota nigdy nie zaprosiłaby tych ohydnych stworów na tajną radę. Wskazała ręką Saphirę.
– Ona udzieli wam wszystkich odpowiedzi.
W chwili, gdy ostatni żołnierze opuścili plac, Nasuada poczuła na twarzy prąd powietrza. Saphira opadła gwałtownie ku ziemi, uderzając skrzydłami, by spowolnić lot, i wylądowała na tylnych łapach. Obozem wstrząsnął głuchy huk. Roran i Katrina odpięli się od siodła i zeskoczyli na plac.
Wystąpiwszy naprzód, Nasuada przyjrzała się Katrinie. Była ciekawa, jakaż to kobieta mogła natchnąć mężczyznę do podjęcia równie niezwykłych wysiłków po to, by ją ratować. Stojąca przed nią dziewczyna miała mocne kości, bladą cerę osoby ciężko chorej, grzywę miedzianorudych włosów i suknię tak podartą i brudną, że trudno było stwierdzić, jak wyglądała pierwotnie. Lecz mimo śladów długiej niewoli, Nasuada stwierdziła natychmiast, że Katrina jest bardzo ładna, choć nikt nie nazwałby jej wielką pięknością. Miała jednak w sobie pewną skrywaną siłę, sprawiającą, że Nasuada podejrzewała, że gdyby to Roran został schwytany, Katrina sama zdołałaby poruszyć wieśniaków z Carvahall, poprowadzić ich do Surdy, stanąć do walki w bitwie na Płonących Równinach, a potem ruszyć dalej do Helgrindu, tylko po to, by ocalić ukochanego. Nawet gdy Katrina dostrzegła Garzhvoga, nie wzdrygnęła się, lecz pozostała u boku Rorana.
Ten skłonił głowę przed Nasuadą i, obróciwszy się, także przed królem Orrinem.
– Pani ma – rzekł z poważną miną. – Wasza Wysokość, czy mogę wam przedstawić moją narzeczoną Katrinę?
Dziewczyna dygnęła.
– Witaj wśród Vardenów, Katrino – rzekła Nasuada. – Wszyscy tu słyszeliśmy twe imię i znamy niezwykłe oddanie Rorana. Pieśni o jego miłości krążą już po całym kraju.
– Jesteś tu mile widziana – dodał Orrin. – Witaj.
Nasuada zauważyła, że król ani na moment nie oderwał wzroku od Katriny, podobnie wszyscy obecni mężowie, łącznie z krasnuludami. Była pewna, że nim jeszcze noc dobiegnie końca, będą powtarzać swym kompanom opowieści o urokach dziewczyny. To, co Roran dla niej uczynił, sprawiło, że wyrosła ponad zwykłe kobiety, w oczach żołnierzy stała się obiektem zachwytu, fascynacji i podziwu. Fakt, że ktokolwiek mógł poświęcić tak wiele dla jednej osoby, musiał oznaczać, że ta osoba jest niezwykle cenna.
Katrina zarumieniła się i uśmiechnęła.
– Dziękuję – powiedziała.
Na jej twarzy, prócz zakłopotania uwagą tak wielu osób, było widać także cień dumy, jakby wiedziała, jak niezwykłym człowiekiem jest Roran, i radowała się zdobyciem jego serca. Ze wszystkich kobiet w Alagaësii ona tego dokonała. Roran należał do niej. Nie pragnęła żadnych innych skarbów ani oznak statusu.
Nasuada poczuła bolesne ukłucie. Chciałabym mieć to, co oni, pomyślała. Obowiązki nie pozwalały jej na dziewczęce marzenia o miłości i małżeństwie – a już na pewno nie o dzieciach – chyba że miałoby to być zaaranżowane małżeństwo z rozsądku, służące dobru Vardenów. Często zastanawiała się, czy nie poślubić Orrina, lecz zawsze brakowało jej odwagi. Wystarczyło jej jednak to co miała i nie zazdrościła Katrinie i Roranowi ich szczęścia. Ona sama poświęciła się sprawie. Pokonanie Galbatorixa było znacznie ważniejsze niż coś tak nieistotnego jak małżeństwo. Niemal wszyscy się pobierali, lecz jak wielu miało okazję doprowadzić do nastania nowej ery?
Nie jestem dziś sobą, uświadomiła sobie Nasuada. Rany sprawiły, że myśli rozbiegły mi się niczym pszczoły w ulu. Otrząsnąwszy się, spojrzała dalej, ponad głowami Rorana i Katriny, na Saphirę. Uniosła bariery, którymi zazwyczaj otaczała swój umysł, by móc usłyszeć, co ma do powiedzenia smoczyca.
Gdzie on jest? – spytała.
Z suchym szelestem łusek trących o łuski Saphira podpełzła naprzód i opuściła głowę, tak że znalazła się na wysokości Nasuady, Aryi i Angeli. Lewe oko smoczycy płonęło błękitnym ogniem. Dwa razy pociągnęła nosem, szkarłatny język wysunął się z paszczy. Wilgotny, gorący oddech poruszył koronkami kołnierza sukni Nasuady.
Nasuada przełknęła ślinę, czując dotyk świadomości Saphiry. Była zupełnie inna niż wszystkie znane jej istoty: starożytna, obca, jednocześnie gwałtowna i łagodna. Dotyk ów, wraz z imponującą fizycznością Saphiry, zawsze przypominał Nasuadzie, że gdyby smoczyca zechciała ich pożreć, mogłaby to uczynić. Nie dało się zachowywać obojętności w obecności smoka.
Czuję krew – odparła Saphira. Kto cię zranił, Nasuado? Powiedz, a rozszarpię ich od gardzieli po krocze i przyniosę ci głowy do zabawy.
Nie ma potrzeby, byś kogokolwiek rozszarpywała. A przynajmniej na razie. Sama trzymałam nóż. To jednak niewłaściwa chwila na zgłębianie tego tematu. Obecnie interesuje mnie tylko miejsce pobytu Eragona.
Eragon – rzekła Saphira – postanowił pozostać w Imperium.
Przez parę sekund Nasuada nie była w stanie poruszyć się ani myśleć. Potem narastająca groza zastąpiła niedowierzanie. Pozostali także zareagowali na różne sposoby, z czego Nasuada wywnioskowała, że Saphira rozmawiała również z nimi.
Jak... Jak mogłaś na to pozwolić? – spytała.
W nozdrzach Saphiry zafalowały niewielkie płomyki. Smoczyca parsknęła.
Eragon sam dokonał wyboru. Nie mogłam go powstrzymać. Upiera się, by robić to, co uważa za słuszne, nie zważając na konsekwencje, tak dla niego, jak i dla reszty Alagaësii... Mogłam potrząsnąć nim jak pisklakiem, ale jestem z niego dumna. Nie lękaj się: potrafi o siebie zadbać. Jak dotąd nie spotkało go nic złego; poczułabym, gdyby coś mu się stało.
A dlaczego dokonał takiego wyboru, Saphiro? – spytała Arya.
Szybciej będzie, jeśli wam pokażę, zamiast wyjaśniać słowami. Mogę?
Wszyscy się zgodzili.
Do umysłu Nasuady wtargnęła rzeka wspomnień Saphiry. Nasuada ujrzała czarny Helgrind wyrastający ponad chmury; usłyszała Eragona, Rorana i Saphirę, zastanawiających się, jak najlepiej zaatakować; patrzyła, jak odkrywają kryjówkę Ra’zaców, i doświadczała epickiej bitwy Saphiry z Lethrblaką. Korowód obrazów ją fascynował. Urodziła się w Imperium, lecz w ogóle go nie pamiętała. Teraz po raz pierwszy jako osoba dorosła mogła ujrzeć coś poza granicami ziem Galbatorixa.
Wreszcie we wspomnieniach pojawił się Eragon i jego starcie z Saphirą. Saphira próbowała ukryć swe uczucia, lecz ból, jaki czuła, pozostawiając Eragona, wciąż był tak potężny i przeszywający, że Nasuada musiała wytrzeć łzy bandażami na przedramionach. Uznała jednak, że powody, jakie przedstawił Eragon, każące mu zostać – zabicie ostatniego Ra’zaca i zbadanie tajemnic Helgrindu – były zdecydowanie niewystarczające.
Zmarszczyła brwi. Eragonowi zdarza się postępować pochopnie, ale z pewnością nie jest aż takim głupcem, żeby narazić na niebezpieczeństwo wszystko co zdołaliśmy osiągnąć, tylko po to by odwiedzić parę jaskiń i dokonać swej gorzkiej zemsty. Musi istnieć inne wyjaśnienie. Zastanawiała się, czy powinna nacisnąć na Saphirę. Wiedziała jednak, że smoczyca nie ukryłaby podobnej informacji bez ważnych powodów. Może chce pomówić o tym na osobności.
– Do diaska! – wykrzyknął król Orrin. – Eragon nie mógł wybrać sobie gorszej chwili na samotną eskapadę. Jakie znaczenie ma pojedynczy Ra’zac, gdy cała armia Galbatorixa zatrzymała się zaledwie parę mil od nas? Musimy go tu ściągnąć.
Angela się roześmiała. Robiła właśnie skarpetę na pięciu kościanych drutach, które szczękały i ocierały się o siebie w miarowym, osobliwym rytmie.
– Jak? Będzie podróżował za dnia, a Saphira nie odważy się polecieć na poszukiwania po wschodzie słońca. Nie chce, by ktoś ją wypatrzył i powiadomił Galbatorixa.
– Owszem, ale to nasz Jeździec! Nie możemy siedzieć po próżnicy, podczas gdy on przedziera się przez linie wroga.
– Zgadzam się – dodał Narheim. – Nieważne jak, ale musimy zapewnić mu bezpieczny powrót. Grimstborith Hrothgar przyjął Eragona do swego rodu i klanu – mego własnego klanu, jak wiecie. Jesteśmy mu winni wsparcie wedle prawa i mocy krwi.
Arya uklękła i ku zdumieniu Nasuady zaczęła rozsznurowywać i ponownie wiązać swe wysokie buty. Przytrzymując sznurówkę zębami, spytała: Saphiro, gdzie dokładnie był Eragon, gdy ostatnio poczułaś jego umysł?
W wejściu do Helgrindu – odparła smoczyca.
Czy masz pojęcie, którędy zamierzał uciec?
Sam jeszcze nie wiedział.
W takim razie będę musiała szukać go wszędzie. Zerwała się z ziemi.
Niczym łania pomknęła przez plac, znikając wśród namiotów i kierując się na północ, szybko i lekko jak wiatr.
– Aryo, nie! – wykrzyknęła Nasuada, lecz elfka już zniknęła. Patrzącą za nią Nasuadę ogarnęło poczucie beznadziejności. Środek się wali, pomyślała.
Garzhvog zacisnął dłonie na niepasujących do siebie kawałkach zbroi okrywających mu tors.
– Chcesz, żebym pobiegł za nią, Nocna Łowczyni? – spytał. – Nie umiem biegać tak szybko jak elfy, ale potrafię równie daleko.
– Nie... nie, zostań. Arya z daleka może udawać człowieka, lecz gdyby jakiś farmer cię zobaczył, żołnierze zaczęliby na ciebie polować.
– Przywykłem do tego, że na mnie polują.
– Ale nie w sercu Imperium, gdzie setki ludzi Galbatorixa krążą po okolicy. Nie, Arya będzie musiała radzić sobie sama. Modlę się, by odnalazła Eragona i zdołała go ochronić, bo bez niego czeka nas klęska.